Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Gwiazdy




Pov. Ameryka

Obudziły mnie promienie słońca padające na twarz. Przetarłem lekko oczy, następnie podnosząc się do siadu. Na szafeczce nocnej obok mnie leżał telefon, więc włączyłem wyświetlacz, żeby sprawdzić godzinę. Jest 7.00, idealnie wstałem. Ale mi się nie chce iść do tej szkoły... Dobrze tylko, że jutro jest to całe święto i mam wolne! Wstałem z łóżka po czym wziąłem ubrania i plecak leżący w rogu pokoju. Zszedłem na dół po schodach i położyłem owe rzeczy na krzesło w jadalni. Przydałoby się ogarnąć - pomyślałem i udałem się do łazienki. Rodzice są już w pracy, bo dzisiaj poraz kolejny mieli zaczynać robotę wcześniej.




Timeskip



Gdy byłem już gotowy, wziąłem plecak na ramiona i wyszedłem z domu. Idąc prosto, odwróciłem się i spojrzałem na las - wolałbym teraz iść tam a nie do tej budy... Ale dobra, ważne że jutro jest wolne. - pomyślałem i kontynuowałem "podróż". Gdy wyszedłem ze swojej uliczki na drogę główną, zauważyłem że na chodniku nie ma prawie nikogo. To samo z ulicą, nie jeździ tam wiele samochodów.
Wyciągnąłem telefon, który przed wyjściem schowałem do kieszeni i zacząłem oglądać jakieś głupoty.

Niedługo później stanąłem przed budynkiem szkoły, na podwórku nie było też wielu uczniów. Wszedłem do środka i poszedłem do szatni. Zauważyłem tam Rosję, stał oparty o jedną z szafek.

A: Hej Rosja! - przywitałem się, wtedy mnie zauważył.

R: O, cześć Ameryka. Wiesz, że jutro wolne?

A: Wiem, nawet nie wiesz jak cieszę się z tego powodu!

R: Ta, ja też. To idziemy gdzieś po szkole?  Może na miasto? - zaproponował.

A: Pewnie, chodźmy! Możemy później jeszcze iść do mnie.

R: Mi pasuje. - odpowiedział, a później gadaliśmy o jakiś głupotach. Po kilkunastu minutach przerw nam dzwonek na lekcje.


*po lekcjach*



Pov. Rosja

Lekcje na reszcie dobiegły końca. Wyszedłem ze szkoły i czekałem przed nią na Amerykę. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy dzisiaj do niego. Po kilku minutach spostrzegłem, że wychodzi z budynku. Wyglądał, jakby przez chwilę szukał mnie wzrokiem, jednak szybko mnie zauważył.

A: O, tu jesteś. Więc... Gdzie idziemy najpierw? - zapytał, po czym zaczęliśmy iść.

R: No nie wiem... Może po prostu chodźmy na miasto? Później możemy iść do ciebie, jeśli to nie problem.

A: Jasne, że nie problem! Może kupimy sobie lody na mieście?

R: Okej. Tak wogóle to... Skoro jutro jest dzień wolny to możemy... spędzić dzisiejszą resztę dnia razem...? - zapytałem łagodnie. Ojciec jedzie do Rzeszy i nie chcę być sam w domu, nudziłbym się.

A: Byłoby super! A więc postanowione, robimy przyjacielski wieczór!

R: Nazwa "przyjacielski wieczór" brzmi w cholerę dziwnie. - stwierdziłem.

A: Czemu? Mi się tam podoba. - zakończyliśmy tę dziwną dyskusję gdy stanęliśmy przed budką z lodami. Zamówiliśmy sobie lody świderki, obydwoje śmietankowe. Zapłaciliśmy za siebie i po chwili nam je podano. Nie chcąc siedzieć w tłocznym miejscu (było tu sporo osób) po prostu udaliśmy się w stronę parku. Jedząc, rozmawialiśmy podążając w upragnione miejsce. Przez chwilę wpatrywałem się w Amerykę, mówił teraz coś o nowej grze, którą jakiś czas temu sobie pobrał na kompa. Zauważyłem, że jego lód topi się i zaraz zacznie spływać po jego dłoni.

R: Ameryka, lód ci się topi. - powiedziałem.

A: O, rzeczywiście. - zaśmiał się, po czym zaczął zlizywać topniejący lód. Wpatrywałem się w niego chwilę, przypomniała mi się jedna ze scen w podrzuconej przez kogoś mandze... Do mojej głowy zaczęły napływać bardzo brudne myśli. - co ze mną jest nie tak? Czy ja jestem jakiś zboczony? - myślałem. Po niedługiej chwili młodszy chłopak zauważył, jak się w niego wpatruję.

A: Rosja, coś nie tak?

R: Hm? N-nie, wszystko jest w porządku! - zaśmiałem się nerwowo.

A: A, to dobrze. Wracając do tematu - może pogramy później razem? - dalej coś jeszcze mówił, ale tak szczerze to nie do końca słuchałem. Cały ja.





A: A więc? Co jest lepsze? - wyrwał mnie z transu.

R: Ee... Wybacz, zamyśliłem się, heh...

A: No Rosjaa! Nieważne już. Zaraz będziemy w parku, może przejdziemy się nad jezioro, znowu?

R: Okej, chodźmy. - odparłem i weszliśmy bramą parku. Skończyłem jeść już swoje lody, Ameryka jeszcze nie. Weszliśmy do parku od strony jeziora, więc od razu zobaczyliśmy je przed sobą. Ameryka poszedł na trawnik i ściągnął rozpinany sweter, następnie kładąc go na ziemi.

A: Siadamy? - zapytał.

R: Jasne. - odparłem i usiedliśmy we dwójkę na jego swetrze. Ameryka wpatrywał się w wodę, a gdy zwrócił wzrok w moją stronę, nagle ściągnął mi uszankę. : - Co robisz? - zapytałem.

A: Ściągam ci czapkę. Po co zawsze masz ją na sobie? - spytał, po czym założył ją sobie na głowę. : - Jak wyglądam?

R: Aww... Dobrze ci w niej. - poczułem, jak lekko się rumienię. W sumie przyzwyczaiłem się już do tego uczucia, również do tego, że Ameryka jest przesłodki!

A: Dzięki. - uśmiechnął się, po czym oparł lekko o moje ramię. Czułem, jak moja twarz kolorem zbliża się do pomidora. Chyba mam jakiś problem...
Nie mówiliśmy już nic, tylko przyglądaliśmy się wodzie. Ameryka oparty o mnie był bardzo blisko, on tak ładnie pachnie...
Poczułem wiatr na moich włosach, prawie nigdy ich nie odsłaniam bo zawsze noszę uszankę.
W końcu Ameryka ściągnął czapkę i się odezwał:

A: Masz, oddaję. Nie wiem jak w tym wytrzymujesz, głowa się strasznie nagrzewa. - stwierdził.

R: E tam, można się przyzwyczaić. - wróciliśmy do przygladnia się jeziorze. Znowu zaczął powiewać lekki wiatr, przez co włosy Ameryki falowały w powietrzu. Znów naszły mnie myśli, aby ostrożnie ich dotknąć. Przestań, to jest conajmniej nie na miejscu... - mówiłem do siebie. Co on by sobie o mnie pomyślał? Jesteśmy tylko przyjaciółmi Rosja, przyjaciółmi! - ciągle mówiłem do siebie w myślach. Po jakimś czasie zauważyłem, że chłopak bacznie mi się przygląda. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, mimowolnie się uśmiechnąłem, Ameryka tak samo.

A: Russ, mam pomysł! Możemy po zmroku popatrzeć na gwiazdy? - wypalił nagle.

R: Pewnie. Interesujesz się może kosmosem?

A: Tak! To jest fascynujące! - mówił wyraźnie podekscytowany. : - Przed przeprowadzką, w dawnym domu często przyglądałem się gwiazdom. To jest takie... Niezwykłe... - rozmarzył się.

R: Może i masz rację. - odpowiedziałem. Nie interesuje mnie kosmos, ale jeżeli Amerykę tak to możemy pooglądać wieczorem gwiazdy.
W końcu postanowiłem go zapytać o jego życie i dom przed przeprowadzką: - A tak wogóle to gdzie mieszkałeś przed przeprowadzką? Tęsknisz za dawnymi znajomymi?

A: Mieszkałem na jakimś za przeproszeniem zadupiu, ale było w miarę ok. Okolica podobna, to też nie było miasto. W szkole miałem niewielu znajomych, nie tęsknię za nimi. Wielce mówili, jak bardzo będzie im mnie brakować. A teraz? Nawet mi nie odpisują! Fałszywcy...

R: Chyba każdy doznał w życiu czegoś podobnego... - odpowiedziałem. : - Ja miałem tak z Meksykiem. Wogóle, twój brat dalej z nim jest?

A: No... Nie rozumie, że ten idiota go zrani! Patrząc na jego zachowanie, na pewno to zrobi.

R: Co masz na myśli? - zapytałem.

A: Eh, nie ważne... - westchnął. : - To nic wielkiego, nie chcę myśleć o tym idiocie. Ostrzeganie Kanady nie ma sensu, w głowie mu tylko Meksyk.

R: Cóż, jego wybór. Sam się przekona. - powiedziałem. Ameryka wyglądał na lekko zmartwionego, być może smutnego. : - Co się dzieje? - zapytałem.

A: No... Bo ja się martwię o Kanadę. Wiem, że to jego sprawa, ale kocham go bardzo, w końcu to mój brat. Nie mogę patrzeć na to, z jaką świnią się złączył! - w jego głosie było słychać trochę złości i żalu.

R: Oj Meri, nie przejmuj się... - lekko go przytuliłem.

A: Meri? - zaśmiał się.

R: No co? Nie wiem jak jeszcze mam zdrobnić twoje imię. Haha... - po tym była chwilą ciszy, Ameryka postanowił ją przerwać.

A: Może pójdziemy już do mnie? Nie chce mi się siedzieć dłużej w parku. Za jakąś godzinę zacznie zachodzić słońce, możemy sobie pograć w moim pokoju.

R: Dobry pomysł. - odrzekłem i wstaliśmy. Ameryka założył spowrotem swój sweter i wziął plecak na plecy, bo ciągle je przy sobie mieliśmy. Wcześniej mówił, że jego ojciec się zgodził abym u nich został, jego brat nocuje u tego skurwiela Meksyku, więc jest git. Zaczęliśmy iść dróżką w parku, Ameryka szedł obok mnie, bacznie mi się przyglądając (znowu) .

R: Czemu się tak na mnie patrzysz? - zapytałem łagodnie.

A: Um... Przepraszam... - odpowiedział zakłopotany, lekko się zawstydził. Czemu on musi być taki słodki, do cholery?

R: Oo, czyżby ktoś tu się zawstydził? - zaśmiałem się, czochrając go po włosach.

A: N-nie... - powiedział, poczym przeczesał włosy ręką tak, by zakryć swoją twarz.

R: Oj no, nie ukryjesz się przede mną. - zatrzymałem się, ogarniając włosy z jego twarzy. Bawi mnie to, w jaki stan zawstydzenia go wprowadzam. : - Ale jesteś czerwony, haha!

A: Z-zamknij się Rosja.

R: Czyli teraz w drugą stronę, udajesz obrażonego, tak? - ciągle robiłem wszystko, żeby bardziej się wkurzył.

A: Bawi cię to?

R: Jeszcze jak! - ponownie się zaśmiałem. : - No dobra, już nie strzelaj fochów. - powiedziałem widząc, że wychodzimy z parku na zwykła drogę, dokładniej chodnik.

A: Zmieńmy temat. W co sobie pogramy u mnie? - zaczął temat, przez co już do końca drogi do jego domu gadaliśmy. Obydwoje jesteśmy graczami, więc nie nudzi mnie taka rozmowa.



Nim zauważyliśmy, staliśmy już pod domem chłopaka. Otworzył furtkę a następnie drzwi domu i wpuścił mnie do środka. Byli tam jego rodzice.

R: Dzień dobry. - przywitałem się, żeby zrobić dobre "pierwsze wrażenie".

WB: Cześć, chłopaki. - odpowiedział. Wtedy odezwał się Ame.

A: Dobra, my idziemy na górę. - powiedział i pociągnął mnie lekko za nadgarstek na schody. Weszliśmy do jego pokoju, rzucając nasze plecaki na podłogę. Usiadłem na łóżku rozejrzałem się po jego pokoju. Ładny jest, na ścianach wisi parę plakatów, na ścianie przy biurku znajdują się zdjęcia z rodziną i jakimiś innymi krajami, których nigdy nie widziałem. Może to ci dawni znajomi ze szkoły. Ameryka usiadł obok mnie.

A: Więc? Co robimy? Gramy w coś już? - zapytał.

R: Tak, zagrajmy. - odparłem.

A: Tylko że... Mam jedno krzesło. Ale nie przejmuj się, siadaj.

R: A nie możemy po prostu razem usiąść? - zapytałem.

A: Jak? - zapytał, a ja usiadłem na fotelu. Położyłem nogi szeroko, robiąc przed sobą miejsce.

R: Teraz usiądź. - powiedziałem. Ameryka usiadł przede mną, jego plecy stykały się z moim brzuchem. Jestem od niego wyższy, więc nie będzie mi zasłaniał ekranu komputera.
Odpaliliśmy jedną z ulubionych gier, w którą obydwoje gramy. I tak minęły nam 2 godziny...


Timeskip


Pov. Ameryka

Czułem, jak zaczynają piec mnie oczy od patrzenia się w ekran. Dopiero teraz zauważyłem, że jest już zupełnie ciemno i jedyne światło daje monitor komputera. Rosja, siedząc za mną ciągle klikał na klawiaturze, a ja zmęczony już tym chciałem się położyć na krześle, przez co położyłem się na nim. Wtedy zaprzestał dalszego grania.

R: Zmęczyłeś się już, co? - zapytał lekko rozbawiony.

A: Mhm... Wygodny jesteś. - powiedziałem, leżąc na jego klatce piersiowej. Po chwili przypomniałem sobie: - Rosja! Mieliśmy oglądać gwiazdy, a już jest ciemno! - byłem podekscytowany, uwielbiam patrzeć na gwiazdy!

R: Ah, no tak. To... Zejdź ze mnie i chodźmy na podwórko. - powiedział, a ja posłusznie wstałem. Rozprostowałem nogi, czując w nich spory ból.
Chłopak uczynił to samo, strzelając kośćmi.

A: Dobra, szybko chodźmy! - pociągnąłem go w stronę drzwi.

R: Ameryka, gwiazdy nam nie uciekną. Spokojnie.
- zaśmiał się, a po chwili wyszliśmy z mojego pokoju. Zeszliśmy po schodach, w salonie zastała nas moja mama.

F: O, jesteście. Chcecie może coś zjeść? Zrobić wam kolację? - zapytała. Wtedy odezwał się Rosja:

R: Ja podziękuję. - uśmiechnął się.

A: Też nie chcę. - powiedziałem.

F: No dobra, a mogę wiedzieć, gdzie idziecie?

A: Na ogród. Pooglądamy gwiazdy. - powiedziałem, po czym podszedłem do kanapy po koc. Razem z Rosją założyliśmy buty w przedpokoju i wyszliśmy do ogrodu.

R: Fajnie, że niebo jest bezchmurne. - przyznał chłopak. Ma rację, za to widać gwiazdy. Jest ich dziś pełno. Rozłożyłem koc na trawniku i położyliśmy się. Przed nami był płot, za nim ciągnął się gęsty las. W okolicy było słychać cykanie świerszczy, poza tym kompletna cisza i ciemność. Powietrze było gęste i chłodne, jednak nie można było odczuć zimna na skórze. Położyłem się na kocu, zaraz po mnie Rosja uczynił to samo. Spojrzałem w ciemne niebo, oświetlone milionami, a może i większą ilością białych, lśniących punktów. Było cudnie...
Oparłem się na ramionach, byłem teraz w pozycji pół leżącej.


Pov. Rosja

Razem z Ameryką leżeliśmy w milczeniu, przyglądając się niebu. Było tak jakoś uroczyście...? Nie wiem, jak to nazwać, przynajmniej dawno nie czułem czegoś podobnego. W oczach młodszego chłopaka odbijały się lśniące gwiazdy, wyglądał bardzo ładnie... Do tego ten księżyc. Wolę patrzeć na Amerykę niż na niebo. Bo ja... Miewam wrażenie, że obydwie rzeczy są tak samo piękne...










__________________________________

Ee ten rozdział mi się kompletnie nie podoba :|

Narysowałam Ame, znowu XD

2010 słów ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro