27. Pożyczę ci bluzę
*rysunek na górze jest mój, przy okazji z nazwą mojego ig XD*
Od sytuacji z Meksykiem minęły jakieś 3 godziny.
W tym czasie Kanada zdążył wrócić ze sklepu, całując się z Meksykiem na przywitanie co jest conajmniej obrzydliwe. Gdyby tylko wiedział, co Meksyk zrobił pod jego nieobecność... Myślę, że dobrze będzie go ostatecznie ostrzec, ale to dopiero gdy jego chłoptaś wyjdzie. Była i pizza, wszyscy jedli oraz rozmawiali, tylko ja siedziałem cicho. Bo o czym mam gadać?
Teraz siedzę w pokoju, gapię się bez celu za okno, stojąc na łóżku. Muszę słuchać śmiechów Meksyku i mojego brata, dobiegających z Kanady pokoju. W pewnym momencie usłyszałem, że na mój telefon przyszło powiadomienie. Gdy tylko wziąłem urządzenie do ręki, był to SMS od nieznajomego numeru. Jego treść brzmiała: „Musimy porozmawiać” - to chyba jakaś pomyłka... - pomyślałem.
Odpisałem tylko „Kim jesteś?” - na tę wiadomość również otrzymałem odpowiedź, to chyba jednak nie pomyłka. „Nie mogę ci tego powiedzieć, bo nie zechcesz ze mną pogadać. Spotkajmy się przy rynku, tam jest dużo ludzi, więc masz pewność, że nic się złego nie stanie.” - po przeczytaniu tego pomyślałem o jednej osobie - Chiny. Bo niby czemu ktokolwiek inny miałby się ze mną spotkać? Zablokowałem jego numer, więc pisze do mnie z innego telefonu. Więc odpisałem: „Chiny, wiem że to ty. Odczep się ode mnie, bo pożałujesz.” - nic więcej nie odpisał.
I bardzo dobrze.
Nie chce mi się jutro iść do szkoły... Znowu będę musiał oglądać jego ryj, znowu jest wf, inaczej tortura. Usłyszałem skrzypnięcie furtki, więc stanąłem ponownie na łóżku aby dostrzec z okna kto to.
Oo, Meksyk już idzie do domu. Jest 21.00, długo tu siedział... Czuję się już zmęczony, niby nie jest jakoś bardzo późno, jednak położę się spać.
Wziąłem piżamę i wyszedłem z pokoju, po schodach schodząc na dół. Wszedłem do łazienki.
Po wzięciu prysznica, powiedziałem rodzicom, że idę już spać. Będąc już w swoim pokoju zgasiłem światło i położyłem się do łóżka. Leżałem chwilę wpatrujac się w sufit, aż wreszcie usnąłem.
Biegłem ulicami, mijając latarnie dające niewielką ilość światła. Uliczka byłaby zupełnie pusta, gdyby nie moja osoba i on. Biegł za mną, czułem jak powoli zaczyna brakować mi siły do dalszej ucieczki. Prędko skręciłem w jedną z uliczek, słysząc że zaraz mnie dogoni i zauważy, wskoczyłem w krzaki. Blask latarni nie docierał do zaciemnionych plączy rośliny, była to w teorii idealna kryjówka. Jego szybkie kroki, a raczej bieg można było usłyszeć z bardzo bliska. W końcu ucichły, jednak byłem zlany zimnym potem, gdy usłyszałem niedaleko siebie delikatne stąpanie po trawie. Gdy był już bardzo blisko, wyskoczyłem z krzaków i zacząłem dalej uciekać, nieoświetlonymi brzegami ulicy. Wszędzie była zupełna cisza i pustka, tak, jakby z świata uszło całe życie. On ciągle mnie gonił, moje nogi pękały z bólu, żołądek zaczął się nieprzyjemnie skręcać. Spanikowałem, gdy był zaledwie kilka kroków ode mnie. Ciągle biegłem ciężko dysząc, gdy miał mnie na wyciągnięcie ręki, chwycił tył mojej bluzy, przyciągając do siebie.
„Zostaw mnie! Puszczaj! ” - próbowałem się wyrwać, gdy ten przyszpilił mnie do ścian jednego z (zapewne pustych) domów.
„Chiny! Proszę, przestań!” - do moich oczu zaczęły napływać łzy.
„Mam cię. I już mi nie uciekniesz. Haha... ”
Wtedy się obudziłem. Oblany potem, podniosłem się do siadu ciężko oddychając.
Dlaczego co jakiś czas mam ten sam sen? Czy on coś oznacza? - ciągle się zastanawiałem, jednak
nie mogłem sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Nadal jest noc. Wstałem, ciągle będąc na łóżku i uchyliłem lekko dachowe okno. Na ciemnym niebie lśniły gwiazdy, latarnie po lewej stronie, bliżej drogi dawały słabe światło. Z kolei po prawej, przy skręceniu do lasu panował zupełny mrok. Wokół była cisza, pustka. Żadnych odgłosów z dalszej części ulicy, nic. Zamknąłem okno i sięgnąłem po telefon stojący na szafce nocnej, tuż przy moim łóżku. Jest 2.35 - Mam jeszcze dużo czasu na sen... Chyba powinienem spowrotem się położyć, bo natrętne myśli i zmęczenie mnie wykończą. - przykryłem się kołdrą i zamknąłem oczy, żeby spowrotem oddać się krainie snów. Po niedługiej chwili mi się to udało.
Rano
Jest 7.00, wstałem kilka minut temu. Mam jeszcze trochę czasu na ogarnięcie się do szkoły, jednak chciałbym pójść tam wcześniej, bo im bardziej się obijam, tym bardziej nie chce mi się tam iść. Brzmi to dziwnie, ale cóż..
Podniosłem się i podszedłem do krzesła biurkowego. Były tam przygotowane ciuchy na dziś. Założyłem je i zszedłem na dół, wcześniej jeszcze biorąc telefon z półki nocnej. Rodziców nigdzie nie ma, dzisiaj chyba mieli zacząć pracę wcześniej. Udałem się do kuchni i z szafki wyciągnąłem płatki, następnie z lodówki wyjmując mleko. Wsypałem trochę płatków do miski i wlałem mleko, gotowe śniadanie zaniosłem sobie do salonu. Zacząłem jeść, jednak po jakiś 5 łyżkach nie chciało mi się już. Odłożyłem miskę z resztą płatków na blat kuchenny. Poszedłem do łazienki i na szybko, byle jak przeczesałem włosy. Ciągle były rozkopane i w nieładzie, trudno. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Jest 7.20 - nie tak źle. Przynajmniej zdążę na czas. - postanowiłem, że już wyjdę. Włożyłem telefon do kieszeni po czym narzuciłem plecak na ramiona. Założyłem buty i opuściłem dom. Nie zamykam na klucz, bo Kanada jeszcze śpi i później za mną zamknie. Otworzyłem furtkę i wyszedłem na drogę.
Idąc do szkoły myślałem o moim dzisiejszym śnie. Był conajmniej... dziwny. Chociaż tak naprawdę to nie pierwszy sen z Chinami. Od tamtego wydarzenia mija coraz dłuższy okres czasu, mimo to ciągle wszystko dokładnie pamiętam. Kilka razy śniło mi się właśnie to, co mi zrobił. Obrzydliwe. Nie chcę go dziś widzieć w szkole, ale nie mogę z tym nic zrobić. Być może byłoby mi lepiej gdybym się komuś wyżalił, Rosja jest ciekawy kto to był, jednak jemu nie powiem. Rodzinie też nie. W klasie nie jestem z nikim aż tak blisko, by się zwierzać z czegoś takiego. Chyba muszę zachować to dla siebie...
Z jednej strony nie chcę iść do tej budy, ale z drugiej chciałbym zobaczyć się z Rosją. Może dzisiaj wpadłby do mnie...? Musiałbym zapytać się rodziców, raczej niechętnie, ale się zgodzą.
Przebywając z Rosją czuję się bardzo bezpiecznie i swobodnie, nic mi przy nim nie grozi. To mój najlepszy przyjaciel!
Pov. Rosja
Siedziałem na jednej z ławek, w szkolnej szatni. Jest jeszcze pusto, wokół panował półmrok spowodowany słabym oświetleniem. Wszyscy którzy tu idą starają się zachować jak największy dystans ode mnie i zdejmują kurtki tak szybko, jak mogą. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie. Mogę odstraszyć tutaj praktycznie każdego, nawet durnym pstryknięciem palcami.
To całkiem zabawne. Jedyną osobą, która przy mnie nie czuje niechęci, niepokoju czy strachu jest Ameryka. Jest moim... przyjacielem. Tak, to chyba dobre określenie. Traktuję go trochę tak jak kiedyś traktowałem Meksyk, z tą różnicą, że wobec Ame muszę być bardziej ostrożny i delikatny. On jest drobny i nie chcę go przez przypadek zranić bądź zniechęcić do siebie. Ale wygląda na to, że mu zależy. Nie ocenia pochopnie i nie gada dużo. On po prostu rozumie. Jest dla mnie ważny, mogę tak powiedzieć.
Po kilku minutach zauważyłem, że ktoś o jego sylwetce idzie do szatni.
A: Rosja...? - tak, to on!
R: Cześć, Ameryka. - uśmiechnąłem się do niego, chłopak po chwili podszedł bliżej i usiadł obok mnie. Jest jeszcze trochę czasu do lekcji, więc wokół jest pusto. I dalej ciemnawo.
A: Długo tu siedzisz? Lekcje zaczynają się za jakieś kilkanaście minut.
R: Czekam tu od kwadransu. Lubię przebywać samotnie w szatni, po prostu. - Wzruszyłem ramionami. : - Ale w twojej obecności czuję się lepiej. - dodałem.
A: Aw, super! A może chcesz dzisiaj do mnie przyjść? Pogramy w coś, przejdziemy się do lasu lub zrobimy to, co zechcesz.
R: Brzmi fajnie. Ale co na to twoi rodzice?
A: Powinni się zgodzić. A ty chcesz przyjść?
R: Jasne. A tak wogóle, to po tamtej wycieczce w góry przez całą niedzielę bolały mnie nogi. Więcej tam nie jadę! Haha...
A: Same... Też już się tam nie wybieram. To była istna tortura! - odpowiedział na co lekko się zaśmiałem. : - A co będziemy robić, gdy do mnie przyjdziesz?
R: Nie wiem, coś wymyślimy. Jest dużo możliwości. - odparłem.
A: Racja. Coś się znajdzie do roboty. Jaka jest twoja pierwsza lekcja?
R: Chemia... - odpowiedziałem i chcąc podeprzeć się o ławkę, niechcący położyłem swoją dłoń na jego. Natychmiast ją zabrałem i obydwoje lekko się zawstydziliśmy. : - Oh... Przepraszam...
A: Spoko, nic się nie stało, heh. Wiesz... Ja już będę leciał. Piszę dziś kartkówkę, wolę sobie powtórzyć.
R: Okej, rozumiem. Powodzenia na kartkówce!
A: Dzięki! - odpowiedział, po czym odszedł. Cieszę się, że po szkole znów się spotkamy. Ciekawe tylko co powiedzą jego rodzice na dwa lata starszego przyjaciela, choć wiek się w przyjaźni nie liczy. Podobno.
Po kilku minutach wreszcie zadzwonił dzwonek i
zacząłem niechętnie iść na korytarz.
Po lekcjach
Lekcje w końcu się skończyły. Na przerwach, z Ameryką minęliśmy się kilka razy, nic wielkiego.
Teraz wyszedłem z budynku szkoły i czekałem przed nią, właśnie na Amerykę. Dzieciaki z młodszych klas wybiegały ze szkoły, zadowolone faktem, że lekcje dobiegły końca. Darły mordy, popychały się i śmiały. Drażni mnie to, nie można ich słuchać! W niewielkim tłumie zauważyłem Amerykę, szedł ze spuszczoną głową. Co mu się stało? Wstałem i podszedłem do niego, mam nadzieję, że nie zapomniał o tym, że mieliśmy iść do niego. On dalej mnie nie widział, patrzał się na swoje nogi, ciągle idąc.
R: O, hej Ameryka! Coś się stał- - podniósł wzrok i zauważyłem w jego oczach łzy.
R: Co się stało?! - chwyciłem jego ramiona tak, aby był zmuszony do spojrzenia mi w oczy.
A: T-to nic takiego... - jego głos się łamał, nieskutecznie próbował ukryć że to coś poważnego.
R: Nie udawaj proszę, widzę przecież że coś się dzieje! Powiesz mi wreszcie?
A: Nie chcę o tym rozmawiać, przypomniało mi się po prostu coś... Przykrego. Nie dopytuj o to, nalegam. - odpowiedział, chlipiąc.
R: Nie zmuszę cię do gadania. Ale proszę, nie płacz. - zbliżyłem jego twarz do swojej i wytarłem jego łzy kciukiem. Zarumieniłem się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nasze twarze są dość blisko. To jest niezręczne... Chłopak także był lekko zawstydzony, przynajmniej już nie płakał, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
R: Widzisz? Od razu lepiej ci z uśmiechem. Wszystko będzie w porządku. - ciągle gadałem, aż nagle Ameryka bez ostrzeżenia wtulił się we mnie. Delikatnie pogłaskałem chłopaka po włosach, są takie, jak ostatnio. Bardzo puszyste i przyjemne w dotyku... Po jakiejś chwili oderwał się ode mnie.
A: Dzięki, Russ.
R: Nie ma za co, ważne że już nie płaczesz. - odparłem. Wolę widzieć jego uśmiech, nie smutek. Chciałbym wiedzieć co się stało, ale nie będę się prosić. Jak zechce to sam mi się zwierzy.
A: Dobra, to idziemy już? Rano pytałem się, czy pójdziesz do mnie. Pisałem na przerwie do rodziców, zgodzili się, a zresztą wracają z pracy za jakieś 2,5 godziny, mój brat za 2h. Więc mamy czas dla siebie.
R: Okej, to super, chodźmy. - zaczęliśmy iść chodnikiem, stopniowo oddalając się od szkoły. Pogoda się popsuła, już nie świeci słońce, niebo pokryte jest gęstymi, ciemnymi chmurami.
Powiewał również lekki wiatr. Szliśmy chwilę w zupełnej ciszy, nie mając tematów do rozmowy. Szkoda że on nie chce mi powiedzieć o tym, co się stało. Nie ma do mnie zaufania? A może to na prawdę delikatna sprawa? Nie wiem.
Gdy byliśmy już w połowie drogi, poczułem jak coś na mnie kapnęło. Wystawiłem więc dłonie przed siebie, po chwili czując kolejną kroplę wody. I jeszcze następna. Ameryka zrobił to samo.
A: Wygląda na to, że będzie padać. Może przeczekamy deszcz u ciebie w domu? Tylko pospieszmy się. - powiedział, na co skinąłem twierdząco głową. Nie musieliśmy czekać długo, niewinny deszczyk zamienił się w mocną, można powiedzieć ulewę.
R: Może pobiegnijmy? Bo przemokniemy.
A: Jasne! - zaczęliśmy obydwoje biec, Ameryka został trochę w tyle. : - Rosja! Czekaj na mnie!
R: Chwyć mnie za rękę, tak będzie szybciej! - odpowiedziałem, po czym podałem mu rękę, którą złapał. Splotłem nasze palce i zaczęliśmy ponownie biec. Czułem, jakby w moim brzuchu było stado motyli. Przyjemnie trzymało się jego ciepłą, drobną dłoń, czułem jak moje policzki pokrywają się rumieńcem. Po kilku krótkich minutach stanęliśmy przed moim domem. Z kieszeni spodni wyjąłem klucze i otworzyłem nam drzwi. Obydwoje ciężko dyszeliśmy po biegu, położyliśmy nasze plecaki na podłogę w kuchni.
A: Więc przeczekamy tu deszcz, tak?
R: To chyba najlepsze wyjście. A tak wogóle to jesteś cały mokry, tak jak ja. Idę się przebrać, później pomyślimy co z tobą. Jakby coś, jesteśmy tu sami. Mój ojciec wraca za 2 bądź 3 godziny.
A: Oki. - odpowiedział, a ja poszedłem do łazienki. Zdjąłem zmoczone ubranie i założyłem sobie bluzkę leżącą na grzejniku. Gdy to zrobiłem, opuściłem łazienkę.
R: Ja już jestem, teraz ty.
A: Ale ja nie mam przy sobie żadnej bluzy. Jedynie koszulkę na wf, tyle że ona jest cała spocona. Wyschnę raz dwa.
R: Nonsens. Chodź do mojego pokoju, dam ci coś swojego. - zaproponowałem.
A: Czy to nie będzie trochę niezręczne?
R: Totalnie przesadzasz. Chodź a nie marudź, okej?
A: No dobra. - zaczęliśmy kierować się po schodach, na górę. Gdy już byliśmy w moim pokoju, otworzyłem szafę.
R: To co ci dać?
A: Mi obojętnie. I tak wszytko będzie za duże, heh... - wyciągnąłem lekko za małą na mnie bluzę i podałem ją chłopakowi. On patrzał się raz na nią, a raz na mnie. : - Um... Mógłbyś się na moment odwrócić? - zapytał.
R: Oh, sorka, już. - stanąłem tyłem do niego.
A: Dobra, możesz się odwrócić. - gdy to uczyniłem, ukazał mi się przesłodki widok.
Ameryka siedział na moim łóżku, w o wiele za dużej na siebie bluzie.
R: Aww, wyglądasz przesłodko! - po chwili ogarnąłem, jak to brzmi.
A: Dziękuję... - zawstydził się i odwrócił wzrok. On jest serio uroczy!!
Powiedziałem mu, że zaniosę jego bluzę na grzejnik, na co ten przytaknął. Gdy wróciłem, to Ameryka leżał sobie wygodnie, robiąc coś na telefonie.
R: Oo, widzę, że księżniczce wygodnie w moim łóżku, haha...
A: Jeszcze jak. Co robimy? Bo wygląda na to, że ulewa prędko się nie uspokoi.
R: Hmm... Może pogramy?
A: Ok! - i zaczęliśmy granie.
Timeskip
Zajęło nam to dużo, bardzo dużo czasu. Może godzinę? Może 2? A może 2.5? Nie wiem... Deszcz ciągle padał, niebo było zachmurzone.
Ameryka w pewnym momencie znów wydawał się zmartwiony/smutny, jednak może mi się tylko wydaje?
A: R-Rosja... Ja chyba pójdę już do domu... - po jego głosie wnioskuję, że jest bliski płaczu.
Wstał z krzesła i odszedł od biurka.
R: Oh no, Ameryka, proszę powiedz o co ci chodzi! Martwię się o ciebie...
A: Przykro mi, ale nie mogę.
R: Spójrz za okno, jak leje. Zamierzasz iść w tym deszczu i wichurze?
A: Eh... Masz rację... Zostanę. - rzekł po czym usiadł na łóżku, ocierając łzę. Zbliżyłem się do niego i go przytuliłem.
R: Nie płacz. Jeżeli nie chcesz mi mówić to nie, ale pamiętaj, że czasami lepiej jest się komuś wygadać. - Od kiedy ja mam takie złote myśli?
Chłopak już się nie odezwał, tylko przytulił do mnie, kładąc się. Ciągle był w moich objęciach, więc zostałem zmuszony do położenia się razem z nim. Ameryka wtulał się w moją bluzę, naprawdę chciałbym wiedzieć, co mu się stało! No ale trudno... Jeżeli sam mi nie powie, to się tego nie dowiem. W pokoju było dość mrocznie, jak to zwykle w czasie zachmurzenia.
Po jakimś czasie czułem, jak moje powieki robią się ciężkie i walczyłem ze zmęczeniem. Mimo
moich starań, zasnąłem...
Pov. ZSRR
Właśnie zaparkowałem samochód pod domem. Nienawidzę tej roboty... Wyciągnąłem klucze z kieszeni kurtki, pogoda jest tragiczna. Mam nadzieję, że Rosja jest w domu a nie szlaja się po wsi. To mój syn, bardzo go kocham, jednak tracę nad nim kontrolę. Co ja wygaduję... Kontrolę nad nim straciłem już dawno temu. Rosja zawsze był trudnym dzieckiem, jednak w wieku 15 lat pokazał swoje oblicze. Do mnie szacunku mu nie brakowało, ale co do innych... Ciągłe bójki, problemy, uwagi i marne stopnie. Chcę dla niego jak najlepiej! Nasze relacje są złe, już od dawna. Myślę, że miało na to wpływ jedno wydarzenie...
To był listopad, zeszłego roku. Rosja miał spinę z jakimś tam kolegą. Zadzwonił do mnie dyrektor szkoły, mówiąc, że Rosja wziął do szkoły nóż i podczas bójki rozciął koledze policzek. Myślałem wtedy, że nie wytrzymam z wściekłości. Mocno się pokłóciliśmy, on uparcie twierdził, że nie zrobił niczego złego i mógł go "gorzej załatwić". To okropne uczucie dowiedzieć się, że własny syn robi takie rzeczy. Po tamtej dużej kłótni był można powiedzieć, spokój. Ale ostatnio Rosja znowu się z kimś pobił. Niby w obronie jakiegoś dzieciaka. Nie wierzę w to, gdyby rzeczywiście chciał komuś pomoc, to napastnikowi nie wykręciłby ręki i nie nabił masy siniaków. Nie mogłem ukryć zdziwienia, gdy okazało się, że pobił tak Meksyk. Oni byli przyjaciółmi! Nie mam już na niego siły... Przynajmniej teraz jestem z synem pogodzony, to chociaż tyle dobrego.
Będąc już w domu zdjąłem buty i kurtkę.
ZSRR: Rosja! Jestem w domu! - odpowiedziała mi cisza. Zwykle odpowiada, chyba że gra w te swoje durne gry bądź nie ma go w domu. Powtórzyłem więc: - Jesteś w domu? - znowu nic. Zacząłem iść po schodach na górę, być może gra i mnie nie słyszy.
Powoli otworzyłem drzwi. Takiego widoku bym się nie spodziewał... Rosja spał na łóżku z jakimś innym, młodszym krajem. Leżeli wtuleni w siebie, tamten chłopak miał na sobie bluzę, którą kupiłem kiedyś Rosji. Powoli zamknąłem drzwi i wróciłem po schodach do salonu. To było conajmniej dziwne... Czy to jest jego chłopak? Nie mówił mi że ma kogoś, chociaż w sumie to typowe dla Rosji. Żadko opowiada mi o sobie, jesteśmy tak blisko a jednocześnie daleko... Przyjaciółmi na pewno nie są, on jest wrogo nastawiony do wszystkich młodszych od siebie. I w sumie nie tylko do młodszych. Przerwałem moje przemyślenia i zacząłem robić obiad.
Pov. Rosja
Obudziłem się, czując jak ktoś na mnie leży. Oczywiście, to Ameryka. Nadal śpi. Wygląda tak słodko! Spojrzałem na zegar ma ścianie, ojca chyba jeszcze nie ma... Delikatnie odsunąłem się od niego i zabrałem jego ręce z mojego ciała, tak, aby mnie nie przytulał i żebym mógł wstać.
Usiadłem obok niego i przez chwilę wpatrywałem się w jego twarz. Wygląda tak spokojnie, gdy śpi...
Ale muszę go zbudzić.
R: Ameryka, wstawaj. - lekko potrząsnąłem nim, na co się obudził.
A: Huh? Czy... ja zasnąłem? - pytał zaspany.
R: Tak, też spałem i teraz się obudziłem.
A: Oh... Słyszałeś to?
R: Co takiego? - zapytałem, a nagle obydwoje usłyszeliśmy z dołu dźwięk tłuczonego szkła.
„Nosz kurwa mać!”
A: Haha, to twój tata? Już jest?- próbował się nie śmiać.
R: Tak, to mój ojciec, chyba rozbił szklankę. Hehe...
A: Wiesz... Ja już chyba pójdę do domu.
R: No dobra... To chodź, dam ci twoją bluzę. - Ameryka wziął swój telefon i obydwoje poszliśmy do łazienki, na dół. W kuchni był ojciec i sprzątał rozbite szkło. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, odezwał się Ameryka.
A: Um... Dzień dobry Panu.
ZSRR: Cześć, chłopaki. Widzę, że zaprosiłeś kogoś wreszcie do siebie. Heh... - zwrócił się do mnie.
R: Taa... Wiesz, ja odprowadzę Amerykę do jego domu. - odpowiedziałem.
ZSRR: Okej, ale wracaj prędko, bo robię obiad.
R: Dobra - odpowiedziałem. Poszedłem do łazienki, po bluzę Ameryki, który stanął w przedpokoju. Przyniosłem mu ją i zamknąłem drzwi. Podałem mu też plecak, który zostawił przy kuchni.
A: Dzięki. Odwrócisz się?
R: Tak, tak, już. - gdy był przebrany w swoje ubranie to oddał mi moje. Następnie wyszliśmy z domu.
____________________________________
Dopiero teraz ogarnęłam, że ten rozdział jest nie tylko nudny, ale też nie ma sensu... Ale spokojnie, w następnym będzie *ekhem* to znaczy chyba będzie ciekawiej <:
I mam pytanie.... Zrobiłam refkę ( rysunek wyglądu? Idk XD) Ameryki. Zrobić jeszcze Rosję i dołączyć do następnego rozdziału? Tak, jak ja ich widzę w tym opowiadaniu?
A tak btw to zrobiłabym własny rysunek do okładki, ale jestem za leniwa i mam artblocka :')
3310 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro