94.
PoV Tim
Nie mieliśmy większej strategii. Wpaść, odbić i wypaść. Sam ratunek przypadł naturalnie mnie, Patrice i Brianowi, reszta wsparcia miała natomiast służyć do odwracania uwagi. Nie mieliśmy pojęcia, jakie mają zaplecze sprzętowe ani tym bardziej z iloma przeciwnikami przyjdzie nam się zmierzyć. A czas się kończył.
Operator teleportował nas kolejno w różne, ustalone prędko pozycje. Uczucie teleportacji trwało kilka dobrych sekund, co pozwalało przypuszczać, że miejsce w którym się znajdowali było dość daleko od rezydencji. Nikłe, ale pocieszenie. Nie czułem się zaskoczony, kiedy pojawiliśmy się w środku lasu. Gdzieś niedaleko dało się słyszeć odgłosy samochodów, czyli zapewne znajdowała się tam droga, może nawet autostrada, bo dźwięki były bardzo szybkie i krótkie. Sam budynek, jak się okazało, nie był wcale bardzo duży. Miał wielkość średniego supermarketu i tylko dwa piętra, z czego w niektórych powybijano okna. Może to tylko stylizacja, ale sprawiał wrażenie porzuconego projektu. Nie miałem jednak czasu na roztrząsanie niuansów architektury, kiedy wraz z Brianem znaleźliśmy się na drzewie niedaleko wybitego okna. Wchodzić zamierzaliśmy razem, a dopiero później się rozdzielić. Patrice miała dostać się przez okno od drugiej strony budynku.
Kolejno wskakiwaliśmy do środka, starając się uniknąć zarówno potłuczonego szkła z okien jak i interwencji porywaczy. Właściwie sam nie miałem już pojęcia, czy to WS, czy grupa poszukiwaczy zjawisk paranormalnych stała za ujęciem Carrie, ale sądząc po okolicznościach - to jednak ci drudzy. Zaczęliśmy przeszukiwać dokładnie wszystkie pomieszczenia. Ku naszemu zaskoczeniu każde kolejne pozostawało jednakowo puste, co poprzednie. Może nie licząc paru porzuconych mebli, ale nie o to tu chodziło. Czyżby Operator mógł się mylić? Niemożliwe, na pewno nie przysyłałby nas tu bez przyczyny. Krążyliśmy zdezorientowani po budynku powoli tracąc nadzieję, kiedy z dołu dało się słyszeć dość wysoki męski głos z wyraźnym niemieckim akcentem. Brzmiał ponaglająco i urwał się szybko. Jednak ten mały trop wystarczył. Wejściem okazała się być dziura w podłodze przysłonięta starym, wpół rozpadającym się stołem, któremu brakowało jednej nogi. Wkradliśmy się cicho do wnętrza, które okazało się być wąskim tunelem wydrążonym w wapieniu. Powietrze było gęste i dość mocno śmierdziało zgnilizną, a do butów lepiła się lekko zielonkawa maź. Ze względu na nią musieliśmy się skradać jeszcze ostrożniej, bo wydawała z siebie dość głośne mlaśnięcia przy każdym kroku. Po krótkim marszu tunel zaczął się rozszerzać i dało się słyszeć echa kilku przyciszonych głosów. Zbliżyłem się możliwie najbardziej, próbując dojrzeć co znajduje się za tunelem. Stopniowo ogarniał mnie coraz większy niepokój. Prymitywny korytarz prowadził do prawdziwej, profesjonalnej bazy. Przedarcie się byłoby bardzo trudne, tym bardziej, że widziałem może z czwórkę ludzi, a głosów było znacznie więcej. Czasu było coraz mniej, ale ten jeden jedyny raz los zdawał się uśmiechnąć. Nasz dylemat rozwiązało gwałtowne wtargnięcie Jeffa i Kagekao. Czyli są tu inne wejścia. Chaos jaki się rozpętał umożliwił nam przedostanie się dalej. Wbiegliśmy w sam środek zamieszania. Patrice przeleciała nad nami, wskazując nam kierunek i skutecznie dezorientując kilku delikwentów po drodze. Za pomieszczeniem czekał długi, surowy korytarz. Były tu tylko jedne, metalowe drzwi, z których już wypadał Laughing Jack, dając znak, że tam jej nie ma. Patrice udała się już za zakręt, my tymczasem gnaliśmy, powalając napotkanych przeciwników. Wpadliśmy na jeszcze kilka pustych pomieszczeń, ale w końcu udało się znaleźć odpowiednie. Brian wysadził drzwi, które poleciały z hukiem na ścianę, przy okazji miażdżąc dwójkę strażników. Patrice od razu poleciała do skrępowanej Hope. Dziewczyna nie wyglądała dobrze, była blada niemal jak kreda a z poszarpanych ubrań stale sączyła się krew. Zdążyłem jeszcze dostrzec, że jeden z nich podawał jej zastrzyk z niewiadomą zawartością, więc musieliśmy działać naprawdę szybko. Dopchałem się do dziewczyn i próbując dać Patrice czas na oswobodzenie Carrie odpędzałem napastników niewyszukanymi metodami - kawałem deski, którego używałem jak miecza. Może nie była to profesjonalna i wytrzymała broń, ale zdołałem poważniej ranić dwóch mężczyzn, w tym jednego dość potężnego. Niestety jak już wspomniałem - nie był to wytrzymały kompan, więc swój żywot zakończył na skroni pulchnego bruneta. Pozostały mi ręczne metody, ale już wcześniej walka nie przypominała równego starcia. Wykonywałem skrajnie ryzykowne manewry i nie raz musiałem przypłacić to ciosem. Jeden był szczególnie dotkliwy - facet o rysach typowego antagonisty rozciął maczetą mój policzek i część ucha. Byłem pewien, że nie wytrzymam już długo, kiedy rozległ się krzyk Patrice. Zack złapał ją za skrzydła i odciągnął, przewracając dziewczynę na ziemię. Próbowała wstać, lecz wtedy on stanął na jej skrzydłach i zgarnął z szafki młotek. Nie zdążył go nawet podnieść, kiedy jego ciało przeszyło pięć kul. Odgłos upadającego młotka poniósł się dotkliwie nad dźwiękami walki. Zack osunął się na ziemię, zapewne ginąc na miejscu. Patrice nie pozostawała bezczynna, dopadła bezwładnej Carrie, niemal wyszarpnęła ją z krzesła i poleciała do wyjścia. Widząc urywkami tę scenę, zacząłem zwodzić ich w drugą stronę pomieszczenia, po czym sam ruszyłem do wyjścia. Po chwili znalazł się obok mnie Brian, przeładowujący w biegu swój pistolet. Na korytarzu trwało jeszcze większe zamieszanie, w kilku miejscach walały się trupy, ściany splamione były krwią. Garstki niedobitków przemieszczały się jeszcze z miejsca na miejsce, gonione i eliminowane przez niewyżytych morderców. My kierowaliśmy się prosto do wyjścia. Wbiegłem w ciemny tunel, ślizgając się po mokrej mazi. Patrice już wylatywała, za sobą słyszałem Briana. Wydostałem się na powierzchnię, pomagając Brianowi i ruszyliśmy w miejsce, w które poprzednio teleportował nas Operator. Odgłosy walk, strzały i krzyki były jeszcze słyszalne gdy opuszczaliśmy budynek, jednak i one stopniowo cichły. Jeśli nikt nie umarł, to naprawdę nam się udało. Przedarliśmy się przez wilgotne zarośla, gdzie złączyliśmy się z Patką. Niestety i dziewczyna odniosła obrażenia, jedno z jej skrzydeł było obrane z piór w dolnej części przez atak Zacka. Carrie spoczywająca w jej ramionach wyglądała niemal jak nieżywa a spod jej piersi sterczało ostrze. Oddech był niemal niedostrzegalny, ale co gorsze słyszalny, strasznie chrapliwy, jakby dziewczyna z trudem łapała powietrze. Modliłem się w duchu, aby Operator pojawił się jak najszybciej. I chyba usłyszał moje błagania, bo już po chwili poczułem znajome mrowienie teleportacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro