97.
PoV Carrie
W nieskazitelnej ciszy normalny głos brzmiał jak eksplozja. Wybudziłam się z letargu, słysząc go. Wołał mnie. I był doskonale znajomy, nie mogłam go pomylić z nikim innym
- Mamo?! - rozejrzałam się ze łzami w oczach. Zaczęłam się przemieszczać w stronę głosu, sama także nawołując. Wreszcie ją dostrzegłam. Klęczała z rozłożonymi rękami, patrząc mi w oczy z ciepłym uśmiechem. Tym samym, który witał mnie co dnia, kiedy wracałam ze szkoły. A jej wzrok... Pełen miłości, chcący objąć mnie i zabrać stąd. Nim zdążyłam do niej dopaść, padła twarzą na podłogę, brocząc krwią i tracąc ostatni dech. Zza niej wyłonił się ojczym, z tymi samymi ranami, z którymi go zostawiłam w tamten dzień. Rzucił się na mnie, rycząc jak nieziemska bestia. Bardzo chciałam dostać się do mamy, ale rzuciłam się do ucieczki. Słyszałam za sobą jego kroki, były coraz bliżej. Niespodziewanie rozbiłam się o niewidoczną ścianę. Biegłam przez mrok, więc nawet nie wiedziałam, czy istnieje jakakolwiek inna droga. Nie mając alternatywy, obróciłam się w stronę bestii, gotowa na najgorsze. Ale nie widziałam już ojczyma. Zobaczyłam siebie. Zmierzwione włosy były znacznie krótsze, sięgały ledwie za łopatki. W oczach szalał obłęd, a skóra była poszarzała. To jest ta pokuta? Zginę z własnych rąk? Czy to w ogóle samobójstwo? Widziałam już błysk ostrza przy swojej szyi, kiedy nagle wszystko znikło. Cisza zamieniła się na równomierne piszczenie, wciąż słyszałam jak ktoś mnie woła, ale nie był to już nawet kobiecy głos. Otworzyłam oczy. Nieoczekiwana jasność uderzyła we mnie z taką mocą, że zaraz musiałam je zmrużyć. Światło przysłonił jakiś większy obiekt, po chwili byłam już nawet w stanie rozpoznać jaki. Głowa. Błękitne oczy, ciemnobrązowe włosy. To był Tim. Usłyszałam jego ciche odetchnięcie
- Carrie, słyszysz mnie w ogóle? - nieznacznie potwierdziłam skinieniem. Czułam się zbyt słabo, by choć ruszyć palcem, lecz z zadowoleniem odkryłam, że ból zmniejszył się niemal o połowę
- Niebiosom dzięki... Spałaś prawie tydzień... Ale nie ma się czemu dziwić. Czujesz się choć trochę lepiej? - obserwował mnie uważnie. Chciałam wstać i wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie jest dobrze i już od dawna nie było. Ale to nie wchodziło w rachubę, nawet gdybym nie znajdowała się w takim położeniu jak teraz. Udało mi się jedynie skinąć słabo głową. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nad moją głową wisiał worek z dziwaczną, połyskującą substancją, która spływała do moich żył. Posłałam mu pytające spojrzenie
- Że kroplówka? To coś specjalnego od Operatora. Nikt z nas nie wie, co to jest, ale znacząco przyspiesza regeneracje. Skoro dziś już się obudziłaś, to pewnie pod koniec tygodnia będziesz mogła normalnie funkcjonować. Uprzedzając pytanie: dziś mamy czwartek - wyjaśnił skrótowo. No dobrze, wobec tego mam cztery dni.
Oczy na nowo zaczęły mi się samoistnie schodzić, nawet tak krótki kontakt z rzeczywistością pozbawił mnie siły. Chłopak widząc to jedynie lekko się uśmiechnął, choć miałam wrażenie, że chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. Po chwili jednak się odezwał
- Idź spać. Nie będę cię męczył. Jeszcze zdążymy porozmawiać - przysunął krzesełko i wyszedł. Trwałam w ciszy przez kilka minut, ale zmęczenie wygrało. Nie mogłam utrzymać świadomości ani chwili dłużej. Zamknęłam oczy i odpłynęłam.
PoV Tob
Minęły już dwa tygodnie od czasu, kiedy Carrie się obudziła i dziesięć dni, od kiedy pozwolono mi opuścić szpitalik i zająć się czymś pożyteczniejszym. I naprawdę chciałem, żeby były to pożyteczniejsze rzeczy, jak na przykład nic nie robienie, albo wyżeranie zapasów słodyczy na salonowej kanapie w akompaniamencie kiczowatych horrorków. Ale niestety to nie był ten sort pożytecznych rzeczy. Operator mobilizował dosłownie każdego. Jednych do rozstawiania pułapek w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od rezydencji, innych do odświeżania kilku tajnych kryjówek (choć znając Operatora na pewno nie powiedział nam o wszystkich), jeszcze następnych do robienia zapasów (dlaczego to nie mogłem być ja?!), a pozostałych, w tym również i mnie do zapasów z broni. Mieliśmy odnawiać nawet te najstarsze, nieporęczne gnaty, czyścić i ostrzyć broń białą i zdobywać amunicję. Mnie przypadło to najnudniejsze, ale i najbezpieczniejsze zadanie - przecieranie broni białej i zabezpieczanie jej odpowiednimi środkami, co głównie sprowadzało się do smarowania lub zanurzania przykładowej maczety w jakimś specjalnym mazidle dostarczonym przez Jasona. Nie wiem skąd to brał, ale dawało gorzej niż podkoszulek Tima po gonieniu mnie przez pół dnia po słońcu. Długa historia.
Jedynym plusem tego zajęcia był fakt, że mogłem spokojnie się zamyślić, bez obawy, że coś unicestwię. Minusem na pewno było, że moje płuca po takiej ilości pracy zdążyły przyswoić tyle tego smrodu, że same były pewnie pokryte lepiej niż broń. To pewnie była przyczyna uporczywego kaszlu.
Mimo wszystko najgorzej miał Puppeteer i Judge Angel. Ich misją było zdobywanie broni. Byli jednymi z bardziej charakterystycznych postaci, więc charakteryzacja ich wiele dawała, bo stawali się nie do poznania. Załatwiali sprawy w podejrzanym towarzystwie, więc narażeni byli też na nieprzyjemności z tym związane. I właściwie ta myśl nieco poprawiała mi humor. Egoistycznie, ale prawdziwie. Kończyłem późno wieczorem i zaczynałem wcześnie popołudniem. Męczyło mnie to okropnie, ale wieści się nie poprawiały. Do rezydencji zjechali nawet bracia Operatora, co było zjawiskiem naprawdę niespotykanym. Znałem tylko jednego z nich i to z widzenia, a teraz byli niemal codziennie. Dziwne doświadczenie, tym bardziej, że każdy był skrajnie różny. Ale dało się żyć. Potrzebowaliśmy możliwie najwięcej wsparcia, a Operator rozważał nawet dyskusję z Zalgo. Bywały między nimi sprzeczki, ale z tego co wiem, ostatnia miała miejsce dwa stulecia wstecz i chwilowo byli ku sobie neutralni. A wsparcia szukaliśmy na wszystkie strony. Tym bardziej, że ewidentnie szykowały się już pierwsze starcia. WS nie spało. Wiedzieli o naszych siłach, a my wiedzieliśmy o ich. Powolnie wkraczaliśmy w erę tak niespokojną, jak nigdy dotąd. I nie zamierzaliśmy stanowić łatwych przeciwników.
Pogrążony w melancholii kończyłem wycierać trzydziesty ósmy nóż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro