Noworoczny Zakład
NOWOROCZNY ZAKŁAD
-Nie dałbyś sobie rady z moimi uczniami ani z kierowaniem szkołą! – warknął Gryffindor. Slytherin wyprostował się gwałtownie.
- Ach tak!?
- Proszę was przestańcie. – jęknęła Rowena.
- Tak! – oboje zignorowali kobietę.
- Więc się zamieńmy obowiązkami , od nowego roku.
- Zgoda!
*******
Nowy Rok. Co za bezsensowna strata czasu. W przeciwieństwie do innych założycieli, których z imienia nie wymienię, składałem plan. Inni powinni się zająć tym samym, ale nie woleli się bawić. No tak pewnie, a jutro będzie „ Sal pomóż..." albo „ Moja głowa! Sal złożysz mi plan?" i skończy się na tym, że to ja będzie musiał układać plan dla całej szkoły. Tak jest co roku. Chwileczkę! Na moje usta wpełzł szeroki, złośliwy uśmiech. Niech w tym roku robi to Godric w końcu zamienili się miejscami. Wstałem i skierowałem się do Wielkiej Sali.
- Oho... Wąż wypełzł z lochów... - mruknął Gryffindor- Salazarze cóż się stało, że postanowiłeś zaszczycić nas swoją obecnością? Sądziłem, że nie lubisz taki jak to nazywasz „ niepotrzebnych zgromadzeń" – uśmiechnąłem się krzywo.
- Pomyślałem, że skoro w tym roku ty robisz plan ja mogę odpocząć. – ku mojej uciesze Godric pobladł nieznacznie.
- Aaale jaak to? – wyjąkał.
- Zamieniliśmy się obowiązkami, zapomniałeś? No chyba, że sobie nie poradzisz. – Godric zmrużył oczy i wstał.
- Wrócę za godzinę. – mrukną do Roweny i Helgi. Po mimo swoich zapewnień Godric nie wrócił ani za godzinę, ani nawet za dwie. Rozparłem się wygodnie na krześle z kieliszkiem szampana w ręku.
- Sal powinieneś mu pomóc. – powiedziała Helga w jej głosie słychać było troskę. Pomóc Gryffindorowi? Na pewno nie.
- Poradzi sobie... - mruknąłem. Przeciągnąłem się. – Chyba zmienię zdanie co do Nowego Roku.
- Jesteś podły! – warknęła Rowena. Uśmiechnąłem się do niej.
- Wnikliwa obserwacja Roweno. Powiedziałbym więcej nie dość, że jestem podły to jeszcze złośliwy i...- przerwałem, bo do sali wszedł Godric. Cztery godziny dwadzieścia minut... Tylko dlatego, że miał moje notatki.
- Jak poszło Ric? – zawołałem. Zielonooki obrzucił mnie tylko wściekłym spojrzeniem i zajął swoje miejsce. To co teraz się do siebie nie odzywamy? Zmierzyłem go spojrzeniem. Nie mam nic przeciwko! Skrzyżowałem ręce na piersi i ostentacyjnie odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Chłopcy proszę was musicie się kłócić? – jęknęła Helga. – Akurat dzisiaj...
- Nie wiedzę powodów dla których ten dzień miałby być dniem gorszym do kłótni.- burknąłem.
- Salazarze Slytherinie i Godricu Gryffindorze macie się natychmiast pogodzić!
- Nie wiem o co ci chodzi, Roweno. – mruknął Godric upijając łyk szampana.
******
Wezwałem do siebie swojego najstarszego ucznia, z którym miałem szczególne powiązania. Godric wkurzyłby się gdyby się dowiedział, że uczę czarnej magii. No ale cóż : Czego Gryffindor nie widzi tego, mu nie żal.
- Mistrzu. – skłonił się brunet. – Wzywałeś mnie.
- Owszem. Usiądź Siwrisie. – uczeń skinął głową.
- Chcę cię prosić żebyś pilnował ślizgonów. Na skutek pewnego em... zakładu przez najbliżej kilka tygodni lub miesięcy Godric przejmie moje obowiązki. Oczywiście nasze prywatne lekcje pozostają bez zmian.
- To znaczy, że Mistrz Gryffindor będzie uczył nas, a ty Gryfonów, Mistrzu?
- Tak. Niestety nie potrafię określić ile czasu. – Siwris pokiwał głową.
- Rozumiem. Czy coś jeszcze?
- Nie. Możesz iść. – uczeń skłonił się i wyszedł.
******
- Salazarze wiesz, że wśród uczniów Godric są dzieci pochodzące z mugolskich rodzin? – zagadnęła fałszywie słodkim głosikiem Rowena. Wredna prowokatorka... Chociaż faktycznie nie pomyślałem o tym. Obdarzyłem kobietę lodowatym spojrzeniem.
- Przeżyję.
- W takim razie powodzenia... - uśmiechnęła się Helga.
TO BYŁA KATORGA. Nie dość że byłem otoczony stadem niedorozwiniętych lwów, które bardzo chciały mi dopiec (ich próby były raczej żałosne) to jeszcze Helga i Rowena na każdym kroku przez cały dzień przypominały mi, że muszę uczyć szlamy... Uh... Ale co to to nie. Nie wycofam się. Z resztą mój humor znacznie się poprawił gdy zobaczyłem minę Godric na obiedzie.
- Coś się stało, Ric?... Jakiś problem z moimi uczniami ?
- Ależ skąd. – wycedził. – doskonale sobie poradziłem.
- Tak ? Siwrsie pozwól. – skinąłem na ucznia przechodzącego obok.
- Mistrzowie. – chłopak skłonił się.
- Jak zajęcia, chłopcze?...
-Bardzo... pouczające, mistrzu...
- Taak? A co było takiego pouczającego...
- Mistrz Gryffindor zademonstrował jak nie należy obchodzić się z Wężem Tygrysim.
- Dotykałeś mojego węża !? – To już za wiele. – Jeśli coś mu zrobiłeś to...
- Zrobiłem !? To bydle prawie mnie ugryzło gdyby nie...
- Wąż jest bezpieczny w twoich komnatach, mistrzu. – dokończył uczeń.
- Dziękuję Siwrisie. Możesz iść... - chłopak skłonił się i odszedł.
- To bydle nie powinno przebywać w szkole! Jest niebezpieczne...
- A twój Gryf jest potulnym kociątkiem tak!?...
- Salazarze .. proszę... - Rowena spojrzała na mnie. Jakbym to ja zaczął. Prychnąłem i wstałem od stołu.
- Straciłem apetyt. – wyszedłem z Sali. Około 22 skończyłem dodatkowe lekcje z Siwrisem. Chłopak leżał teraz na środku kręgu wyrysowanego krwią, a na ciele miał powycinane różne znaki. Cóż...Niestety czarno magicznych run nie można ćwiczyć wycinając je na drewnie. Czarna magia na takim poziomie wymaga wytrzymałości i samozaparcia, mój uczeń posiadał obie te cechy i parę innych przydatnych. Chłopak zaczął się powoli podnosić.
- Nie powinieneś o tej porze wracać do dormitorium... W takim stanie... - Chłopak zaśmiał się.
- wnikliwa obserwacja... - zakaszlał.
- Ranny robisz się bezczelny...
- Doprawdy, mistrzu?... – podniósł się na kolana. Uniosłem brew. – To nie są runy wzmacniające... ani ochronne... ani służące do walki... więc jakie? – Podniósł się i spojrzał na mnie wyzywająco. Bystra bestia. – Czyżbyś przestraszył się mojej mocy?... To runy ograniczające... Ignis – jego ręka zapłonęła jasnym płomieniem, ale szybko zgasła, a runa na dłoni krwawiła. Chłopak syknął. –czemu?
- Zbyt często jej nadużywasz...
- No proszę... - syknął. – Chcesz mnie kontrolować. – cala sylwetka Siwrisa zapłonęła magicznym ogniem. Niedobrze... Bardzo, bardzo źle... Postawiłem wokół siebie tarcze po chwili wszystko pochłonął ogień. Zrobiło się ciepło i ciemno. Ocknąłem się na zgliszczach ¼ zamku, a nade mną stał Godric. Usiadłem rozglądając się. Ciało Siwrisa leżało zwęglone obok.
- Co to ma znaczyć !?- syknął rudzielec.
- To był niekontrolowany wybuch mocy.. .Siwris...
- Zaufałem ci! Obiecywałeś mi, że nie będziesz używał w zamku czarnej magii! A co dopiero jej uczyć!
- Ric wiem źle to wygląda, ale da się to...
- Zamknij się. – syknął rudowłosy. Nie zdążyłem się odsunąć kiedy złapał mnie i rzucił mną o ścianę, niezbyt przyjemne. Szczególnie, że naokoło zebrała się już spora grupka ciekawskich uczniów.
- Ric... - zesztywniałem czując chłodnął stal na gardle.
- Wynoś się stąd. Wynoś się! Nie chcę cię tu widzieć. – Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami. Jak on śmie? Budowałem tę szkołę razem z nimi. Mam takie samo prawo tu być jak on. Nie może... - Wynoś się albo cię zabije – zacisnąłem zęby.
- Jak sobie życzysz, przyjacielu – warknął. Odsunąłem od siebie ostrze. – Pożałujesz tego. Cała szkoła tego pożałuje!
- Nie sądzę. – wycedził Gryffindor. Wstałem. Nazajutrz opuściłem mury szkoły. Pożałują tego. Kiedy odkryją komnatę... Kiedy ktoś ją otworzy... Pożałują.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro