Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

82.

PoV Brian

Droga trwała już sporo czasu. Pobudziliśmy się wszyscy przed dziewiątą, ogarnęliśmy dosyć szybko, posprzątaliśmy po sobie i dosłownie chwilę po dziesiątej byliśmy w drodze. Dom tropicieli istot nadprzyrodzonych (idiotów) ominęliśmy jak największym łukiem. Nim jednak nie oddaliliśmy się kilkudziesięciu kilometrów, myślę, że każdy był zdenerwowany. Przyznaję się, że ja siedziałem jak na szpilkach. Nie wiem dlaczego, taki odruch. Im dalej tym jednak się rozluźnialiśmy. Teraz nawigowałam Patrice, która niedawno zmieniła się z Timem. Carrie siedziała od strony pasażera, prawdopodobnie śpiąc, oparta o okno. Na środku miejsce zajmował Toby, za Patką zaś Tim. Od czasu do czasu ktoś się odezwał, ale nad wszystkimi jednak ciążyło jeszcze fatum poprzedniej misji. Zwykle trzeba czasu, żeby na nowo odzyskać "siły witalne" po takich zadaniach. Mimo wszystkiego jesteśmy jednak ludźmi. Czujemy tak samo, może tylko niektóre rzeczy odbieramy inaczej. A z resztą, zależy jeszcze o kim mowa. Nie łatwo jest się wypowiedzieć jednolicie o ogóle. Choć jest rzecz, którą, jak myślę, czujemy wszyscy. Ulgę, że wracamy do domu. Zwykle było tak, że po misjach Operator daje nam przynajmniej tydzień odpoczynku w domu, dopiero potem pewnie będziemy wracać  do rezydencji. Z resztą, dziś jest piątek, czyli dodatkowe dwa dni. Weekendy i tak zawsze spędzamy właśnie tam. Lecz na chwilę obecną droga dłuży się niemiłosiernie. Krople deszczu uderzają o szybę. Zachmurzenie jest duże, na szczęście opady już nie. Patka mknie dosyć szybko, ale pewnie się czuje. Ufam jej więc, że nas nie pozabija. Zapatrzyłem się w okno. Trasa na razie przedstawia się dosyć prosto, więc pozwoliłem sobie na chwilę zamyślenia. Mijamy właśnie ogromną puszczę i choć droga jest wyłożona asfaltem, przypuszczam, że mało kto tędy jeździ. 

Z radia sączyły się jakieś niemrawe dźwięki ze stacji, którą włączył Toby na chybił trafił. Redaktor paplał coś o jakimś pasjonującym rodzaju drapieżnego grzyba. Tak, podobnież coś takiego istnieje. Nie skupiałem się jednakże na jego słowach, bo prawdopodobnie bym usnął. Mówił strasznie monotonnie, a słowa zlewały się w jedno. Przełączyłem go wreszcie, żeby przypadkiem nie uśpił Patrice, bo jak walniemy w pobocze, podejrzewam, że nie będzie co zbierać. No cóż, zostało jeszcze chyba z... Pięć godzin...? Nie ma nawet porządnej szesnastej, a świat na zewnątrz już wygląda ciemno. Z winy chmur i ogromnej ilości drzew wokół, jak sądzę. Nie pozostaje mi nic innego, jak wytrwać w niespaniu i oczekiwać upragnionego domu.

PoV Tim

Około godziny dwudziestej, kiedy słońce samoistnie uciekało za horyzont, zacząłem poznawać mijane tereny. Zabudowa, droga, drzewa. Prowadziłem na nowo, bo Patka półtorej godziny temu była już zbyt senna, a ostatnią potrzebną nam rzeczą był wypadek. Jeszcze jakieś półgodziny i jesteśmy w domu. Dosłownie. Towarzystwo chyba całkowicie mi posnęło, bo i nawigujący Brian, i Patka, i Toby, i Carrie siedzieli w niemalże idealnej ciszy. Za idealnej, bo nikt się nie poruszał. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jeśli umieją spać, to dobrze. Misja nie należała do najgorszych, ale byle jakie wydarzenie w ludzkim życiu, czasem naprawdę błahe, jeśli spojrzeć na nie okiem osoby trzeciej, potrafiły być traumą. Mówi się, że idzie się przyzwyczaić, ale czasem niektóre rzeczy pozostają wciąż tak samo straszne. Taka już ludzka psychika. I nie da się je zmienić na siłę, jeśli chce się mieć wciąż tego samego człowieka u boku. 

Wreszcie, po prognozowanych trzydziestu minutach wjechałem w las. Nasz las. Ostatnią rzeczą na dziś jest po prostu zostawienie samochodu i przyniesienie choć części bagaży. I misję nieoficjalnie można uznać za wykonaną. Oficjalnie zakończy ją Operator jutro, podsumowując wszystko. Zajechałem do garaży parkując od razu i szturchnąłem Briana. Chwilę coś mamrotał, ostatecznie budząc się. Pobudziliśmy resztę i w milczeniu zabraliśmy bagaże, ruszając do domu, gdzie z resztą byliśmy niedługo potem. Nie szło mi już zbytnio myślenie, bo skutecznie myśli zaprzątała jedna rzecz. Łóżko i moment, w którym będę się mógł w nim położyć. A ten moment nieprzyjemnie się odwleka. Wreszcie zostawiwszy obuwie i pakunki przy wejściu rozeszliśmy się do pokoi. Miłe uczucie znaleźć się w jednym z nielicznych miejsc, w których czuję się naprawdę dobrze, po tak długim czasie. Nie miałem ochoty już nawet brać prysznica i zwyczajnie położyłem się do łóżka. Chyba logicznym jest, że zasnąłem od razu. 

PoV  Patrice

Rankiem wstałam bardzo wcześnie, bo aż o jedenastej. To była oczywiście ironia. Trzynaście godzin snu to chyba jeszcze nie mój rekord, ale raczej jestem już bliżej niż dalej. Przeciągnęłam się, ziewając lekko. Przez okno nieśmiało zaglądało słońce. Carrie jeszcze leżała, czy śpiąc, nie wiem. Była do mnie zwrócona tyłem. Nie chcąc jej przeszkadzać, uszykowałam sobie ubranie i ruszyłam do łazienki, celem odświeżenia, czego porządnie brakowało mi po wczorajszej podróży. Operator zapewne w godzinach popołudniowych zarządzi spotkanie, podsumujemy wszystko i prawdopodobnie dostaniemy "wolne". 

Łazienka szczęśliwym trafem była wolna. Zmieniłam to prędko, zajmując ją i bez zbędnej zwłoki, uprzednio ustawiając ciepłą wodę, weszłam pod prysznic. Cudowne uczucie. Jakby zwieńczenie tego wszystkiego. Duchowne zakończenie. A wraz z wodą spływają wszystkie obciążenia, znikając z pola widzenia. Wyszłam i osuszyłam się po kilkunastu minutach. Rozczesałam włosy, przecierając je ręcznikiem i poczyniłam masę tym podobnych pierdół. Doprowadziwszy się już do całkowitego porządku wyszłam, kierując się do kuchni. Od wczorajszego dnia oprócz bycia zmęczoną, zdążyłam też zgłodnieć. Schodząc po schodach usłyszałam już czyjeś krzątanie się po kuchni. Czyli nie zerwałam się pierwsza, jak myślałam. A jednak, osoba w pomieszczeniu była ostatnią, której się tam spodziewałam. Przy blacie stał Toby, szykując śniadanie dla wszystkich. Poznałam po przygotowanych nakryciach i ilości kanapek. No proszę, a Tim się śmiał, że żaden z Toby'ego kucharz

- Dzieńdoberek! - rzuciłam z uśmiechem

- O, proszę, powitać! - wyszczerzył się chłopak - Idealne wyczucie. Zakładam, że jesteś głodna? - rzekł chłopak, nie przerywając czynności

- Oj tak... - zaśmiałam się

- To siadaj. Już gotowe. Dla innych też będzie - brunet przeniósł jedzenie na stół. Dosiadł się i po chwili jedliśmy śniadanie, dla miłej odmiany wygłupiając się jak dzieci. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro