95.
PoV Carrie
Hej, jesteś tam? Psst, odezwij się. Carrie. Carrie?
Ocknęłam się w chłodnej pustce własnego umysłu. To marzenie senne, czy może jednak mnie zabili? Ważniejsze pytanie to: gdzie się znalazłam? Wyraźnie słyszałam głos, ale nigdzie nie mogłam odnaleźć źródła dźwięku. Byłam zupełnie sama, choć czułam się obserwowana z każdej strony. Nie mogłam być w normalnej rzeczywistości - patrząc w dół nie dostrzegałam ostrza, nie miałam też choćby najmniejszego zadrapania na swoim ciele. Więc w jakim mrocznym odmęcie własnego umysłu się znalazłam?
Carrie! Wiem, że tu jesteś. Odezwij się
- Kim jesteś...? - rozejrzałam się zadziwiona, poszukując postaci, która do mnie przemawia. W ciemności nie dostrzegłam jednak nic
Przyjacielem. Padła odpowiedź. Cóż, bardzo treściwie. A jednak wciąż miałam swego rodzaju zastrzeżenia. Nigdy nie byłam w sytuacji tak skrajnej, że mój umysł stwarzał sobie drugą osobę do wątpliwego towarzystwa.
- A możesz zdradzić mi więcej? Choćby imię, cokolwiek? - rozglądałam się uważnie. Przez długą chwilę trwała cisza, po czym głos znów się odezwał. Najciekawszym aspektem była chyba jego bezpłciowość - nijak nie mogłam określić, czy mówi do mnie kobieta czy mężczyzna, czy jest w kwiecie wieku, czy może dobiega już starości. Nawet barwa głosu była nijaka.
Dowiesz się w swoim czasie. Jestem, żeby pomóc.
Znów wielce treściwa wiadomość. Czułam się, jakbym rozmawiała z automatyczną sekretarką, która ma przygotowane szablonowe odpowiedzi na każde z moich pytań. I nie dodawało mi to otuchy. Zawisłam w nieświadomości na nieokreślony czas, po czym głos znowu się odezwał
Musisz czuć się okropnie, hm?
Milczałam dłuższą chwilę zbita z tropu
- A dlaczego miałabym...?
A jak czuje się morderca?
PoV Brian
Po teleportacji ocknęliśmy się w holu, bez Carrie. Operator musiał ją zapewne zabrać prosto na salę operacyjną, inaczej życie dziewczyny mogłoby bardzo szybko dobiec końca. Podszedłem do Patrice, oglądając ją uprzednio z każdej strony, po czym zwyczajnie ją przytuliłem. W tym całym zamieszaniu bałem się, że z brawury i chęci ocalenia przyjaciółki będzie się chciała posunąć do poświęcenia własnego życia. A jednak się udało. Dziewczyna po chwili oddała przytulenie. Z drzwi w korytarzu wyłoniła się Ann, wołając nas do gabinetu. Ruszyliśmy w milczeniu, każdy na szczęście o własnych siłach. Właściwie ja ucierpiałem najmniej, zapewne kilka zadrapań i siniaków.
Pierwszy na oględziny poszedł Tim. Pół twarzy miał we krwi od feralnego rozcięcia. Po niecałym kwadransie - dzięki sprawności Ann - rana była zszyta i opatrzona. Następna była Patrice. Z nią poszło nieco gorzej i bynajmniej nie była to kwestia wyrwanych piór. Jej skrzydło musiało zostać nastawione, a nie jest to nic przyjemnego, więc pielęgniarka miała nie lada zadanie, żeby jakoś okiełznać dziewczynę. Na szczęście i to udało się po dość krótkim czasie. Już nadchodziła moja kolej, kiedy na korytarzu dało się słyszeć rozwrzeszczaną kompanię. Byli niezwykle zadowoleni, co było słychać po głosie. Ann przykazała mi usiąść i wyszła na korytarz. Tim i Patrice zgodnie czekali, aż będę mógł iść z nimi.
Pielęgniarka wróciła z Liu i Jasonem. Ten pierwszy miał najprawdopodobniej przestrzeloną nogę. Z materiału jego spodni sączyła się krew, a nogawka zwisała smętnie, powiewając przy każdym ruchu. Jason oprócz urazów ciała, doznał chyba urazu dumy, bo pióra w jego płaszczu miały znacznie mniejszą objętość niż przed misją. Jeśli jednak chodzi o obrażenia zewnętrzne, to wyglądało co najmniej na postapokaliptycznego rozbitka. Nie tylko pióra ucierpiały, a wręcz większość jego ubrania, cały był okurzony, a z czoła spływał strumyk krwi. Winne było zapewne osunięcie się stropu. Baza znajdowała się częściowo w jaskiniach, więc wkraczając tam z materiałami wybuchowymi działaliśmy tak ryzykownie jak z ogniskiem na stacji benzynowej. Pomimo tych urazów mężczyzna kroczył dzielnie, zupełnie jakby nie odczuwał bólu. Ann szybko sprawdziła mój stan i wyprosiła nas z gabinetu, bo na szczęście mnie nic nie dolegało.
Patrice bez słowa odłączyła się od nas i ruszyła w stronę części szpitalnej. Wiedziałem, że nie zmuszę jej do zmiany decyzji, bo oczywiście lepiej byłoby, gdyby położyła się i odpoczęła. Mimo wszystko postanowiłem jej towarzyszyć. Toby akuratnie spał, więc rozmowa z nim chwilowo nie wliczała się do pochłaniaczy czasu. Dziewczyna doprowadziła nas pod blok operacyjny, gdzie wciąż trwała operacja. Podsunąłem jej krzesło, na co nawet nie zwróciła uwagi, ze wzrokiem wlepionym w szybę. Nie mogłem jej pomóc. I ta bezsilność mnie dobijała.
PoV Carrie
Zmroziło mnie. Morderca. Tym właśnie byłam. Wspomnienia we mnie uderzyły, a ja skryłam się we własnych ramionach. Morderca, zabójstwo, śmierć. Winna. Byłam mordercą, winna. Zabiłam, winna. Przynosiłam śmierć o wiele za wcześnie, winna. Byłam mordercą, ale i nadal nim jestem. Winna. Gdyby nie ja, oni by żyli. Byłam winna. Jestem winna. I winna pozostanę. Ten grzech nie zostanie mi wybaczony. Głos zdawał się być usatysfakcjonowany
Więc jak, Carrie? Jak się czuje morderca?
Poderwałam się, krzycząc w pustkę. Na policzkach poczułam gorąc łez
- Jak?! Okropnie! Oni powinni żyć! To ja, JA powinnam zginąć! - padłam na kolana, zanosząc się rwącym szlochem. Taka była prawda, którą dusiłam w sobie cały ten czas. Nigdy nie chciałam zabijać, a co gorsza nawet nie miałam takiego rozkazu. Zabiłam, bo się bałam. Zabiłam, bo nie umiałam znaleźć innego rozwiązania. Powinnam ponieść karę, już dawno
Ja rozumiem, Carrie. Wiem, jak to jest. Nienawidzisz siebie, prawda? Też nienawidziłem
Poderwałam się na nowo, co swoją drogą było osobliwe ze względu na wszechogarniającą pustkę
- A kim ty jesteś, żeby wiedzieć?! Skąd wiesz, jak się czuję?! Kim ty w ogóle jesteś, "przyjacielu"?! - w ostatnie słowo włożyłam całą frustrację ostatnich miesięcy. W odpowiedzi usłyszałam jedynie cichy chichot. Cudownie. Jego bawi cała ta sytuacja, podczas gdy ja mam ochotę umrzeć. A kto wie, może to jest właśnie forma śmierci i moje małe, osobiste piekło, za wszystkie czyny, których się dopuściłam?
Rozumiem, Carrie. Rozumiem więcej, niż przypuszczasz. I naprawdę ci pomogę. Jeszcze zobaczysz.
___
Krótka notka na koniec rozdziału: Jako, iż jestem osobą wielce niezdecydowaną i dążącą do coraz to nowszych ideałów - zmieniłam prolog. Poprzedni był według mnie niezręczny. Czy ten się taki nie okaże - nie wiem. Mimo wszystko zachęcam do ponownego zapoznania się i szczerej opinii. Z góry dziękuję ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro