Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43. Krwawa Gra

Uwaga: ten rozdział zawiera dużą ilość drastycznych (według innych) scen. Jeśli jesteś wrażliwy lub nie czujesz się z tym dobrze, nie czytaj.


Pov. Rosja

Obudziłem się dziś wyjątkowo wcześnie.
Od piątej nad ranem rozmyślam, co zrobić z Chinami. Skoro zrobił coś mojemu chłopakowi, zadarł ze mną. Dawno się nie biłem, no może poza "pobiciem" Łotwy. Czuję się trochę jak potwór, pewna część mnie mówi żebym niczego mu nie robił, ale druga, silniejsza tego wręcz żąda. Ah, przypomniały mi się wcześniejsze lata...

Gdy miałem czternaście lat, lubiłem łapać żaby i ptaki, a później je torturować bądź tłuc do śmierci. To nie było dobre, one nic mi nie zrobiły. W wieku piętnastu lat mi przeszło, ale ojciec zaciągnął mnie do psychologa, bo znalazł - jego zdaniem - nieodpowiednie treści w moim telefonie. Cóż, nadal uważam, że oglądanie przemocy oraz brutalnych filmików nie jest niczym złym, to powrzechne u młodych ludzi i nie ma się czym przejmować. Prawda?
Teraz, coż... Mam siedemnaście lat i tylko ze względu na Amerykę umiem opanować gniew, to dzięki niemu nie wdaję się w kolejne bójki. Nie tak często. Jedynie czasem patrzę na niektóre osoby w szkole i zastanawiam się, jakby wyglądały od środka. Chore? Psychiczne? - Nie uważam, abym był złym gościem. To tylko durne wyobrażenia, myśli, a na upartego fantazje. Zaraz... Fantazje?

Czy naprawdę byłbym w stanie zabić kogokolwiek...?



Kilka godzin później

Od dobrych pięciu minut pusto wpatruję się w zegar. Trwają ostatnie minuty lekcji geografii, nerwowo ściskam długopis w nadziei, że dzwonek zakończy te tortury. Facetka znudzonym głosem pokazuje coś na tablicy, oczekując że ktokolwiek będzie jej słuchał.
Gdy dzwonek rozbrzmiał się po sali i korytarzu, niechlujnie wrzuciłem książki do torby. Pospiesznie wyszedłem z sali, Ame miał teraz chemię. Stanąłem przed klasą chemiczną, a drzwi wreszcie otworzyły się, wypuszczając gimnazjalistów. Zauważyłem, że Ameryka wyszedł z klasy jako jeden z ostatnich. Ludzie mijając mnie starali się zachować jak największy odstęp, jakby myśleli, że zaraz się na nich rzucę. W sumie, zabawne to nawet.
Ameryka rozpromienił się na mój widok. Ja na widok chłopaka poczułem, jak moje serce szybciej bije.

A: O, cześć Rosja! Coś się stało? 

R: Nie, po prostu mam parę pytań.

A: Jakich? - spytał zaciekawiony.

R: Co do Chin. - oznajmiłem, co spowodowało niepokój na twarzy młodszego. : - To on? - zapytałem, wskazując na nastolatka z książką.

A: Mhm... Ale nie rób mu nic. Rosja, ja nie chcę abyś wpakował się w tarapaty i to przeze mnie. Proszę, nie rób niczego głupiego. Martwię się o ciebie...

R: O mnie nie musisz się martwić. On pożałuje tego, że cię dotknął. - powiedziałem.

A: No cóż... Zrobisz co uważasz, ale błagam, nie szalej. Kocham się i nie chcę, abyś miał kłopoty.

R: Też cię kocham, Ame. I dlatego zamierzam dać mu nauczkę. - powiedziałem, schylając się do młodszego. Krótko cmoknąłem jego usta, nie przejmując się obecnością innych na korytarzu.

A: Tak wogóle, jakie pytania chciałeś mi zadać?

R: Zapomniałem o tym... Gdzie mogę spotkać Chiny? Oczywiście poza szkołą.

A: Uh, nie wiem... Kiedyś często chodziliśmy razem do parku i... - przerwałem mu po usłyszeniu tych słów.

R: Że co?! Wy się lubiliście? - zapytałem w lekkim szoku.

A: Byliśmy przyjaciółmi. Gdy się tu przyprowadziłem, zakumplowaliśmy się. Był moim najlepszym przyjacielem, ufałem mu bardzo i kochałem wspólnie spędzony czas. Ale on... *chlipnięcie* o-on... - i w ten sposób mój Ame wybuchł płaczem. Zaczął biec, by nikt nie widział go w tym stanie. Bez namysłu poleciałem za nim, do łazienki. Wszystkie kabiny były puste, a więc możemy w spokoju rozmawiać.
Przysunąłem chłopaka do siebie, obejmując mocno. Ameryka zaczął cicho płakać w moją koszulkę, nie chcę patrzeć na niego, gdy się smuci... Zajebię tamtego gnoja... - pomyślałem, gdy wyobraziłem sobie Ame przyciśniętego do ściany, z zatkanymi ustami, bez dolnych ubrań.
Obejmowałem go przez parę minut, aż się uspokoił.

R: Już lepiej? - zapytałem.

A: Tak, ja po prostu... Jestem żałosny, ryczę w szkolnym kiblu!

R: Nie jesteś żałosny. Po prostu spotkało cię to, na co sobie nie zasłużyłeś, a to skutki.

A: Nie umiem wyobrazić sobie, jak śmiałem się z nim przyjaźnić.

R: Nie rozmawiaj z nim, nie słuchaj, nawet na niego nie patrz. Jeszcze trochę i tego pożałuje. - nie otrzymałem odpowiedzi na te słowa, Ameryka po prostu wytarł łzy ramieniem.

A: Wyjdźmy już z tego kibla. - odezwał się wreszcie. Wyszliśmy z łazienki, aż moją uwagę przykuło coś interesującego. Wiadro i mop sprzątaczki. Wiem, jak go rozweselić.

R: Mam pewien pomysł...

A: Hm?

R: Wejdź do tego pustego wiadra. - rozkazałem, wskazując obiekt.

A: Wait, wha-

R: Będzie śmiesznie! Zobaczysz, co planuję...

A: Dostaniemy uwagi.

R: Czy to ma znaczenie? Jesteś tu od niedawna i zapewne nie masz ich wiele, o ile wogóle dostałeś jakąkolwiek. Rozejrzyj się po korytarzu. Tutaj każdy robi coś głupiego. Gdybyś był w tej szkole tyle co ja, jeżdżenie w wiadrze sprzątaczki byłoby najmniej dziwną rzeczą na tle tego, co się tu czasem wyprawia! - przekonywałem go, przypominając sobie różne dziwne odpały uczniów tego liceum. Ame to gimnazjalista, czas nauczyć go dobrej zabawy.

A: Ee... Nie jestem pewien, czy to dobry po- - w tym momencie podniosłem go, aby następnie włożyć do wiadra. O dziwo, nikt nie zwracał na nas nawet uwagi. : - Rosja, do diabła! - zaśmiał się młodszy chłopak. I o to chodziło! Chcę aby się wyluzował, zapomniał o tym, przez co chwilę temu płakał.

R: Okej, szykuj się! Trzy... - chwyciłem poręcz wiadra na kółkach. : - Dwa... - Ameryka złapał się brzegów plastiku. : - Jeden! - w tym momencie zacząłem w biegu pchać pojemnik. Kółka cicho zaskrzypiały, a Ame wybuchnął śmiechem.
Ludzie ma korytarzu odsuwali się. Młodszy śmieje się, powodując że czuję spełnienie. Wiadro z Amerykaninem w środku jechało szybko, a ja uważałem, by w nikogo nie uderzyć. : - Haha, z drogi, skurwysyny!

W końcu jednak zauważyliśmy sprzątaczkę, na innym, opustoszałym korytarzu.

A: Fuck!

R: Oof... - szepnąłem.

Sprzątaczka: Hej, wy dwaj!! Co robicie?! - wtedy zaczęła nas gonić. Boże, ta baba to szatan. Sama flaga na jej mordzie powoduje niesmak, czarno - żółto - biała. To wogóle kraj?

R: Ame, spiepszamy!! - krzyknąłem, zaczynając pchać wózek szybciej. Twarz gimnazjalisty mówi sama za siebie, "Rosja, to był fatalny pomysł...".
Mam dobrą kondycję, więc wbieglismy do szatni przed nią. : - H-hah... Straciliśmy ją!

A: Chyba nie na długo... - mruknął, wychodząc z wiadra. : - Szybko, schowajmy się gdzieś za szafkami, zanim-

Sprzątaczka: A więc tu jesteście! - zajebiście...
Chwyciłem Amerykę za rękę i już mieliśmy wiać, ale przyszedł dyrektor.

Dyrektor: Co to za zamieszanie? Ameryka? Znowu? Wydajesz się być taki nieśmiały i cichutki, a robisz takie rzeczy?

A: U-um... Ja... - widziałem, jak uginają się pod nim nogi. Ame jest bardzo wstydliwy, tłumaczenie się musi być dla niego trudne.

R: To ja wpadłem na taki pomysł.
I sam włożyłem Amerykę do wiadra. - odezwałem się w końcu.

Dyrektor: Hm, ciekawe czemu mnie to nie dziwi. Chodźcie obydwoje do mojego gabinetu.

R: Ame nie idzie, to moja wina, on nawet nie chciał wchodzić do tego wiadra.

Pov. Ameryka

Właśnie stoję w szatni z Rosją i dyrektorem. Russ kłóci się z nim, twierdząc że kazał mi wejść do wiadra. Boże... Stoję sobie tylko bawiąc się palcami i nasłuchując tego, co się dzieje.

A: Rosja wcale nie kazał mi wejść do wiadra. - powiedziałem. Nie chcę, by tylko on dostał uwagę, skoro sam nie wyszedłem z tego pudełka plastiku. Mimo wszystko nie żałuję, to była kupa śmiechu uciekać przed wściekłą sprzątaczką! Rosja jest taki szalony...

Dyrektor: Jak sami widzicie, ciekawscy uczniowie się schodzą. Dlatego zapraszam waszą dwójkę do mojego gabinetu. - wtedy poszliśmy za nim. Licealista nadal miał mały uśmiech na twarzy, jakby nie przejmując się konsekwencjami.
Zażądca szkoły wskazał gestem ręki, że mamy usiąść przed jego biurkiem. Posłusznie wykonaliśmy polecenie, a mężczyzna potarł nerwowo skronie.
: - Chłopaki, co to za pomysły?
O ile ciebie Rosja jeszcze rozumiem bo robiłeś gorsze rzeczy, to ty Ameryka wcześniej się w ten sposób nie zachowywałeś! Od kiedy taki cichy, kulturalny, miły chłopak robi takie głupoty? Nie jesteście dziećmi i wiecie, że mogło wydarzyć się coś złego. Ouh, po co ja wam to wogóle tłumaczę? Dostajecie po uwadze i następna taka akcja skończy się wezwaniem waszych rodziców do szkoły. Zrozumiano?

A: Tak, panie dyrektorze. - powiedziałem nieśmiałym głosem, patrząc na swoje dłonie.

Dyrektor: Rosja, pytam się czy zrozumiano.

R: Tak, tak, czy możemy już wyjść? Zaraz następna lekcja. - powiedział Rosjanin dość bezczelnym tonem.

Dyrektor: Idźcie... - rzekł zrezygnowany, zapisując coś w notesie. Gdy tylko zamknęliśmy drzwi do gabinetu, Rosja wybuchnął śmiechem.

A: Co cię tak bawi? - spytałem zirytowany.

R: Pff... Gdybyś widział swoją minę, gdy dogoniła nas sprzątaczka! Haha... Wyglądałeś, jakbyś właśnie przegrał życie!

A: Taa... I mamy teraz uwagi.

R: Jak można się tym przejmować? To nie nasza wina, że pracownicy nie radzą sobie w pracy, więc muszą pisać jakieś gówno w nadziei, że starzy w ramach kary wezmą nam telefony. Warto było!

A: Uhh... Masz rację. Warto było. - uśmiechnąłem się. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale złośliwie przerwał nam dzwonek. : - Mniejsza z tym. Do zobaczenia, Ruski!

R: Pa! - odpowiedział, odchodząc w swoją stronę.
Jutro piątek, chcę spędzić z nim cały weekend!


Pov. Chiny

Siedziałem na korytarzu, próbując przypomnieć sobie wczorajszą rozmowę z Ameryką. Cholera, nic nie pamiętam! Do tego boli mnie głowa, znowu. A co najgorsze, bardzo ciągnie mnie do leków, które niedawno znalazłem i zacząłem zażywać. Nie można się od tego uzależnić, prawda...? W każdym razie, głowa wręcz pulsuje mi z bólu, za moment tego nie wytrzymam... - w tej chwili zadzwonił dzwonek na lekcję. Szybko wyciągnąłem opakowanie z plecaka, odkręciłem nakrętkę i wysypałem kilka tabletek na dłoń. Wziąłem łyk wody i za jednym zamachem połknąłem całość. Mam nadzieję że to pomoże, tak jak ostatnio.




Pov. Narrator

Po jakiś dwudziestu minutach tabletki zaczęły działać. Chiny czuł się dobrze; ból minął, to samo ze złym humorem i myśleniem o problemach. Nastolatek nerwowo, cicho tuptał nogą, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Nie wiedział jeszcze, że silne działanie leków powoduje utraty pamięci i niepożądane, nietypowe zachowania. Działają podobnie do morfiny czy madoparu, który m.in. zwiększa śmiałość, agresję, pobudzenie. Właściwie, te tabletki to jedna wielka mieszanina mogąca z czasem wyrządzić poważne szkody w organizmie.

Tymczasem w klasie Rosji trwa lekcja niemieckiego. Licealista nie może się na niej skupić, rośnie w nim agresja na myśl, że w końcu będzie mógł wyżyć się na kimś, w dodatku "usprawiedliwia" go to, że Chiny skrzywdził Amerykę.

Gdy lekcje minęły, opuścił salę. Tym razem jednak nie wróci do domu. Rosjanin wyszedł z budynku szkoły, obserwował jak gimnazjaliści idą do domów. Widział Amerykę, Japonię, Litwę i resztę klasy swojego chłopaka, jednak nigdzie nie mógł dostrzec Chin.
W końcu jednak doczekał się. Młodszy chłopak chwiejnym, powolnym krokiem szedł wzdłuż placu szkolnego. "Muszę go śledzić" - pomyślał Rosja. Chiński kraj wyglądał na wykończonego fizycznie; idąc garbił się, jego ręce opadały w dół.
Oczy chłopaka były zaczerwienione, źrenice zwężone.

Chiny opuścił teren szkoły, szedł chodnikiem. Nie miał jednak zamiaru iść do domu. Potrzebował się przejść, więc udał się w stronę parku.
Rosja pognał za nim. Kiedy obydwoje byli w parku, Rosjanin podszedł do młodszego kraju.

R: Hej. To ty jesteś Chiny? - zapytał niechętnym tonem.

Ch: Że ja? - spłoszył się młodszy, mówiąc półprzytomnym tonem.

R: Spytam wprost. Zgwałciłeś Amerykę? - te słowa sprawiły, że Chiny zesztywniał.

Ch: Nie. - odparł, po czym zaczął odchodzić. Był pod wpływem leków, odurzył się nimi, dlatego nie myślał racjonalnie.

R: Jeszcze z tobą nie skończyłem. - warknął starszy.

Ch: A ja tak, za kogo ty się uważasz zjebie? Myślisz, że Ameryka naprawdę cię kocha? Ma cię w dupie, on kocha mnie i tylko mnie. - zaśmiał się zwycięsko niższy kraj.

R: Jeszcze jedno słowo i masz w ryj... - wycedził przez zęby.

Ch: Jeszcze jedno? Ha! Tak, jebałem twojego chłopaka. Wiesz jak było? Cudownie. Przyjemnie słuchało się jego jęków i błagań, abym przestał.
Taki mały, drobny, niewinny... Bezbronny, nie mógł się nawet obronić! Haha... - Chiny śmiał się głupio. W rzeczywistości nie myśli tak, jak mówi ani nie ma tyle odwagi, by pyskować z Rosjaninem. Rosja nie mógł słuchać tego dłużej. Jego krew zaczęła płynąć szybciej, przez co mógł poczuć, jak żyły pulsują. To był ten moment, w którym budziła się niepoczytalność. Skoczył na Chiny, chwytając jego szyję. Młodszy kraj padł na ziemię, a Rosja zaczął dusić go tak mocno, jak mógł. Ch: H-hah... Ud-udusisz mnie? Tu, na oczach ludzi, którzy zaraz wezwą policję? - kpił gimnazjalista, z trudem łapiąc powietrze.
Losowe osoby spacerujące parkiem wyciągały telefony, zapewne aby wezwać pomoc. Rosjanin zauważył to, więc puścił swoją ofiarę. Zrezygnowany zaczął odchodzić.

Ch: I co? Już mnie nie chcesz zabić, leszczu? Pamiętaj, ja dalej chcę Ame. Ten słodki chłopiec będzie mój, a jeśli nie zechce być ze mną dobrowolnie, to wypieprzę go jeszcze raz.
Oczywiście, wbrew jego woli. - ton i cwany uśmieszek Chin spowodował, że w Rosji obudziło się nowe, nieznane dotąd uczucie. Patrzał, jak niższy kraj odchodzi, sam stojąc na środku parkowej alejki. Rosja miał dłonie zaciśnięte w pieści.

R: To jeszcze nie koniec... - szepnął do siebie, próbując opanować wściekłość.


Następnego dnia


Pov. Rosja

Jest piątkowe popołudnie, godzina 15.00.
Ojca nie będzie przez cały weekend, idealnie.
Ameryka chciał się dzisiaj spotkać, jednak z żalem musiałem mu odmówić. - mam zadanie do wykonania. Wczorajszej nocy zastanawiałem się, co zrobić z Chinami. I już wiem. To będzie dobre...

Chwyciłem za komórkę, w celu przeszukania telefonu. Jest! Na końcu listy kontaktów znalazłem numer do Niderlandii. Boże, ostatnim razem gadałem z tym typem pół roku temu, jak nie jeszcze dawniej. Posłałem mu SMS-a.

Od: ja: Cześć. Musimy się zobaczyć, bo mam sprawę. - po kwadransie czekania uzyskałem odpowiedź.

Od: Niderlandia: Rosja? O co chodzi?

Od: ja: Potrzebuję czegoś.

Od: Niderlandia: Gościu, mów wprost. Dragi?

Od: ja: Nie. Zobaczmy się. - nadal nalegałem. Ma się te znajomości...

Od: Niderlandia: Dobra. Puste tyły parku, za godzinę ci pasuje? Chyba że chcesz teraz, mogę iść już.

Od: ja: Dobra, to idź, ja też pójdę. Zależy mi na czasie.

Od: Niderlandia: Spoko. Do zoba. - okej, zgodził się. Wyszedłem z domu, aby udać się do parku, wcześniej wziąłem jeszcze portfel. Schowałem go do kieszeni i zacząłem kierować się w stronę upragnionego miejsca. Kiedyś byłem dość blisko z Niderlandią, jest ode mnie starszy, ma 19 lat. Zawsze obracałem się w nieciekawym towarzystwie, Neither jest znany z handlu trawką, amfą czy innymi podobnymi rzeczami.
Mam nadzieję, że będzie miał to, czego potrzebuję. Po kilkunastu minutach byłem na końcu parku, w opuszczonej jego części. Z daleka widziałem Niderlandię, wpatruje się w telefon. Stanąłem obok i chrząkając zwróciłem swoją uwagę.

N: Rosja? Stary, nie widziałem cię pół roku! Aleś mnie przegonił wzrostem... - przywitał się, przybiliśmy sobie piątkę.

R: Tia... Bez owijania w bawełnę. Potrzebuję eteru dietylowego. - powiedziałem, na co Neither wybuchnął śmiechem.

N: Czego potrzebujesz? Gościu, nie mów mi że chcesz kogoś porwać! - zaśmiał się. Cholera, muszę coś wymyśleć.

R: Um, nie. Skuter coś mi się psuje, chcę zmieszać trochę eteru z innymi płynami, może to coś da.

N: A, to w porządku. Chociaż patrząc na ciebie, wierzę ci połowicznie że to tylko skuter. Ale dobra, mam eter w piwnicy. Chodź za mną, przeleję ci trochę do jakiegoś pojemnika, czy coś.

R: Mhm... - wymamrotałem, zaczynając iść za Niderlandią. Ten to ma w domu wszystko...

N: Mam nadzieję że pamiętasz, iż nie ma nic za darmo.

R: Ile chcesz za niego? Potrzebuję tylko niewielkiej ilości, może pół szklanki.

N: Tylko tyle? Co zamierzasz zrobić? Mniejsza... Z cztery dychy wystarczą.

R: Cztery dychy za pół szkanki?! - uniosłem się.

N: Jeśli nie chcesz to nie, ale nie wydaje mi się abyś znalazł eter gdziekolwiek indziej w okolicy.

R: Dobra, zapłacę ci za niego tyle, ile chcesz. - fuknąłem zrezygnowany. Przez kolejne kilka minut szliśmy w ciszy, wzdłuż brzegów miasteczka - lasem. Wreszcie ukazał mi się dom Neithera. Weszliśmy do otwartego garażu.

N: To powinno być gdzieś tutaj... - Neither zaczął przekopywać butle z benzyną i innymi podobnymi substancjami. : - Mam! - krzyknął, gdy znalazł odpowiednią butelkę. Podszedł w stronę blatu garażowego, chwycił za niewielką, pustą butelkę.
Przelał tam niewielką ilość płynu, zakręcił i podał mi.

R: A więc? Ile za to? - zapytałem, przyjmując butelkę.

N: Cztery dychy, jak mówiłem. - westchnąłem, wyciągając z kieszeni portfel. Wyjąłem odpowiednią sumę pieniędzy i podałem Niderlandii.

R: Dzięki. Pójdę już. - oznajmiłem, wychodząc przez bramę garażową.

N: No weź, może zdradzisz mi po co ten eter? - zatrzymał mnie.

R: Mówiłem, że do skutera. Miło się z tobą robi "interesy". Siema. - pożegnałem się, odchodząc.
Dojście do domu zajęło mi może z dziesięć minut.

Gdy byłem w domu, udałem się do piwnicy. Stęchłe powietrze bezlitośnie ścisnęło moje płuca, a kurz sprawił, iż zakaszlałem kilkakrotnie. Zaświeciłem światło w jednym z pomieszczeń, jest to warsztat ojca, nie używa go on od paru miesięcy. Niech spojrzę... Na stole służącym za blat są poukładane śrubokręty. Obok jest nóż tapicerski, nóż do drewna i scyzoryk.
Hmm... Dalej wiszą trzy młotki, stoi pudełko z gwoździami i śrubkami. Kilka karteczek, ołówek i długopis. Pod blatem leżą różne przedmioty; doniczka, metalowe wiadro, jakaś łopatka i nawóz. No tak, artykuły ogrodnicze...
W rogu pokoju stoi stare, drewniane krzesło. Wziąłem je i przestawiłem bliżej blatu roboczego. Wyszedłem z piwnicy, aby poszukać czegoś w garażu. Zacząłem przekopywać szafki. Wysunąłem jedną z szuflad.
Drut, nożyczki, wstęga, sznurek... Jest i lina! Stara, zbędna i gruba. - uśmiechnąłem się sam do siebie, biorąc ją.
Zszedłem po schodach do piwnicy i rzuciłem obok krzesła.
Okej... Mam linę, stołek i eter. Co dalej? - zastanawiałem się. Chyba poczekam do wieczora... - zdecydowałem. Wróciłem do domu, siadając na kanapie. Muszę zwabić jakoś Chiny do parku, czy coś.
Wyciągnąłem telefon i załączyłem Instagrama.
Włączyłem profil Ameryki, zacząłem przeglądać osoby, które obserwuje. Była tam ta... Jak ona się nazywała... Japonia! Szybko załączyłem jej konto, ta typiara koleguje się z Chinami, więc tam powinien być jego profil. I rzeczywiście, ona go obserwuje. Zapisałem sobie nazwę profilu Chin.
Wylogowałem się i zacząłem tworzyć nowy, anonimowy profil. Gdy był on gotowy, zaobserwowałem Chiny i wysłałem mu wiadomość "hej, musimy spotkać się w parku". Przez dłuższy czas nie wyświetlał wiadomości, nawet nie odpisywał. Włączyłem więc telewizor, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Co jakiś czas sprawdzałem, czy chłopak odpisał.

____

W ten sposób mijał mi czas. Jedna godzina... Druga... I nic. Szukałem czegoś do jedzenia w
lodówce, aż na mój telefon przyszło powiadomienie. Od razu pobiegłem sprawdzić, co to. Chiny odpisał, wspaniale! Jego odpowiedź brzmi "kim jesteś?" - napisałem więc:
"uh... To ja, Ameryka. Piszę z nowego konta, bo zgubiłem hasło do tamtego. Muszę pogadać z tobą o tym, co działo się w szatni."
"Oh, to ty Ame. Wiem, że to brzmi głupio, ale... Co się działo w szatni? Ja wziąłem leki i tak jakby nic nie pamiętam... Wiem, to brzmi dziwnie." - nie wiedziałem o co chodzi z tymi lekami, mniejsza.
"Zobaczmy się w parku, Chiny. Pasuje ci 22.00? Wiem, wtedy jest już ciemno, ale teraz nie mogę."
"Jasne, Ameryko. Dla ciebie znajdę czas nawet w nocy... To do zobaczenia, dziękuję ci że chcesz ze mną porozmawiać!" - "Nie ma za co, pa!".
Gdy pisałem te wiadomości, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Boże, jaki on jest naiwny!
Nawet nie wie co go czeka, myśli że jego marzenie o byciu z moim Ameryką się spełni.
Ale nie, w życiu nie zabierze mi Ame. On jest mój.
Teraz pozostaje mi tylko czekać do tej 22.00...
Nie mogę doczekać się spotkania z Chinami.

Ja... Złapię go. I zabiję.




Pov. Narrator

Rosja nie robił niczego ciekawego czy też pożytecznego przez następne godziny. Żałował, że nie może spędzać teraz czasu z Ameryką. Przeglądał jego zdjęcia i pisał z nim, argumentując się, że nie mogą się zobaczyć, bo "ojciec kazał mu posprzątać dom, garaż i pomóc w naprawie samochodu". Leżał rozwalony na kanapie, wydawało się, że prawie zasypia.
Jednakże, gdy zauważył że na zegarze wybiła godzina 21.50, w jego ciało została wstrzyknięta nieopisywalna dawka energii. Zbiegł z sofy jak poparzony i prędko pognał do kuchni. Z szafki wyciągnął opakowanie chusteczek higienicznych. Pobiegł do piwnicy, zaświecił tam światło. Chwycił za butelkę wypełnioną eterem i udał się do garażu. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Położył klucz pod wycieraczką i udał się ku furtce. Rosja włączył telefon, Chiny napisał mu, kiedy będzie. "Już idę, zaczekaj." - odpisał.
Kraj rosyjski szedł chodnikiem, jedyne światło jakie tu było, to te od latarni. Wokół panowała zupełna ciemność i cisza. Rosjanin doszedł do parku, przy jednej z alejek stał młodszy chłopak, tyłem. "Doskonale..." - pomyślał, uśmiechając się. Przeszedł przez pustą ulicę i po cichu wszedł do parku przez otwartą bramę. Teraz znajduje się kilka metrów od Chin.

Rosja schował się za drzewem. Z paczki wyciągnął dwie chusteczki i odkręcił butelkę, którą trzymał w ręce. Nasączył je ostro pachnącą substancją. Gdy chusteczki były mokre, nałożył je sobie na lewą rękę. Butelkę zostawił odkręconą pod drzewem i sam zaczął iść w kierunku Chin. Dzieliły ich jakieś dwa metry, więc Rosjanin skradał się powoli, uważając na to, aby nie wydać żadnego szelestu. Nagle latarnia zaczęła migać, przez co panowała połowiczna ciemność. Chiny nadal wgapiał się w telefon, Rosja był już kilka centymetrów od pleców niższego kraju.
" To ten moment..." - pomyślał i w tej samej chwili wyskoczył na młodszego. W żyłach Rosji płynęła adrenalina, był bardzo podekscytowany. Chiny podskoczył w szoku, piszcząc. Rosjanin prawym ramieniem objął Chiński kraj w pasie tak, by nie mógł uciec. Lewą dłonią przycisnął do ust Chin chusteczkę higieniczną, nasączoną eterem. Młodszy kraj próbował krzyczeć, robił wszystko, by się wyrwać. Chciał jakoś kopnąć bądź uderzyć osobę za sobą, ale nie mógł. Rosja przyciskał chusteczkę mocniej, Chiny wziął kilka mocnych wdechów, by się nie udusić. Po niedługiej chwili zaczął gwałtownie słabnąć. Pod wpływem wdychanego eteru  stracił przytomność, opadając w ramiona Rosji.

Rosjanin podniósł chłopaka w stylu panny młodej. Na ziemi leżał telefon Chin, więc Rosja podniósł go i schował do kieszeni.
"Muszę wyjść inną stroną parku, brzegiem lasu..." - wymamrotał do siebie. Mimo że wszędzie wokół jest ciemno i pusto, musiał iść zalesioną częścią. Nie może narazić się na to, by ktoś go widział. Zaczął iść brzegiem parku. Poszedł do opuszczonej jego części, gdy już tam dotarł, wyszedł za ogrodzenie. Miasteczko, w którym mieszka z lotu ptaka ma owalny kształt, a dookoła jest obrośnięte gęstymi, gigantycznymi lasami. Dlatego Rosja musi iść brzegiem, aż dotrze do domu.



Pov. Rosja

Udało się... - szepnąłem radośnie, gdy w końcu stanąłem za płotem mojego ogrodu. Podszedłem do drzwi garażowych i wyciągając klucz spod wycieraczki otworzyłem je. Cholera, ten bachor jest ciężki... Zszedłem po schodach do piwnicy, po czym zapaliłem w niej światło.
Rzuciłem nieprzytomnego chłopaka na ziemię, przed siebie.



Pov. Narrator

Rosja szeroko się uśmiechnął. Podniósł Chiny, usadzając na krześle. Jedną ręką trzymał chłopaka aby nie spadł, a drugą sięgnął po linę.
Najpierw złączył nogi Chińskiego kraju ze sobą. Jeszcze raz wziął linę i oplótł nią stopy dookoła. Później zrobił węzeł, z całej siły go docisnął. Gdy upewnił się, że nogi są związane wystarczająco mocno, chwycił ręce nieprzytomnego kraju. Szarpnął je do tyłu, by chwilkę później związać mocno sznurem. Gdy miał unieruchomione kończyny, wykorzystał resztę liny do uwiązania swojej ofiary w pasie, do krzesła.
Gdy Chiny był związany, Rosja odsunął się z uśmiechem.
"Teraz tylko czekać aż się obudzi..." - powiedział do siebie.

Kraj Rosyjski wrócił po schodach do domu. Udał się w kierunku kuchni, wyciągnął z lodówki masło i szynkę. Licealista zrobił sobie na szybko kanapkę. Był bardzo zniecierpliwiony, chciał aby Chiny już się przebudził.
W Rosji włączył się morderczy instynkt i jedyne czego w tej chwili pragnął, to pobudki swojej ofiary.
Po upływie czterdziestu minut doczekał się tego.



Pov. Chiny

Czułem, jak głowa pulsuje mi z bólu...
Otworzyłem leniwie oczy.

Ch: C-co do cholery...? - to były jedyne słowa jakie potrafiłem w tej chwili wypowiedzieć.
Co się stało i gdzie jestem?! - zastanawiałem się.
Nie mogę poruszyć rękoma! O mój Boże... W tej chwili przypomniałem sobie wszystko. Miałem iść do parku, by spotkać się z Ameryką. Ale nagle ktoś mnie napadł.
Próbuję poruszyć nogami, jednak również nie jest to możliwe. W pomieszczeniu, w którym przebywam panuje niemal zupełna ciemność, no może jest jakaś żarówka, służąca za lampę, jednak nie daje ona wiele światła. Muszę się uspokoić... Przede mną jest jakiś stół, blat czy cokolwiek, co ma mieć takie przeznaczenie. Leżą na nim jakieś kartki, chyba coś do pisania i śrubokręty. Mam związane ręce i nogi, siedzę na krześle. Strach nie pozwolił mi w żadnym stopniu na racjonalne myślenie. Dostałem nagłego ataku paniki, przez co zacząłem szarpać się tak mocno, jak tylko potrafiłem. To było bardzo głupie.
Stołek, do którego jestem przywiązany zachwiał się, po chwili runął na ziemię. Czułem ból na związanych nadgarstkach. Nie mogę wołać o pomoc, bo zwabi to porywacza.
Co się teraz ze mną stanie?


Pov. Narrator

Rosja właśnie miał zmywać naczynia, ale usłyszał huk z piwnicy. Talerz, który trzymał w ręce wylądował na podłodze. Serce Rosji przyspieszyło, zaczął w szybkim tempie podążać ku drzwiom. Otworzył je, a później zszedł po schodach do piwnicy. Widok, który zastał bardzo go zadowolił.

R: Oh, widzę że ktoś tu się obudził~  
- zaczął.

Ch: Kim ty jesteś? I gdzie ja jestem?! - krzyczał spanikowany nastolatek. Rosja podszedł do niego i podniósł krzesło, do którego był przywiązany.

R: Nie poznajesz mnie? - w tej chwili wyłonił się z mroku, pozwalając Chinom na zobaczenie, z kim ma do czynienia.

Ch: Rosja...? Co ja tu robię?!

R: Mój drogi, poniesiesz karę za to, co zrobiłeś.

Ch: Co ja ci kiedykolwiek zrobiłem? - pytał drżącym tonem.

R: Mnie nic, ale Ameryce już tak.

Ch: Skąd o tym wiesz?!

R: Haha, sam się przyznałeś, wczoraj w parku. - powiedział Rosja z uśmiechem, siadając naprzeciwko Chin, na ziemi.

Ch: Ja... Nie pamiętam niczego, co działo się wczoraj popołudniu. Byłem na lekach i... - nie skończył.

R: Nie obchodzi mnie to. - Chiński kraj przez chwilę milczał, aż zaczął głośno krzyczeć "pomocy" : - Co, boimy się? Całe szczęście, że nikt cię nie usłyszy. Radzę oszczędzać głosu, bo przyda ci się jeszcze dzisiaj.

Ch: Błagam... Wypuść mnie, a zrobię co zechcesz... - wymamrotał słabym głosem, a w jego oczach pojawiły się łzy.

R: Zamknij się. Obudziłeś się, więc zabawę czas zacząć~

Ch: C-co masz na myśli? Chcesz... Mnie zgwałcić? - zapytał.

R: Nie ukrywam, że chętnie zadałbym sobie tą przyjemność. Ale jestem już z Ame, więc nie zamierzam tego robić. Ale pobawimy się w lepszy sposób. Co ty na to?

Ch: Błagam, nie krzywdź mnie! Zrobię wszystko!! - Chiny płakał. Rosja nie odpowiedział, podszedł tylko do blatu. Zerwał spory kawałek taśmy izolacyjnej i szybko zakleił nią usta Chin. : - Mmmh! - próbował krzyczeć, ale nie mógł. Chciał się uwolnić, ale liny nie pozwoliły mu na to.
Rosyjski kraj uśmiechnął się psychopatycznie. Obudziło się w nim coś nowego, coś czego nie czuł jeszcze nigdy wcześniej.

R: Oh, nawet nie wiesz jakie to wspaniałe uczucie mieć władzę nad czyimś życiem! - zachwycił się, ponownie zmierzając w stronę blatu. Związany chłopak dalej próbował krzyknąć cokolwiek, ale nie wychodziły z tego żadne słowa, jedynie stłumione dźwięki. : - Więc? Od czego zaczynamy naszą grę? - zapytał. : - Hm, są śrubokręty, noże, woah! Jest i siekiera! Nowa, nieużywana i twarda. Chociaż... Co do tego ostatniego, przekonamy się za chwilę.

Teraz nic nie mogło opisać przerażenia Chin. Płakał okropnie, jego oczy były spuchnięte od słonych łez. "A więc zginę w ten sposób...?" - zastanawiał się. Wiedział dobrze, nie ma już dla niego nadziei. Nikt nie wie, że tu jest i grozi mu coś złego.

Rosja podszedł do niego, w ręce trzymał nóż do drewna. Chiny w przerażeniu zamknął oczy.
Rosjanin uklęknął przed chłopakiem i z uśmiechem wbił krótki, acz ostry nożyk w ramię zszokowanego gimnazjalisty. Z ust Chin wydobył się głośny, stłumiony przez taśmę wrzask. Całe jego ciało drgnęło, a z oczu zaczęło lecieć więcej łez, niż kiedykolwiek.

R: Boli, co? - zaśmiał się, czując mocne podniecenie na myśl, co może zrobić z Chinami. : - Oj już nie płacz, to dopiero zwiastun tego, co ci zrobię... - posłał bolącemu krajowi krzywy uśmiech. Jednym, szybkim ruchem wyciągnął nóż z ramienia młodszego i obserwował, jak szkarłatna, ciepła krew wypływa z rany. Jego ofiara dalej próbowała krzyczeć, bez skutku.

Znudzony obserwacją Rosja podszedł do stołu. Chwycił on jeden z śrubokrętów, do drugiej ręki wziął młotek. : - To będzie dobre! - śmiał się. Uklęknął, po czym zbliżył śrubokręt do utworzonej nożem rany. Włożył go w rozerwaną skórę, a chcąc sprawić młodszemu krajowi więcej bólu, podniósł leżący młotek.
Wziął zamach i...
Z całej siły uderzył w końcówkę śrubokrętu. Ten pod wpływem uderzenia zatopił się do połowy  w mięśniach chłopaka.
Chiny wrzasnął, a krew trysnęła prosto na koszulkę Rosji.

R: Mm~ Wiesz co? Chciałbym cię usłyszeć. - oznajmił, po czym stargał z ust Chin pasek taśmy.

Ch: Błagam... - mówił półprzytomnym głosem, słabnąc z bólu.

R: Hm? Co takiego?

Ch: BŁAGAM! Zostaw mnie już... Proszę... - mruknął.

R: Nie zamierzam tego robić~  - Rosja podszedł do kąta pomieszczenia. Leżało tam kilka spróchniałych desek. Wziął jedną i wrócił do Chin. : - Myślę, że ci się to spodoba! - uśmiechnął się "miło". Wziął zamach deską i uderzył w klatkę piersiową ofiary.

Ch: Ouh!! Przestań! - błagał, zalewając się łzami.
Rosja uderzył go jeszcze raz, na co z ust Chin wypłynął głośny wrzask. Nie minęła ani chwia, a Rosyjski kraj zaczął bez opamiętania bić związanego chłopaka.

R: Oh... o mój Boże! Haha... To jest takie wspaniałe!! - krzyczał, z całej siły katując młodszego. Chiny nie był w stanie powiedzieć niczego, jedyne co wypływało z jego ust to jęki bólu i krzyki. : - Pamiętaj Chiny! Hah, nikt nie może dotknąć mojego Ameryki! - wrzeszczał.

Ch: PRZESTAŃ! BŁAGAM, ZABIJ MNIE JUŻ! - krzyknął obolały kraj. Rosja odłożył deskę, a dokładniej rzucił ją w kąt piwnicy.
Chiny płakał głośno, na co jego kat zbliżył się do blatu.

R: Hmm... Na co masz teraz ochotę? Może młotek? Piła ręczna? Co prawi ci więcej bólu?

Ch: Z-zabij mnie...

R: To na pewno, ale później. Zabawa jeszcze się nie skończyła!~  - Chiński kraj ledwo sapał z bólu, nie wiedząc, że prawdziwy koszmar dopiero nastąpi : - Oh, spójrz co mam! - zawołał, podnosząc siekierę. Była ona czerwona, z srebną końcówką. Uchwyt do trzymania był z aksamitnego, jasnego drewna.

Ch: BOŻE, NIE! - wywrzeszczał młodszy kraj, ledwo radząc sobie z ilością łez. Rosja podszedł do stołu, wziął z niego taśmę.

R: Teraz może trochę zaboleć, więc zatkam ci buzię, nie chcemy hałasu. - powiedział, puszczając oczko. Odwiązał jedną rękę Chin i przywiązał ją do stołu tak, aby leżała na nim. Przerażona ofiara robiła wszystko, by zabrać rękę, jednak Rosja był dużo silniejszy.

Gdy jego ramię było przywiązane, Rosjanin ponownie podniósł siekierę.

R: Uwaga, szykuj się! - ostrzegł. Wziął zamach i z dużą siłą uderzył w przedramię Chin. Po pokoju rozbrzmiał się bardzo głośny, stłumiony wrzask. Krew rozbryzgnęła się po stoliku, podłodze i siekierze. Chiny krztusił się nadmiarem śliny w ustach, a jego oczy nie mogły utrzymać ciężkich od płaczu powiek. Rosja wziął kolejny zamach.
Skóra przerwała się, siekiera rozerwała mięśnie Chin, miażdżąc niektóre żyły. Naczynia krwionośne pękły, wylewając więcej szkarłatnego płynu. Rosja śmiał się, patrząc z ekscytacją na czerwoną ciecz. W oczach Chin było widać niopisywalne cierpienie, jedyne o czym marzył to o tym, by wykrwawić się już na śmierć. Rosjanin poraz kolejny zamachnął się. Pod ciężarem tępego narzędzia rozległ się ostry trzask.
Kość ręki została zmiażdżona, złamana na dwa osobne kawałki.

Chiny żył, jednak nie kontaktował. Niestety, w dalszym ciągu czuł wszystko, co mu robiono. Nie miał siły otworzyć oczu, zresztą i tak nie chciał tego robić.
Zobaczyłby makabryczny widok; rozwaloną rękę z wystającymi końcami kości, rozerwane mięśnie i ogromną ilość krwi. Rosja nadal celował siekierą w ramię, z każdym uderzeniem jego koszula przybierała nowe plamy krwi.
W końcu Rosjanin zaczął trzaskać siekierą w ciało Chin. Celował w brzuch, klatkę piersiową, nogi i inne miejsca. Jego dłonie ociekały od ciemnoczerwonej substancji, a ubrania nadawały się już tylko do wyrzucenia. Siekiera była mokra od krwi, podobnie z podłogą. Chiny dalej próbował wrzeszczeć, z każdym uderzeniem jednak coraz ciszej. Tracił krew, a razem z nią siły.

Z kolei Rosja nigdy w życiu nie czuł się tak dobrze. Uwielbiał patrzeć, jak Chiny powoli umiera w cierpieniach. To był pierwszy raz kiedy skrzywdził tak kogokolwiek i nie było mu mało, mimo iż jego twarz i ushanka powoli wilgotniały przez świeżą, ciepłą krew. Licealista nie mógł przestać drżeć i chichotać, z każdym ciosem robił się coraz bardziej zwariowany i szalony.

Świadomość, że właśnie zadaje nieziemski ból osobie, która skrzydziła Amerykę dawała mu ogromną satysfakcję.

Chiny poraz ostatni otworzył oczy.
Widział przed sobą psychopatę, próbującego pozbyć się swojej nadmiernej energii. Rosja trzymał siekierę nad głową, szykując się do kolejnego uderzenia. W końcu Chiny zamknął oczy wiedząc, że już nigdy ich nie otworzy. I kto by pomyślał, że wczoraj jeszcze żył normalnie. Był w szkole, rozmawiał z kolegami i jadł z nimi lunch.



Pov. Rosja

Mruknąłem w żalu, gdy Chiny znowu zamknął oczy.

R: Halo, bobudka! - uśmiechnąłem się, trzęsąc nim. Nie uzyskałem jednak żadnej reakcji. Złączyłem ze sobą dwa palce, swoją drogą przemoczone od krwi. Zbliżyłem je do szyi chłopaka. Huh... Nie ma pulsu. Czyli że co...? Koniec zabawy? - zasmuciłem się sztucznie.
Hmm, mam pewien pomysł... Podszedłem do stołu. Zabrałem z niego nóż. Odwiązałem Chiny, już i tak mi nie ucieknie. Zdjąłem jego bluzkę, po czym zbliżyłem niebezpieczny przedmiot do skóry. Zacząłem powoli wbijać ostrze w podbrzusze chłopaka. Poczułem, jak pod wpływem noża skóra pęka. Nie zatrzymałem się jednak, nadal  pchałem go w głąb jego ciała.
Robiłem to bardzo powoli by móc poczuć, jak każda pojedyncza tkanka się przebija. Kiedy dotarłem do mięśni, szybko przecisnąłem przez nie nóż. W końcu ostrze "zderzyło się" z czymś miękkim i gumiastym.
To musi być jelito... - pomyślałem. Bez zastanowienia wbiłem nożyk w narząd, powodując nagły wytrysk krwi. Moja ręka, twarz, czapka, koszulka i spodnie są czerwone od krwi.
To całkiem zabawne, czyż nie?

Wyjąłem nóż, pozwalając ranie na obfity krwotok. Zbliżyłem ostrze do siebie, aby zlizać z niego ciepły płyn. Smak był metaliczny, ale przyjemny...
Nadal lekko dyszałem, to przez branie dużych zamachów i użycie siły. Huh... Warto było dla takiego widoku...
Jeszcze chwilę siedziałem, patrząc na zakrwawione i zmasakrowane ciało.
Szkoda że to koniec, nigdy nie czułem się tak dobrze...

W końcu zdecydowałem, że muszę się go jakoś pozbyć. Cholera, tylko jak...? Mieszkam wokół gigantycznych terenów leśnych, ale nie mogę go tam zostawić, bo jeśli policja ogarnie że zaginął to go znajdą. Spalić ciała nie mogę, bo musiałbym je pociąć, a co za tym idzie, bardziej nabrudzić w piwnicy. Zresztą, kości mogłyby nie spłonąć.
Nie wrzucę go też do leśnych wód. Cholera...

O Jezu, jestem geniuszem! Mogę upozorawać jego samobójstwo, albo nieszczęśliwy wypadek, haha! Pójdę na koniec miasteczka. Za dnia panuje cisza i spokój, ale nocą przejeżdżają nim tiry zmierzające do innych części kraju. Mogę iść na brzeg lasu, ku ulicy wyprowadzającej z tej miejscowości. Poczekam aż nadjedzie tir i wrzucę Chiny pod jego koła! Droga prowadzi przez dziki las, nie ma tam latarnii, bo w trakcie burzy pioruny wielokrotnie uderzały w nie. Będzie ciemno, gdy wrzucę to ciało pod tir, będę mógł szybko zniknąć w ciemnym lesie i wrócić do domu. Yeah, to jest wspaniały plan. Koła zmiażdżą Chiny, więc nie będzie widać śladów morderstwa!! - ucieszyłem się.
Jest już 23.50, więc na pewno nie będzie nikogo, nigdzie. Mimo to nie mogę tak po prostu przenieść Chin. Mógłbym iść brzegami miasteczka, czyli lasem, ale okrążenie zajęło by mi zbyt dużo czasu. Ciało krwawi, więc włożę je do worka, przed wepchnięciem pod tir wyjmę je z niego. Dobra, jakoś dam radę. Przecież to wszystko robię dla Ame.

Poszedłem do innego pomieszczenia piwnicy. Wziąłem jeden z kilku czarnych worków na śmieci. Z dużym trudem zacząłem wpakowywać tam Chiny. Zmieścił się na szczęście cały... Chwyciłem za koniec worka. Nie no, nie mogę tak po prostu tego taszczyć... O! W domu mam ogromną walizkę! Jakoś złożę to ciało do siadu, upchnę w niej. - pobiegłem po schodach do domu. Udałem się do sypialni ojca, pod łóżkiem leży jedna z nieużywanych od dawna waliz. Wziąłem ją do piwnicy uważając, by nie zbrudziła się od krwi. Zacząłem zgniatać ciało w worku tak, by było w pozycji klęczącej. Czułem, że na dole folii zbiera się jakiś ciepły płyn, zapewne krew z uszkodzonych zwłok. Gdy ciało było odpowiednio ułożone, wrzuciłem je do walizki. Zapiąłem ją starannie, całość nie wygląda jakoś bardzo podejrzanie. Jeśli chodzi o piwnicę, posprzątam to później.

Wyszedłem z domu, krew na moich rękach zdążyła już zaschnąć. Ciągnąłem walizkę za sobą. Powietrze jest wilgotne, w oddali słychać cykanie świerszczy. Szedłem na sam koniec miateczka. Zajęło mi to około piętnastu, może dwudziestu minut, jak mówiłem ono jest małe.
Wreszcie widziałem jego koniec. Drogę prowadzącą w głąb lasu. Wszedłem do mrocznego zagajnika, teraz tylko czekać na jakiego tira. Muszę stać z boku, by światła wozu mnie nie zdradziły. Zaczaiłem się drzewem. Słyszę, jak z daleka nadjeżdża jakiś tir, bądź ciężarówka. Nie umiem stwierdzić jak daleko jest, bo przez lasy echo pojawia się wszędzie. W lesie było kompletnie ciemno. Otworzyłem walizkę i wyciągnąłem z niej worek. Położyłem go na ziemi, otwierając. Ostrożnie wyjąłem ciało, aby krew nie zostawiła śladów na trawie. Zauważyłem, że z daleka błyszczy jakieś światło. To tir! Nadjeżdża! - schowałem się za drzewem, od jezdni dzieliło mnie kilkanaście centymetrów. Nie widać mnie. Gdy tir był wystarczająco blisko i przejeżdżał z hałasem, wziąłem duży zamach i rzuciłem zwłoki na ulicę.
Kierowca gigantycznego samochodu nie mógł zareagować, to wszystko działo się zbyt szybko. Usłyszałem, jak ciało rozgniata się pod kołami, a kości pękają. Tir dalej jechał, ale po kilku przejechanych metrach zaczął hamować. Szybko wbiegłem do lasu i złapałem za worek. Uważałem, by nie wylała się z niego krew. Wrzuciłem go do walizki, wziąłem ją w dłoń i zacząłem zagłębiać się w las.

Gdy oddaliłem się na bezpieczną odległość, zacząłem wracać spowrotem do miasteczka.
Już po kilkunastu minutach w nim byłem.
Jest 24.28, podkoczyłem w miejscu, gdy z oddali usłyszałem syreny wozów policyjnych. A może to karetki pogotowia...?  Sam nie wiem. Ulżyło mi na myśl, że przecież nikt nie widział jak wrzucam ciało pod koła tira, więc nie ma jak podejrzewać, że to ja. Zacząłem biec szybko z walizką, na moje szczęście nie spotkałem nikogo po drodze. Gdy dotarłem do domu, wyciągnąłem folię z walizki.

Pusty bagaż wrzuciłem spowrotem pod łóżko ojca. Worek, w którym leżały zwłoki nadal ma w sobie krew. Poszedłem więc do piwnicy. Gdy otworzyłem jej drzwi, od razu dopadł mnie stęchły, nieprzyjemny krwawy zapach  unoszący się w powietrzu. Skrzywiłem się i podszedłem do stołka. Cóż, nie wygląda to najlepiej. Zakrwawiony śrubokręt, nóż, siekiera, krzesło i podłoga.
Dopiero teraz spojrzałem na siebie.
Jestem cały pokryty krwią. Boże, jeśli ktoś by mnie zobaczył...
Wór, w którym wcześniej były zwłoki wrzuciłem do pieca.
Uklęknąłem i wziąłem w dłoń wszystko, czym torturowałem i raniłem Chiny. Poszedłem z tym do garażu. Do leżącego tu wiadra
nalałem wody, gdyż niewielki kranik przymocowany jest do ściany. Gdy wiadro było pełne, napełniłem wodą też drugie. Do jednego wrzuciłem pokryte krwią przedmioty, a następne  zabrałem ze sobą, nie zapominając o wzięciu szmaty. Będąc spowrotem w piwnicy, zamurzyłem ją w wodzie i zacząłem szorować krzesło. Potem zacząłem myć stolik, do którego była przywiązana ręka Chin. Teraz najgorsze... Podłoga.

___

Całe sprzątanie zajęło mi sporo czasu. Woda w wiadrze była już koloru czerwonego, podobnie jak szmata, nasiąknięta krwią. Odetchnąłem z ulgą, rozglądając się czy na bank wszystko jest umyte.
Wróciłem do garażu i wylałem zawartość wiadra na ziemię, a ta szybko spłynęła do odpływu, który jest tutaj zamontowany w razie np. powodzi.
Spojrzałem na pierwsze wiadro, które wcześniej tu zostawiłem. Jak się okazało, barwa wody również zmieniła się na szkarłatny kolor.
Wszystko, co wcześniej pokrywała krew było teraz czyste. Wyjątkiem była siekiera, musiałem ją oczyścić z pomocą szmaty.

Po kilku chwilach wszystko było gotowe, umyte na błysk.
Zgasiłem światło w garażu i wszedłem do domu.
O cholera, już jest grubo po pierwszej w nocy.
Chyba powinienem wziąć prysznic i zrobić coś z ubraniami, bo są pokryte krwią Chin. Dobrze, że są stare i brzydkie, nie będzie mi szkoda ich palić.
Zdjąłem z siebie koszulkę i spodnie, a następnie wróciłem do piwnicy, znowu. Otworzyłem piec i wrzuciłem tam ciuchy. Worka już nie ma, pozostał po nim tylko nieprzyjemny zapach palonego plastiku. Nie chciało mi się oglądać płonących ubrań, więc po wrzuceniu ich tam zamknąłem drzwiczki pieca.
Będąc w samej uszance i bokserkach, wróciłem do mieszkania. Od razu udałem się do łazienki, by wziąć prysznic i oczyścić się z resztek krwi.
Jednakże, na mój telefon przyszło powiadomienie.

Od: Ame: Hej, śpisz? - uśmiechnąłem się do ekranu telefonu. Rety, chciałbym teraz mieć Amerykę obok siebie.

Od: ja: Nie, nie śpię. A coś się stało?

Od: Ame: Nie, po prostu... Mam otwarte okno i gdzieś na końcu miasteczka słyszę dużo syren pogotowia, policji czy czegoś jeszcze.

Od: ja: Oh, to przy lesie. Nie daje mi  spać!

Od: Ame: Szkoda, że dzisiaj się nie widzieliśmy po szkole ;( Może spalibyśmy teraz razem...

Od: ja: Przepraszam słońce, ale serio nie miałem dzisiaj czasu... Zobaczymy się jutro, dobrze?

Od: Ame: Oki! To dobranoc, Russ!

Od: ja: Miłej nocy, Ame. - po wysłaniu wiadomości odłożyłem telefon, wzdychając ciężko. Bardzo chciałbym go teraz pocałować, przytulić, posmyrać po włoskach... Niestety nie mogę.
Zacząłem myśleć o dzisiejszym dniu.
Boże, sama myśl o tej tryskającej krwi i wykrzywionej z bólu twarzy  powoduje, że się uśmiecham.

Czy jest ze mną coś nie tak...?









_____________________________________

Przy pisaniu tego rozdziału jadłam kanapkę z keczupem i powiem, że była naprawdę dobra.

Drogie dzieci, nie zabijajcie innych jak Rosja, bo grozi nawet dożywocie za morderstwo

(nie pytaj skąd wiem)

Nie podoba mi się ten rozdział. Miało wyjść tak "creepy" i "gore" ale cóż, wyszło... Jak wyszło?

Przepraszam, jeśli są błędy i powtórzenia. To najdłuższy rozdział, jaki napisałam.

6714 słów.

TAK, 6714 SŁÓW, NA BOGA.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro