96.
Mimo, że numeracja w rozdziałach jest nieco inna, moi drodzy - osiągnęliśmy 100 część!
PoV Tim
Oczekiwanie ciągnęło się bardzo długo. Dołączyłem do Briana i Patrice pod salą chwilę później i we trójkę przesiedzieliśmy tam przynajmniej cztery godziny. Nikt się nie odzywał, prawie nawet nie ruszał. Układaliśmy sobie w głowach wydarzenia ostatnich dni. Jeszcze nigdy dotąd nie znaleźliśmy się w tak krytycznym położeniu. Poważniejszy konflikt dosłownie wisiał na włosku. Operator wydawał setki poleceń. Gromadziliśmy zapasy, ludzi i broń. Nasza przyszłość była niepewna, ale znając większość kreatur - pełna determinacji. Miałem nadzieję, że Carrie również taka będzie. A czas dłużył się i dłużył. Przestudiowałem dokładnie każdą jedną płytkę na sterylnym korytarzu. Kiedy zabierałem się już któryś raz za liczenie ich wszystkich od nowa, dało się słyszeć odgłosy prowadzone łóżka z sali. Patrice poderwała się, odsuwając pod ścianę. Po chwili ukazał nam się Smiley pchający łóżko z nieprzytomną Carrie. Była podłączona do mnóstwa maszynerii i jeszcze bardziej blada. Ale wszystko wskazywało na to, że żyła. Patrice wypruła za nim nie odstępując go choćby o krok. My z resztą także trzymaliśmy się blisko.
Chirurg zawiózł Carrie na salę pooperacyjną
- I co z nią...? Przeżyje...? - brązowowłosa już nie mogła dłużej powstrzymać emocji. Smiley zmierzył ją tajemniczym spojrzeniem. Widziałam jak w dziewczynie się gotuje
- Ma szanse. Ale to nic pewnego - rzucił enigmatycznie
- A co jej zrobili? Czy będzie się dało przywrócić ją do zdrowia, jeśli przeżyje? - dociekała dziewczyna. Smiley zamyślił się na chwilę
- Ma liczne siniaki i rany, siedem połamanych żeber, sporo poparzeń na plecach i ramionach oraz pięć ran, które wymagały szycia. Dodatkowo sztylet uszkodził prawe płuco. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze dość mocne wstrząśnienie mózgu i jakaś dziwaczna trucizna. Nigdy się z taką nie spotkałem, ale poprawnie reaguje na odpowiednie leki, więc powolnie wypłukujemy ją z niej - wyliczył. Solidnie mnie zamurowało. To był chyba cud, że dziewczyna przeżyła aż tyle. Mogłem sobie tylko wyobrażać ich chorą satysfakcję...
Patrice bynajmniej nie poprawiło to humoru. Pokiwała zgaszona, przystawiając sobie krzesło do łóżka Carrie. Smiley spojrzał na to krzywo
- Nie męczcie jej za długo, jeśli chcecie, żeby się regenerowała - mruknął, po czym zwyczajnie wyszedł. Na twarzy Patrice przez długi czas nie malowały się żadne emocje, aż w końcu dziewczyna wybuchła. Pogładziła dłoń Carrie, wstała i wyszła. Brian od razu pobiegł za nią. Patrzyłem za nimi w milczeniu, stojąc naprzeciw łóżka. Po chwili namysłu postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa choć przez chwilę dłużej i zająłem poprzednie miejsce Patrice.
PoV Carrie
Zatraciłam poczucie czasu, zawieszona w bezdźwięcznej pustce. Głos również nie odzywał się już przez długi czas. Mój umysł zwyczajnie się poddawał, przestawałam nawet rozmyślać. Czułam jedynie głęboko zakorzeniony żal, który ogarniał mnie niemal bez ustanku. Ale i on zanikał. Wydawało mi się, że ja sama znikam. Już po prostu odchodzę. Zadane rany odniosły pożądany efekt. Zemścili się. Poniosłam karę.
I wtedy ściana bólu we mnie uderzyła. Każdy najmniejszy skrawek mojego ciała wydawał się eksplodować cierpieniem. Umysł wyciszył się jeszcze mocniej, spanikowany nagłym napadem, ale ciało było już pewne, że żyje. A jednak nie docierało do mnie nic z zewnątrz. Zniknęło także wyobrażenie samej siebie w pustce
Boli, prawda?
Tego się nie spodziewałam. Z ledwością skupiłam myśli
- Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś równie powalającego. Nie mogę choćby drgnąć - odpowiedziałam myślą. Nie kłamałam. Mimo różnych obrażeń odnoszonych w całym życiu, takiego bólu nie znosiłam jeszcze nigdy
Czyli teraz rozumiesz, co czuli?
Zamilkłam na dłuższą chwilę. Znowu się zaczyna
- Czego ty ode mnie chcesz? Gdzie ta twoja pomoc? Nie potrzebuję uświadomienia, jak wiele zła zdążyłam narobić, ta świadomość żyje ze mną i uderza we mnie cały czas - warknęłam cicho. Od głosu nie nadeszła żadna reakcja
Czujesz się winna?
Przemilczałam tę kwestię. Co to za pytanie? Poczucie winy spędzało mi sen z powiek, a wyrzuty sumienia zżerały od środka. Nie doczekawszy się odpowiedzi "przyjaciel" postanowił pociągnąć temat
Musimy stawić temu czoła. Zabrałaś im życia, a tego naprawić się nie da. Nie uciekniemy temu. Trzeba tylko znaleźć sposób, jak odpokutować
W tym momencie nieznacznie mnie zaciekawił. Choć szczerze wątpiłam, że istnieje jakikolwiek rodzaj pokuty, mogący wynagrodzić zabójstwo
- Więc co proponujesz? - zasłuchałam się w ciszę. Głos strasznie długo milczał. Byłam skłonna sądzić, że chciał mi jedynie narobić nadziei, ale odezwał się ponownie
Z pewnością kojarzysz babilońskie prawo z kodeksu Hammurabiego. Oko za oko, ząb za ząb, nieprawdaż?
Tym razem cisza nastąpiła z mojej strony i trwała dłużej niż dotychczas
- Sugerujesz, że to ja muszę zginąć...?
PoV Patrice
Cały ból, strach i frustracja ostatnich dni walnęła we mnie jedną, wielką falą. Udałam się na salę treningową, dosyć zapełnioną z powodu przymusu przebywania w rezydencji. Zupełnie nie obchodziło mnie kto, gdzie i na czym ćwiczy. Ruszyłam do manekinów i zgarnęłam ze ściany jeden z toporów treningowych Toby'ego. Nienawidziłam posługiwać się nim, bo wymagał strasznie dużo siły i równowagi, co w połączeniu z lataniem było raczej kłopotliwe. Ale na dziś był idealny. W dzikim szale rozniosłam trzy manekiny na pył tak drobny, że można byłoby użyć go zamiast mąki. Siekłam dosłownie wszystko, nie patrząc na otoczenie. Jeśli ktoś ma ucierpieć, to niech sam się odsunie. Samolubnie, ale nie obchodziło mnie to w tamtym momencie. Potrzebowałam wypuścić to z siebie. A kiedy tak się stało, opadłam na kolana. Wokół mnie zawirował pył - ostatnie pozostałości po manekinach. Usłyszałam za sobą kroki. Nawet nie musiałam się obracać, aby wiedzieć, kto to był. Ale nie miałam teraz ochoty na rozmowę. Na żadne głupie gadki, że "wszystko będzie dobrze". Trwałam więc w milczeniu, a cień stojącego chłopaka padał idealnie na mnie. Niebiosom dzięki nie odzywał się. Tym lepiej. Pogłębiłam oddech, starając się wrócić do normalności. Jeszcze nie pora na nerwy. Zachowam je na zemstę. I jeśli choć jeszcze jeden z tych potworów stąpa po świecie, będę jego najgorszym koszmarem.
Klęczałam w pyle na tyle długo, że sala zaczęła pustoszeć. Na końcu zostałam ja, Brian i trzy nieżyjące manekiny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro