Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. On oszalał...



Pov. Rosja

Jest 23.45, czuję, że zaraz padnę. Chce mi się spać, ale nie potrafię usnąć. To tak męczy!
Ameryka już dawno zapadł w głęboki sen, leży spokojnie pod kołdrą. Nie widzę wiele przez ciemność, ale słyszę jego cichy i spokojny oddech, czuję jak jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada.
Nagle, niespodziewanie usłyszałem ciche mruknięcie ze strony chłopaka. Uznałem to nawet za urocze, po chwili jednak dźwięk się powtórzył. Niewyraźnie majaczył coś przez sen, wiercąc się niespokojnie. Pewnie coś nieprzyjemnego mu się śni. - pomyślałem.
Chłopak kilka sekund później gwałtownie się obudził, szybko unosząc swoje ciało do półsiadu.
Oddychał szybko i niespokojnie.

R: Co się dzieje? - szepnąłem w jego stronę, na co chyba się wzdrygnął.

A: Oh... Przepraszam, że cię obudziłem... Po prostu... - nie skończył mówić drżącym głosem. Jestem niemal pewien, że Ame jest bliski płaczu.

R: Nic się nie stało, nie spałem od dłuższego czasu. Nie bój się, to tylko durny sen. Wszystko jest w porządku. - powiedziałem ledwo słyszalnie, na co młodszy się przybliżył.
Objąłem go wokół brzucha ramionami, czułem jak jego mięśnie napinają się. : - Shh... Już dobrze, nie bój się. - szeptałem mu czule do ucha, gładząc dłonią plecy Ameryki. Fajnie przytulało się tego drobnego słodziaka. Jest ciemno, ale wydaje mi się, że Ameryka ma zamknięte oczy i spowrotem śpi - jego oddech się uspokoił.



Timeskip

Poniedziałek

Pov. Ameryka

Jest już poniedziałek. Wczorajszy dzień był wspaniały, przedwczorajszy również. Nocowanie u Rosji to była super rzecz, zgodziliśmy się ze sobą, że kiedyś trzeba to powtórzyć! Obecnie jest 8.30, idę do szkoły. Boję się trochę lekcji geografii po tym, jak nauczycielka wysłała mnie do dyrektora. Teraz mam u niej przewalone. Ale trudno, na jej lekcjach działo się gorzej, a wielce na mnie się uwzięła, za jakieś przekleństwo. Wstrętna babka. No ale trudno...

Gdy stanąłem na szkolnym podwórku, zauważyłem że wgapiam się w telefon i dlatego zamiast przed drzwi budynku, dotarłem na bok, w krzaki. Uhh...

Nagle poczułem, jak ktoś zza moich pleców zatyka mi usta ręką. Chwycił mnie między biodrami, zaczął ciągnąć do tyłu. Nie mogę się odwrócić...
Nikt tego nie zobaczy, więc nikt nic nie zrobi. To dlatego, że resztę szkolnego podwórka zasłaniają te wstrętne krzaki...
Boję się, czy ja zostanę porwany?! Miotałem się, usiłowałem kopnąć napastnika. W końcu zostałem przygwożdzony do ściany. Pozwoliło mi to na zobaczenie, kim jest ta osoba.

A: Chiny!! Co znowu chcesz zrobić?! Zostaw mnie!! -  To on! Teraz odwrócił mnie do siebie. Stał przede mną, zasłonił mi usta.

Ch: Nie zamierzam cię skrzywdzić, nie bój się, nie wyrywaj. Muszę ci tylko coś powiedzieć, ale proszę, posłuchaj mnie! Nie zrobię ci niczego złego, już nigdy więcej... - chciałem mu coś odpowiedzieć, ale jego dłoń dalej zakrywała mi usta. Boję się, ale o dziwo trochę mnie uspokoił fakt, że to Chiny. Zabrał rękę z moich ust.

A:  ... Czego chcesz? - chciałem być pewny siebie, średnio mi szło...

Ch: Tylko ci coś powiedzieć. Proszę, nie przerywaj mi, później zrobisz co zechcesz, ale daj mi powiedzieć swoje... - mówił błagalnym tonem. Chciałem od razu odmówić, ale boję się trochę... On jest chory, nieobliczalny...

A: Gadaj... - mruknąłem więc cicho.

Ch: To, co było w parku... Ja nie wiem co mogę zrobić, żebyś mi wybaczył choć w niewielkim stopniu. To nie miało prawa się stać, ale jednak tak wyszło... Ameryka, proszę, spróbuj mi wybaczyć! Jestem sam przez cały czas, nie mam nikogo! Rodzice wiecznie pracują, jedyny kontakt z ludźmi to ten w szkole i na przykład w sklepie, gdy idę na zakupy. Odwaliło mi gdy powiedziałeś, że mnie nie kochasz. Błagam cię, spróbuj mi przebaczyć! - przez cały czas, gdy gadał, słuchałem go niechętnie. : - M-mam ci to Ame udowodnić? To patrz!! Zobacz! - w pośpiechu podwinął rękaw, na przedramieniu miał bandaż. Zaczął go dziko szarpać, rozrywać, aż ukazał mi się nieprzyjemny widok... Jego ręka jest w całości pokryta cieńciami. Pełno dużych i małych kresek, w niektórych miejscach jednak cięcia były bardzo, bardzo głębokie, przez to wokół nich występował obrzydliwy, ciemny obrzęk. Widzę, że rozkopywał sobie rany, bo całe jego przedramię jest wysinione. I pokryte ropą, ze podrażnionej skóry... Fuj... : - W-widzisz Ame?! To dowód na to, jak mi przykro! - cholera, ja się go naprawdę boję. Zmasakrował sobie rękę, panikuje i gwałtownie gada, raczej krzyczy. Czy on ma coś z głową? Tak mi się wydaje...

A: Ch-Chiny... Proszę, puść mnie. Już! - wtedy jego ręce zaczęły drżeć, powoli i uważnie przyglądał się mojej osobie, powoli zabierając ze mnie swoje łapska.

Ch: Więc wybaczysz mi? - zapytał bardzo "żywiołowym" głosem.

A: Wiesz, co mi zrobiłeś? - zapytałem, czując, że muszę powstrzymywać łzy.

Ch: Nie chciałem! To znaczy... To był impuls!

A: Najlepiej zrobisz jeśli po prostu przestaniesz się do mnie odzywać, patrzeć na mnie, zaczepiać mnie. Dobrze...?

Ch: Ale Ame! Ja chcę, żebyś mi wybaczył!!

A: Zostaw mnie... - skorzystałem z tego, że mnie puścił, uciekłem. Usłyszałem jeszcze za sobą coś w stylu "Przemyśl to! Błagam!". Chiny jest nienormalny. Skrzywdził mnie, a teraz robi z siebie ofiarę! To ja powinienem być zdesperowany, smutny, to ja mam powód aby się okaleczać. Ale nie, robi to mój oprawca.




Pov. Narrator

Ameryka pobiegł w pośpiechu do szkoły, zostawiając Chiny za budynkiem. W głowie chłopaka panował mętlik, jest w lekkim szoku, że Chiny tnie się i do tego tak drastycznie.
Ale nie umie mu wybaczyć. Brzydzi się nim.
Chiny usiadł pod ścianą szkoły. Patrzy na swoje ręce z lekkim uśmiechem. To właśnie w ten weekend poranił się tak mocno.


Retrospekcja Chin, poprzedni weekend

Pov. Chiny

Był piątek. Kończyłem właśnie lekcje, wyszedłszy z budynku zaczepiła mnie Japonia.

J: Hej, Chiny! Dlaczego Ameryka się tak wściekł na geografii?

Ch: Uhh... Nie wiem... - skłamałem.

J: Dobra, dobra. Znam cię i wiem, że jeśli nie będziesz chciał to i tak mi nie powiesz prawdy o tym, co się między wami stało. Zmieniając temat. Może chcesz około 17.00 pójść ze mną i Koreą Południową do parku a później kawiarni? Zabierzemy też ze sobą Polskę. Miał iść Korea Północna, ale powiedział że ma to delikatnie mówiąc gdzieś.

Ch: Nie mam ochoty, sorry...

J: Oj no, Chiny! Jesteś smutny, spotkanie ze znajomymi postawi cię na nogi!

Ch: Przepraszam, ale nie chcę. Dziękuję za zaproszenie.

J: Eh... W porządku. Jeśli jednak byś się zdecydował to zadzwoń do kogoś z nas, oki?

Ch: Jasne. - odparłem wiedząc, że i tak nie zadzwonię. Po chwili zacząłem iść do domu.

Kiedy do niego dotarłem, rzuciłem plecak na ziemię. Rodzice wysłali mi SMS, żebym usmażył sobie kotleta i zrobił surówkę, wszystko jest w lodówce. Ja jednak nie jestem teraz głodny.
W ten sposób zaczynam kolejny weekend... Samotnie. Towarzyszyć mi będzie tylko laptop i seriale na netflixie...


Rzeczywiście, do końca dnia oglądałem w łóżku serial, z małymi przerwami na jedzenie czy toaletę. Teraz jest 21.30. Jestem już zmęczony, cały dzień po szkole nic nie robiłem, tylko seriale, dzięki którym jeszcze nie zwariowałem. Już późna godzina, czas spać... Położylem laptopa pod łóżko. Światło w pokoju jest zgaszone, teraz panuje zupełne ciemno przez wyłączenie urządzenia.
Leżałem chwilę, patrząc się w sufit, aż w końcu zasnąłem...


                            ___

Wszedłem właśnie do domu, z moim chłopakiem, Ameryką. Trzymaliśmy się za ręce wracając ze szkoły, on jest tak uroczy! Moi rodzice zmienili pracę i pracują do 14.30, a co za tym idzie - są już w domu. Zaprosili dzisiaj Amerykę na obiad, bardzo chcą go poznać. A w weekend zabierają mnie na kemping, spędzimy razem super czas!

A: Chiny, myślisz, że mnie polubią? - zapytał Ameryka, zdejmując buty w przedpokoju.

Ch: Jestem pewien, Ame. - uśmiechnąłem się, co odwzajemnił. Widzę, że się stresuje, więc pocałowałem go lekko w policzek. : - Na pewno cię polubią! - weszliśmy do salonu, odkładając plecaki.

A: Dzień dobry państwu! - przywitał się Ameryka, gdy tylko zobaczył moich rodziców.

Rdz: O, dzień dobry. Ameryka, tak? Chiny dużo nam o tobie opowiadał! - powiedzieli z entuzjazmem, uśmiechając się łagodnie.
Później wszyscy zjedliśmy obiad. Mój chłopak dużo opowiadał im o sobie, widzę, że moi rodzice bardzo go polubili.

Po zjedzeniu poszliśmy do ogrodu, bo pogoda jest bardzo ładna. Rodzice również wyszli z domu, wyrywali chwasty na jednym końcu podwórka, my z kolei byliśmy na drugim końcu. Siedziałem opierając się o płot, a Ameryka leżał z głową położoną na moich kolanach. Wygląda przeuroczo! Wyrywam właśnie kwiaty z grządki obok nas, wplatam je we włosy Amesia. Ten rumieni się słodko, patrząc mi w oczy z lekkim uśmiechem. Chcę, aby ta chwila trwała wiecznie...
Reszta dnia minęła nam wspaniale. Siedzieliśmy razem do późna, kiedy się ściemniło, razem leżeliśmy pod kołdrą, pijąc kakao. Było cudownie, kiedy Ame musiał wracać do domu to odprowadziłem go. Nasz wspólnie spędzony dzień zakończyliśmy namiętnym pocałunkiem.
Kocham go strasznie... Moich rodziców też. Może zgodzą się, aby Ameryka jechał w weekend razem z nami na kemping? Polubili go, więc myślę, że nie będą mieli nic przeciwko!

                            ___

Obudziłem się gwałtownie. Kiedy zorientowałem się, że to sen, poczułem jak z moich oczu spływają łzy. Już po chwili ryczałem jak baba.
To wszystko to kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo!!
Moi rodzice nie mają dla mnie czasu, nigdzie ze mną nie jeżdżą, nie widuję się z nimi regularnie, a Ameryka mnie nienawidzi!!
Od razu wstałem z łóżka, jest już ranek. Pod wpływem nagłej pobudki zachwiałem się. Byłem delikatnie mówiąc załamany... Usiadłem przy biurku i zdjąłem bandaż. Chwyciłem za nóż, którym się ostatnio pociąłem. Teraz zacznie się zabawa...




Po piętnastu minutach moja lewa ręka krwawiła bardzo obficie. Była zasiniona, pocięta bardzo głęboko. Bolało to jak cholera, jednak był to przyjemny ból. Bo zasłużyłem na to, przecież gdybym wtedy w parku nie zrobił tego Ameryce... To na bank by mnie nie nienawidził.
Jestem beznadziejny.
Kolejne godziny spędziłem na nudzeniu się, oglądaniu telewizji i rozdrapywaniu zadanych sobie ran.




Powrót do teraźniejszości

Pov. Ameryka

Odkąd uciekłem spod szkoły, minęło kilkanaście minut. Siedzę w klasie, Chin nadal nie ma, więc podejrzewam, że zerwał się z lekcji.


Po lekcjach wróciłem do domu. To kolejny dzień, w którym nie zadano żadnej kartkówki ani sprawdzianu, jak najbardziej mi to odpowiada.
Na lekcjach dużo myślałem o tym, jak rano Chiny pokazał swoje pocięte ręce. Fuck, teraz trochę mi go szkoda... Może zwariowałem, ale jednak pocięte do krwi przedramiona nie wyglądają najlepiej... On musi cierpieć, ale ja też cierpiałem, gdy przycisnął mnie w nocy do muru, nie dając mi możliwości na ucieczkę. Nie zapomnę mu tego nigdy. Mimo wszystko... Chiny oszalał.






Obecnie leżę na łóżku, rodzice wrócą dziś z pracy później, bo mają trochę do załatwienia na mieście. Ja nie mam niczego do roboty, chętnie przeszedłbym się gdzieś po okolicy. Może spacer po lesie? Co, gdyby Rosja zechciał iść ze mną? Na przykład w tą... Jak to on nazywał... W trasę! Napiszę do niego. - zdecydowałem.

Od:ja: Hej, Rosja! Co robisz? - całkiem szybko mi odpisał.

Od: Rosja: Cześć. Nic, nudzę się. A co?

Od:ja: A chciałbyś może iść ze mną do lasu na długi spacer?

Od:Rosja: Chętnie! Czyżby trasa?

Od:ja: Yup! Co mam zabrać w taką trasę?

Od:Rosja: Weź tylko telefon i butelkę wody, bo będzie ci się chciało pić po długim chodzeniu. Spotkamy się pod twoim domem za jakieś 15 minut, okej?

Od:ja: Jasne! Do zoba!  -  od razu wziąłem ze sobą mini torbę na ramię, włożyłem do niej telefon oraz zszedłem na dół, do salonu po butelkę wody. Włożyłem ją tam, gdzie telefon. Teraz pozostało mi już tylko czekać na Rosję.

Po kilkunastu minutach chłopak dotarł do mojego domu.

A: Hello, Russ! - przywitałem się, otwierając mu drzwi.

R: Cześć, Ame. Jesteś gotowy?

A: Tak. Co masz w tym plecaku? - zapytałem wskazując na niewielką torbę wisząca na ramionach Rosji.

R: Trochę wody, telefon i dwa noże.

A: Zaraz, po co noże?! - spytałem, podnosząc głos.

R: Spokojnie, to dla bezpieczeństwa. Ojciec mi karabinu nie da, myślę że nóż w razie ataku niedźwiedzia nam gówno da, haha... Nie no, nie będziemy się aż tak zagłębiać w las. Nic się nie stanie, po prostu jestem przyzwyczajony do posiadania czegoś do samoobrony przy sobie.

A: Oh... W porządku. To idziemy?

R: Jasne! - odpowiedział wesoło i wyszliśmy z domu, wcześniej zamknąłem go jeszcze na klucz. Kluczyk schowałem pod wycieraczkę. 
Zaczęliśmy iść za mój ogród, w kierunku lasu. Postanowiliśmy, że będziemy iść jego brzegiem, bez konieczności przedzierania się przez zarośla leśne.
W pewnej chwili usłyszeliśmy szelest roślin, będących obok.

A: Rosja... - szepnąłem.

R: Co?

A: Coś jest tam, w krzakach. - mruknąłem, wskazując palcem w kierunku rośliny.

R: To pewnie jakieś drobne zwierzę. Sprawdzimy to. - wtedy podszedł do krzaka, a ja za nim. Nagle zza drzewka wybiegł przerażony zając, zaraz za nim drugi, później jeszcze kolejny.

A: Wow, Russ patrz!

R: Haha, przecież widzę. Fajne, nie? - patrzeliśmy na uciekające futrzaki.

A: Tak! Są takie słodkie...

R: Jest coś słodszego od nich.

A: Aw, szczeniaczki? Kocham je! - przyznałem.

R: Nie, ty! - powiedział, następnie czochrając mnie po włosach. Zawstydziłem się lekko. On... Czy on mnie chce poderwać? Mam nadzieję, że nie...

A: Oj przestań, przesadzasz.

R: Nie~ To prawda! - zawołał, patrząc na mnie.

A: Niech ci będzie, ale ja w to nie wierzę. Może chodźmy dalej, a nie stójmy w miejscu, co?

R: Tak, ruszajmy. - kontynuowaliśmy spacer. Szliśmy szybkim krokiem, przez co ciągle byłem z tyłu.

A: Ngh... Rosja, zaczekaj!

R: Sorry, to nie moja wina, że masz takie krótkie nogi.

A: To nie ze mną jest problem, tylko z tobą! Jesteś za wysoki.

R: Haha, już to od ciebie nie raz słyszałem. Jeżeli nie umiesz nadążyć, to chodź na barana. - zaproponował.

A: Skorzystam z propozycji. - uśmiechnąłem się.
Rosjanin się zniżył, zdjął swój plecak i chwycił go w dłonie. Wtedy wszedłem na jego plecy, siadając mu na karku. On chwycił mnie za nogi, abym nie spadł.

R: Trzymasz się mocno?

A: Tak! - krzyknąłem, obejmując go wokół szyi. Teraz na bank nie spadnę. Spojrzałem na dół.
O mój Boże, jak wysoko! Rosja jest wierzowcem!
Teraz ponownie ruszyliśmy, podziwiałem widoki z góry.

R: I jak to jest być wysoko? - zaśmiał się.

A: Super! Wszystko widzę z góry! - cieszyłem się jak dziecko, patrząc na las obok. Rosja jest taki wielki... Zazdroszczę mu, wysokim ludziom jest w życiu łatwiej.




Pov. Rosja

Właśnie idziemy z Ame brzegiem lasu, a raczej ja idę, bo jest na barana. Dokładniej, siedzi mi na karku, chacząc udami o brzegi mojej ushanki. Czuję, jak moje policzki płoną. Dobrze, że Ameryka tego nie widzi, bo jest na górze...
Szliśmy tak jeszcze piętnaście minut, aż poczułem, że muszę chwilę odpocząć.

R: Ugh... Ame, zróbmy przerwę, zejdź ze mnie. - zatrzymałem się.

A: Oke, już schodzę. - uklęknąłem, a młodszy chłopak stanął na ziemi. Otarłem krople potu z czoła i usiadłem na trawie. Obok nas dalej ciągnął się gęsty las, dawał on miły cień. Oparłem  się o pojedyńcze, odstające drzewo. Ameryka siadł tuż obok. Z swojego plecaka wyciągnąłem butelkę wody i wziąłem kilka dużych łyków. Młodszy też wziął swoje picie i się trochę napił.

A: Wiesz... Ja już chyba dalej pójdę sam, nie chcę abyś się przeze mnie męczył.

R: To nie problem, nie męczysz mnie.

A: Przestań, widzę przecież. Pójdę sam, mam nogi. Ale teraz jeszcze odpocznijmy.

R: Ty chyba nie masz od czego odpoczywać, haha...

A: Um... Racja. - podrapał się po karku. Jeszcze kilka minutek siedzieliśmy na ziemi przeglądając coś na telefonie, aż w końcu schowaliśmy swoje urządzenia i kontynuowaliśmy spacer, tylko że Ameryka szedł teraz normalnie, obok mnie.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, teraz jakoś tak padł temat sylwestra. Nie wiem czemu tak.

A: Wogóle, jak już przy sylwestrze jesteśmy... Ja nienawidzę tego "super dnia". Kończy się stary rok, nowy, "lepszy" się zaczyna. Jeszcze te fajerwerki, nie lubię ich. Drażni mnie ich huk, bolą po tym uszy. - narzekał.

R: Przesadzasz znowu, to nie jest aż tak głośne.

A: Jest.

R: Nie jest.

A: Jest!

R: Nie, nie jest!

A: A właśnie że jest!

R: Dobra, wygrałeś. Niech ci będzie... Ja tam lubię sylwestra, jest niezła zabawa. - powiedziałem, przypominając sobie ostatni Nowy rok.

A: Dobra, pogadajmy o czymś ciekawszym.

R: Hm... Pamiętasz, jak graliśmy w weekend w prawda czy wyzwanie?

A: No, pamiętam.

R: Pytałeś mnie, czy byłem w związku.

A: Nom. I co z tego?

R: Mogę zadać ci to samo pytanie?

A: Haha, czyżbyś się zakochał? - zażartował ze śmiechem, ja próbowałem ukryć rumieńce. Cholera, dobrze myśli. Chociaż on chyba tylko żartował.

R: Nie, hah... Po prostu... Ciekaw jestem i tyle. - udało mi się zabrzmieć szczerze.

A: Ta, jasne. - znów się zaśmiał. : - No dobra, ale bez żartów, to nie, nie byłem nigdy w związku. - przyznał.  Jakim do cholery cudem?

R: Oh... Dziwne, wiesz? Jesteś niezwykły, masz bardzo oryginalny charakter.

A: Woah, serio?

R: Tak! Zwykle takie małolaty jak ty są tępe, jak but. Ale jesteś inny, nie umiem tego opisać, ale tak jest. - przyznałem wiedząc, że moje słowa nie mają sensu. Moje policzki są pewnie lekko czerwone, brzmię jakbym go podrywał. A tak właściwie, dokładnie to robię. Mam nadzieję, że jeśli to zauważy, nie wyśmieje mnie, czy coś.
Boże, od kiedy przejmuję się tym, co ktoś o mnie myśli? Zmieniłem się... Chociaż w sumie... To cały czas ten sam ja. Po prostu wobec Ameryki jestem inny, niż wobec pozostałych ludzi.
Zauważyłem, że Ameryka wpatruje się we mnie z uśmiechem. Nagle, zaskakując mnie wtulił się we mnie.

R: A to za co? - zaśmiałem się.

A: Bo nikt nigdy nie powiedział mi czegoś tak miłego... - zatopił twarz w mojej bluzie, a ja lekko objąłem go ramieniem.



Nawet jeśli dla niego to tylko przyjaźń, on i tak musi być mój. Jeśli ktoś położy na nim łapę i go skrzywdzi, skończę z nim.













_____________________________________

Ten rozdział mi się nie podoba, ja mam wrażenie, że z każdym rozdziałem książka jest coraz gorsza... Już od dawna tak uważam, a to jest dopiero połowa fabuły :')

Wgl, @Puszysawa narysowała cudnego fanarta do tej książki :' 0

Jest piękny, jeszcze raz bardzo, bardzo ci dziękuję!! <33
Masz śliczny artstyle, btw *^*





Ok, to tyle-

Coś koło 2800 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro