14. Zostaw Mnie!!
Uwaga: rozdział zawiera sceny nsfw, jeżeli nie lubisz tego typu rzeczy, bądź uważasz, że jesteś zbyt wrażliwy, nie czytaj.
Pov. Kanada
Jest godzina 8.00 rano, w końcu doczekałem się długiego weekendu! Mój brat chyba nadal śpi. Mam super pomysł, zrobię mu "miłą" pobudkę... Hehe. Powoli wyszedłem z pokoju, jest sobota więc rodzice nadal śpią. Zszedłem po cichu po schodach, następnie wchodząc do kuchni. Z blatu wziąłem szklankę i podszedłem do zlewu. Nalałem do kubka trochę zimnej wody, po cichu zacząłem wracać się po schodach na górę. Uchyliłem drzwi od pokoju Ameryki. Faktycznie, śpi rozwalony na całym łóżku, idealnie. Ledwo powstrzymując się od śmiechu zbliżyłem się do niego. Zrobiłem głęboki wdech i krzyknąłem:
K: WSTAWAJ, BRACISZKU! - wylałem na jego twarz wodę z szklanki. On momentalnie zerwał się z łóżka, a ja zacząłem dusić się ze śmiechu...
A: CO SIĘ DZIEJE?! K-KANADA! - w tym momencie wstał i zaczął za mną biec, a ja szybko wybiegłem z jego pokoju. Po chwili kontynuował:
- Debilu, przez ciebie jestem mokry!!
K: I dobrze, haha! - zbiegłem po schodach na dół, on nadal leciał za mną. Wskoczyłem na kanapę, ale nie przewidziałem jednego... Ameryka pobiegł do kuchni po butelkę wody.
K: O nie, nie nie! Braciszku nie zrobisz mi tego! Prawda? - teraz sam zacząłem biec w stronę schodów, mijając sypialnię rodziców. Ameryka odkręcił butelkę i już miał oblcać mnie wodą, ale w tym momencie z sypialni wyszedł tata...
WB: Co wy robi- - nie dokończył, bo mój brat ochlapał go wodą z butelki. Zacząłem ocierać łzy ze śmiechu, z kolei Ameryka był w lekkim szoku.
A: T-tato... Przepraszam!
WB: Co wy wyprawiacie z samego rana?! - zapytał, na co odparłem:
K: Dobrze się bawimy.
WB: Tak? W takim razie życzę wam równie dobrej zabawy przy wycieraniu podłogi i mebli, które są teraz mokre. - powiedział, po czym wrócił do sypialni zapewne aby się przebrać, po chwili jeszcze kontynuował zza drzwi:- A śniadanie zróbcie sobie dzisiaj sami i nie spalcie przy tym kuchni!
A: Dobra... - odpowiedział Ame i poszliśmy sprzątać. Ja nadal się śmiałem, więc zapytał : - bawi cię to?
K: Nawet nie wiesz jak bardzo.
A: Debil!
K: Karzeł, haha! - on tylko strzelił na to focha. Po jakimś czasie skończyliśmy wszystko wycierać. Przyszła pora na zrobienie śniadania.
A: Więc... Co robimy do jedzenia? - zapytał.
K: Nie wiem. Ja zrobię sobie naleśniki z syropem klonowym.
A: Dobra, to ja zrobię sobie kebaba domowej roboty! - zabraliśmy się za robienie swojego jedzenia. Ameryka zrobił swoje śniadanie szybciej, więc wziął kebaba do siebie do pokoju.
Pov. Ameryki
Właśnie położyłem się na łóżku z talerzykiem i kebabem w ręce. Warto było zrobić z Kanadą "wojnę" na wodę, bo przynajmniej mogłem sobie wybrać śniadanie. Wziąłem gryza i chwyciłem za telefon. Kanada podczas sprzątania przypomniał mi o tym, że jest długi weekend, czyli majówka. Nie wiem jak mogłem o tym zapomnieć! Dosłownie czuję się jak w niebie, bo nie muszę wracać do tej budy w poniedziałek. Po chwili zauważyłem, że przyszła mi wiadomość, jak się okazało, od Chin.
Chiny: Hej... Chciałbym się dzisiaj z tobą spotkać i porozmawiać. Nasza relacja się zepsuła, jest mi z tego powodu bardzo przykro. Chciałbym, żeby było jak dawniej, spotkajmy się dzisiaj w parku.
- po przeczytaniu wiadomości odpisałem :
Ja: Cześć. Możemy się spotkać, o której?
Chiny: No... Właśnie tutaj jest problem. Dzisiaj jadę do ciotki, wrócę późno... Jest szansa żebyś przyszedł na miejsce około 23.00 - 24.00? Proszę.
Ja: Wątpię... Rodzice mi nie pozwolą, nie ma opcji. Ale mogę się wymknąć, tylko nie na długo żeby się nie zorientowali, okej?
Chiny: Dla mnie spoko! Napisz mi pod wieczór czy przyjdziesz.
Ja: Dobra, pa. - zakończyłem konwersację. Moglibyśmy się zobaczyć jutro, ale skoro tak mu zależy... Nie ukrywam że trochę niepokoi mnie chodzenie o tak późnej porze... Ale ok, zobaczę czy się tam udam. Szczerze mówiąc nie do końca chce mi się.
W końcu zjadłem swoje śniadanie, potem wziąłem z szafy świeże ubrania. Poszedłem po schodach na dół i udałem się w stronę łazienki, w kuchni siedziała już mama.
A: Hej, mamo.
F: Cześć, Ameryka. Możesz mi powiedzieć co robiliście z Kanadą że tata się tak wkurzył?
A: Długa historia...
F: Dobra, nie ważne. Mam dla ciebie ważną wiadomość, tata poszedł powiedzieć to Kanadzie, ja miałam powiedzieć tobie. Jest majówka, więc dzisiaj po południu wyjeżdżamy na kemping! Wrócimy we wtorek rano.
A: Ale... Wiecie że nie lubię takich rzeczy! Mogę zostać w domu?
F: Nie ma takiej opcji. - odpowiedziała. Ja nienawidzę kempingów, do tego jestem nadal trochę zmęczony po kilkudniowej wycieczce.
A: Jestem zmęczony po wycieczce, mamo! Przez kilka dni tyle się nachodziłem... Powiedz mi, czemu nie mogę zostać? Kanada też jedzie?
F: Tak, Kanada jedzie. Ty nie możesz zostać tu cztery dni sam, niedawno się wprowadziliśmy i możesz się zgubić lub wpakować w kłopoty. A poza tym... Masz dopiero 15 lat!
A: Mamoo! Nie jadę! Przecież mi ufasz, nic nie narobię. Kupcie mi tylko zapas jedzenia, a nie ruszę się z domu. - widzę, że już miała ponownie mi odmówić zostania w domu, ale do kuchni wszedł ojciec.
WB: Dobra, niech zostanie w domu. - Nie wierzyłem w to, co usłyszałem, mama popatrzała się na niego wzrokiem typu "oszalałeś?". Po chwili kontynuował: - Ameryka dorasta. Niech zostanie w domu ten jeden raz, musi nauczyć się odpowiedzialności za samego siebie.
F: Chyba nie mówisz poważnie...
WB: Jeśli coś narobi to ma taki szlaban, jakiego jeszcze nie miał. Zromumiano, Ameryko?
A: Tak, dzięki tato!! - pierwszy raz zgadza się na coś takiego, zwykle się o mnie za bardzo martwi . 4 dni sam w domu... Już widzę ile sobie pogram!
Timeskip
Właśnie jest godzina 16.00, rodzice i Kanada się spakowali, za niedługo wychodzą. Mama dała mi całą długą listę rzeczy których nie wolno mi robić. Powiedziała że mogę zaprosić kogoś z nowej klasy na nockę, ale nie mam prawa robić żadnych domówek itp, tata kupił mi jakieś jedzenie na te cztery dni. Mama dała mi mnóstwo nakazów i zakazów. Będą też dzwonić trzy razy dziennie. Kanada powiedział że jestem głupi, bo nie chcę jechać. Ale pod koniec majówki, w następny piątek jedziemy wszyscy na dwa dni w góry, pojadę z nimi. Bardzo lubię spędzać czas rodziną, wręcz uwielbiam, ale... kempingi to koszmar!
Przed chwilą rodzice i mój brat pojechali. Mama jeszcze raz przypomniała mi o tym czego mam nie robić i przytuliła mnie na pożegnanie, jakby jechali na cały miesiąc. Życzyłem im miłej zabawy. Czuję się super, cała chata dla siebie!
W międzyczasie wziąłem telefon i napisałem do Chin, że się z nim spotkam. Wiem, rodzice by mnie zabili, ale wcale nie muszą o tym wiedzieć, prawda? Mam tylko nadzieję że nikt mnie o tak późnej porze nie napadnie, porwie ani nie zabije czy coś. Ale tak właściwie... Co się może stać? Droga stąd do parku nie jest długa, spotkamy się przy bramie. Później mogę zapytać go czy mnie odprowadzi.
Pierwsze kilka godzin spędziłem w jeden z najlepszych możliwych sposobów - na graniu. Później, po zmroku zacząłem oglądać głupoty typu paradokumenty, do tego znalazłem paczkę chipsów w szafce kuchennej. Lepszego znaleziska być nie mogło! W międzyczasie wymieniłem z tatą kilka smsów typu: czy zrobiłem już sobie kolację. Moją kolacją była bułka do burgera z kiełbasą wciśniętą do środka, czuję się jak szef kuchni. Właśnie oglądałem sobie serial, wszędzie wokół było ciemno. Postanowiłem że zobaczę która jest godzina. Jest... 22.55? Jak? Zaraz będzie 23.00, miałem spotkać się z Chinami. Napisałem do chłopaka.
Ja: Hej, to co ze spotkaniem? - po chwili odpisał.
Chiny: Właśnie miałem do ciebie napisać w tej sprawie. To zobaczmy się przy wejściu do parku, okej? Ja już wychodzę, ty też się pospiesz.
Ja: Ok, będę za jakieś 10-15 min.
Chiny: To do zobaczenia! - odpisał. Wyłączyłem telewizor i zaświeciłem w salonie światło. Nadal się gubię gdzie jest jaki włącznik w tym domu... Miałem na sobie czarną bluzę i ciemne spodnie, mimo godziny i pory roku jest naprawdę ciepło o tej porze. Włożyłem trampki na nogi i zamknąłem dom na klucz.
Ciemną uliczkę oświetlała tylko latarnia, wokół panowała grobowa cisza. Zacząłem iść w stronę większej ulicy, bo ta przy domu jest pusta i prawie nikt nią nie chodzi, jedynie osoby mające tu domy, poza naszym domem są tylko dwa inne. Po niedługiej chwili dotarłem na większą ulicę, był tu chodnik. Szły nim tylko jakieś dwie dziewczyny, szybkim krokiem je wyminąłem. Po chwili zorientowałem się, że nie wziąłem tefonu. Fuck... Nie chce mi się już wracać. - pomyślałem i kontynuowałem spacer. Niecałe dwie minuty później zacząłem mijać szkołę. Gdy ją ominąłem, to w oddali rzuciło mi się w oczy wejście do parku.
Brama była otwarta, alejki oświetlone były przez lampy. Wszędzie wokół był mrok. W końcu zauważyłem, że Chiny przyszedł z innej strony i stanął przy bramie wpatrując się w telefon. Trochę się spiąłem, jednak nadal szedłem przed siebie. Gdy byłem blisko, spojrzał na mnie.
Ch: Cześć, Ame!
A: Hej...
Ch: To co? Przejdziemy się parkiem? O tej porze fajnie się spaceruje, pogadamy sobie o tym co się stało i ustalimy co dalej z naszą przyjaźnią, dobra?
A: Pewnie, przecież po to się spotkaliśmy. - powiedziałem. Razem weszliśmy do parku. Szliśmy sobie dróżką. Przed nami z jednej strony były murowe ściany, nie wiem po co tam są... Wokół było cicho i pusto, zupełnie pusto.
Ch: Więc... Ja nie chciałem być przez ciebie odrzucony...
A: Uhh... Przepraszam, jeszcze raz. Ale tak wogóle to dlaczego?
Ch: Dlaczego co?
A: No... Czemu akurat ja. Czemu ci się niby spodobałem? Może tylko ci się wydawało i działałeś pod wpływem chwili? - teraz stanęliśmy między murami.
Ch: Więc... Naprawdę chcesz wiedzieć?
A: Tak! Powiedz mi to. - byłem ciekaw odpowiedzi, zawsze miałem niską samoocenę i zastanawiam się, co on niby we mnie zobaczył.
Ch: No to tak... Najpierw nic do ciebie nie czułem, byliśmy kumplami, z czasem przyjaciółmi. Ale zobaczyłem, że jesteś miły i słodki. Cholernie słodki! Pamiętasz jak w pierwszym dniu wycieczki, po przyjeździe się przebieraliśmy w świeże ubrania? Widziałem cię w samych spodniach, jesteś taki idealny. Ja... Ja nie wiem jak mam opisać to, co czułem. - zarumieniłem się strasznie, zawsze myślałem że wyglądam jak... Sam nie wiem...
A: ...Ja też nie wiem co mam ci odpowiedzieć... Ale mówiłeś że "czułeś", nadal coś czujesz?
Ch: Tak... Wiesz co?
A: C- - nie skończyłem, bo przyszpilił mnie do muru, zbliżając nasze twarze i zaczął mnie mocno całować. Poraz kolejny byłem pewien, że mi się to nie podoba. Lekko odsunąłem go od siebie.
A: Chiny... Nie kocham cię.
Ch: Ale... Nie podoba ci się? Nie udawaj~ - jeszcze raz złączył nasze usta w pocałunku, w pewnym momencie chwycił mnie też za biodra, a ja próbowałem się wyrwać. On tylko dalej mnie całował, trzymał abym robił to na siłę, czuł że chcę przestać na co wpychał swój język głębiej. Ku mojemu szczęściu udało mi się wyślizgnąć spod muru.
A: Chiny! Do cholery! Nie słyszałeś co ci powiedziałem? Nie kocham cię!
Ch: Ale ja na serio byłem pewien, że...
A: To źle byłeś pewiem! Co ty wogóle wyrabiasz?! Nie trzymaj mnie na siłę! Jesteś obrzydliwy, myślałeś że zmusisz mnie do miłości? Mieliśmy wszystko sobie wyjaśnić, nie się lizać!
Ch: Ameryka! Ja po prostu nie chcę żebyś odszedł bo myślałem że będziesz mój!
A: T-ty... Słyszysz co mówisz? Nigdy nie będziemy razem! - z całej siły odepchnąłem go do tyłu. Zaczął zbliżać się w moim kierunku... Czułem stres, jego mina była niepokojąca... Wyglądał na naprawdę zirytowanego.
Ch: A więc taki jesteś? Zobaczymy... - zmroziło mi krew w żyłach. Co on zamierza zrobić?
A: Chiny... Co ty chcesz zro- - nie skończyłem, poczułem jak chwyta moje nadgarstki i zaczyna ciągnąć za mur. Zacząłem panikować, jestem sam na sam z nim w nocy, w parku... Zacząłem się szarpać i wyrywać jak tylko mogłem.
A: Chiny! Debilu jebany, puszcz- - zaczął mnie całować. Wpychał swój język do mojego gardła, robiłem wszytko by mu się wyrwać. W końcu przestał i zjechał nieco niżej... Zaczął całować moją szyję... Czy on chce... Boże, nie! Znowu próbowałem się szarpać i wyrywać, ale to skutkowało tylko mocniejszym przyciśnięciem do ściany. Zaczął zasysać się na mojej szyi, tworząc malinki. Ja tylko krzyczałem, aby mnie puścił. Chciałem go jakoś kopnąć, ale zablokował moją nogę.
Właśnie dotarło do mnie co się dzieje... Z moich oczu zaczęły lecieć łzy, powstrzymywanie ich nie miało sensu... Poczułem jak wsuwa swoje zimne dłonie pod moją bluzę i gładzi klatkę piersiową. To jest okropne!
A: Zostaw mnie, puść!! - ponownie szarpałem się, ale obezwładnił mnie... Jest wysoki, umięśniony i silniejszy ode mnie. Niedługo później zaprzestał dotykania mnie. Jedną ręką przycisnął mnie do ściany, drugą zaczął odpinać pasek od spodni. Nigdy się tak nie bałem... Modliłem się w myślach żeby to był tylko sen. Ale niestety. Chciałem jakoś złapać jego dłonie i odciągnąć, na marne.
Chiny ściągnął pasek i próbował złapać moje nagarski. Nadal krzyczałem na niego oraz robiłem wszystko, żeby nie miał jak ich związać. W końcu chwycił moją jedną rękę, szybko łapiąc przy tym drugą. Chciałem go jakoś kopnąć, jednak obrócił mnie twarzą do ściany i plecami do siebie. Związał moje nadgrastki paskiem, z moich oczu ponownie zaczęły spływać łzy, tym razem z bezsilności...
Poczułem dłonie chłopaka na moich spodniach, więc znowu próbowałem się wyrwać i krzyczeć, ale wtedy zatkał mi usta ręką.
Ch: Skończ się szarpać! I tak nic ci to nie da... - w tym momencie zdjął jednym ruchem moje spodnie, razem z bokserkami, czułem się tak skrępowany... Jedyne co wypływało z moich ust to stłumione przez rękę krzyki i prośby żeby przestał.
Chiny przycisnął mnie mocniej twarzą do ściany, przytrzymywał mnie tylko jedną ręką, drugą zdjął z moich ust. Tak skończę...? Wykorzystany, obezwładniony, pod murem parku?
A: N-nie dotykaj mnie już! Proszę! Obiecuję, że jeśli mnie zostawisz, to nikomu o tym nie powiem, tylko puść! - zacząłem go prosić o to, by nic mi nie robił. Bez skutku. Ponownie zatkał moje usta, tym razem chustką którą miał wcześniej na szyi. Chciałem się obronić, ale niby jak? Miałem ciasno związane ręce, usta zakneblowane materiałem!
Nagle Chiny bez ostrzeżenia, wcześniej spuszczając niżej swoje spodnie wszedł we mnie, poczułem nagły, ciężki do opisania ból. Od razu zaczął się we mnie poruszać, oczy zaczęły mnie powoli szczypieć od ilości łez, czułem również jakby coś dosłownie rozrywało mnie od środka. Krzyczałem, prosiłem ale na nic. Cholerna chusta uniemożliwiała mi to. Dlaczego nikt nie idzie teraz parkiem?! Mój oprawca przyspieszył swoje ruchy, na co wydałem z siebie stłumiony krzyk. Nareszcie udało mi się wypluć materiał który miałem w ustach.
A: Ah! C-Chiny! Przestań!! To boli! Błagam! - ciągle płakałem, on tylko na moje błagania i płacz zaczął poruszać się we mnie agresywniej i mocniej.
A: Wystarczy już! Prosz- - nie skończyłem, bo zatkał mi usta poraz kolejny, dłonią. Próbowałem go ugryźć, ale nic to nie dawało. Ból był naprawdę straszny. Nie wiedziałem czy to, co spływa po moich udach to krew, nasienie czy obydwie rzeczy naraz. Jedyne co widziałem przed sobą to ścianę, ściskającą moją skórę. Przestałem się już szarpać i wyrywać, jestem za słaby i nie dam rady uciec, zresztą mam związane ręce z tyłu. Z ust wyższego chłopaka wypływały ciche sapnięcia i jęki, z moich z kolei stłumione krzyki i płacz.
Mój oprawca zaczął poruszać się jeszcze szybciej, chyba był już blisko... Po chwili doszedł z jękiem, a ja poczułem jak coś ciepłego rozlewa się w moim podbrzuszu.
Miałem dosyć, chciałem cofnąć czas i tu nie przychodzić... To działo się tak szybko i jednoczenie wolno. Chiny podciągnął moje spodnie spowrotem, po chwili sobie uczynił to samo. Puścił mnie, przez co straciłem równowagę i runąłem na ziemię, strasznie zabolała mnie głowa i w moje udo boleśnie wbił się ostry kamień. On tylko klęknął obok mnie, nadal miałem skrępowane paskiem ręce.
Ch: Jeśli komuś o tym powiesz, to gwarantuję ci że zrobię to jeszcze raz. - powiedział i po chwili szybkim krokiem odszedł. Ja zostałem pod ścianą, krwawiący i obolały.
Pov. Narratora
Oprawca zostawił Amerykę pod ścianą i odszedł. Niższy chłopak płakał, jego związane ręce drżały. Był zszokowany tym co się stało, nie mógł uwierzyć że jego "przyjaciel" zrobił mu coś takiego. Czuł silny ból w dolnych partiach ciała, przy upadku zranił się też w głowę a w jego udo był wbity kamień. Jednak był to w tej chwili najmniejszy problem. Amerykanin nie wiedział co ma zrobić, odczuwał okropny wstyd.
Czym zasłużył sobie na coś tak okropnego? Niczym. Po prostu nie odwzajemniał uczuć swojego dawnego przyjaciela.
Robiło się coraz chłodniej, nic w tym dziwnego bo była już prawie północ. Chłopak zaczął czołgać się w miarę możliwości w stronę dróżki parku, którą sam wcześniej szedł. Teraz jest na widoku, jednak co z tego? Czy ktoś o tej porze spaceruje sobie parkiem?
Pov. Rosja
Chodziłem właśnie ulicą bez celu. Mój ojciec wyjechał w delegację na prawie całą majówkę, więc mogę robić co mi się żywnie podoba. Często wychodzę z domu o tej porze, nikt mi nie podskoczy, prędzej odwrotnie. Lubię się wyciszyć, a późny wieczór to idealny czas na to. Mijałem te same budynki co zwykle, minąłem park i pomyślałem, że w sumie mogę się chwilkę nim przejść. Przeszedłem przez ulicę i skręciłem w stronę brany parku. Kiedyś po północy ją zamykano, teraz nikomu na tym nie zależy. Chodziłem ścieżkami, wszędzie panowałby mrok gdyby nie zaświecone latarnie. W pewnej chwili przy zakręcie zobaczyłem coś dziwnego. Najpierw myślałem, że to jakiś leżący pies, jednak gdy podszedłem bliżej to moim oczom ukazał się leżący kraj.
Podszedłem do niego, wtedy ten to zauważył. Podniósł się do siadu gdy mnie zobaczył. Latarnia oświetliła jego zapłakaną i przerażoną twarz. Czy to Ameryka? Ten dzieciak który wpadł na mnie jakiś czas temu?
A: P-proszę, zostaw mnie... - w jego głosie usłyszałem strach. Spostrzegłem, że ma związane ręce. Chyba wiem co mu się stało...
R: Ameryka? To ty?
A: Rosja?... T-tak to ja... Błagam, rozwiąż mi ręce bo już ich nie czuję! - klęknąłem przy nim i rozwiązałem je. Były mocno uwiązane jakimś paskiem, mimo rozwiązania młody dalej nie wstawał.
R: Umiesz wstać? Co ci się stało?
A: Nie umiem... Coś wbiło mi się w udo i mnie boli. - powiedział, na co pomogłem mu się podnieść. Jest bardzo lekki więc nie stanowiło to dla mnie problemu. Dopiero teraz, w świetle latarni widziałem go w całości, był zapłakany i cały czerwony, jego spodnie były brudne od krwi.
R: Co ty tu robisz o tej porze i co ci się stało? - zapytałem, chociaż już podejrzewałem co miało tu miejsce.
A: N-no bo... On mnie zgwa- nie dokończył, bo zaczął płakać.
R: Nie kończ, już wiem co się stało. Mam gdzieś zadzwonić? Masz telefon?
A: Nie dzwoń nigdzie! Nie mam telefonu, jestem na 4 dni sam w domu.- mówiąc to spływały z jego oczu łzy, było mi go trochę żal. Bardzo żadko komukolwiek współczuję, ale tego dzieciaka jest mi na serio szkoda. Co jak co, ale nienawidzę zboczeńców i jeśli dowiem się że jest tu ktoś taki, to osobiście chciałbym się z nim rozprawić. Tacy są obrzydliwi, miałem taką jedną sytuację w dzieciństwie, i... Albo nieważne...
R: Powiedz mi, kto ci zrobił.
A: Nie. Nie chcę o tym mówić!
R: Dobra, mniejsza z tym młody. Jesteś sam w domu, może chcesz iść do mnie do domu? Dam ci coś na uspokojenie i opatrzę cię. Okej?
A: Z-zostaw mnie lepiej... Chcę być sam. - widziałem że się wstydzi tego co mu się stało, ale patrząc na jego drżące ręce zostawienie go tak po prostu mogłoby się źle skończyć... Widać że Ameryka jest w złym stanie psychicznym, ostatnio mi pomógł gdy się pobiłem z Belgią, więc powinienem zrobić to samo.
R: Sam pomogłeś mi jakiś czas temu, teraz daj sobie pomóc. Nie skrzywdzę cię.
A: N-no dobra... Ale czuję się strasznie, muszę się w coś przebrać bo spodnie i wogóle... - jego głos brzmiał jakby nadal był nieprzekonany i niepewny.
R: To odprowadzę cię pod twój dom, weźmiesz swoje ubrania. Ostatnio zmarnowałeś na mnie wszystkie plastry i bandaże, więc wnioskuję że nie masz jak się sam opatrzyć. Ja mam w domu pełną apteczkę.
Timeskip
Pov. Narratora
Dwójka chłopaków poszła do domu młodszego. Rosja zaczekał na kanapie, Ameryka poszedł pod prysznic. Czuł się brudny wewnątrz. Nadal przeżywał wydarzenia sprzed kilkudziesięciu minut. Jego spodnie były dziurawe przez wbity kamień, który chłopak wyciągnął powodując powiększenie się rany.
Po wzięciu prysznica przebrał się w czyste i suche ubrania oraz bieliznę, ale nadal czuł się źle i był mocno zawstydzony. Przebrany poszedł do salonu, wziął telefon po czym pozamykał dom i wyszedł razem z Rosjaninem. Była już 24.00, Ameryka nie chciał najpierw iść nigdzie z straszym chłopakiem, nie było w tym nic dziwnego biorąc pod uwagę to co się stało oraz to, że słabo się znają. Mimo to niechętnie przyjął pomoc, podczas drogi trzymał chusteczkę na zranionym udzie. Trzeba było je koniecznie opatrzyć, ale w domu nie miał żadnych bandaży.
W końcu ich dwójka doszła do domu Rosji.
Pov. Rosja
Przyszedłem z młodym do mojego domu. Zaprowadziłem go do salonu i powiedziałem mu żeby tu zaczekał, w tym czasie poszedłem po plastry, wodę utlenioną i waciki. Zabrałem jeszcze tabletki na uspokojenie, widać że dalej jest roztrzęsiony. Gdy miałem już wszystko to podszedłem do chłopaka.
R: Wziąłem ci tabletkę na uspokojenie i szklankę wody - powiedziałem podając Ameryce wspomniane rzeczy. On tylko bez słowa patrzał się najpierw na tabletkę, później na mnie i był wyraźnie zmieszany.
Widząc jego minę dodałem: - gwarantuję ci, to tylko na uspokojenie. Mogę ci pokazać opakowanie.
A: N-nie musisz... Już mi i tak nie zależy. - powiedział po czym połknął tabletkę.
R: Mam tu jeszcze kilka rzeczy do opatrzenia twojej nogi, dasz sobie z tym radę, nie? - zapytałem na co on kiwnął potwierdzająco głową. Powiedziałem mu, że idę zrobić nam po kakale. Pokazałem mu jeszcze gdzie jest łazienka, w której może opatrzyć nogę.
Pov. Ameryka
Właśnie udałem się do łazienki, Rosja przed chwilą pokazał mi gdzie ona jest. Zamknąłem za sobą drzwi, moja rana była na udzie więc musiałem ściągnąć spodnie. Zacząłem przemywać zranione miejsce wacikiem, również zdezynfekowałem je. Gdy skończyłem to nakleiłem sobie plaster.
Wstałem i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Brzydzę się siebie, jestem obrzydliwy. Gdybym pojechał z rodziną... Gdybym się ich posłuchał i nie wychodził z domu po zmroku!
Ale nie... Musiałem zrobić po swojemu i co mi to dało? Czuję się jak gówno. Co do Rosji - dziwię się że mi pomógł. Z tego co słyszałem ma gdzieś wszystko i wszystkich, a jednak.
W końcu wyszedłem z łazienki, nie będę przecież wiecznie tu siedzieć. Zauważyłem że Rosjanin siedzi już na kanapie.
R: Zrobiłem ci kakao, weź sobie.
A: Dziękuję - powiedziałem po czym wziąłem kubek do rąk.
R: Moglibyśmy porozmawiać o tym, co się stało? Ja wiem, to musi być dla ciebie trudne, ale chcę wiedzieć kto ci to zrobił.
A: Przepraszam, ale nie powiem ci tego... Nie chcę, po prostu nie!
R: Dobra, ale i tak jakoś się dowiem. - powiedział na co przewróciłem oczami. Wypiłem kakao i siedzieliśmy na kanapie rozmawiając. W końcu postanowiłem zapytać :
A: A tak właściwie to co teraz? Już jestem opatrzony, odprowadzisz mnie do domu?
R: Jest już 24.30, może zostaniesz u mnie na noc? Mam jeden wolny pokój, mój ojciec wyjechał w delegację.
A: No wiesz... Sam nie wiem. - czułem się niepewnie, byłem już zmęczony tym dniem.
R: Rozumiem twój niepokój, ledwo się znamy i wgl. Ale niedługo będzie pierwsza w nocy, widzę że jesteś już padnięty. Te tabletki powodują też senność.
A: No... Niech ci będzie. Mogę się już położyć spać?
R: Tak. Chodźmy - powiedział i wskazał gestem ręki abym poszedł za nim po schodach na górę. Po chwili zaczął ponownie: - A więc już Ci wszystko pokazuję, Ameryka. Tu jest mój pokój, a tam jest ten w którym będziesz spać - powiedział wskazując na drzwi. Po chwili otworzył jedne z nich.
A: Okej, to... Dobranoc - powiedziałem lekko zawstydzony.
R: Dobranoc. Jak coś by się działo to mój pokój jest obok - powiedział po czym zamknął drzwi. Rozejrzałem się dookoła. Ściany były zielone, było tu trochę mebli i łóżko. Zgasiłem światło po czym się położyłem.
Ten dzień to jest chyba jakiś żart... Nocuję właśnie u kogoś, kogo ledwo znam, kogoś kto jest uznawany za szkolnego łobuza. Tabletka, którą wcześniej dał mi starszy chłopak chyba zaczęła działać, prawie nie myślałem o tym co stało się w parku, ba! Myślałem o tym na spokojnie. Do tego poczułem nagłe uderzenie senności i jak gdyby nigdy nic zasnąłem u osoby, którą słabo znam.
__________________________
Zabijcie mnie.
.
Okej?
Ten rozdział to zło, ale wiem że znajdzie się wśród was choć jedna osoba, która tylko czekała na coś takiego ;-;
Ponad 4000 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro