Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

84.

PoV Brian

Graliśmy, graliśmy i jeszcze raz graliśmy. Końca nie było widać. Nieważne ile razy kto przegrał, zabawa wciąż była tak samo wciągająca. Musieliśmy jednak przerwać, bo po dłuższym czasie zaczęliśmy się dusić ze śmiechu. Jednak trudno jest siedzieć z kamienną twarzą, podczas kiedy Patka z miną skupioną jakby operowała, próbowała wybrać najlepszą kartę, Toby śmiał się z niej, że wygląda jak czająca się czapla, Tim odpowiadał mu podobnie, tylko nieco bardziej w tonie czyhających bobrów, a ja w tym czasie... Umierałem ze śmiechu. Na podłodze. Gryząc własne rękawy, żeby nie dostać czkawki. Niestety - nie podziałało. Całym wesołym towarzystwem przenieśliśmy się do kuchni. Uzupełniwszy podstawowe potrzeby, nieco się uspokoiliśmy

- A właściwie to gdzie jest Carrie? - spytał Tim - Wiem, że chciała się jakoś uspokoić, ale nie ma jej kolejną godzinę

- Chyba mam pewne podejrzenia... Polecę po nią - powiedziała Patka

- Pewna? Możemy iść z tobą - dołączył Toby

- Wybaczcie, nie. Muszę z nią porozmawiać. Wydawała się strasznie przybita - odpowiedziała

- No dobra. To ja idę się słodko lenić w swoim pokoju - rzucił Toby, przeciągając się - Ten atak śmiechu chyba wzmocnił mi mięśnie brzucha. Chyba sobie dzisiaj odpuszczę inne formy treningu - rzucił żartobliwie, oglądając swój, jakże urodziwy brzuch

- Ty to byś musiał się tak śmiać chyba ze dwa lata bez przerwy, żebyś sobie mięśnie brzucha wzmocnił - odparowała Patka i wyszła z uśmieszkiem, nim Toby zdążył cokolwiek powiedzieć. A chyba miał już długi monolog, zaczerwienił się jednak, wydął policzki i odwrócił 

- Będę u siebie, gdyby to kogokolwiek interesowało - mruknął obrażony, idąc po schodach. Zachowaliśmy z Timem powagę, jednak ledwie zniknął na schodach, pozwoliliśmy sobie na chichot

- Czyjaś męska duma chyba została urażona - rzucił prześmiewczo Tim

- Zrozumienia trochę wykaż! Sam byś się pewnie obraził! - zaśmiałem się 

- Ja i obraza? Poważnie? - zrobił wielkie oczy - to chyba antysynonimy!

- Antonimy, chłopie, antonimy - zachichotałem

- Znalazł się, polonista! - odciął się Tim

- O widzisz! Już cię duma szczypie! - klepnąłem go w ramię

- Żeby ciebie zaraz coś nie poszczypało! - dostałem klepnięcie z powrotem. Mocniej

- Same dowody! Mówiłem? Mówiłem! - rzuciłem zadziornie

- Te, blondynek! Bo jak ci zaraz... - zaciął się

- Bo jak mi zaraz...? - przekrzywiłem głowę

- ...Przyfarfocluję! 

- Co zrobisz? - parsknąłem śmiechem

- No... Co ja mam powiedzieć, żeby nie było brzydko, acz dosadnie? 

- Hmmm... - zastanowiłem się - Przy... Przy... Przybrukselkuję? 

- Co? - Tim zaczął się dusić ze śmiechu - A co ma do tego brukselka?!

- No... Lubisz brukselkę? - chłopak umilkł na chwilę

- Nie... - odpowiedział

- No właśnie! To patrz... Brukselka jest niedobra, ale jak mówię brukselka to nie przeklinam. Teraz to połącz. Co ci wychodzi? - zakończyłem swój pasjonujący wywód, gestykulując żywo

- Brukselka? - odparł zbity z tropu

- Eeem... Dobra. Może lepiej chodźmy na spacer...? Jeszcze nam się mózgi przebrukselkują... - mruknąłem niepocieszony. Mój wywód nie trafił we właściwy sposób. Albo Tim nie pił dziś kawy

- W sumie dobry pomysł. Patka rozmawia z Carrie, Toby się zmył do siebie... A mózgi trzeba dotlenić - odpowiedział

- Jeśli ktoś ma - odparłem cichutko

- Co? 

- Nic, niiiic - uśmiechnąłem się niewinnie, ruszając do drzwi

- O ty brukselko! - Tim ruszył za mną. Zaśmiałem się cicho, wkładając buty. Zaczekałem, aż zrobi to także mój brat i wyszliśmy. Nadciągał wieczór, słychać już było intensywne ćwierkanie świerszcza. Rzuciłem pobieżne spojrzenie na otoczenie. O tej porze roku domek nabiera magii. Fakt, że jest zadbany, a zbudowany naprawdę adekwatnie do miejsca potęguje to wrażenie. Reszty dopełnia Matka Natura, obficie darząc nas świetlikami w lato. Teraz widziałem już migocące robaczki kołujące między drzewami. Im głębiej w las, tym niestety mniej się ich robiło

- Niedługo spotkanie kwartalne - przerwał ciszę Tim

- Faktycznie. Z całym szacunkiem, nie cieszy mnie to wcale - odrzuciłem, markotniejąc 

- Czemu? Aż tak nie lubisz sprzątania? - spojrzał na mnie badawczo

- Cóż, sprzątanie jeszcze idzie znieść. Gorzej z towarzystwem. Do niektórych nic nie mam, ale to tylko jednostki. Weźmy takich cyrkowców. Bardziej ogarnięty jest chyba tylko Jason. Jack i Candy Pop to porażka, jeszcze jak zaczną wojnę na żarty. Strach z pokoju wychodzić. Albo Jeff z Liu. Wiesz w ogóle jak Liu musi się powstrzymywać, żeby go nie atakować? Przypatrz się kiedyś na jego oczy, jak będzie w pokoju z Jeffem, a tym bardziej jak ten będzie coś mówił do niego

- Nawet nie miałem pojęcia, że rejestrujesz takie rzeczy - rzucił oszołomiony

- A pewnie. Rozmawia mi się najlepiej z wami i może paroma innymi, ale to tak pojedynczo. A jak już przebywam w pokoju z większą ilością osób, to nie udzielam się zbytnio, przez co jestem słabiej zauważalny. Co nie oznacza, że nie obserwuję. I takim sposobem dowiedziałem się tego i owego - odparłem, patrząc w dal

- Czego na przykład? - spytał z wyczuwalną ciekawością

- Ann ma nerwicę natręctw. Musi cały czas mieć skalpel przy sobie, albo strzępi sobie pasek - odpowiedziałem po zastanowieniu. Faktycznie zaobserwowałem to kiedyś. Jeśli tylko ma gdzieś skalpel, czy to w kieszeni, czy w ręce, co jakiś czas musi go gładzić. Czasem widziałem, że nawet się nim zacięła, kiedy przejechała ze złej strony. Jeśli długo szuka czegoś po kieszeniach, a potem ręce trzyma w widocznym miejscu, bez skalpela właśnie, po jakimś czasie zaczyna strzępić pasek, jakby cały czas musiała coś robić z rękami. Ot, taka mała obserwacja

- No nieźle. Masz jakieś haki na kogoś? - zapytał kokieteryjnie 

- Może mam, może nie mam. Pytanie za ile - uśmiechnąłem się znacząco

- Proszę bardzo, nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz! - rzucił ucieszony 

- Grabisz sobie, mościpanie, oj grabisz. Ceny u mnie są wysokie, lecz przy odpowiednim traktowaniu skłonien jestem opuścić. Tobie podniosę - przybrałem poważny ton

- Jeszcze zobaczymy - Tim zatarł ręce

- Powinienem się bać? - uniosłem brew - groźby są płatne jeszcze wyżej!

- Pod osłoną nocy wszystko jest legalne. Zależy tylko w jakim świetle na to spojrzeć - rzekł mrocznie

- Stop, mościpanie. Zaczynam się obawiać o swoje bezpieczeństwo - przyłożyłem teatralnie dłoń do serca 

- I bardzo słusznie! - ułożył z dłoni pistolet

- Ostatnie życzenie? - teraz przybrał niski ton, chcąc dodać powagi, co powoli stawało się niemożliwe

- Żeby mój braciszek dostał to samo co ja teraz! - uśmiechnąłem się szeroko

- O ty dziadzie! - parsknął śmiechem chłopak - I to ma być braterska solidarność? Ja się wypisuję, nie gram w takie gierki! - skrzyżował ręce

- Kto mieczem wojuje od miecza ginie! - rzuciłem triumfalnie

- Kto tak się naraża, ten skarpetki w nocy straci! - chłopak znów zaśmiał się upiornie

- Miej litość! - zasłoniłem się rękami

- Wcześniej chciałeś pieniędzy, teraz chcesz litości?! - dalszy wywód chłopaka przerwał przeciągły, męski krzyk. Momentalnie spojrzeliśmy po sobie, poważni w jednej chwili. Głos wzywał pomocy. Nie był bardzo odległy, ale niesamowicie desperacki. W jednej chwili gnaliśmy już w jego stronę. Prawda była taka, że niekoniecznie z pomocą. Jeśli przekroczył strefę bezpieczeństwa, czy raczej zbliżył się za bardzo, będzie musiał zginąć. Ale to okaże się na miejscu. Krzyki nie cichną, a bieg się wzmaga. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro