86.
PoV Patrice
Carrie znalazłam zgodnie ze swoimi przypuszczeniami. Siedziała przygnębiona na krawędzi urwiska, spoglądając w dół. Coś niepokoiło mnie w jej zachowaniu. Miewała gorsze nastroje, ale nie przez tyle czasu. Podeszłam do niej cicho, obserwując bacznie
- Carrie? - rejestrowałam każdy ruch. Dziewczyna milczała dłuższą chwilę
- Tak...? - zabrzmiało to bardziej jak westchnięcie, aniżeli faktyczne słowo
- Dlaczego nie wracasz...? Zaczęliśmy się już o ciebie martwić... - dosiadłam się obok
- Muszę przemyśleć kilka rzeczy... Właściwie dużo rzeczy... - spodziewałam się, że jej głos zdradzi nutkę smutku, lub rozdrażnienia. Tymczasem on był pusty. Zupełnie wyprany z emocji. Zmroziło mnie, kiedy się odezwała. Postanowiłam jednak nie kapitulować tak szybko
- A jakie to rzeczy? Wiesz przecież, że cię nie wyśmieję, ani z nimi nie zostawię... - odparłam cicho
- Zbyt złożone, żeby się nimi dzielić z kimś innym, kiedy nawet samemu się ich nie rozumie. Zbyt mroczne, żeby światło dzienne mogło je ujrzeć. A przede wszystkim zbyt przykre, by zostały wypowiedziane na głos... - w jej głosie nie było żadnej zmiany, co brzmiało upiornie. Jakby czytała ciągiem tekst jakiejś nudnej encyklopedii
- Chodzi ci o Rache...
- Nie mów o niej przy mnie. Proszę... - pierwsza zmiana. Odrobina rozdrażnienia
- Dobrze. Już nie będę. Wybacz. Czy to właśnie jej sprawa tak nad tobą ciąży? - powędrowałam za jej wzrokiem w dół
- Jej sprawa? Patrice, czy ty siebie słyszysz? Ja ją zabiłam. Zamordowałam, zamiast uwolnić. Nikt nie nadał mi takiego prawa... Ona nawet nie była wrogiem. Może dałoby się jej pomóc. Przecież nie znała Operatora i jego mocy - spojrzałam na nią oszołomiona
- Carrie... Ona była zmęczona. Zwyczajnie wykończona takim życiem. Sama byś chciała umrzeć po czymś takim. A Operator... Wątpię, by chciał interweniować. Dla niego bardziej to przeciwnik, wiedziała bardzo dużo i mogła dowiedzieć się więcej. Gdyby tylko wpadła w niepowołane ręce, mogłaby rozpętać prawdziwy chaos... - tłumaczyłam cicho
- Mówisz o niej jak o rzeczy. To był człowiek. Żywa istota, z krwi i kości, oddychająca tym samym powietrzem co ja i ty. Znam swoje powinności, ale wciąż nie mogę odżałować, że wybrałam taką metodę. I żadne słowa mnie nie przekonają, że postąpiłam dobrze. Moje sumienie krzyczy, że nie. A to jest przeciwnik, z którym nie wygram - podniosła się powolnie - Możemy już wracać. Nie chcę was martwić... Ale tutaj najlepiej mi się myśli. Patrice, nie martw się... Przejdzie... - dodała cicho. Dołączyłam do niej prędko
- Może wolisz porozmawiać o tym z Operatorem...? - ostatni raz spróbowałam. Wiem, że to ją męczy, ale tak jak ona nie umie sobie wybaczyć tego zabójstwa, tak ja nie wybaczyłabym sobie zostawienia jej w takiej sytuacji
- On nie jest psychologiem. A my mu służymy. Może czasem zachowuje się trochę jak drugi ojciec, ale nim nie jest. Nie można mu się żalić ze wszystkiego... - odwróciła się, ruszając powoli - Pewnie i tak sam się dowie. A jak widać, na razie mnie nie wezwał... - zrównałam się z nią, utrzymując jej tempo. Jeszcze nie wiem, jak do niej dotrzeć. Ale w końcu coś wymyślę. Mam tylko nadzieję, że na czas. Patrzenie jak ze sobą walczy jest naprawdę przykre, z drugiej jednak strony wcale nie poprawiam sytuacji tłumaczeniem czy sugestiami.
Szłyśmy do domu w milczeniu. Nie zaczynałam już żadnych tematów, po prostu trwając obok. Właściwie czasami to może i lepsze. Nie zawsze ma się ochotę słuchać kulawych pocieszeń drugiej osoby, czasem nawet do końca nie pojmującej głębi problemu. Przez ciągnącą się ciszę doskonale słychać było prędkie kroki zbliżające się z południa. Obróciłam się tam momentalnie, gotowa by w razie czego zaatakować. Tymczasem z krzaków wyłoniły się znajome sylwetki
- Masky? Hoodie? - nie wołałam po imieniu, na wypadek, gdyby ktoś ich gonił. Choć podejrzewam, że wtedy nie biegliby tutaj
- Szybko, do domu - rzucił tylko Tim, przyspieszając dodatkowo na ścieżce. Niewiele myśląc złapałam Carrie za rękaw swetra i ruszyłam za nimi. Dziewczyna prędko się zrównała, nawet wyprzedzając lekko. Zastanawia mnie tylko, co się takiego wydarzyło, że oboje gnają do domu, jakby ich oddział WS gonił. Obym nie wykrakała...
PoV Carrie
Biegłam możliwie najszybciej, poniekąd zaniepokojona. Dawne przemyślenia zeszły na drugi plan, zarówno jak i rozmowa z Patką. Wpadliśmy do domku jak huragan, nie kłopocząc się nawet zmianą obuwia i pobiegliśmy prosto do tutejszego gabinetu Operatora. Modliłam się w duchu, aby był na miejscu, bo w innym przypadku nic nie gwarantowałoby, że akurat jest w rezydencji i powinniśmy tam biec. Równie dobrze mógłby być w lesie. Tim zapukał do drzwi które po chwili samoistnie się otworzyły, ukazując pusty gabinet. Zaklęłam w duchu, lustrując pomieszczenie. Za sobą usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Po chwili rozległ się zaspany głos Toby'ego
- Co tu się dzieje? Słychać was już z dworu... - spojrzałam na niego
- Jest Operator? - Tim nawet nie zważał na jego uwagi. Czyli to naprawdę musiało być coś poważnego
- Niedawno był. Może zaraz wróci. Ostatnio pojawia się i znika - mruknął chłopak, ziewając przeciągle. Dosłownie chwilę po jego słowach poczułam przeszywający chłód. Spojrzałam w stronę, z której zdawał się dobiegać. Za biurkiem powietrze zdało się skręcać w malutkie wiry, załamując kąt widzenia na przedmioty za zjawiskiem. Po chwili poruszenie w powietrzu zdawało się zaiskrzyć i Operator stanął przed nami we własnej osobie. Poczułam znajome uczucie obecności w mojej głowie, czyli leciutki szum zdający się dobiegać gdzieś z tyłu
- Co sprawiło, że tak nagle przybyliście do mnie? - odezwał się Operator
- Problem. Duży problem - od razu zaczął Tim. Brian spojrzał na niego jakoś dziwnie krzywo
- Jakiż to problem, Timie? Nie każ mi oczekiwać, gdyż inaczej sam go wykryję - widocznie przerwaliśmy Operatorowi coś ważnego, skoro jest taki zniecierpliwiony
- Naturalnie, Operatorze. Otóż będąc z Brianem w lesie, gdzieś ze cztery, pięć kilometrów na południe stąd, natrafiliśmy na człowieka. Był daleko od ścieżki. Próbował uciec przed dzikiem, co finalnie mu się udało, nie naruszając granicy. Otoczyliśmy go z Brianem, zachowując naturalnie wszystkie środki ostrożności. Nie wiem, jakim sposobem, ale udało mu się nas wykryć. A potem wyznał nam i rzekomo udowodnił, że to nasz ojciec - odpowiedział Tim. Zamurowało mnie. Nie znałam wszystkich szczegółów, ale wiedziałam, że porzucił ich sporo czasu temu. Ale co on by tu robił? I jak ich rozpoznał?
- Mieliście maski? - spytał po chwili Operator
- Nie. Ale nie miał szansy dostrzec naszych twarzy ze stanowisk, w których się znajdowaliśmy. Twierdził, że szukał nas długo - tym razem głos zabrał Brian
- To, że rodzic szuka własnego dziecka, nie jest wcale dziwne. Niepokoi natomiast fakt, że wiedział, gdzie was szukać. Czego od was oczekiwał?
- Prawdopodobnie spotkania, Operatorze. Chciał, abyśmy "ochłonęli" - tutaj Tim nakreślił cudzysłów w powietrzu - Nie pozwoliłem mu wyjść z inicjatywą, bo obawiałem się, że zaproponuje miejsce, w którym będzie pułapka, a my idąc tam, wpadniemy w nią jak ryba w sieci
- Słusznie. Co zaplanowałeś? - Operator widocznie się zainteresował. W końcu takie sytuacje dużo uczą, pytanie czy odpowiednich rzeczy
- Spotkanie jutro, ale o tej samej godzinie i w tamtym miejscu. Proponuję, byśmy się tam udali we dwójkę z Brianem, tym razem w maskach. Reszta mogłaby znacznie wcześniej przyjść w te okolice i w razie czego ostrzec o potencjalnym zagrożeniu, czy nawet pomóc się przed nim ochronić. To jeszcze do ustalenia. Jestem skłonny wysłuchać jego wyjaśnień, ale jedynie na stabilnym gruncie - odrzekł chłopak
- Słuszna decyzja. Zatem jutro, jak mniemam, o siedemnastej, udamy się tam wszyscy. Wyczuję każdą obecność, która będzie wymagała likwidacji. Patrice będzie patrolowała z góry. Nieco umożliwię jej maskowanie, aby nie została dostrzeżona. Toby dziś wyjątkowo będzie musiał odbyć nocną wartę w okolicach tamtego miejsca, by w razie czego dostrzec potencjalnych wrogów, którzy mogliby szykować pułapkę. Nazajutrz Carrie będzie krążyła wokół owego miejsca, by w razie potrzeby odwrócić uwagę wroga, byśmy mogli spokojnie wkroczyć do akcji. A wasza dwójka, Brianie i Timie, za zadanie będzie miała dialog. Możecie w nim poruszyć kwestie osobiste, ale przede wszystkim spróbujcie z niego wyciągnąć, jak tutaj trafił. Zbyt to podejrzane, żeby zawędrował tu przypadkiem. Na razie możecie iść do siebie. W razie jakichkolwiek zmian, zostaniecie poinformowani - zakończył Operator, obserwując nas nieegzystującymi oczami. Po chwili rozpłynął się w powietrzu. Wciąż stałam w oszołomieniu. Rozumiem, że cuda się zdarzają, ale nie wierzę, że teraz miał miejsce jeden. Coś jest na rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro