Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oskarżenia

Poranek był zdecydowanie chłodniejszy niż poprzednie i zapowiadało się, że cały dzień nie będzie zbyt ciepło. Alec wstał z łóżka, próbując nie zbudzić Magnusa. Potem odsłonił żaluzje i  uchylił okno, by wpuścić do pomieszczenia odrobinę świeżego powietrza.

Spojrzał na Czarownika, który spał pod osobnym kocem, leżąc na boku i podkurczając kolana, które obejmował rękoma. Wyglądał niesamowicie nawet w tak niecodziennej pozycji. Łowca nabrał ochoty, by go pocałować jednak nie mógł ryzykować tego, że go obudzi. Pewnie chciałby rozmawiać o nocnym incydencie, jednak młodszy nie był jeszcze na to gotowy.

Stanął przed szafą, z której wyjął czarne jeansy i granatowy sweter. W minionym tygodniu bardzo polubił swetry i postanowił nosić je częściej. Poza tym nic tak dobrze jak one nie było w stanie ukryć jego brzucha.

Ubrany spotkał się z Aline i dwójką innych pracowników Instytutu w sali zebrań, gdzie rozdzielili broń, podjęli tropy i wyruszyli na poszukiwania. Przeszukiwali wszystkie strategiczne miejsca Nowego Jorku, jednak bez skutku. W pewnym momencie jego telefon zadzwonił.

- Halo?- przyłożył komórkę z nieznanym numerem do ucha.

- Alec?- głos po drugiej stronie był zachrypnięty i nieco zniekształcony, ale nadal brzmiał znajomo.

- Luke?

- Możesz rozmawiać? Mam mało czasu.

- Jasne, jasne. O co chodzi?

- Upewnij się, że nikt cię nie podsłuchuje, nawet twoi ludzie. W szczególności Aline.

- Um... Okej- przytaknął nieco zdziwiony, jednak zwolnił, pozostając w tyle w stosunku do pozostałej trójki. Brunetka rzuciła mu pytające spojrzenie, jednak zbył ją machnięciem ręki- Dobra, już jestem sam.

- Jeśli ktokolwiek dowie się, że nieoficjalnie się z tobą skontaktowałem, to i ja, i twoja matka będziemy mieć problemy- zniżył głos, jakby nasłuchując czy nie ma nieproszonego towarzystwa.

- Nikt niepowołany nie dowie się o tej rozmowie- obiecał- Macie kłopoty?

- W naszym Instytucie jest jakieś istne szaleństwo, mam wrażenie, że przynajmniej kilku zdrajców wmieszało się w nasze szeregi. Przez przypadek dowiedziałem się, że w oddziale szpitalnym znajduje się Helen. Nie mam pojęcia jak znalazła się tak daleko ani kto odpowiedzialny jest za jej pobyt tutaj, ale nie wydaje mi się, by została przeniesiona.

- Cholera jasna... Ponad trzy doby prowadzimy poszukiwania, prawie w ogóle nie ma po niej żadnych śladów... Wezmę Jace'a i Magnusa, i znajdziemy sposób, by ją odbić, a potem pomóc tobie i mamie.

- Nie, posłuchaj mnie, Alec. Nie możecie teraz tutaj wejść i zrobić jakiejś rozróby. W Clave już pewnie przewidzieli wszystko. Będę miał oko na Helen, ale musisz mi obiecać, że póki co zostaniesz w Nowym Jorku i dopilnujesz, by reszty twoich ludzi nie spotkało to samo. Wybadam sytuację, gdy dowiemy się, co jej jest, to zaczniemy działać. Może uda mi się zidentyfikować do tego czasu wroga wewnątrz Nocnych Łowców.

- Luke...- nie wiedział nawet, co powinien powiedzieć- Czy z mamą wszystko w porządku?

- Ma się dobrze, nie pozwolę jej skrzywdzić.

- Opiekuj się nią.

- Będę. Obiecuję.

Po tych słowach starszy się rozłączył. Lightwood nie miał pojęcia, co myśleć o tym niespodziewanym telefonie. Odetchnął jednak z ulgą, wiedząc, że blondynka jest bezpieczna. Najtrudniejszym zadaniem było teraz dotrwanie do końca poszukiwań. Ilekroć musiał spojrzeć swojej zastępczyni w oczy, miał wrażenie, że nie podzielenie się z nią tą informacją jest równoznaczne z kłamstwem.

~~

Około południa Alec wezwał do swojego gabinetu Jace'a. Blondyn pojawił się po kilku minutach od wezwania. Jego koszulka była mokra, a z czoła spływały kropelki potu. Najprawdopodobniej był właśnie w trakcie treningu.

- Siadaj- czarnowłosy ruchem ręki wskazał jedno z krzeseł dla gości.

Starszy posłusznie zajął miejsce, czekając na powód wezwania.

- Słuchaj... Dobiegły mnie niepokojące informacje na twój temat. Chodzi o czas mojej nieobecności w Instytucie.

- Och, co takiego ci na mnie naskarżyli?- zaśmiał się kpiąco.

- Jace, to nie jest zabawne- starszy westchnął, próbując zachować kamienną twarz- Mama kazała ci zaopiekować się Madzie.

- Przecież to robiłem- skrzyżował ręce na piersi.

- Cały czas?

- Nie- prychnął zirytowany- Nie jestem w stanie siedzieć z nią 24/7. Simon spędzał z nią czas, tak samo Helen i Aline. Potem Magnus załatwił jej lekcje z Dot... Nawet Lydia raz się nią zajęła. Nie latała sama po Nowym Jorku, o to się nie martw.

- A ja słyszałem, że częściej nie było cię tutaj, niż byłeś.

- No tak- parsknął- Przeklęty Simon przybiegł do ciebie na skargę?

- Nie ważne kto i w jaki sposób mi o tym powiedział. Chcę wiedzieć, gdzie znikałeś i dlaczego.

- Jestem dorosły, a ty nie jesteś moją niańką. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć- odwrócił wzrok od swojego rozmówcy.

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale nasi ludzie znikają bez powodu. Klan Wampirów, który zapewne cię nie interesuje, stracił już trzech swoich członków. Nikt nie wie, jak do tego doszło ani kto jest winny.

- I teraz, oskarżasz o to mnie?- oskarżycielsko wskazał na niebieskookiego palcem.

- O nic cię nie oskarżam- jego cierpliwość wisiała na włosku.

- Może jeszcze chcesz mi powiedzieć, że Sowa powrócił?!- niemal wykrzyczał bratu w twarz.

- Czy chociaż raz możesz mnie posłuchać, do cholery?!

- Mam już sobie szykować miejsce w celi?- blondyn wstał gwałtownie, a krzesło, na którym siedział, z hukiem przewróciło się na podłogę- Czy może sam mi je załatwisz?

- Jace!- Lightwood nachylił się nad biurkiem i chwycił brata za mokrą koszulkę- Uspokój się.

- Przestań!- warknął, odtrącając jego ręce. Skierował swoje kroki do wyjścia.

- Martwię się, że mogę cię stracić! Już wystarczająco ludzi zniknęło bez powodu!

Jednak Herondale puścił te słowa mimo uszu i już po chwili opuścił pomieszczenie.

Wziął szybki prysznic, a potem wciągnął na siebie granatowe jeansy, nie kłopocząc się z zakładaniem pod nie bielizny. Do tego ubrał białą koszulkę, a do kieszeni wsadził portfel. Opuszczając budynek tylnym wyjściem wybrał numer Mai.

Tego popołudnia upili się tanim winem w jej małym saloniku, a potem pieprzyli jak króliki przez dobre pół godziny. Obydwoje nie myśleli o tym, co robili. Liczyło się tylko to co tu i teraz.

~~

Kiedy Jace obudził się, czuł ogromny ból głowy. Zegar wskazywał 12:31. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Na podłodze leżało kilka prezerwatyw, których nawet nie raczył wrzucić do kosza po ich namiętnym zbliżeniu.

Maia wyjątkowo leżała obok niego, pochrapując cicho. Jej usta były opuchnięte, a makijaż rozmazany. Na prawej piersi miała trzy ciemne malinki, które układały się w trójkąt, gdyby je połączyć. Blondyn nabrał ochoty, by jej dotknąć, co też w końcu uczynił.

- Mm... Jeszcze tu jesteś?- spytała zaspana.

- Jak tak dalej pójdzie, to chyba tu zamieszkam- zaśmiał się gorzko.

- Co powiesz na prysznic i kawę?

- Dobry pomysł, ale mam jeszcze lepszy.

- Jaki?- zaciekawiła się.

 Podniósł z ziemi spodnie, które pospiesznie ubrał, a dziewczynie podał jej krótką, zieloną sukienkę.

- Pójdziemy razem- sugestywnie uniósł brew.

- Moi sąsiedzi już i tak nas nienawidzą, Jace...- zaśmiała się, ale przystała na propozycję i ubrała.

- Jebać sąsiadów- rzucił blondyn, biorąc ją na ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro