Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

92.

PoV Carrie

Pierwszym bodźcem, który odczułam, był nieziemski chłód. Zdawało się, że jestem w nim całkowicie zanurzona, bez żadnego poczucia przestrzeni i czasu. Następnie uderzyła we mnie fala bólu, koncentrująca się na skrępowanych ciasno nadgarstkach. Orientacja dopiero zaczęła się pojawiać, choć początkowo była bardzo zaburzona. Wiedziałam jednak, że zwisam głową w dół i znajduję się w ciągłym ruchu. Do wszystkich objawów doszedł szum, buzujący mi po całej głowie, która z resztą nie pozostawała dłuższa i została zalana przez tępy ból po uderzeniu. Dopiero później nawałnica zmysłów, doznań i wspomnień uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Mają mnie, jestem w pułapce, nie wiem, jak zakończyła się konfrontacja braci, nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, co mnie czeka. Żadnych pozytywnych scenariuszy.
Po chwili do symfonii zmysłów dołączyła fala gorąca, dosłownie zalewająca całe moje ciało. Momentalnie otworzyłam oczy, łaknąc powietrza i kaszląc od ich wyśmienitego pomysłu. Oblali mnie gorącą wodą, chcąc mnie rozbudzić. Wszystko mi się rozmazywało, wciąż nie słyszałam zbyt dobrze, ale za to czułam, jak mocno przytwierdzili moje nadgarstki i kostki do zimnego, metalowego krzesła. Po chwili w oczy uderzył mnie blask potężnej lampy, którą na chwilę przysłoniła męska sylwetka. Postać zbliżyła się, chwytając mnie nieprzyjemnie mocno za brodę i zmusiła mnie, by patrzeć jej prosto w oczy. Poznałam ją, mimo problemów ze wzrokiem. Zack. Moje serce przyspieszyło gwałtownie od nadmiaru adrenaliny, która z kolei pobudziła wreszcie mózg do poprawnej interpretacji otoczenia. Przypatrywał mi się swoimi ciemnymi oczami, w których tkwiło coś niepokojącego, choć niewidocznego. Wyszczerzył się w ohydnym uśmiechu, po chwili odtrącając moją brodę na tyle mocno, że cała głowa poleciała mi do tyłu. Zacisnęłam usta, patrząc na sufit. Od niego usłyszałam cichy śmiech

- Witaj, panienko. Dobrze cię znowu widzieć. Mamy pewne sprawy do załatwienia, nie uważasz? - czułam jego triumfujące spojrzenie na sobie, ale nie potrafiłam wydusić ani słowa. Wiem, do czego zmierzał. To ja zabiłam ich medium. To ja byłam obarczona najcięższą winą. I to ja zostałam wyznaczona jako zapłatę. Wiedziałam, że nie czeka mnie nic przyjemnego. I w duchu już zaczęłam modlić się o szybką śmierć. Mężczyzna oddalił się poza zasięg lampy.

PoV Toby

Obudziły mnie naprzemienne piski. Doskonale je znałem, ale w tamtym momencie nijak nie mogłem skojarzyć skąd. I ten zapach... Taki nieprzyjemny, gryzący. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. I wszystko się wyjaśniło. Piski - kardiomonitor, zapach - dosłownie wszystkiego co znajduje się w pomieszczeniach związanych z medycyną. Ale moment... To by oznaczało, że udało mi się uciec. Udało, prawda? Tak nie może wyglądać niebo, bo jest za nudno, ale jak na piekło nie jest tak źle... A może to reinkarna... Toby, stój. Na razie zostańmy przy hipotezie, że jednak przeżyłem.
Usiadłem na łóżku, nieco ograniczony przez stos kabelków popodpinanych do mojego torsu, ramion i maskę na twarzy. Niewiele myśląc zacząłem zwyczajnie je odpinać, zauważając lekki niedowład lewej ręki, kiedy na salę wpadła poddenerwowana Ann. Spojrzałem na nią ucieszony

- A już myślałem, że umarłem - zdjąłem maskę tlenową z twarzy

- Zaraz tak się stanie, jak nie usadzisz swojego tyłka spokojnie na łóżku i nie dasz ciału się zregenerować - i takim sposobem wylądowałem w pozycji sprzed chwili: leżący, nieszczęśliwy, opleciony rozmaitym ustrojstwem z każdej strony

- Ale mnie nie boliii - zacząłem marudzić, próbując wziąć ją na litość

- Ciebie zazwyczaj nie boli, Toby. Albo posłuchasz się mnie, albo Smiley da ci narkozę, albo Operator przyjdzie ci ją dać. Krzesłem - mruknęła pielęgniarka. Opadłem niepocieszony na niezbyt wygodną poduszkę, pomrukując pod nosem - I masz mi tu nie wywijać numerów, albo przeniesiemy cię do izolatki i skujemy pasami - rzuciła na odchodne. Cóż, nie ma dziś najlepszego humoru. Ja w sumie też. Przykuty do łóżka... Bez jedzenia i rozrywki... Przecież to jak wyrok śmierci!

Godziny mijały nieubłaganie, choć słońce pozostawało bez ruchu na niebie. Albo to mnie po prostu tak koszmarnie się dłużyło. Co prawda od czasu do czasu zaglądała do mnie Ann, ale jej humor nie poprawił się ani odrobinę i przy kolejnej próbie rozmowy, a co ważniejsze - zmiany jej decyzji postanowiłem jednak sobie odpuścić, kiedy w zamian za możliwość przemieszczania zaoferowała mi lewatywę. Gdy po raz kolejny usłyszałem odgłos kroków, byłem przekonany, że to znów ona idzie sprawdzić, czy mi się nie pogarsza, albo - co gorsza - czy czegoś nie odwaliłem. Mimo wszystko zdziwiłem się widząc, że przyszedł do mnie nie kto inny, jak jaśnie pan możnowładca, arystokrata, rycerz okrągłego stołu, Timothy. No dobra, teraz to popłynąłem. A jednak spoglądając na twarz chłopaka cały lekkoduszny nastrój mnie opuścił. Widać, że czymś się martwił i raczej nie byłem to ja, bo widząc mnie nie rozpromienił się na tyle. Chłopak wziął taborecik i usiadł obok. Trwał chwilę w ciszy, jakby zmieszany samą obecnością przy mnie, po czym podniósł wzrok

- Jak się czujesz...? - padło pytanie

- Bywało gorzej - uśmiechnąłem się lekko - A ty? Skąd ten nastrój? Ktoś umarł? - chyba trąciłem nieodpowiednią strunę, bo chłopak zdawał się walczyć ze sobą, żeby przypadkiem się nie odgryźć. Mimo to jego bardziej profesjonalna (i chłodna) strona zwyciężyła

- Nie wiadomo. W każdej chwili ktoś może umrzeć - odparł cicho, czym zupełnie mnie zaskoczył. Przyznam nawet, że zaniepokoiłem się na jego słowa

- Co masz na myśli? - podparłem się na łokciach, bacznie go obserwując. Odwrócił wzrok, wbijając go we własne ręce. Zawsze to robił, kiedy sytuacja wyglądała ciężko, a on czuł się winny. Ten gest był jasnym znakiem, że nie ma co z niego żartować, bo skończy się to ciężko. Wreszcie, po chwili wpatrywania się we własne ręce doczekałem się odpowiedzi

- Carrie porwali. Operator nie może ich namierzyć... - zmroziło mnie. Na własnej skórze doświadczyłem, jakich milusich mają agentów. Nie wiedziałem nawet, co mam mu odpowiedzieć. Normalnie próbowałbym go rozśmieszyć, ale okoliczności raczej nie sprzyjały. Obustronnie i bez konsultacji zdecydowaliśmy się na zwyczajne siedzenie w ciszy. On układał myśli a ja snułem scenariusze.
W pewnym momencie kontemplacje przerwał gwałtowny dźwięk otwierania drzwi. Na salę wbiegła Patrice. Policzki miała rumiane od emocji, a głos drżący. Coś musiało się wydarzyć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro