32. Kara
Pov. Chiny
Obudził mnie odgłos budzika w telefonie. Powoli wstałem i wyłączyłem denerwujący mnie dźwięk. Jest 6.30, więc mam jeszcze czas. Mimo to nie mam ochoty na siedzenie w domu, pójdę do szkoły wcześniej.
Podszedłem do szafy i wyciągnąłem stamtąd bluzę z długim rękawem, do tego jeansy. Dziś jest wf, boję się że trener zapyta czemu mam na ręce bandaż. Ale podejrzewam, że się nie przejmie. Wziąłem z pokoju plecak oraz telefon i poszedłem na dół, do kuchni. Na szybko wziąłem do plecaka dychę, by po drodze kupić sobie coś do jedzenia. Założyłem na siebie kurtkę i buty w przedpokoju, wcześniej biorąc ze sobą plecak, następnie opuściłem dom. Wyszedłem na ulicę, mijałem różne domy. Nie mieszkam daleko szkoły, więc droga powinna zająć mi niewiele czasu. Ogólnie rzecz biorąc, nikomu nie jest daleko do szkoły bo to misteczko jest małe. Jego większość stanowią lasy, więc tym bardziej. Wpatrywałem się chwilę w telefon, aż usłyszałem z oddali głos, zza zakrętu, za mną. Czy to... Ameryka?
Schowałem się za jednym z drzew.
O mój Boże, tak, to on! - poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Chłopak śmiał się i krzyczał do kogoś, kto był jeszcze za zakrętem, poganiał go.
A: Russ, no chodź! - on idzie z Rosją? Po chwili zza zakrętu wyłonił się Rosja we własnej osobie.
Obydwoje mieli na plecach plecaki, to w sumie logiczne skoro idą do szkoły. Ich dwójka szła rozmawiając i (najwyraźniej) ciesząc się swoim towarzystwem. Poczułem, jak kumuluje się we mnie zazdrość. Ame naprawdę woli spędzać czas z nim?! - chwila... Ale to nie Rosja go zgwałcił...
Gdy już sobie poszli, wyszedłem zza drzewa. Nawet mnie nie zauważyli, ale może to i lepiej.
Zacząłem iść kawałek dalej od nich, jednak nie wszedłem do szkoły - najpierw wkroczyłem do sklepu po jakąś bułkę, drożdżówkę czy inną podobną rzecz.
Gdy byłem w końcu w szkole, to usiadłem pod salą. Widziałem Amerykę i Rosję jak gadają w szatni, Rosja nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi, za to Ameryka spojrzał na mnie, niemal od razu po zobaczeniu mojej osoby odwrócił się spowrotem do Rosji. Cholera, gdyby nie ten cały Rus to mógłbym z nim pogadać! Ale znając życie, gdy spróbuję, to on niczym ochroniarz przyjdzie, nie wiadomo do tego co mi zrobi. Świr, czemu on jeszcze nie wyleciał z tej szkoły?
Timeskip, ostatnia lekcja.
Trwa lekcja geografii. Nauczycielka wymyśliła żebyśmy robili zadania w parach. Jeżeli znowu trafię do pary z jakimś debilem i będę musiał sam odwalić całą robotę, to chyba zwariuję!
Nauczycielka: Zostało ostatnie kilka osób, więc... Niemcy będzie z Koreą Południową, a ty Chiny z Ameryką. - po usłyszeniu tego myślałem, że zemdleję. Ze szczęścia, oczywiście! Spojrzałem na Amerykę, ukrywając uśmiech. Jego mina mówiła, że jest załamany tym faktem. Nie dziwię mu się... Ale to idealna okazja, bo Rosji tu nie ma i nie będzie, w końcu to nie jego klasa. Niepewnie podszedłem w stronę chłopaka.
Ch: Um, Ame... Więc jest-
A: Wypierdalaj. - poszedł do swojej ławki, z zdenerwowaną miną. Jak się po chwili okazało, poszedł tylko po swój piórnik i podręcznik.
Gdy wziął obydwie rzeczy, usiadł ze mną w ławce, tak jak pozostałe pary.
Ch: Więc od czego zaczniemy? - zapytałem, jednak nie uzyskałem odpowiedzi. Chłopak zaczął przeglądać coś w swoim podręczniku i zapisywać do zeszytu. Było mi smutno z tego powodu... Sam wyciągnąłem swój zeszyt. Spojrzałem, na której jest stronie i zacząłem spisywać z podręcznika. Później Ameryka wstał i poszedł na koniec klasy po atlas, podobnie jak inni. Gdy wrócił, ponownie zaczął samodzielnie przeglądać atlas i notować do zeszytu.
Ch: Ngh, mamy udawać, że nie jesteśmy razem w parze, czy co? To ma być praca wspólna! - odezwałem się do niego, na co ten na szybko przeleciał mnie wzrokiem.
A: To spisuj. Ja nie zamierzam z tobą współpracować, wolę sam wszystko zrobić, tylko nie odzywaj się do mnie. - powiedział zimnym, niechętnym tonem.
Ch: Ame, to chyba jedyny moment na to, by porozmawiać i zrobić coś razem. - po tym usłyszałem głośny wrzask:
A: Kur*a zamknij wreszcie tego ryja!!! - oof... Klasa zwróciła na nas wzrok, a nauczycielka podeszła.
Nauczycielka: Ameryka! Czy ja się przesłyszałam? Taki drobny, grzeczny nastolatek i takie słownictwo?! - żal mi go teraz trochę...
A: A-ale...
Nauczycielka: Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Po tej lekcji masz pół godziny kary u dyrektora. Powiem mu o tym, jeśli się nie stawisz i wrócisz do domu jak reszta klasy to będzie większa kara. - wiedziałem, że facetka z gegry jest wredną, surową małpą.
Ale bez przesady, w tej sali ciągle ktoś przeklina! Po chwili odezwała się jeszcze: - A, i masz przeprosić Chiny, natychmiast! Co on ci zrobił? - widziałem, jak oczy Ameryki powoli, wręcz niezauważalnie napełniają się łzami. Udało mu się jednak wygrać z nimi, dlatego żadna kropla nawet nie spłynęła.
A: Nie chce pani wiedzieć! I nie będę go za nic przepraszać! - w jego głosie można było usłyszeć gniew mieszany z żalem, klasa nadal przyglądała się temu, w szoku, że Ameryka podnosi głos na najbardziej wredną, surową nauczycielkę. Teraz Ame będzie miał u niej przesrane...
Nauczycielka: Tak? W takim razie w tej chwili pójdziesz do dyrektora! Dostajesz pałę za ten projekt! - Ameryka nie odezwał się już, tylko wrzucił podręcznik do plecaka po czym opuścił klasę. Szczerze? Trochę mu współczuję... Jest delikatny i taka "agresywna" rekcja musi znaczyć, że serio mnie nienawidzi... Między uczniami było słychać szepty.
Pov. Ameryka
Opuściłem klasę, idąc korytarzem ze spuszczoną głową. Odwaliło mi chyba! Napyskowałem najwredniejszej babce! Teraz będę mieć u niej przesrane!
Zapukałem, a następnie wszedłem do pokoju dyrektora, jest to po prostu szara, pusta klasa. Czułem, że ściska mnie żołądek, ze stresu. Jestem tu nowy i już zdążyłem narobić wstydu ojcu, gdy się dowie.
A: Dz-dzień dobry... - nie wiedziałem jak zacząć.
Dyrektor: Oh, witaj, Ameryko. Czy coś się stało?
A: ... Bo... Pani z geografii mnie tu wysłała. Za karę... - było mi wstyd.
Dyrektor: Na ile? Tylko mów prawdę, bo sam do niej zaraz pójdę i się zapytam.
A: Mam tu siedzieć przez 30 minut. Za słownictwo. - kontynuowałem niepewnie.
Dyrektor: Idę to sprawdzić, usiądź gdzieś i się stąd nie ruszaj. - powiedział, opuszczając swój "gabinet". Dopiero teraz stanąłem przodem do ławek, siedziała tu znajoma osoba, przyglądała mi się z uśmiechem. Rosja?
R: No, no... Co przeskrobałeś? - zaśmiał się, poklepując ławkę obok siebie na znak, bym usiadł.
A: ...Wydarłem się na klasowego debila. A co ty tutaj robisz?? - zapytałem.
R: "Niechcący" uderzyłem z pięści w twarz takiego jednego. Sam się prosił, uwierz mi, to nie bez powodu!
A: Nie grozi ci za to wypad z tej szkoły?
R: Ubłagałem dyrektora. Mój ojciec i on to znajomi, więc mi odpuścił. Znowu, haha!
A: Farciarz. Długo tu siedzisz? - zapytałem.
R: Godzinę, chyba. - powiedział, po czym spojrzał na zegar. Po kilku chwilach wyciągnął telefon, korzystając z tego, że dyrektora nie ma. Gdy usłyszeliśmy kroki, chłopak schował komórkę. W końcu drzwi się otworzyły i usłyszeliśmy:
Dyrektor: Ameryka, zawiodłem się na tobie. Mam nadzieję, że podobne zachowanie się już nie powtórzy. Musisz jutro przeprosić kolegę! - powiedział, wchodząc do klasy.
A: Dobrze, panie dyrektorze. I przepraszam. - spojrzałem na Rosję, siedział obok mnie, z nogami na ławce.
Dyrektor: Rosja! Ile razy mam cię upominać?! W tej chwili zabieraj nogi z ławki!
R: Tak jest, "panie dyrektorze." - odpowiedział, śmiejąc się pod nosem. Dyrektor westchnął, udając, że nie usłyszał tego sarkazmu. Grałem sobie teraz bezdźwięcznie z Rosją w papier, kamień, nożyce. Zastanawiam się, skąd on ma tyle odwagi, by nie przejmować się konsekwencjami tego, co może go spotkać za ignorowanie dyrektora, sprawianie kłopotów. Ale z jednym się nie zgadzam. Wszyscy mówią, że Rosja jest bezuczuciowy, niebezpieczny i nic go nie obchodzi. Pokazał mi, że ma uczucia, emocje i serce. Dlatego będę akceptować jego charakter i chcę się z nim przyjaźnić. Dyrektor przerwał wypisywanie papierów gdy jego zegarek wydał z siebie cichy, piskliwy odgłos.
Dyrektor: Dobrze, mam coś do załatwienia, wracam za około 15 minut. Wasza dwójka ma się stąd nie ruszać, zwłaszcza tyczy się to ciebie, Rosja. - powiedział z naciskiem na jego imię i wyszedł.
R: W końcu znów jesteśmy sami! - rzekł chłopak, wyciągając z kieszeni telefon. Postanowiłem się go zapytać:
A: Russ, ty nie boisz się, że dyrektor coś ci zrobi za zachowanie?
R: Pff, co on może mi zrobić? W najgorszym przypadku mnie wywali. - odparł, nic po tym nie mówiąc. Jednak po kilku chwilach się odezwał:
- Ameryka, co się dzieje? Wyglądasz na smutnego.
A: Jak mam nie być smutny? Jestem w tej szkole od niedawna i już narobiłem problemów!
R: Serio? Ame, nie przejmuj się takimi błachostkami! Pierwszy raz bywa trudny. - poklepał mnie po ramieniu, w formie żartu.
A: Nie żartuj sobie! Ja naprawdę nie powinienem się tak wściekać.
R: Wściekać się? Haha... Jeśli nie dałeś komuś w pysk to znaczy, że się jeszcze nie wkurzyłeś.
A: Dobra, już nie ważne. Widzę że od ciebie pomocy nie uzyskam. - burknąłem.
R: Oh, rozchmurz się. Wszystko jest okej. - powiedział, po czym (jak to czasem ma w zwyczaju) poczochrał mnie po włosach.
Pov. Rosja
Właśnie odbywam karę u dyra. Ameryka też tu jest, szczerze się zdziwiłem gdy tu trafił.
Ale to dobrze, przynajmniej nie będę się sam nudził. Po chwili usłyszałem głos Ameryki:
A: Ej, Rosja. Co ty na to, abyśmy porobili coś razem w weekend? - zapytał.
R: Dobry pomysł! Może zabiorę cię na skuter? Już jakiś czas temu chciałem to zrobić, ale- - przerwał mi.
A: TY JEŹDZISZ NA SKUTERZE?!! - wykrzyczał.
R: No... Tak, a co?
A: Omg, marzę o tym! Ale sam jeździsz? Masz przecież 17 lat.
R: Zwykle biorę dowód ojca, a bo wyglądam na pełnoletniego, to nikt mnie o dowód i tak nie prosi. - odpowiedziałem. W oczach chłopaka pojawiły się gwiazdki ekscytacji.
A: Naprawdę weźmiesz mnie ze sobą? - zbliżył się mocno do mnie, kładąc swoje dłonie na moich ramionach. Przyznam, że całkiem spodobała mi się ta bliskość...
R: No jasne! Przejedziemy się po miasteczku i polach, zajedziemy nad jezioro. Nie to w parku, nad inne. Spodoba ci się na pewno.
A: Dziękuję!! Od zawsze chciałem jeździć na skuterze czy motorze, ale rodzice odmawiali ze względu na mój wiek i zagrożenia. Umiesz jeździć, prawda?
R: Czy umiem? Jeszcze jak! Pokażę ci kiedyś triki, ale to solo bo we dwójkę mógłbyś spaść. - w jego oczach można było dostrzec zachwyt.
A: W takim razie dziękuję! - wtedy na kilka sekund mnie przytulił, poczułem motyle w brzuchu. Dlaczego mój organizm zawsze tak reaguje? I to tylko w obliczu Ameryki. W końcu mnie puścił, wyraźnie podekscytowany. Przez resztę tej "kary" dyrektora nie było. Chłopak zadawał mi dużo pytań na temat skutera, jazdy itp, pochwalił się też swoją wiedzą. Chyba naprawdę się tym interesuje. Ja sam mam małą przerwę od jeżdżenia, ale nadal kocham to robić. Może Ameryce też się spodoba?
Następnego dnia
Pov. Ameryka
Lekcje właśnie się skończyły. Poprawiałem sprawdzian, więc zostałem godzinę dłużej. W końcu weekend! I do tego dzisiaj Rosja zabiera mnie na przejażdżkę skuterem! Rodzice byli trochę wkurzeni za to, co wczoraj zrobiłem i że miałem karę u dyrektora, ale na szczęście nie dali mi szlabanu, bo nazmyślałem im, że Chiny zaczął mi dokuczać itp. Uwierzyli. Musiałem przeprosić tego dupka, samo podanie mu ręki powodowało u mnie odruch wymiotny. Chyba wie, że moje przeprosiny nie były szczere - i dobrze. Nie rozumiem czemu ta baba się tak wściekła! Ale mniejsza... Umówiliśmy się na 19.00, rodzicom powiedziałem że po prostu pójdziemy na spacer, bo nigdy nie zgodzili by się na skuter. Oni zbyt się martwią, moim zdaniem. Do Kanady znowu przyjdzie dziś Meksyk, z tym, że na nockę, bo ostatnio to Kanada nocował u niego. Ja naprawdę nie wiem, jak to przeżyję.
Mam też nadzieję, że nie obudzi mnie w nocy trzeszczące łóżko z pokoju Kanady...
Jestem już niedaleko domu, mój telefon wskazuje godzinę 16.00. Z każdym przejściem tu lubię to miasteczko coraz bardziej. Małe, ciche, spokojne i słabo zaludnione. A jednocześnie urocze i rozbudowane. Czego chcieć więcej?
Ta przeprowadzka naprawdę była warta tego... wszystkiego... - momentalnie zmieniłem zdanie, przypominając sobie zajście w parku... Nie powinienem się teraz tym przejmować, chyba... Chciałbym komuś się wygadać. Bardzo. Ale nie mam komu - Rosja załatwiłby to po swojemu szkodząc samemu sobie, rodzice pójdą od razu na policję, mój brat wygada im to. Więc muszę to tłumić w sobie.
Nim się zorientowałem, stałem pod domem. Otworzyłem furtkę, a gdy doszedłem do drzwi, pchnąłem je lekko i wszedłem do środka.
Przy stole byli już rodzice, a także Kanada z Meksykiem.
A: Hej. - przywitałem się, lekko zmieszany. Byłem pewien, że chłopak mojego brata przyjdzie później. Jak widać się myliłem i do 19.00 będę znosił jego obecność. Chwila... On zostaje dziś na noc, więc gdy wrócę od Rosji to do samej nocy będę musiał wytrzymać!
WB: Cześć synu, przebierz się i usiądź z nami. Zaczęliśmy jeść bez ciebie, bo wiedzieliśmy, że wrócisz dzisiaj później.
A: Nie no spoko, to zaraz wracam. - oznajmiłem, po czym wbiegłem po schodach na górę. Wszedłem do pokoju, następnie przebierając bluzę na t-shirt. Spodnie sobie zostawię te, które mam. Gdy byłem gotowy to zszedłem spowrotem. Moja rodzina i Meksyk kończyli jeść, ja dopiero miałem zacząć. Po nałożeniu swojej porcji usiadłem do stołu.
Timeskip, prawie 3 godziny później
Zostało 15 minut do spotkania się z Rosją, przed chwilą pisał do mnie, czy nie zapomniałem o spotkaniu. Odpisałem, że pamiętam.
Z szafy wyciągnąłem szarą, długą bluzę, bo jadąc szybko poczuję chłód. Do tego wziąłem sobie cieńką kurtkę. Gotowy do wyjścia wyszedłem z pokoju, zauważyłem, że drzwi do pokoju mojego brata są lekko uchylone, dlatego z ciekawości chciałem zobaczyć, co się dzieje w środku. Jestem zbyt wścibski? Być może... - Kanada i Meksyk leżą przytuleni do siebie pod kocem, spoglądając na monitor laptopa. Oglądają jakiś film. Przestałem ich podglądać i westchnąłem na myśl, że mój brat jest z nim szczęśliwy, podczas gdy jego chłopak podrywa mnie. Kanada naprawdę zasługuje na kogoś, kto pokocha jego i tylko jego! Mam nadzieję, że gdy wrócę do domu to Meksyk nie odwali żadnej głupiej czy dziwnej akcji.
Zszedłem po schodach do salonu, następnie stając w przedpokoju. Założyłem buty na nogi po czym żegnając się jeszcze z rodzicami, opuściłem dom. Mama powiedziała że bym wrócił przed 21.00, więc mam tylko 2 godziny.
Zacząłem iść chodnikiem w szybkim tempie, jestem totalnie podekscytowany myślą, że pojeździmy z Rosją, ja uwielbiam skutery i inne tego typu rzeczy! Jedyny problem jest taki, że rodzice by oszaleli ze złości, gdyby się dowiedzieli. Zbyt się o mnie martwią.
Ponieważ szedłem szybko, po kilku minutach stałem już pod domem chłopaka. Nie musiałem dzwonić na dzwonek, bo Rosjanin stał przed swoim garażem. Miał tu piękny, granatowy skuter... Aż ciężko mi uwierzyć, że to prawda!
Rosja nie widzi mnie, więc zrobię mu niespodziankę...
A: Hej! - krzyknąłem nagle, stojąc za nim, z nadzieją, że się przestraszy. Ale nie, nawet nie drgnął tylko po prostu się odwrócił. Ten to ma jaja, ja bym się zesrał gdyby ktoś nagle za mną krzyknął.
R: O, już jesteś. Chciałeś mnie przestraszyć, co? - zaśmiał się. : - A więc oto i on! - wskazał na skuter.
A: Boże, jest cudowny! A kaski? - zapytałem.
R: Mam w garażu. Są od ojca, ale go nie ma w domu więc git. - powiedział, następnie wchodząc do garażu po wspomniane wcześniej rzeczy.
Podał mi czarny kask, po chwili samemu zakładając swój. Uśmiechnął się do mnie, siadając na skuterze. : - Więc? Siadasz? - nie musiał mi powtarzać dwa razy. Od razu wskoczyłem za nim.
A: Ale się cieszę! Gdzie najpierw pojedziemy?
R: Nad dzikie jezioro, na końcu miejscowości. Tylko złap się mnie mocno, gdybym jechał za szybko to ściśnij mnie z całej siły dłońmi.
A: Okej. Mogę się tak trzymać? - zapytałem, obejmując go w okolicach brzucha.
R: Jasne, a teraz startujemy! - powiedział entuzjastycznie. Poczułem podniecenie na samą myśl o jeżdżeniu po okolicy. Mocniej chwyciłem chłopaka, po czym ruszyliśmy. Wyjechaliśmy z alejki, w której mieszka, następnie skręcając na bardziej ruchliwą (jednak nadal pustawą) ulicę.
Rosja przyspieszył, to było coś cudownego... Wiatr szarpał materiał mojej kurtki, czułem na całym ciele szybki przepływ adrenaliny. Rosja uważnie prowadził, ja z kolei nie puszczając go, oparłem głowę o jego plecy. Wpatrywałem się w mijane przez nas domy, później drzewa, na końcu łąki z pojedynczymi, nielicznymi domami. Byłem bardzo zachwycony, nie wiedziałem, że Rosja potrafi jeździć i że zaproponuje mi coś takiego! Cieszyłem się jazdą i wiatrem uderzającym w moje ciało przez kolejne 10 minut.
W końcu dojechaliśmy na miejsce, byliśmy teraz na jakiejś dzikiej łące. Nieopodal było średniej wielkości, dzikie jezioro. Słońce trzymało się na niebie, jednak pewne było, że za jakiś czas zacznie ono chować się powoli za choryzontem.
Pov. Rosja
Właśnie zatrzymałem skuter, następnie z niego schodząc. Ściągnąłem kask, po czym spostrzegłem, że Ame też już zszedł. Również ściągnął ochronę z głowy i przeczesał sobie rozczochrane włosy rękami. Wygląda tak ślicznie... Nie wiem, o czym właśnie mówię, ale tak jest...
R: I jak było?
A: Jak było?! Było ekstra!! Dziękuję ci, Russ! Ostatnio jeździłem na skuterze w starej miejscowości, z wujkiem... Kiedy to było...
Ale tu jest pięknie! - widać, że zadowolony. Cieszy mnie to. Rozglądał się wokół, penetrując wzrokiem każdy element krajobrazu.
Za jeziorem było kompletne leśne odludzie. Ogólnie znajdujemy się na samym końcu miejscowości, tu lasy ciągną się już przez kilkadziesiąt kilometrów. Podeszliśmy do zbiornika wodnego. Było widać dno porośnięte wodnymi roślinami, woda jest bardzo czysta. Usiadłem na brzegu, po chwili zmieniając pozycję na leżącą. Ameryka zrobił podobnie, jednak położył swoją głowę na mnie, biorąc moją osobę jako poduszkę. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten czyn, poczułem jak moje policzki lekko się czerwienią. Chłopak ponownie się odezwał:
A: Wiesz, Rosja... Dziękuję ci.
R: Za co? - zapytałem lekko rozbawiony.
A: Za twoją przyjaźń, nie miałem jeszcze nigdy przyjaciela, na którym do tego stopnia by mi zależało. - gdy to powiedział, poczułem lekkie ciepło wewnątrz.
R: ... To nie jest coś, za co powinieneś dziękować. To ja ci dziękuję, że mimo iż na początku nazywałem cię gimbusem i byłem chamski, nigdy się do mnie nie zraziłeś. Nikt nie chciał się ze mną szczerze zaprzyjaźnić, nigdy.
A: Czemu?
R: Każdy się mnie boi. Myślą, że jestem nieobliczalny i brutalny, niestety mają rację. Raz usłyszałem, jak jakieś dzieciaki które gówno wiedzą, gadały że władza szkolna mnie zniszczyła. Władza nie niszczy ludzi, to ludzie niszczą władzę. A zresztą ja owej nie mam, to inni po prostu srają ze strachu i mi się podporządkowywują, chcą przypodobać.
A: Ale ja się ciebie nie boję, czuję się przy tobie bezpiecznie i dobrze! - uśmiechnął się, podnosząc się do siadu.
Odwzajemniłem uśmiech, klepiąc go lekko po ramieniu. Ameryka spowrotem oparł swoją głowę na mnie, patrząc w dal jeziora.
A: Rosja...? Mogę ci się wygadać? - zapytał po chwili.
R: No pewnie. Wal. - może chodzi o to, czemu jest często smutny w ostatnim czasie?
A: Chodzi o Meksyk, ja nie powiedziałem tobie wszystkiego. - powiedział, po czym przestał mówić, czekając jakby na moją reakcję.
R: Kontynuuj.
A: Mówiłem ci ostatnio, że jestem pewien, iż on skrzywdzi mojego brata. Wiem to, bo... On do mnie podbija. Sprawia, że czuję się niekomfortowo we własnym domu, gdy odwiedza Kanadę. - gdy to powiedział, poczułem gniew. Czy ja jestem zazdrosny...?
R: Czy on ci coś zrobił?! Czy to był on, w tym park- - przerwał mi.
A: To nie był on... Ale raz, gdy u nas był to mój brat poszedł po coś do sklepu. I wtedy on... On mnie pocałował. To było obrzydliwe, Kanada mi w to nie uwierzy. Chcę mu jakoś udowodnić, że Meksyk nie jest dla niego odpowiedni! - po usłyszeniu tego zaczęło się we mnie gotować. Ja naprawdę nie wiem czemu, ale chcę jeszcze bardziej zajebać Meksyk. On nie ma prawa zbliżać się do Ameryki!
R: Wiesz... Nie wiem, co powinieneś zrobić. Sprowokuj Meksyk, spraw jakoś aby Kanada wszedł w nieodpowiednim momencie i będzie git. Chyba... - starałem ukryć swoją złość. Niech ja go dopadnę...
A: Dobry pomysł! Postaram się jakoś obmyśleć plan, co zrobić. - odparł, a ja zacząłem zastanawiać się nad jednym:
R: Ale ty do niego nic nie czujesz, prawda? - to było głupie pytanie... Zachowuję się jakby to był mój interes!
A: Zwariowałeś? W życiu! - nie wiem czemu, ale gdy to powiedział poczułem, jakby kamień spadł mi z serca. Czy ja mam jakiś problem?
R: Oh... Okej, sorki że pytam.
A: Nie szkodzi. - uśmiechnął się i obydwoje zamilknęliśmy. Cisza która panowała między nami nie była niezręczna. Po prostu słuchaliśmy śpiewu ptaków, Ameryka przymknął oczy, nadal mając głowę opartą o moje ciało. Przyglądałem się mu trochę, znowu. On ma taką urodę... Naprawdę, nie wiem gdzie podziała się moja stuprocentowa heteroseksualność... Po prostu drobny, delikatny słodziak, nie mogę się oprzeć tym myślom! Do tego charakter... Mamy podobne zdanie na wiele tematów. Chyba zwariowałem...
_________________________________
PISANIE NA LAPTOPIE TO KOSZMAR
Dobra, według mnie ten rozdział jest bardziej do dupy niż jakikolwiek inny i nie zmienię zdania XDD
Ale w następnym będzie ciut ciekawiej ~
Przepraszam jeśli są błędy, jestem zmęczona od rana i nie chciało mi się dokładnie sprawdzać...
3350 słów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro