Dlaczego?
Magnus przetarł oczy, pokręcił głową ze zmartwieniem i szybko podniósł się z krzesła, na którym siedział. Czuł jak serce mu przyspieszyło, jego pączuszek może być w niebezpieczeństwie! Pociągnął Aleca za rękaw bluzy i razem ruszyli w kierunku sali poporodowej.
Gwałtownie otworzyli drzwi i wpadli na salę z niemałym hukiem. Rozejrzeli się, ale w środku nie było nikogo, poza trzema kobietami, które rodziły tej nocy lub poranka.
Blondwłosa nastolatka o dużych lazurowych oczach i alabastrowej cerze właśnie karmiła rumiane niemowlę, niewiele większe od przeciętnego bochenka chleba. Nagłe wtargnięcie mężczyzn najpierw przestraszyło ją, a potem spowodowało rumieńce zawstydzenia na policzkach. Mocniej przytuliła maleństwo i utkwiła wzrok w jego pulchnej twarzyczce.
Po drugiej stronie sali na łóżku nakrytym białą pościelą leżała śpiąca Izzy. Obydwaj od razu do niej podeszli. Lightwood dotknął jej ramienia okrytego kołdrą i poczuł w oczach piekące łzy.
No nie, tylko nie teraz. No nie rozklejaj się znowu, do cholery!
Bane chwycił jego dłoń i odciągnął lekko w swoim kierunku. Posłał mu słaby, ale życzliwy uśmiech i przyciągnął do pokrzepiającego uścisku.
- Nie martw się, Alexandrze, będzie dobrze- powiedział, splatając ich palce razem- Isabelle wygląda dużo lepiej, niż gdy ją ostatnio widzieliśmy. Niebawem dostanie wypis i zaopiekujemy się nią. Razem.
Młodszy załkał, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi. Jego ciałem wstrząsnął cichy szloch. Nie chciał obudzić siostry, która potrzebowała teraz odpoczynku, ale nie umiał tego powstrzymać.
Mag skrzyżował spojrzenie z dziewczyną, która najprawdopodobniej chciała odstawić od piersi nakarmione dziecko, ale peszyła ją obecność obcych mężczyzn. Mag uśmiechnął się do niej przepraszająco.
- Alexandrze, powinniśmy wyjść. Odwiedzimy Isabelle, gdy będzie wypoczęta. Może przygotujemy jej jakiś posiłek w porze obiadowej?
Łowca ani drgnął. Czarownik jeszcze raz obrzucił czujnym spojrzeniem całą salę. Drzwi, okno, łóżko Isabelle, kolejne okna i dwa puste stanowiska, naprzeciw śpiąca szatynka, na oko po czterdziestce, obok niej bukiet czerwonych róż, wolne łóżko i młoda, zawstydzona blondynka. Żadnych śladów Clary czy kogokolwiek innego, zero demonicznej energii.
- Śliczne maleństwo- rzucił kociooki w stronę nastolatki, ciągnąc swojego partnera w kierunku wyjścia- Miłego dnia.
- Wzajemnie- bąknęła młodsza, a potem jej postać zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
- Przecież nie możemy jej tam zostawić!- syknął niebieskooki.
- Alexandrze- starszy położył dłonie na jego ramionach- Kwiaty leżały przy łóżku innej kobiety, najprawdopodobniej odwiedził ją ktoś z rodziny. Może faktycznie była to rudowłosa dziewczyna, która wyglądem przypomina Clary Fairchild, a zmęczenie sprawiło, że umysł spłatał ci figla? Też potrzebujesz odpoczynku- dotknął jego zmęczonej, zapłakanej twarzy- Wróćmy do domu. Przygotujemy salon na przyjęcie twojej siostry, gdy dostanie wypis. W końcu będziemy mogli na nowo przeprowadzić się do naszego mieszkania, są tam dobre warunki na przyjęcie jeszcze jednej osoby, może dwóch, jeżeli Simon będzie chciał być przy niej cały czas. Co ty na to?
- Magnus... Magnus, o czym ty w ogóle mówisz?- głos chłopaka wydawał się dziwnie nieznajomy, odległy- Ja nie mogę jej tu zostawić.
- Przecież nie zostawiasz nikogo, kochanie... Simon i Luke czuwają cały czas, my tylko przygotujemy pokój, zrobimy coś do jedzenia i odwiedzimy ją po południu. Potrzebujesz odrobiny snu w normalnym łóżku.
- Gdy trafiła tu poprzednio, to koczowałeś na korytarzu przez trzy doby.
- I teraz wiem, że to nie był najlepszy wybór. Ostatnio byłem tu z Simonem, który bardzo źle zniósł całą sytuację. Teraz wiem, że każdy, nawet teraz, potrzebuje stu, kąpieli, normalnego jedzenia, zamiast czarnej kawy z automatu...- spojrzał swojemu mężowi w oczy- Jeśli nie będziemy w stanie zadbać o siebie, to nie zadbamy też o nią. Nie zasłużyła na coś takiego. Nie powinna od świtu do nocy widywać grupy mężczyzn w żałobnych strojach, którzy płaczą nad jej łóżkiem. Musi odetchnąć, zobaczyć nas szczęśliwych, wypoczętych. Trudno być teraz szczęśliwym, ale nawet wymuszony uśmiech zdziała cuda.
- W takim razie ty wróć do domu- Łowca obojętnie wzruszył ramionami- Prześpij się, zjedz obiad... Ja tu poczekam.
Mag westchnął zrezygnowany.
- Najpierw muszę zająć się tobą, żebyś mógł tu przy niej być, gdy przyjdzie kolej, na doprowadzenie do porządku Simona- wyjaśnił- Muszę też trochę odciążyć Luke'a, ledwo co wrócił z Idrysu. Widać, że jest zmęczony, w ogóle zmizerniał podczas pracy tam. Powinien wrócić do Instytutu i zająć się Maryse, a aktualnie pociesza Simona nieustannie. Pewnie żaden z nich nie zmrużył oka tej nocy.
- Dlaczego ty taki jesteś?- Alec patrzył na niego zupełnie inaczej, w jego oczach dało się dostrzec... fascynację? To spojrzenie było niemal elektryzujące.
- Jaki?
- Stawiasz tylu ludzi ponad sobą... Zanim cię poznałem, to myślałem, że jesteś zwyczajnym dupkiem, ale teraz... Zmieniłeś się, gdy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Jesteś najlepszym facetem jakiego poznałem.
- Rozczulasz mnie, Alexandrze- znów pogładził policzek młodszego- W końcu zostałeś moim mężem, jak mógłbym dalej być egoistą w stosunku do ciebie i twojej rodziny?
- Weź...- zaśmiał się uroczo- Nie mam już łez, którymi mógłbym płakać, a zaraz mnie tu rozniesie ze wzruszenia.
- W takim razie pozwolisz mi zabrać cię do domu i zaopiekować się tobą?
~~
Maryse Lightwood rozgościła się w swoim starym pokoju w Instytucie. Wszystko przywoływało tyle wspomnień... Stare, niezmienione meble, pościel, zasłony... W jej głowie mignęła postać Roberta, jednak szybko odpędziła ją, myśląc o przyjemnych rzeczach.
- Proszę- Jace postawił niewielką walizkę na podłodze.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz więcej z niczym pomocy?
- Nie- uśmiechnęła się i poklepała łóżko obok siebie- Usiądź, chcę w końcu z tobą w spokoju porozmawiać. Bez obaw, że ktoś nas podsłuchuje albo, że zaraz nastąpi niespodziewany atak... Brakowało mi tego.
Blondyn zajął wskazane miejsce.
- Mnie też tego brakowało- zgodził się.
- Wyglądasz na smutnego, co cię gryzie?
- Życie- wzruszył ramionami- Nie musisz się o mnie martwić, jestem dużym chłopcem- zapewnił ją.
- Ale chcę się martwić- spojrzała na niego- Matki już tak mają...
- Po prostu dużo mnie ominęło...- spojrzał na swoje buty.
- Aż tak dużo?- zdziwiła się.
- Za dużo...- podparł brodę na dłoniach.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego?
Pokiwał głową.
- Czegoś złego?
Znów kiwnięcie.
- A co to takiego? Może jakoś ci pomogę?
- Już trochę na to za późno- oblizał spierzchnięte usta i przymknął oczy.
- Jace...- przysiadła się bliżej niego- Po prostu mi powiedz, co się stało.
- Stało się, że zostałem ojcem, ale ona usunęła dziecko i nic mi o tym nie powiedziała- ukrył twarz w dłoniach.
- Kochanie...- w oczach kobiety zebrały się łzy. Szybko wytarła je wierzchem dłoni, nie powinna reagować tak emocjonalnie. Teraz musi wesprzeć jakoś chłopaka- Powiedz mi, czy to była...
- Maia- powiedzieli jednocześnie.
- Wiedziałaś?- spojrzał na nią, a w jego oczach malował się ból.
- Luke kiedyś mi o tym wspomniał. O tym, że Maia najprawdopodobniej spodziewa się dziecka, bardzo się o nią martwił. Ale nigdy nie powiedział mi, że jest twoje.
- Dowiedziałem się dzisiaj- powiedział zrezygnowany- Ale niestety i tym razem nie zostaniesz babcią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro