38. Przestań!
Ja i Rosja zjedliśmy burgery, więc wracamy do domu. W międzyczasie pisali do mnie rodzice, odpisałem że niedługo będę. Stanęliśmy teraz przed wąską uliczką prowadzącą do domu Rosjanina.
A: Odprowadzisz mnie? - zapytałem. Jest ciemno, nie czułbym się pewnie, gdybym miał wracać teraz samotnie do siebie.
R: Jasne! Chodźmy tylko na moment do mnie, masz na sobie moją bluzę, a ja ostatnio nie oddałem ci kurtki i jest ona w moim domu.
A: Oh... Faktycznie, pożyczałem ci ją niedawno. Chodźmy zatem. - odpowiedziałem, po czym skręciliśmy.
Gdy dotarliśmy do domu chłopaka, zawitał nas jego ojciec, w salonie na kanapie.
ZSRR: O, już jesteś Rosja. - po chwili jednak mnie zauważył : - Witaj Ameryko. - przywitał się łagodnym tonem.
A: Dobry wieczór. Ja tylko po kurtkę, zostawiłem ją tutaj. - odparłem, wchodząc z Rosją po schodach, do jego pokoju. : - Zaraz, czemu masz moją kurtkę w swoim pokoju, a nie normalnie w przedpokoju? - zainteresowałem się.
R: Ee... Nie chciałem, żeby tata zabrał ją...do prania...? - bardziej zapytał, niż stwierdził.
A: Aha, okej. - wtedy dostałem ową rzecz do rąk. Sam zdjąłem bluzę którą pożyczył mi Rosja, odsłaniając tym samym t-shirt.
Kiedy odzyskałem kurtkę, a Rosja bluzę, przyszedł czas na powrót do domu.
R: Odprowadzę cię. Nie chcę, aby stało ci się coś złego.
A: Dziękuję. - uśmiechnąłem się. To małe i bezpieczne miasteczko, jednak biorąc pod uwagę moje "szczęście", coś się może wydarzyć.
Kilka chwil temu opuściliśmy dom Rosji. Jest już około 21.00, ulice świecą pustkami, panowałaby grobowa cisza gdyby nie jakieś psy, szczekające na nas zza płotu. Prowadziliśmy nudną rozmowę, tylko po to aby nie trwała między nami niezręczna cisza.
Gdy po kilku minutach stanęliśmy pod moim domem, czas było się pożegnać.
A: Dziękuję za dzisiejsze wyjście Russ! Było mega...
R: Zgadzam się! Świetnie było. To pa, do zobaczenia! - pożegnał się.
A: Cześć. - powiedziałem cicho, następnie przytulając się mocno do starszego chłopaka. Ten lekko zdziwiony odwzajemnił przytulasa, gładząc moje plecy. Gdy oderwaliśmy się od siebie, pomachałem mu i zacząłem kierować się do domu. Tuż obok lasu, wzdłuż końca ogrodu ciągnie się las, słyszę stamtąd niepokojące szelesty jakiegoś małego zwierzęcia. Rosja wychodził już z mojej uliczki, ja z kolei otworzyłem drzwi do domu.
Następnego dnia
Jest godzina 7.20, zbudziło mnie światło słońca, wpadające do mojego pokoju przez okno. Stanąłem na łóżku w samej piżamie, podnosząc szybę. Widzę stąd las obok mojego domu, dróżkę, a także park, z daleka. Na samym końcu miasteczka dostrzegam również inne lasy, ciągnące się kilometrami. Nagle mnie oświeciło - może pójdę do odkrytego przeze mnie miejsca? Tam jest cudnie! - zeskoczyłem z łóżka, następnie idąc w stronę szafy.
Przebrałem się i wyszedłem z mojego pokoju. Z szafki nocnej zabrałem telefon, wsunąłem go do kieszeni spodni. Opuściłem mój pokój, zszedłem po schodach na dół. Moja rodzina chyba jeszcze śpi, więc zostawię im kartkę. Znalazłem karteczkę samoprzylepną na blacie w kuchni, obok długopis. Napisałem:
" idę do sklepu, wrócę niedługo." - po napisaniu wiadomości przylepiłem informację do drzwi lodówki.
Wszedłem do przedpokoju, zdejmując kurtkę z wieszaka. Narzuciłem ją na siebie, po chwili zakładając trampki na nogi. Otworzyłem drzwi które były zamknięte na klucz, wychodząc na podwórko. Kiedy spojrzałem na lewo, widziałem uliczkę na której końcu jest wyjście na chodnik i drogę główną. Gdy w prawo, widziałem las, który otacza całe miasteczko dookoła. Słońce przyjemnie grzeje, ale na trawie jest dalej rosa, więc przemokną mi buty gdy będę szedł wysoką, polną trawą. Nie chce mi się ich jednak przebierać, dlatego pójdę sobie w nich.
Pchnąłem furtkę, wychodząc na dróżkę, ucinającą się w lesie. Skręciłem na łące łączącej się z laskiem w prawo, w celu dojścia do upragnionego miejsca. Starałem się podnosić nogi wysoko, żeby jak najmniej zmoczyć trampki lecz okazało się to nieskuteczne, wilgotna trawa intensywnie moczyła moje nogi. Było trochę chłodno gdy szedłem brzegiem lasu, bo drzewa zasłaniały mi promienie słońca. Mimo to przyjemnie się spacerowało słysząc poranny śpiew ptaków i czując wilgotne, poranne powietrze nasączone zapachem drzew.
Po kilku minutach byłem obok znanych mi zarośli. Zacząłem się przez nie przeciskać, spowodowało to, że odarłem sobie lekko twarz.
No trudno. Kiedy trafiłem do środka zagajnika, ukazał mi się typowy tu widok - małe jeziorko, masa biało-różowych płatków zdobiących trawnik, oraz unoszących się na powierzchni wody. Ostrożnie przykucnąłem przy grubej warstwie płatków, także całych kwiatów wiśni.
Dziwne, że te drzewa cały czas kwitną, a że kwiaty wiecznie spadają, jakby nigdy nie miały się skończyć. Puszyste płatki powodują, że trawa przy brzegach zagajnika nie jest widoczna, wygląda to trochę jak biały, miękki dywan, lub warstwa śniegu. Niestety są one mokre od rosy, z tego powodu nie mogę usiąść na ziemi. Podszedłem do wody, patrząc w swoje odbicie. - Moje włosy są w nieładzie, niektóre kosmyki opadają mi na twarz, a inne sterczą do góry. Jedne są lekko zakręcone przy końcu, nie wiem dlaczego czasem same z siebie się kręcą. Uklęknąłem przy puszystej trawie i zacząłem wybierać z niej kwiatki, które spadły w całości, bądź mają oderwany tylko jeden płatek. Kiedy miałem ich całą garść, zacząłem krążyć wokół niewielkiego jeziora i obchodząc je dookoła wkładałem sobie zebrane pęczki we włosy. Poczułem wibrację w tylnej kieszeni spodni, więc wyciągnąłem stamtąd telefon. To tylko sms od Kanady, gdzie jestem, bo poszedł do mojego pokoju i salonu, a mnie nie ma. Odpisałem mu, że zostawiłem kartkę na lodówce i jestem w sklepie.
Bawiłem się przez chwilę telefonem w ręce, aż postanowiłem że napiszę do Rosji.
Jest aktywny, idealnie.
Od: ja: Hejka, Rosja! - bardzo szybko odczytał, po chwili pisząc:
Od: Rosja: O, cześć. Co jest?
Od: ja: Nic takiego, nudzę się więc piszę do ciebie. Co porabiasz?
Od: Rosja: Niedawno wstałem, więc leżę sobie w łóżku. A ty?
Od: ja: Jestem na spacerze.
Od: Rosja: Już z rana? :0 - odpisał.
Od: ja: Tak! - wysłałem wiadomość, a po chwili zrobiłem sobie selfie, następnie wysyłając je do chłopaka. Zupełnie zapomniałem o tym, że w tle widać jedno z drzew wiśni...
Od: Rosja: Omg, ale słodziakk! - napisał, co spowodowało delikatny uśmiech na mojej twarzy. Po chwili wysłał kolejną wiadomość: - Zaraz, a gdzie ty jesteś, że w tle jest takie drzewo? Znam to miasteczko jak własną kieszeń i jestem pewien, że takiego nigdzie nie ma.
Od: ja: Um... Nie mogę ci powiedzieć, może kiedyś się dowiesz. - odpisałem.
Od: Rosja: Bo będę zły >:(
Od: ja: Nie powiem ci, sorry! Kiedyś się być może dowiesz.
Od: Rosja: Niech ci będzie, Ame. - po przeczytaniu schowałem telefon spowrotem do kieszeni. Strzepnąłem kwiaty z włosów, powinienem wracać już do domu bo rodzice się zapewnie martwią. No, chyba że jeszcze śpią. - pomyślałem. Ostatni raz spojrzałem na piękny widok czyli niewielkie jeziorko, drzewa i spadające na ziemię płatki kwiatów. Uśmiechnąłem się na ten krajobraz, by już za moment przedrzeć się przez gęste zarośla w celu powrotu do domu. Gdy byłem po drugiej stronie naturalnego "ogrodzenia", zacząłem iść w stronę, z której tu przyszedłem. Niedługo później dotarłem na dróżkę, później do domu. Zdjąłem buty i kurtkę, wieszając ją na wieszak w przedpokoju. Udałem się do kuchni, zauważyłem że jest tu mój brat.
A: Hej, Kanada! - przywitałem się.
K: Ameryka! Wystraszyłeś mnie... Robię śniadanie, na co masz ochotę? - zapytał, odwracając się w moją stronę.
A: Hm... Wszystko jedno, możesz mi zrobić kanapkę. - oznajmiłem.
K: Okej! - powiedział, wyciągając chleb.
Kanada uwielbia gotowanie oraz wszystko z tym związane, często robi śniadanie dla wszystkich. Już nie wspomnę o tym jakie dobre umie robić desery, Meksyk ma z nim dobrze. „Od żołądka do serca".
Podczas gdy brat robił mi śniadanie, ja poszedłem do łazienki w celu ogarnięcia się.
Stanąłem przed dużym lustrem, przeczesując włosy ręką. Po chwili jednak ułożyłem je w taki sposób, w jaki zwykle. Później przemyłem twarz wodą z mydłem, odświeżony wyszedłem z pomieszczenia. Kiedy tylko stanąłem w kuchni, Kanada podał mi talerz z kanapką.
A: O, dzięki. - wziąłem naczynie do ręki.
K: Nie ma za co, smacznego braciszku! - uśmiechnął się w typowy dla niego sposób. Odwzajemniłem uśmiech i zacząłem jeść. Usiedliśmy z bratem przy stole, na przeciwko siebie. Patrzyłem z rozbawieniem, jak Kanada wlewa do swojej herbaty syrop klonowy.
A: Czy mogę wiedzieć, co robisz?
K: Słodzę herbatę. - oznajmił.
A: Czemu nie normalnie, cukrem? - zaśmiałem się.
K: ...Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. - rzekł, również się śmiejąc. : - A tak wogóle to gdzie byłeś wczoraj z Rosją?
A: Byliśmy na spacerze i ogólnie na mieście. A co?
K: Podejrzewam, że coś cię z nim łączy. I nie, nie przyjaźń. Jesteście razem?
A: Że co? Nie! Przyjaźnimy się, to wszystko. - zaprzeczyłem.
K: Spędzacie razem mnóstwo czasu. Ale mniejsza z tym, mam swojego chłopaka i swoje sprawy. Chciałbym pogadać z tobą o czymś dużo, dużo ważniejszym. - gdy to powiedział, poczułem jak moje mięśnie się napinają.
A: Czyli?
K: Ame, wiem co się dzieje.
A: ...co masz na myśli? - zacząłem się stresować.
K: Myślisz że nie wiem, że ci dokuczają? Meksyk mówił, że słyszał jak w szatni cię obrażali. Chciał tam iść, jednak zauważył że robi to Rosja więc wolał się nie wtrącać, bo pamięta, jak Twój "super przyjaciel" go niegdyś pobił.
A: Po pierwsze, to pobicie to przeszłość, a po drugie, to nic takiego.
K: Nic takiego? Ameryka, oni wyzywają cię od męskiej dziwki! - typowa reakcja Kanady na wiadomość, że ktoś mi ubliża...
A: Znudzi im się. - powiedziałem, sam nie wierząc w moje słowa.
K: Powiedz mi, kto zaczął cię wyśmiewać. Wleję mu. - o nie, nie pozwolę, żeby Kanada wpakował się w kłopoty za uderzenie kogoś z mojej klasy! Mój brat ma dużo siły, może nie tyle co Rosja, ale jednak przywalić umie porządnie. Z mojej winy będzie mieć problemy.
A: Nie chcę, abyś pakował się w kłopoty. - oznajmiłem, na co odpowiedzią było westchnienie ze strony Kanadyjczyka.
K: A powiesz mi chociaż... Czemu oni wyzywają cię od dziwki?
A: Też chcę wiedzieć...
K: Może robiłeś coś zboczonego? Być może podrywałeś jakiś chłop-
A: Przestań! Nic nie zrobiłem, nie jestem zboczeńcem. - fuknąłem.
K: Po akcji w starej szkole mam pewne wątpliwości. - no nie, wolałbym tego nie pamiętać!
A: Sam jesteś zboczeńcem, przypominam ci, że to ciebie przyłapałem na przeglądaniu pornhuba!
K: Ciii, rodzice się obudzą i cię usłyszą!! - zirytował się. Serio wolałbym zapomnieć, jak w poprzedniej miejscowości go na tym przyłapałem. Haha... Nagle usłyszeliśmy głos, którego się nie spodziewaliśmy.
WB: Co usłyszymy? - o, ojciec już wstał.
K: Nic! - Kanada uśmiechnął się nerwowo, jego wzrok mówił "nawet nie próbuj mu nic gadać".
WB: Dobra mniejsza, widzę że zrobiliście sobie śniadanie sami. To ja wracam do sypialni, nie wyspałem się z mamą, wczoraj mieliśmy dużo pracy... - oznajmił zmęczonym tonem, wracając do pokoju.
A: Dobra, nie ważne. Co dzisiaj robimy? - zapytałem swojego brata. Jest ładna pogoda i weekend, więc myślę że fajnie byłoby gdzieś pojechać.
K: Pytałem wczoraj rodziców, chcieli jechać na rower ale bez nas, bo tata chcę zabrać mamę do restauracji a my "nie umiemy się zachowywać"
A: Trochę racji mają... - przyznałem, przypominając sobie jak kiedyś Kanada rzucił kawałkiem pizzy w restauracji. : - W każdym razie, thanks za śniadanie, idę do swojego pokoju. - oznajmiłem, po chwili odchodząc od stołu.
Będąc już u siebie, wskoczyłem na łóżko.
Wziąłem telefon do ręki, zauważyłem że przyszła do mnie jakaś wiadomość.
Od: **** : Hej, moglibyśmy porozmawiać? - Boże, znowu jakieś dziwne SMS-y.
Od: ja: Kim ty do cholery jesteś? Chiny, czy to ty? - on jest pierwszą osobą, którą bym podejrzewał.
Od: **** : ...Tak, to ja. Błagam, spotkajmy się w jakimś tłocznym miejscu, jeśli mi nie ufasz. Tam, gdzie jest dużo osób, tylko proszę, pogadajmy.
Od: ja: Wykluczone. - odpisałem. Nie zamierzam się z nim widywać częściej, niż to konieczne...
Pov. Chiny
Poraz kolejny próbowałem umówić się z Ameryką na spotkanie. Oczywiście, odmówił. Jak zresztą zwykle! Czuję, jak do moich oczu napływają łzy. Nie poraz pierwszy mi odmawia, jednak to boli tak, jak za pierwszym razem...
Teraz siedzę w ogrodzie, pod drzewem. W domu jak zawsze pustka, patrzę na swoje przedramiona, wyglądają paskudnie. Gdyby nie bandaż zasłaniający skórę, chyba zwymiotowałbym na swój własny widok.
Włączyłem profil na instagramie Ameryki. Spojrzałem na jego zdjęcie, jeszcze raz zalewając się łzami. Boże, jak ja za nim tęsknię...
Ale Ame mnie nienawidzi i nigdy mi nie wybaczy, jeśli go sprowokuję to może pójdzie na policję...?
Nie wiem już, co mam robić...
Po weekendzie
Pov. Ameryka
Ten weekend był udany. W sobotę się coprawda nudziłem, ale niedzielę spędziłem na rowerze razem z rodzicami i Kanadą, pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości. Ale niestety, dziś poniedziałek... Czemu weekend tak szybko mija?
Kiedy zakończyłem swoje przemyślenia, wstałem z łóżka. Pogoda jest całkiem ładna, więc ubiorę na siebie coś krótkiego. - pomyślałem, idąc w stronę szafy. Po jej otworzeniu zastanawiałem się, co założyć. W końcu zdecydowałem, że pójdę do szkoły w koszulce z krótkim rękawem i w krótkich spodenkach. Zabrałem plecak oraz outfit na dziś, po chwili opuszczając mój pokój.
Zbiegłem po schodach na dół, Kanada wyszedł już do szkoły, bo w poniedziałki zaczyna lekcje wcześniej niż ja.
Po jakiś piętnastu minutach byłem gotowy.
Narzuciłem plecak na plecy i wyszedłem z domu, zamykając go wcześniej na klucz. Mijałem różne domy i sklepy, dojście do szkoły nie zajęło mi wiele czasu.
Stojąc przed budynkiem, spojrzałem na telefon.
Mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia lekcji... - zauważyłem. Wszedłem do środka, kierując się w stronę szatni, by przebrać buty.
Nie było tu nikogo, dopuki nie usłyszałem śmiechów i odgłosu podeszw.
Ł: Oo, a kogo tu mamy? - fuck, mam pecha... To Łotwa. Nie odpowiedziałem na tą zaczepkę.
: - Ameś, nie odpowiesz mi? - zaśmiał się, co powtórzyła reszta osób, stojących za nim.
A: Podziękuję. Zostawcie mnie w spokoju debile.
Ł: Wow, jakiś ty odważny! Widzę że te krótkie spodenki założyłeś po to, by się zareklamować. Co nie? - wszyscy zaczęli się śmiać, znowu.
Postrzymywałem łzy, próbując nie reagować na dalsze dogadywanie. : - Hej, patrzcie jaki cichy!
Masz może jakąś zarobioną kasę? Podziel się, nie bądź taki. - wtedy zaczęli iść w moją stronę.
Nie wierzę... Moja miła, sympatyczna, przyjazna klasa nagle mnie nienawidzi, do tego chce okraść...
Trafiłem na ścianę, nie mogę się nawet obronić... Ich jest sześciu, ja jeden... Już miałem mieć wyrwany z ręki plecak, aż usłyszałem:
Ch: Zostawcie go! - Chiny...?
Ł: Wow, Chiny!! Nawet koledze z klasy dał? - zaczął niebezpiecznie zbliżać się do Chin, podobnie jak inni. Korea Północna i Serbia chwycili Chiny, a Łotwa zaczął iść w moim kierunku. Nie mogę uciec, nie chcę znowu być tym słabym! Kiedy chciał chwycić moje ramię, wymierzyłem mu cios w oko, uwalniając całą złość, jaka mi towarzyszyła. Ten odskoczył do tyłu w lekkim szoku, już miał mi oddać, jednak ktoś go dociągnął. Co do cholery... Meksyk?!
Ł: A ty kim jesteś?!
M: Gówno cię to obchodzi! Wypierdalaj stąd, ale już.
Ł: Bo co? - zapytał, patrząc ironicznie na Meksykanina.
M: Bo gówno gimbusie, wypierdalaj mówiłem! - pchnął go na jedną ze ścian. Łotwin odszedł zrezygnowany, tak jak reszta paczki. Chiny również zniknął. Poszedłem do licealisty.
A: Meksyk? Co ty tutaj robisz?
M: Wyobraź sobie, że też chodzę do tej szkoły. - zaśmiał się.
A: Głupie pytanie... Dziękuję za pomoc.
M: Spoko, Kanada mówił mi, że się o ciebie martwi bo inni ci dokuczają. Może powiesz o tym komuś, nie wiem, dyrektorowi?
A: Nie... Idę już, ale jeszcze raz dzięki za pomoc.
Timeskip
Kolejne godziny minęły normalnie, nie działo się nic specjalnego. Klasa tymczasowo dała mi spokój, na przerwach Niemcy, Japonia i Polska próbowali mnie pocieszyć.
Minąłem się kilka razy z Rosją na korytarzu, chciał pogadać, w przeciwieństwie do mnie. Wymijałem go, bądź udawałem, że nie widzę widzę jego osoby. Po prostu nie chcę z nim w tym momencie gadać, to sprowokowałoby Łotwę.
Teraz wychodzę ze szkoły, po drodze do domu przejdę się parkiem. Chcę się odstresować, mimo iż grupka klasowa dokuczała mi rano, to nadal w pełni nie ochłonąłem. Jeśli o klasę chodzi, wyszli wcześniej niż ja, bo czekałem aż sobie pójdą.
Pov. Rosja
Skończyłem lekcje jakiś czas temu. Śledziłem Amerykę odkąd tylko wybiegłem z klasy, po dzwonku. Schowałem się za krzakami na podwórku szkoły, zaczaję się tu na Ame, gdy go zauważę to będę go śledzić. Powodem tego jest to, że dzisiaj z jakiegoś powodu mnie unikał, udawał że mnie nie widzi oraz nie słyszy, wydawał się być smutny i zmartwiony.
Po kilku minutach wreszcie go zauważyłem.
Widok chłopaka sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Gdy Ameryka wyszedł za bramę szkoły, powoli skradałem się za nim. Kontynuowałem to aż do momentu, kiedy skręcił w stronę parku. Dziwne... Kontynuowałem chodzenie za nim, tu łatwo będzie obserwować Amerykanina, bo można schować się za drzewami.
Park był niemal pusty, aż nagle do Ameryki podszedł jakiś chłopak. Chwila, czy to nie ten, który go ostatnio napadł? Nazywał się Łotwa, czy jakoś tak. Nie słyszałem ich rozmowy, ale widziałem wszystko, co się działo. Ameryka sprawiał wrażenie zestresowanego, próbował odejść od tamtego nastolatka. Zniżyłem się, przebiegając między drzewami. Wskoczyłem za krzak, z tej odległości mogę usłyszeć to, co mówią.
Ł: Więc?
A: Ty oszalałeś... - mówił Ameryka drżącym głosem. : - Nie ma mowy, nie dam ci ani grosza idioto! - dodał po chwili.
Ł: Jesteś tego pewien? Bo wiesz, klasa może "przez przypadek" zostać bardziej na ciebie napuszczona. I wtedy nie będzie kolorowo, przynajmniej nie dla ciebie.
A: Odpierdol się ode mnie. Nie dam ci się zastraszyć, jesteś naprawdę żałosny. - zaśmiał się.
Ł: A więc tak? - zbliżył się do Ameryki. : - Myślisz, że jeśli masz uroczą buźkę to ktoś ci uwierzy? Mnie uwierzą! I będziesz skończony. - rzekł zwycięsko. Niższy chłopak milczał, by po chwili usłyszeć: - Zatkało? Dawaj kasę albo ten post trafi do neta już teraz, z niezłym opisem. A przypominam ci, że połowa klasy je i tak ma. - o co chodzi?
A: Przecież wiesz, że wtedy się na niego tylko przewróciłem! Jaki ty masz w życiu problem, że wyżywasz się na mnie, hm?! - krzyknął, popychając Łotwę.
Ł: Taki jesteś? To zobaczymy. - podszedł do Ameryki, po czym kopnął go między nogi. Na to Ame skulił się z bólu, Łotwin wykorzystał to, żeby kopnąć go jeszcze raz, jednak w brzuch.
W tym momencie nie wytrzymałem...
Nikt nie ma prawa krzywdzić mojego Ame!!
Dopadł mnie szał podobny to tego, który czułem gdy napadałem niegdyś gimbusów, lub jak lałem Meksyk. Zacząłem biec w stronę ich dwójki.
R: Czego od niego chcesz?! - wrzasnąłem z daleka. Wtedy Łotwa przeraził się, skończył bić Amerykę i zaczął uciekać w opuszczoną stronę parku. Zacząłem biec zaraz za nim, kiedy wbiegł na trawnik, za krzaki, byłem już niedaleko. Gdy dzielił nas zaledwie metr, wskoczyłem na niego. Wylądował na trawniku, wbijając twarz w ziemię.
Ł: Puść mnie! Natychmiast! - krzyczał, miotając się. Nie mógł mi się wyrwać, obróciłem go plecami w grunt. W jego oczach widziałem nieopisywalną panikę.
R: Boimy się, co? - zażartowałem. Po policzkach chłopaka spłynęły łzy.
Ł: B-błagam... Puść mnie, to już nigdy nawet nie zbliżę się do Ameryki... - mówił, nie mogąc wymienić ze mną wzroku. Dokładnie tego mi ostatnio brakowało, czuję się dobrze, gdy ktoś pode mną wręcz płacze ze strachu... To jest wspaniałe!
Pov. Narrator
Rosjanin śmiał się, podczas gdy młodszy chłopak nie mógł opanować łez.
R: Gdy ostatnio dostałeś w mordę to także obiecywałeś. I co?
Ł: A-ale tym razem naprawdę! Tylko mnie wyp- - Rosjanin nie pozwolił chłopakowi skończyć zdania. Jego prawa dłoń została zaciśnięta w pięść, aby po chwili z rozpędem uderzyć Łotwę w obszar między lewym policzkiem, a okiem. Rozległ się dźwięk bolesnego uderzenia, niższy kraj krzyknął z zadanego mu bólu. Chciał wymierzyć Rosji kopnięcie w krocze, aby się obronić. Nie przyniosło to efektu, wręcz przeciwnie - rozwścieczyło licealistę jeszcze bardziej. Ponownie uderzył Łotwę w twarz, po chwili jeszcze raz i jeszcze. Kiedy ten wił się, Rosjanin zatkał mu usta ręką, by zagłuszyć krzyki. Przycisnął jego gardło do ziemi. Coprawda w tej części parku nie chodzi nikt, ale hałas mógłby zwabić ciekawskich. Gdy skóra gimnazjalisty była czerwona od uderzeń, a on sam nie mógł już znieść zadawanego bólu, Rosja wstał. Młodszy myślał, że to koniec. Jednak mylił się, wydając pisk, kiedy poczuł nagły, ostry ból w okolicy brzucha. Siedemnastolatek kopał go, Łotwin próbował się zasłaniać i kulić.
Krzyczał "przestań!" oraz "proszę", pokazując swoją słabość.
W żyłach Rosji płynęła adrenalina, był bardzo pobudzony.
Nie myślał w tym momencie racjonalnie, można rzec, że stracił kontrolę nad samym sobą. Bawiła go obecna sytuacja.
Przerwał na chwilę zadawanie bólu słabszemu krajowi, przez szelest w krzakach obok.
Zamarł. W zaroślach stał przerażony, oszołomiony Ameryka. W jego oczach były łzy, zatykał usta obydwiema dłońmi. Kiedy wzrok jego i Rosji się skrzyżował, Amerykanin zaczął się powoli wycofywać, by po chwili rozpocząć ucieczkę.
R: B-Boże... Ame, czekaj! - siedemnastolatek zostawił Łotwę, biegnąc za młodszym. Pobity chłopak wstał, chwiejąc się zaczął biec w przeciwną stronę żeby nie uzyskać kolejnych ciosów.
Pov. Rosja
Co ja zrobiłem...? Ameryka ucieka z przerażeniem, przede mną . Bardzo prędko go dogoniłem, chwytając w pasie.
A: Pomocy!! Zostaw mnie natych- Mhh! - zatkałem usta niższego ręką, tłumiąc jego krzyk.
R: Ame, spokojnie! Nie skrzywdzę cię... - widzę, że się mnie boi, jak ja mogłem do tego doprowadzić? Zabrałem dłoń z ust chłopaka.
A: Ty...ty jesteś psycholem! Zamiast go po prostu obezwładnić, pobiłeś go! Gdy słabł z bólu, zacząłeś kopać jego brz- - nie było mu dane dokończyć.
R: Przykro mi, że musiałeś to widzieć... - powiedziałem, patrząc mu w oczy. Młodszy spuścił wzrok, ocierając łzę.
A: Rosja... Ty go brutalnie pobiłeś... - nadal mówił łamiącym się głosem. Ja tylko przytuliłem go mocno do swojej piersi, czując jak drobniutkie ciało drży, mając napięty każdy mięsień.
Chwilę tkwiliśmy w uścisku, aż Ameryka wyrwał się. : - Nie dotykaj mnie!
R: Ame... Przepraszam! Błagam, nie złość się!
A: To nie mnie powinieneś przeprosić! Chodź lepiej zobaczyć co z Łotwą! - płakał, co sprawiło, że moje serce zmiękło. Nie chcę, żeby on płakał!
R: Dobrze, tylko proszę, nie płacz... - powiedziałem, przejeżdżając kciukiem po twarzy chłopaka w celu zmycia jego słonych łez. Zaczęliśmy kierować się w stronę krzaków, za którymi rzuciłem się na Łotwę.
A: Gdzie on jest? - zapytał, rozglądając się wokół.
R: Z pewnością uciekł. Nic mu nie będzie, to tylko tak wygląda, Ame. Nalegam, uspokój się. - przytuliłem go poraz kolejny.
Pov. Ameryka
Właśnie tkwię w objęciach Rosji. Czuję się strasznie, widziałem jak okładał Łotwę! W pewnym momencie się go bałem, ale dotarło do mnie, że nic mi nie zrobi. Chyba... Jednak bardzo wystraszył mnie widok, jak tłucze słabszego od siebie... Wiem, że chciał mnie obronić, ale...
Uh, jestem zmieszany. Teraz czuję, jak jego ręka głaszcze mnie po głowie. Odsunąłem się od Rosji.
A: Co zamierzasz teraz zrobić? On może cię zgłosić na policję. - zauważyłem.
R: Szantażował cię, więc wtedy ty możesz oskarżyć również jego. Łatwiej mu będzie "przeboleć" pobicie, niż skarżyć narażając własne dobro.
A: Racja, jest pupilkiem wychowawczyni. Nie naskarży, przynajmniej taka moja nadzieja.
Rosja, ale ty nie możesz wyładowywać się na innych! Wogóle to co robiłeś w parku? Śledziłeś mnie?
R: Um... Bo widzisz... Ignorowałeś mnie dzisiaj i tak jakoś wyszło... - powiedział z zakłopotaniem. To, że za mną chodził jest straszne, ale też na swój sposób urocze? No bo chyba się martwi, prawda? I mimo to co zrobił, jednak stanął w mojej obronie.
A: Dobra, nie ważne. Chcę już iść do domu.
R: Może cię odprowadzę i pogadamy po drodze?
A: W porządku... - odpowiedziałem z niechęcią wypisaną na twarzy. Rosja nie przejął się tym jednak i zaczęliśmy się kierować w stronę wyjścia z parku. Gdy go opuściliśmy, rozmawialiśmy o zajściu. Wytłumaczyłem Russowi, czego dokładnie chciał Łotwa. Gdy stanęliśmy przed moim domem, przyszedł czas na rozstanie się.
A: Eh... Dobrze, że mi to wyjaśniłeś. Ale naprawdę się bałem widząc cię w takim stanie. - powiedziałem.
R: Jest okej, pamiętaj że tobie nie zrobię niczego złego. Nigdy. - rzekł, po czym niespodziewanie mnie przytulił. Wtuliłem się w jego tors na kilka sekund.
A: Pa, Rosja. - pomachałem.
R: Do zobaczenia w szkole, Ame. - odrzekł.
____________________________________
Co za beznadziejny rozdział XDD Słowa się powtarzają i wgl...
Nie mam pomysłu co jeszcze dodać, wachałam się czy wogóle to publikować :|
3850 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro