91.
PoV Brian
W mojej głowie utknął obraz konającego ojca. Jego ostatni oddech, ostatnie spojrzenie zmęczonych oczu. Cały mój profesjonalizm i doświadczenie zdawało się prysnąć. Ta śmierć była dla mnie ciosem. Zakopałem to uczucie głęboko w swojej podświadomości i byłem przekonany, że już nie wróci. Ale prawda jest taka, że zawsze byłem nieco wrażliwszy od Tima i znacznie bardziej potrzebna była mi rodzicielska troska i opieka. Życie sprawiło, że jestem kim jestem i nie żałuję, jednak tego widoku prędko nie zapomnę.
Z zatopienia w rozważaniach wyrwał mnie głuchy łoskot w korytarzu. Tim i Patrice rzucili się w tamtą stronę. Patrzyłem za nimi otępiony, wściekły na siebie za ową nieporadność. A jeśli nas odnaleźli i dwie bliskie mi osoby właśnie giną? A jednak ani drgnąłem. Na szczęście, bądź zupełnie przeciwnie Tim i Patrice wrócili bez żadnego uszczerbku, czego nie można powiedzieć o Tobym. Chłopak wyglądał okropnie, blady niemal jak kartka, całkowicie przemoczony i umazany krwią. Dyszał ciężko, tracąc przytomność. Tim coś do mnie krzyknął, więc spojrzałem na niego. Pomóc... Oczywiście, powinienem pomóc... Zwlekłem się z kanapy i przykucnąłem obok. Patrice już działała, rozerwała bluzę chłopaka odsłaniając dwie pokaźne rany postrzałowe, z których wartko sączyła się krew. Tim rzucił jej apteczkę, a dziewczyna wydobyła z niej bandaże i gazy. Przyłożyła je do rany chłopaka, gorączkowo raportując Timowi co robi. Wygląda na to, że w jego barku nadal tkwiła kula, natomiast rana na klatce piersiowej wyglądała jak wylotowa, czyli prawdopodobnie pocisk przeszył go na wylot. Wiedziałem, że sytuacja była bardzo poważna, chłopak mógł się w każdej chwili wykrwawić i potrzebował znacznie bardziej wykwalifikowanej opieki medycznej niż byliśmy mu w stanie zapewnić. Tim spróbował go jakoś ocucić, żeby chłopak nie stracił świadomości zbyt szybko. Niestety jedynym co udało mu się uzyskać, było mruknięcie chłopaka, że już go nie boli i idzie spać. I zasnął. Tim zaklął i mało mu nie przyłożył, na szczęście w porę się opamiętał. Przez swoją chorobę Toby faktycznie inaczej odczuwał ból, ale było to zdradliwe, bo nigdy nie wiedzieliśmy po ciężkich misjach, czy wyleczył wszystko, czy coś jeszcze pozostaje nie tak. Postanowiłem wreszcie na coś się przydać i przytrzymałem opatrunek. Patrice możliwie najszybciej zatamowała krwawienie i trzeba było przewrócić Toby'ego na brzuch, ze względu na ranę na plecach. Tim pomagał czynnie a we mnie rosło poczucie wstydu, że przydaję się na tak mało. Jak się jednak okazało, żadne z nas już nie musiało martwić się ranami Toby'ego. W pokoju, z charakterystycznym dla siebie zagięciem obrazu i dźwięku pojawił się Operator. Oplótł nas mackami i przeniósł do rezydencji, a dokładniej szpitalika w podziemiach. Toby od razu trafił w ręce Ann i Smiley'a, my natomiast dostaliśmy polecenie udania się do gabinetu, czego z resztą nie odkładaliśmy. Operator był strasznie niespokojny i wyglądał nieco inaczej. Nie była to ogromna różnica, ale rażąca jak na jego osobę. Zwykle idealnie leżący garnitur był pomięty i przybrudzony, macki falowały niespokojnie, a jego głowa była poszarzała, ni to od kurzu, ni to od zmartwienia. Usiedliśmy na wskazanych miejscach
- Moi drodzy. Sytuacja jest bardzo poważna, jeszcze nigdy nie staliśmy w obliczu takiego zagrożenia. Nie znają naszej dokładnej lokalizacji, ale są zbyt blisko. Jestem zmuszony wprowadzić stan wyjątkowy. Wszyscy mordercy będą zmuszeni do przybycia do rezydencji z zakazem jej opuszczenia. W pojedynkę ich szanse drastycznie by spadły, dowiedziałem się, że chcą absolutnej eliminacji. Oczywiście mówimy o Wydziale Sprawiedliwości, sprawa ma swoje drugie dno. Moi drodzy... - zapauzował, zatrzymując się w pół kroku, jakby spoglądając przez okno - Carrie została porwana. Sprawcami tego występku są ludzie z waszej poprzedniej misji. Jej lokalizacja nie jest mi znana - uciął, po czym powrócił na swoje poprzednie miejsce i usiadł w fotelu. Poczułem jego przeszywające spojrzenie na sobie, lecz nawet nie drgnąłem. Milczał chwilę, po czym podjął monolog - Tymczasowo nie możemy wiele zrobić. Muszę wzmocnić zabezpieczenia, aby rezydencja była jak najbezpieczniejsza. Kiedy tylko uda mi się ustalić lokalizację, w której znajduje się Carrie, wyruszymy z misją ratunkową. Na dziś to wszystko. Spróbujcie odpocząć i o ile to możliwe, nie myśleć za wiele - w tym momencie poczułem, że jego wzrok skupia się na mnie. Odwróciłem twarz, patrząc w podłogę. Tim wstał, dziękując i ruszył. Patrice zrobiła to samo, zgarniając mnie za rękę więc zebrałem się i dołączyłem do nich. Poszliśmy do naszego wspólnego pokoju, gdzie też Patrice posadziła mnie na łóżku
- Co robimy? - spytała, podchodząc do okna - Ja bym poleciała. Znajdę ją. Operator pewnie jest zmęczony walką i teleportacjami, ale ja nie. Mogłabym przemknąć... - teoretyzowała
- Patrice, nie. Nie ma mowy. On wie co robi. Poza tym sama mówiłaś, że jest ich od cholery i jeszcze trochę. Nie może być tak, że i ciebie złapią. Stracilibyśmy bardzo istotne wsparcie. Rusz głową, ochłoń i nie działaj pochopnie - Tim skrzyżował ręce
- Posłuchaj no mnie. Może tobie się wydaje, że Operator jest nieomylny. Teoretycznie też tego nie kwestionuję, ale jak myślisz? Czy tacy służbiści stwierdzą, że poczekają sobie na nas, napiją się z nią herbatki, a jak przylecimy to dopiero zaczną ją krzywdzić? Już teraz jak tylko sobie wyobrażę, czego może doświadczać... - głos dziewczyny aż zadrżał
- A co, jeśli właśnie oszczędzą ją jako przynętę? I będą tylko czekać na zdesperowaną przyjaciółkę, która przyleci, aby dostać was obie i obie was zabić? Skoro Operator wzywa wszystkich z nakazem przybycia to nie jest to błahostka. A jeśli do jej odbicia będzie potrzebna większa grupa? Lepiej zrobić coś porządnie i raz, niż rozdrabniać się na kilka wypraw ze szkodami wśród ludzi - nie ustępował. Patrice widocznie chciała mu już coś odpowiedzieć, ale jedynie zacisnęła usta i odwróciła się do okna. Stała chwilę w milczeniu, po czym dał się słyszeć cichy, zupełnie niepodobny do niej głos
- Powinnam była coś zrobić... Przecież jeszcze ją widziałam... Mogłam zabrać ją ze sobą do schronu... Na początku obiecałam, że zawsze będę... I że będę ją chronić... - dziewczyna spuściła głowę, zaciskając ręce na ramionach. Pod wpływem impulsu wstałem i podszedłem do niej, zwyczajnie ją przytulając. Doskonale wiedziałem co czuła i sam z resztą potrzebowałem takiego rodzaju wsparcia. Dziewczyna chwilę walczyła ze sobą, ale nie odsunęła się i po chwili zwyczajnie się wtuliła
- Nie obwiniaj się. To co miało miejsce było niemożliwe do przewidzenia i mogło mieć znacznie gorsze skutki. Znajdziemy ją, Patrice. Znajdziemy ją i uratujemy - odezwał się Tim, siadając na swoim łóżku. Po chwili dziewczyna odsunęła się i skinęła w podziękowaniu. Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, wycofując ponownie na moje łóżko. Rozmowa miała się ku końcowi, każdy był zmęczony. Patka padła na swoje łóżko nawet się nie przebierając, Tim postanowił się wykąpać, a ja przebrałem się tylko i także położyłem. Mimo zmęczenia mózg uporczywie nie dawał mi zasnąć, więc leżałem jedynie, wpatrując się to w okno, to na Patkę, która właśnie chyba zasnęła. Tim wrócił niedługo później i także się położył. Rejestrowałem to wszystko, opędzając się od myśli. Zapanowała cisza, która ostatecznie zdominowała moje ciało. Zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro