34. Nocowanie
Pov. Rosja
Nie śpię już od kilkunastu minut. Stoję na łóżku i patrzę za okno, na mojej pustej uliczce panuje jak zawsze cisza i spokój. Jedynie śpiew ptaków zagłusza zupełną ciszę. Świeci słońce, wydaje mi się, że w nocy padało. Zegar w moim pokoju wskazuje godzinę 9.00, jest sobota i nie mam żadnych planów na dziś, chciałem iść na imprezę na którą mnie zaproszono, ale Meksyk tam będzie więc jebać, nie idę. Wziąłem telefon do ręki, gdy tylko włączyłem urządzenie, spostrzegłem wiadomość od Ameryki.
Od: Ameryka: Hej! Sorry, że zawracam dupę z samego rana, bo dopiero co wczoraj się widzieliśmy. Ale totalnie się dziś będę nudził, bo rodzice jadą do jakiejś tam ciotki. Czy moglibyśmy się spotkać i umówić na rolki? - bardzo ucieszyła mnie wiadomość od niego, oczywiście że chcę się z nim zobaczyć! Jedyny problem jest taki, że nienawidzę rolek oraz nie umiem na nich jeździć... Nawet owych nie mam!
Od:ja: Chętnie się z tobą dziś spotkam! Tylko że nie umiem jeździć na rolkach i ich nie mam. - po odpisaniu chłopakowi miałem nadzieję, że sobie odpuści akurat rolki. Ale nie.
Od: Ameryka: Nie szkodzi, pożyczę ci rolki Kanady, on i tak na nich nie jeździ od jakiś trzech lat. Nauczę cię jazdy!
Od: ja: No okej... A o której?
Od: Ameryka: 16.00? W parku?
Od:ja: Dobra! Znam opuszczoną część parku, tam możemy w spokoju pojeździć.
Od: Ameryka: To super, napiszę ci przed 16.00. Bye!
Od: ja: Cześć!
Cieszę się, że się dzisiaj zobaczymy, jednak te cholerne rolki... Nie chce mi się! Ale może to dobry pretekst, by potrzymać go za rękę? Bo chyba w ten sposób się będziemy uczyć, nie?
Zaczyna mi się nawet podobać ten pomysł...
W końcu wstałem, otwierając następnie szafę. Jest dzisiaj ciepło, myślę że wystarczy mi t-shirt oraz jeansy.
Po ubraniu się opuściłem mój pokój, następnie zszedłem po schodach. W kuchni był już ojciec.
ZSRR: Hej, w końcu łaskawie zszedłeś. Zrobiłem ci śniadanie, smacznego!
R: Dzięki... Dziś o 16.00 wychodzę z domu. - oznajmiłem.
ZSRR: Niby dokąd? Żadnych imprez, fajek i alkoholu, bo inaczej-
R: Wiem, ja idę do parku spotkać się z Ameryką. On chce mnie nauczyć jazdy na rolkach...
ZSRR: To fajnie, wreszcie nie sprawiasz problemów! Ten twój chłopak dobrze na ciebie wpływa, tylko-
R: Ojciec, mówiłem ci już że nie jesteśmy żadną parą! To wkurza, wiesz?
ZSRR: Dobra, dobra, już nie będę. - zaśmiał się.
: - Ja też dziś znikam na wieczór.
R: No i git. Idziesz do swojego kochasia?
ZSRR: Rosja!
R: Ew, no sorry.
ZSRR: Tylko jak będziesz sam to pamiętaj, że chcę zastać dom w tym samym stanie, w jakim go opuściłem.
R: Przecież nie robię żadnej imprezy ani nic.
ZSRR: Właśnie to chciałem od ciebie usłyszeć. - uśmiechnął się i zniknął w salonie. Ja zacząłem jeść zrobione przez niego śniadanie.
________________
Popołudnie mija mi bardzo spokojnie. Wręcz za spokojnie, leżę na trawniku w ogrodzie. Jest teraz 16.20, mam wrażenie, że o czymś zapomniałem.
R: O KURWA! - krzyknąłem, gdy uświadomiłem sobie, że miałem się dziś spotkać z Ameryką. Jakim wogóle cudem mogłem o tym zapomnieć?
Zacząłem biec do domu, ojciec siedział sobie w salonie.
ZSRR: Rosja, myślisz że tego nie usłyszałem? Czemu przeklinasz? Sąsiedzi wszystko słyszą.
R: No bo, uhh... zapomniałem o spotkaniu z Ameryką! - nie czekając na jego odpowiedź pobiegłem do swojego pokoju. Wziąłem do ręki telefon i uderzyła mnie masa wiadomości od Ame.
Od: Ameryka: Where are u?
Od: Ameryka: Russ! Czekam na ciebie.
Od: Ameryka: >:c
Od: Ameryka: Poczekam jeszcze parę minut.
Od: Ameryka: Idę do domu. Mam cały dzień wolny, jeśli będziesz chciał się później zobaczyć to napisz do mnie!
Nosz kuźwa, jestem spóźniony o 25 minut.
Zadzwonię do niego.
Pierwszy sygnał... Drugi sygnał... I odebrał.
R: Siema, przepraszam za to, że nie odpisywałem! Zapomniałem o tym, a telefon został w domu... Możesz wrócić się do parku? Za chwilę tam będę.
A: Spoko, to się wracam. Do zoba! - powiedział, po chwili się rozłączając się. Schowałem telefon do kieszeni i pospiesznie wyszedłem z domu.
Ja mam niedaleko do parku, co innego Ameryka. Mieszkamy na dwóch różnych końcach tego miasteczka, na całe szczęście nie jest ono duże i dojście stąd do tamtąd nie zajmuje wiele czasu.
Idąc ulicą zauważyłem bramę do parku, przy niej stał już Ame z parą rolek.
A: Howdy Russia! - wygląda dzisiaj tak ładnie...
R: Hej! Bardzo przepraszam cię za spóźnienie, kompletnie wypadło mi to z głowy...
A: Nic się nie stało! To ubieramy rolki? - zapytał
R: Um... A moglibyśmy pójść na tyły parku? Są opuszczone przez to, że znajdują się przy lesie i grasowały tam kiedyś wilki.
A: A już ich nie ma?
R: Wątpię, mimo iż tereny leśne są tu ogromne to wilki nie zbliżają się do ludzi. Jest tam zupełna pustka, a więc mamy dużo miejsca na jazdę.
A: Aw, to super! - dalsza droga minęła nam na spokojnej, luźnej rozmowie. W reszcie doszliśmy do opuszczonej części parku. Chodnik jest zadbany, mimo że nikt tędy nie chodzi. Ame uklęknął, po czym zdjął buty. Rzucił je pod drzewo, następnie zakładając rolki.
A: Russ, teraz ty! - zdjąłem buty i również włożyłem swoje. Są dobre, na (nie) szczęście.
R: Więc? Jak się jeździ? Zapytałem.
A: Daj mi rękę. Nauczę cię raz dwa! - zawstydziłem się, łapiąc jego drobną dłoń. Czułem, że moje policzki zalewają się różem.
Ame zaczął jechać, pociągnął mnie za sobą przez co straciłem równowagę. Próbowałem ustać na nogach, jednak te rozjeżdżały się na wszystkie możliwe strony. W końcu wywaliłem się, prosto na Amerykę... Ame pod moim ciężarem upadł, obydwoje wylądowaliśmy na szczęście na trawie, gdyż byliśmy na skraju chodnika. Leżałem na nim, nasze twarze dzieliły jakiś dwa centymetry... Patrzyliśmy się sobie w oczy przez kilka sekund, nasze oddechy przyspieszyły. Gdy tylko się opamiętałem, odsunąłem się od chłopaka. Czułem, że jestem cały w rumieńcach, moje policzki piekły niemiłosiernie, twarz młodszego kraju także była w odcieniach czerwieni.
R: Ame... J-ja... Przepraszam. - ogarnąłem, że w dalszym ciągu na nim siedzę. Jakimś cudem jeszcze go nie zgniotłem... Pospiesznie się z niego zczołgałem, siadając obok, na trawie.
A: Nic nie szkodzi... - zachichotał uroczo, próbując zasłonić zarumienioną twarz.
R: Nic ci się nie stało? - zapytałem z troską.
A: Nie... Wszystko w porządku. Heh... - powoli wstał, otrzepując się z ziemi. Po chwili wstał, z uśmiechem podając mi rękę. Zaczerwieniłem się bardziej, chwytając go za rękę, chwilę później wstając. Dlaczego Ame musi być tak cholernie uroczy? Gdy byliśmy kilka centymetrów od siebie, miałem ochotę posmakować jego ust...
Teraz wstaliśmy i trzymając się za ręce kontynuowaliśmy naukę jazdy. Ameryka ze swoim entuzjazmem tłumaczył mi, jak powinienem rozstawiać nogi, żeby jechać. Kilka razy prawie upadłem, ale młodszy chłopak mnie złapał, niemal znów wywracając się pod moim ciężarem. Była masa śmiechu i skupienia, po paru próbach udało mi się mniej więcej jeździć, choć chwiałem się, jeżdżąc nadal z lekkim trudem. Bardzo podobało mi się trzymanie z Ameryką za rękę, dlatego było mi źle, gdy powiedział, abym spróbował teraz sam.
Faktycznie, udało mi się przejechać kawałek samodzielnie.
R: Ame? A możemy jeszcze pojeździć razem? Bo nie chcę się wywrócić.
A: Okej! - odpowiedział, łapiąc mnie za rękę. Wróciło całe to ciepło i ponownie zaczęliśmy jeździć po całej szerokości i długości chodnika.
Gdy byliśmy już zmęczeni, usiedliśmy sobie pod drzewem. Zdjęliśmy rolki, zamieniając je na buty, które wcześniej tutaj zostawiliśmy.
R: Ahh, jak dobrze odpocząć. Całe nogi mnie bolą...
A: Haha, a niby taką masz kondycję! - powiedział, na co warknąłem. : - Ow, Ruskii! Rozchmurz się!
R: Nie umiem mieć na ciebie focha... Mam pytanie.
A: Tak? - zapytał z uśmiechem, patrząc mi prosto w oczy. Spowodowało to, że miałem motyle w brzuchu. Ciężko było mi utrzymać z nim kontakt wzrokowy, on jest tak uroczym, drobnym chłopakiem, że po prostu nie da się w nim nie zauroczyć! Nie rozumiem, jakim cudem on jeszcze nikogo nie ma...
R: U-um... Czy chciałbyś może przyjść do mnie dzisiaj na nockę? Bo widzisz... Nudzę się strasznie, a ojca we wieczór nie będzie. Chyba że masz naukę, to rozumiem.
A: Nauka? Pff, nic teraz nie ma. Lato dopiero się zaczyna, a luz jest taki, jak przed samymi wakacjami! Bardzo bym chciał! Napiszę do rodziców. Tak wogóle to te nocowanie jest moim zbawieniem, bo rodzice wyjechali do jakiejś ciotki.
R: Okej. - odpowiedziałem, widząc jak Ameryka wyciąga telefon z kieszeni. Po chwili napisał do rodziców. Szybko odpisali, odmówili... Jednak przekonywał ich, aż w końcu wyrazili zgodę.
Bardzo ucieszył mnie fakt, że spędzę z nim resztę dnia i nocy!
A: Wogóle to może pójdziemy już zanieść do mnie rolki? Przy okazji się spakuję na nockę i wezmę jakąś kasę, kupimy sobie lody bądź chipsy.
R: Dobry pomysł, to chodźmy. - wstaliśmy, a ja złapałem za swoje rolki. Powolnie kierowaliśmy się do wyjścia z parku, Ameryka gadał coś o tym, że martwi się o brata oraz inne podobne rzeczy.
Gdy dotarliśmy pod jego dom, zdjąłem buty a następnie weszliśmy do środka. Chłopak powiedział, że nie ma nikogo w domu - jego brat spędza czas ze znajomymi, rodzice są u wspomnianej już wcześniej ciotki. Usiadłem na łóżku w pokoju Ameryki, pościel oraz kołdra tak przyjemnie pachnie nim... Gdy ten powiedział, że zaraz wróci bo idzie do łazienki, położyłem się na jego łóżku, ciesząc się zapachem.
Kiedy już wrócił, zachichotał widząc mnie, rozwalonego na jego łóżku.
A: Widzę że jest ci wygodnie, haha...
R: Nawet bardzoo... - odparłem.
A: Dobra, ja teraz spakuję jakieś ciuchy na jutro. Co proponujesz? Bluza, czy krótki rękaw?
R: Obojętnie, i tak wyglądasz ładnie... - wypaliłem bez namysłu, jak to miewam w zwyczaju.
A: D-dziękuję... - na jego policzkach pojawiły się ledwo widoczne rumieńce. Ostatecznie wybrał t-shirt. Spakował również ręcznik, piżamę, nie zapominając o jakiejś szczotce do włosów. Ten to ma wymagania co do wyglądu... Do plecaka wrzucił jeszcze portfel i telefon. Zauważył chyba, że przez cały czas mu się bacznie przyglądałem, bo powiedział łagodnie:
A: Coś się stało, Russ?
R: Ym, nie. Jesteś już gotowy?
A: Tak, możemy iść. - uśmiechnął się, a ja wstałem z jego łóżka i razem opuściliśmy pokój.
Zdecydowaliśmy, że kupimy sobie po drodze jakieś słodycze czy przekąski. Koszty pokryjemy razem, bo mam przy sobie trochę gotówki.
________________
Dosłownie przed chwilą weszliśmy na początek mojej dróżki. W sklepie kupiliśmy sobie chipsy, colę i lody.
Od razy po wejściu do domu wrzuciliśmy lody do zamrażarnika, żeby się nie roztopiły. W salonie zawitał nas ojciec z tym jego uśmieszkiem mówiącym "oo, widzę że przyprowadziłeś swojego chłopaka". Niestety, nie jest moim chłopakiem. Widzę że Ame traktuje to tylko jako przyjaźń, to delikatny i drobny typ, nie podobałby mu się ktoś taki jak ja... No ale trudno...
A: Więc? Idziemy na górę, czy coś? - przerwał moje przemyślenia.
R: Tak, tak, chodźmy. - odparłem i pobiegliśmy po schodach na górę. : - To co robimy? - zapytałem, gdy byliśmy już u mnie.
A: Hmm... Co powiesz na lody, chipsy i film na laptopie?
R: Ngh, dopiero co włożyliśmy te lody do zamrażalnika, znów musimy schodzić na dół... Haha... Ale okej, w sumie dobry pomysł. Ja pójdę po lody, na biurku leży laptop, więc możesz za ten czas wybrać jakiś film. Mam netflixa jak coś.
A: Fine! - odparł, a ja wyszedłem z pokoju. Gdy dotarłem do kuchni, wyciągnąłem z zamrażalnika lody. Wybraliśmy sobie jakieś kolorowe świderki na patyku, zabrałem jeszcze ze sobą chipsy. Wróciłem po schodach do mojego pokoju, Ame leżał na łóżku i czytał opis jakiegoś filmu.
R: Więc jaki film wybrałeś? - spytałem, podając mu loda.
A: Jakiś kryminał, sam spójrz i oceń, ja myślę że zapowiada się nawet ciekawie. - uśmiechnął się.
R: Mhm, niezły. Możemy obejrzeć! - położyłem się obok niego, oparliśmy głowy o poduszkę i ułożyliśmy się na blisko siebie. Położyłem laptopa na kolana młodszego, film się rozpoczął.
Po kilku minutach oglądania Ameryka mocno się wciągnął. To film o jakimś mordercy, który atakuje ludzi młotkiem. Nawet ciekawy, dość drastyczny, ale dla mnie to żaden problem. Ameryka spoglądał na krwawe sceny z niepokojem. Patrzałem się na niego, jak liże swojego loda. Czy on je to tak specjalnie?
W sensie, wkłada go sobie do gardła i ssie.
- Chyba jest w tym dobry - Chwila. Albo to ze mną jest coś nie tak i do reszty mnie pojebało, albo on tylko udaje, że skupia się na filmie, w co raczej wątpię. W mojej głowie ponownie, tak jak ostatnio zaczęły się gromadzić brudne myśli.
Nie powinienem tak myśleć, gapić się na niego... Co jeśli się domyśli że mi się podoba i nie będzie już chciał się ze mną przyjaźnić...? Ale raczej nie jest taki, bynajmniej nie spodziewałbym się po nim tego...
A: Ten film jest trochę przerażający... - powiedział cicho uroczym, zmartwionym głosem.
R: Niee, nie jest tak źle. - uśmiechnąłem się. Byłem pewien, że na moich policzkach mieni się róż. Ame wrócił do oglądania, tak jak ja po kilku chwilach. Film był nawet ciekawy, więc dalej skupiłem się już tylko na oglądaniu.
Kiedy film się skończył, chipsy były już zjedzone, tak, jak lody. Na oglądaniu spędziliśmy 1,5 godziny. Jest teraz 18.45, nie mamy zbytnio co ze sobą zrobić. Usłyszałem wołanie ojca z dołu.
ZSRR: Rosja!! Wychodzę!
R: Dobra, nara! - odkrzyknąłem. : - Mamy całą chatę dla siebie!
A: Widzę, fajnie. Co teraz porobimy? Może wyjdziemy na dwór? Na spacer, czy coś...
R: No niee, nie chce mi się iść na spacer. Ale możemy wyjść do ogrodu.
A: Okej! - wstaliśmy z łóżka, leniwie idąc na dół. Później założyliśmy buty, wychodząc na zewnątrz. : - Rosja, mogę wejść na drzewo? - zapytał.
R: Um, jasne. - odparłem. Chłopak pobiegł w stronę wspomnianego obiektu i od razu zaczął wspinać się na gałęzie. Ja sam kocham to drzewo... Jest w rogu ogrodu, z widokiem na lasy za płotem. W koronach drzew łatwo się schować, wspinanie również nie jest trudne. Czasami wchodziłem na jakąś wysokość i paliłem, ojciec wtedy mnie nie widział więc mogłem pozwolić sobie na szlugi. Ameryka miał lekki problem z wejściem na górę, więc aby zrobić mu na złość, szybko wskoczyłem na gałąź, na którą ten nie umiał.
A: Rosja! Pomóż mi tu wejść!
R: Haha, sam nie umiesz?
A: Ngh... Jestem za niski... - warknął niezadowolony, a ja zwisając z gałęzi chwyciłem go za rękę, by łatwiej mu było wejść. : - dzięki. - odpowiedział, gdy obydwoje byliśmy na drzewie.
R: Wchodzimy wyżej? - zapytałem.
A: No, dawaj! - zaczęliśmy wspinać się na wyższe konary. Po jakimś czasie Ameryka zaczął spoglądać w dół, z niepokojem.
R: Boisz się? - zażartowałem, ale on potrząsnął twierdząco głową. : - W takim razie nie wchodźmy wyżej. Po prostu usiądź obok mnie, popatrzymy sobie na las. - zaproponowałem i nasza dwójka usiadła w przeciwną stronę.
A: Czyli to miasteczko jest dookoła porośnięte lasami?
R: Mhm... Kiedy byłem dzieckiem, była tu masa dzikich zwierząt, co wprawiało w niepokój na drodze i na skrajach domów, które są na brzegach lasu, jak mój i twój. Inni bali się wilków, obawiali się również że będą grasować zwierzęta takie jak niedźwiedzie.
A: Widziałeś kiedyś wilka?
R: Tak, gdy byłem na długim spacerze z ojcem. Ale był samotnikiem, dlatego niczego nam nie zrobił. Ojciec od tamtej pory bierze karabin gdy idzie do lasu.
A: On poluje? - ponownie zadał pytanie.
R: Nie, to dla samoobrony w razie zagrożenia.
Zagłębianie się w las bez niczego co może pomóc jest bezmyślne, przynajmniej w tej okolicy. Niech to będzie też przestroga dla ciebie, nie chodź za daleko.
A: Okej, tato.
R: To brzmi, jak ten fetysz. - zaśmiałem się.
A: Russ! Dobrze wiesz, że nie miałem tego na myśli! - zdenerwował się, obracając głowę z lekkim zawstydzeniem.
R: Oj no sorry, tylko żartowałem. Uroczo wyglądasz, gdy się wstydzisz.
A: S-shut up... - zacząłem się śmiać. Po chwili jednak usłyszałem ponownie jego głos: - może już zejdziemy? Nie bardzo chce mi się tu już siedzieć, czuję jakbym zaraz miał spaść na dół i się połamać.
R: Więc schodźmy. - odparłem. Podałem młodszemu rękę, żeby nie spadł. Stopniowo schodziliśmy po gałęziach na dół.
A: Wogóle to zazdroszczę takiego drzewa w ogrodzie! Idealne do wspinaczki, czytania, wszystkiego!
R: Heh, ono tu rośnie już bardzo, bardzo długo.
A: Widać, jest ogromne. Możemy już iść do domu? Wiem, jesteśmy na podwórku zaledwie 10 minut, ale nie ma tu nic ciekawego.
R: W porządku, wracajmy.
A: A, i jeszcze jedno. Masz może masło orzechowe?
R: Yy... No mam, a czemu pytasz?
A: A będę mógł sobie zrobić kanapkę? Jestem trochę głodny, a kocham masło orzechowe!
R: Haha, jasne. Mnie ono wogóle nie smakuje.
A: Jak?! - zaśmiał się i weszliśmy do domu. Gdy byliśmy w kuchni, wyciągnąłem słoik z masłem orzechowym, po czym wziąłem chleb i zacząłem go kroić. W międzyczasie Ameryka wziął łyżkę i zajadał się zawartością słoika.
R: Okej, chleb masz ukrojony. Możesz dać sobie tyle, ile chcesz, ani ja ani mój ojciec nie jemy tego. - wtedy Ame wziął 5 dużych łyżek masła orzechowego i nałożył je sobie na kanapkę. Kromka chleba była w całości, w dużym nadmiarze pokryta słodką substancją. Chłopak zadowolony wziął gryza. : - Widzę, że ci smakuje.
A: Jeszcze jak! - mówił z pełnymi ustami, oblizując powierzchnię kanapki z masła.
Nie wiem, jakim cudem tak je lubi, ale niech będzie. Ja na przykład nienawidzę orzechów, jak już to lody orzechowe, które jakoś zniosę.
Kilka minut później znów siedzieliśmy u mnie w pokoju, nie mając co ze sobą zrobić. Ame zjadł, leży ze mną na łóżku.
A: WIEM!! - nagle wrzasnął.
R: Co wiesz?
A: Możemy zrobić namiot z kocyków i poduszek!
R: Po co...?
A: Russ, dla klimatu! Będzie milutko, dodamy jakieś lampki jeśli masz, zgasimy światło i będzie git! Ale to gdy się ściemni.
R: No niech ci będzie, to pójdę po jakiś koce. Okej? Wezmę też lampki ledowe bo gdzieś tam je miałem.
A: Oki! A ja wymyślę, jak to wszystko ułożyć, by w miarę się trzymało.
R: Spoko. - odparłem i poszedłem na dół, do sypialni ojca. Pod jego łóżkiem znalazłem kilka kocyków. Zabrałem je ze sobą i wróciłem do swojego pokoju.
A: O, masz je. - ucieszył się. Następne 15 minut spędziliśmy na kombinowaniu, jak to wszystko zrobić. Po upływie tego czasu wszystko było gotowe. Ford z kocyków był fajny, Ame dodał tam lampki, tylko że jest nadal jasno więc nie ma tego efektu. : - Myślę, że dobrze by było je zapalić dopiero, gdy się ściemni.
R: No wow, teraz możemy porobić coś innego? Może zagramy w "prawda czy wyzwanie"?
A: Emm... No dobrze. Ale proszę, nic pozbawiającego godności, tak jak to bywało w starej miejscowości, ze starymi znajomymi.
R: No spoko. Który z nas zaczyna?
A: Mogę ja?
R: Jasne.
A: Więc? Prawda , czy wyzwanie, Rosja?
R: Niech będzie wyzwanie. - uśmiechnąłem się odważnie, a wtedy młodszy się chwilę zastanowił.
A: Hmm... Przynieś z dołu cole którą kupiliśmy i 2 szklanki, bo chce mi się pić.
R: Ależ kreatywnie! - zażartowałem i poszedłem po wspomniane rzeczy. Ame od razu otworzył butelkę coli, nalewając ją do jednej ze szklanek.
Grało nam się fajnie i zabawnie, mieliśmy rzeczy typu wykrzycz coś przez okno, wypij mleko z podłogi lub udawaj psa. Była też masa pytań.
Z czasem wyzwania i pytania zszedły w nieco inny kierunek. Teraz Rosja wymyślał dla mnie pytanie.
R: O, mam! Czy całowałeś się kiedyś z osobą tej samej płci?
A: Ngh... Tak. - przyznałem ze wstydem. Przecież całowałem się (wbrew woli) z Chinami, także z Meksykiem.
R: Uu, a kto to był?
A: Miało być jedno pytanie.
R: No dobraa... Teraz Ty.
A: Okej. Byłeś w związku?
R: Tak. Ale to krótko, tylko po to, żeby kumple się odczepili. Byłem z szamtą która nawet mi się nie podobała, wręcz przeciwnie. Latała od jednego chłopaka do drugiego, dziwka. Takie mógłbym tasakiem siekać, gdyby nie prawo.
A: Oh...
R: Teraz ja. Prawda, czy wyzwanie?
A: Wyzwanie.
R: Hmm... - udawałem, że ciężko się zastanawiam, zanim zaśmiałem się złowieszczo.
: - Okej, szykuj się. Zatańcz na miotle tak, jak na rurze! - zacząłem skręcać się ze śmiechu, podczas gdy Ame się skrzywił.
A: No chyba coś cię boli! - wypiszczał.
R: Przykro mi, wyzwanie to wyzwanie.
A: ...Dawaj tą miotłę. - burknął, a ja poszedłem za drzwi pokoju po ową rzecz. To wyzwanie było dla beki, ale jak się tak teraz zastanawiam to może będę miał jakieś ciekawe widoki, hm? Podałem chłopakowi miotłę.
A: To obrzydliwe... Nie wiedziałem, że jesteś gejem, haha!
R: Nie jestem! To tylko dla jaj... Lepiej zacznij. - chwycił miotłę, nie mogąc opanować rumieńcow zażenowania. Zaczął osuwać się powoli na dół wzdłuż miotły, wypinając lekko tyłek. Jego mina mówiła coś w stylu "za jakie kurwa, grzechy?".
Moja twarz zalała się czerwienią, widząc jak chłopak przygryza wargę i udaje taniec.
Cholera jasna, on jest taki gorący. Szpiegowałem dokładnie każdy jego ruch, aż ku mojemu niezadowoleniu przestał.
A: Koniec! Już nie mogę, podobało ci się, napaleńcu? - a żeby wiedział, że tak.
R: Mm, mógłbyś tańczyć w klubie nocnym. - stwierdziłem, śmiejąc się z niego.
A: Zostawię to bez komentarza... - jego flaga bardziej przypominała w tej chwili buraka czy pomidora, a nie Stany Zjednoczone. Nie dziwię się w sumie, to był striptiz, tyle że dla ubogich.
Mimo to podobało mi się, dobrze, że się nie podnieciłem ani nic... Kurwa, to by była wtopa. Chyba dam sobie teraz spokój z głupimi wyzwaniami, on jest zażenowany. Zasadniczo, tak jak ja, z tą różnicą, że jestem zadowolony.
Ale dobra, to tylko głupie wyzwanie.
Pov. Ameryka
Właśnie postanowiliśmy zakończyć prawie godzinną grę w prawda czy wyzwanie. Było śmiesznie, dowiedzieliśmy się o sobie więcej. Ostatnie wyzwanie Rosji mnie rozbawiło, ale i nieźle zawstydziło. Ogólnie to super, że zaproponował mi nocowanie, nie muszę się nudzić sam w domu.
A: Rosja? Jest już prawie całkiem ciemno, mogę iść już pod prysznic i przebrać się w piżamę?
R: Jasne! Zaczekam na ciebie w pokoju.
A: Oke, postaram się nie siedzieć pod wodą za długo.
R: Spoko, nie śpiesz się. - oznajmił, na co odpowiedziałem mu lekkim uśmiechem. Wyciągnąłem ze swojego plecaka ręcznik i piżamę, po czym zniknąłem za drzwiami jego pokoju. Zszedłem dół, zaświeciłem światło w łazience i wszedłem do niej.
Zakluczyłem drzwi, niepewnie rozglądając się po pomieszczeniu. Nie lubię spać, a tym bardziej kąpać się w nowych miejscach. Ale brudasem też nie zostanę... Zacząłem zdjemować wszystkie swoje ubrania, po chwili wchodząc pod prysznic.
Gdy byłem wykąpany i miałem na sobie piżamę (zwykłe krótkie spodenki + bluzka z krótkim rękawem), opuściłem łazienkę. Jak się okazało, Rosja w dalszym ciągu był u siebie i przeglądał coś na telefonie.
A: Russ, już jestem! - oznajmiłem, a on zaczął się we mnie wpatrywać.
Pov. Rosja
Russ, już jestem! - usłyszałem, kierując swój wzrok w stronę drzwi. Czułem, że zaraz dostanę cukrzycy... Stał w nich Ameryka, jego włosy były kompletnym bałaganem. Z jednej strony były podniesione do góry, z innej na bok, jeszcze innej gdzieś do tyłu. Pojedyncze, puszyste kosmyki opadały na jego twarz, zasłaniając lekko oczy. Odgarnął włosy ręka, te jednak ponownie opadły w dół. Boże, jaki mały słodziak! Myślałem, że bardziej urokliwie nie można wyglądać. A jednak...
A: Wszystko w porządku? - zapytał, podchodząc od mnie.
R: Tak. Zabawnie wyglądasz, gdy twoje włosy rozlatują się na wszystkie strony. Haha...
A: Może i masz rację. - również się zaśmiał. : - Teraz możesz ty iść pod prysznic. - powiedział po chwili.
R: Okej, idę. Zaczekaj na mnie, w porządku?
A: Nigdzie mi się nie spieszy, hah. - wziąłem z szafy ciut za małą bluzkę i spodenki, przebiorę się w to do snu.
Kiedy wróciłem do mojego pokoju po wykąpaniu się, Ameryka leżał na łóżku. Mimo że dopiero jest 21.40, to jego oczy mrużą się, walczy z sennością.
A: O, jesteś. Mam takie pytanie... Ja naprawdę nie mam pojęcia, jakim do cholery cudem wcześniej o to nie zapytałem. Gdzie będę spać?
R: Oh, shit. Też nie myślałem nad tym. Nie chcę ci kazać nocować w pokoju, w którym spałeś gdy znalazłem cię kiedyś w parku, za dużo złych wspomnień. W sypialni ojca nie wypada, więc śpij ze mną w łóżku. Mam nadzieję że to nie problem, czy coś-
A: N-nie! Skądże. A czy możemy iść już spać? Jestem zmęczony...
R: Ja też, chodźmy. - zgasiłem światło. Położyłem się na łóżku, nad nim był koc, bo budowaliśmy wcześniej z niego ford/namiot. Ameryka niepewnie położył się obok. Chyba nie czuje się komfortowo z faktem, że śpi ze mną. Ja przeciwnie - jestem podekscytowany na myśl, że będziemy spać razem.
A: Dzięki za dzisiejszy dzień, Rosja! Dobranoc!
R: Dobranoc, też dziękuję. - odparłem. Ameryka to cudowny, słodki i miły chłopak. Zakochanie się w nim było tylko kwestią czasu...
______________________________________
Napisanie tego zajęło mi trochę czasu, bo gotowy rozdział mi się usunął a co za tym idzie - musiałam od nowa go napisać.
Wgl, zrobiłam kolejny arcik Ameryki
Niewyraźne jak nwm co-
3955 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro