Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niezapowiedziana wizyta

Luke razem z Magnusem udali się do szpitala. Pierwszy z mężczyzn był wyraźnie wzburzony decyzją Mai, dziewczyna odetchnęła więc z ulgą na wieść o tym, że opuszcza on jej mieszkanie.

- Maia...

No tak, został jeszcze Jace. Naprawdę nie miała ochoty z nim teraz rozmawiać. Pewnie będzie zadawał głupie i bezsensowne pytania. A gdzie był wcześniej?

- Idź sobie- wysyczała przez zęby.

Blondyn westchnął ciężko, a potem usiadł na łóżku obok niej.

- Ej!- krzyknęła, odsuwając się niemal od razu- Ja cię tutaj nie zapraszałam! Masz wyjść, natychmiast!

- Musimy porozmawiać, nie sądzisz?

- Nie, nic takiego nie sądzę! warknęła- Czas na rozmowy minął jakiś miesiąc temu. Teraz nie mam ci nic do powiedzenia.

Chłopak głośno przełknął ślinę, spoglądając w okno. Musiał z niej coś wyciągnąć, po prostu musiał. Czy naprawdę była w ciąży? Czy był ojcem jej dziecka? Jak do tego w ogóle doszło? Dlaczego nie poinformowała go wcześniej...?

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

- JA?!- zerwała się z łóżka, a zaraz potem tego pożałowała. Upadła na kolana, przyciskając dłonie do palącego bólem podbrzusza- To czasem nie ty nie odbierałeś żadnego z moich telefonów?

Herondale ruszył w jej kierunku, chcąc pomóc wstać, ale rozwścieczona jedynie odtrąciła jego wyciągniętą rękę.

- I to jest powód, żeby usunąć dziecko?- spojrzał na nią, czując, że jego oczy wilgotnieją- Ono naprawdę było moje? Naprawdę to zrobiłaś?- sekundy dzieliły go od wybuchnięcia płaczem.

- Może powiesz mi, gdzie byłeś, kiedy mogłam jeszcze zmienić decyzję?!- wrzasnęła- Gdzie byłeś, kiedy zniknąłeś po kilkukrotnym przeruchaniu się? Gdzie byłeś, kiedy kilka razy zasłabłam? Najpierw w pracy, a potem w Jade Wolf... Gdzie byłeś, kiedy umówiłam wizytę u ginekologa, bo okres spóźniał mi się niesamowicie długo? Gdzie byłeś, kiedy zarzygałam cały dom, a potem zemdlałam we własnych rzygach? Nawet nie wiesz jakie to upokarzające, kiedy znalazł mnie właściciel mieszkania- palcem wskazującym starła łzę z policzka- Gdzie byłeś, kiedy skierowali mnie na badania do szpitala? Albo potem, gdy kupowałam testy w aptece. Ludzie patrzyli na mnie jak na jakąś dziwkę...!

Zakryła twarz dłońmi i wybuchła gwałtownym płaczem. Jace również czuł łzy na policzkach. Podszedł do dziewczyny i pogłaskał ją po plecach, ale znowu został odtrącony. Z każdym jej kolejnym słowem czuł się jak najgorszy śmieć, jak ktoś zupełnie niewarty niczyjej uwagi, uczucia. Zaczął żałować, że lata  temu Maryse zdecydowała się go wychować jak jednego ze swoich.

- Zrobiłam te cholerne testy- wytarła załzawione oczy rękawem- Wszystkie pozytywne. Potem wizyta w szpitalu, potem znów ginekolog w gabinecie wielkości cholernego schowka na miotły. Miałam wrażenie, że się tam uduszę... Potem, stało się. Oficjalnie potwierdzili moją ciążę. Czułam się coraz gorzej. W stadzie traktowali mnie jak nikogo, szef w barze zaczął się do mnie przywalać... Ty nadal nie odbierałeś, Luke też zapadł się pod ziemię. Zostałam... Zostałam sama- załkała- Dla nikogo się nie liczyłam, każdy kolejny dzień był jak walka o przetrwanie. Ponad miesiąc rozważałam czy aborcja to jest w ogóle jakieś wyjście. Pod koniec drugiego miesiąca... Ja...- usiadła na podłodze i objęła kolana dłońmi, czuła się okropnie, opowiadając mu o tym wszystkim- Zdecydowałam się. Wzięłam wolne w arze, choć szef ledwo się zgodził. Dał mi dzień bezpłatnego urlopu. Po zabiegu wróciłam do domu sama, ból był okropny... Przepłakałam całą drogę, a potem miałam wrażenie, że umieram. Następnego dnia nie byłam wstanie wstać z łóżka. Nie stawiłam się w barze, więc facet opierdolił mnie przez telefon, a potem zwolnił- spojrzała na niedoszłego ojca swojego dziecka- Więc teraz nie mam ani pracy, ani pieniędzy. Czuję się okropnie. I fizycznie, i psychicznie. Nie ma już dla mnie nadziei na normalne życie. Nie potrafię sobie spojrzeć w twarz po tym, co się stało.

- Maia, posłuchaj...

- Nie, to ty posłuchaj. Nie chcę cię widzieć.

- Daj mi chociaż szansę coś powiedzieć- złożył ręce w błagalnym geście.

- Po prostu wypierdalaj, Jace.

~~

Simon płakał wtulony w Luke'a, który głaskał go po plecach, choć sam był roztrzęsiony. Dopiero co wrócił na stare śmieci, a został powitany taką informacją... Chłopak, którego mógłby śmiało traktować jak swojego syna, właśnie stracił drugie dziecko, a o życie jego dziewczyny właśnie walczyła grupa lekarzy. Nie tak to wszystko miało być...

Magnus patrzył na nich, obejmując szlochającego Aleca. Wszyscy mieli nadzieję, że chociaż drugiej z dziewczynek uda się przeżyć, jednak i tym razem mylili się. Strata bolała tak bardzo, że nie sposób było to ująć słowami.

- Byłem tam, trzymałem ją za rękę...- lamentował Lightwood, wciskając twarz w ramię męża- A potem nagle coś zaczęło głośno pikać, rozdzielili nas, a potem wyprowadzili z sali na korytarz... Potem jakiś lekarz po-powiedział, że... że dziecko nie żyję, a Izzy...- jego głos się załamał.

- Isabelle musi dać radę- mag mocniej zacisnął ręce wokół rozedrganego ciała partnera- Nie ma nawet innej możliwości, po prostu musi.

Płacząc i dzieląc się smutkami spędzili noc na szpitalnym korytarzu. Kilka razy młodsza pielęgniarka w okularach z grubymi szkłami podchodziła, by ich pocieszyć, przynosiła też wodę do picia i chusteczki. Jej koleżanki po fachu nie były tak miłe (albo po prostu z uwagi na długi staż pracy przywykły do tego typu widoków).

Rano pierwszy zbudził się Alec. Jego wzrok przykuła pewna znajoma postać.

Szczupła, rudowłosa dziewczyna niosła ogromny bukiet róż w kierunku sali, w której przebywała teraz Izzy.

- Magnus!- gwałtownie szarpnął ramię czarownika, któremu dopiero kilka minut temu udało się zasnąć- Magnus, do cholery, obudź się!

Zaspany kociooki jęknął, odruchowo zasłaniając ucho, przy którym rozległ się krzyk młodszego.

- Co się dzieje, Alexandrze?

- Na Anioła, właśnie zobaczyłem Clary!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro