Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

80.

PoV Brian

Na podwórze wbiegliśmy niedługo potem. Założę się, że Ryan był tu dosłownie przed chwilą. Wkradliśmy się na taras. Zajrzałem dyskretnie przez szybę. Ujrzałem związanych Tima i Patkę, niemal leżących na podłodze. Stali nad nimi Zack i Andrew, a Ryan właśnie znikał na schodach. Popatrzyłem na Toby'ego. Nie ma co wbiegać tam na spontanie bo złapią i nas. Pytanie tylko, co zrobić? Zamyśliłem się intensywnie, wodząc wzrokiem po okolicy. Zatrzymałem się na czymś błyszczącym w krzakach. Podszedłem to tej rzeczy. Niebiosa, nie wierzę w to, co widzę. Strzelba Ryana. Podniosłem ją prędko. Strzelał z niej tak dużo razy, że wątpię, by coś mu zostało. Sprawdziłem na wszelki wypadek i mile się zaskoczyłem. Znalazłem tam jedynie dwa pociski, ale to już coś. Zbliżyłem się do Toby'ego i nachyliłem do jego ucha, tłumacząc skrótami plan. Kiwnął głową i stanął przy drzwiach w sposób, w który nie było go widać. Rzuciłem ostatnie szybkie spojrzenie na wnętrze, celem sprawdzenia w którym miejscu kto stoi. Odsunąłem się. Toby uniósł rękę z wystawionym trzema palcami. Kolejno chował następne. Trzy... Dwa... Jeden! Drzwi stoją otworem. Oczy wszystkich zwrócone na nas z zadziwieniem. Nim ktokolwiek zdążył się ruszyć, oddałem dwa strzały. Celne strzały. Chcieli zareagować. Chcieli walczyć. Chcieli bronić swój los, nieunikalnie zmierzający do porażki. Nie udało się. Najpierw upadł Zack, z niemym grymasem furii na twarzy. Strzałka sterczała mu z policzka. Zaraz potem Andrew, runął do tyłu na podłogę z głośnym hukiem. Jego trafiłem w umięśnione ramię. Jeśli jest to ta sama substancja, którą dostałem ja, będą tak leżeć do następnego dnia. Albo i dłużej. Toby wpadł do środka chwilę przede mną. Ostrożnie rozciął liny. Pomogliśmy oswobodzić się spętanej dwójce. Kiedy stali już na nogach, nie mogłem się powstrzymać i zwyczajnie przytuliłem Patrice. Dziewczyna odwzajemniła uścisk. W trakcie trwania całej tej walki najbardziej bałem się o nią. Teraz wiem, że jest bezpieczna. I dla mnie jest to już jeden sukces.

PoV Tim

Oswobodziwszy się pognałem w górę schodów z Toby'm. Głowa nadal bolała mnie po uderzeniu tego dryblasa, ale zdążyłem już dostatecznie dojść do siebie. Adrenalina dalej szalała. Co z Carrie? Co zastała na strychu? Gdzie Ryan? I kim jest ta cała Rachel? Drzwi na poddasze stoją otwarte... Nadchodzi moment, w którym prawdopodobnie wszystko się wyjaśni. Momentalnie znalazłem się w pokoju. Widok, jaki tam zastałem był po prostu... Nie do ogarnięcia umysłem. Nad ciałem rudej kobiety klęczała Carrie, naprzeciw niej zaś wściekły Ryan, trzymający w ręce jej maskę. Niedobrze... Zna jej wygląd... Słysząc nas, odwrócił się z czystym ogniem w oczach

- JAK MOGLIŚCIE?! PODŁE SZCZURY! - rzucił się w naszą stronę. Toby wysunął się nieco naprzód i zamachnął toporkiem. Trafił w brzuch mężczyzny. Cios nie był śmiertelny, tego jestem pewien, ale za to skutecznie ostudził jego żądzę zemsty. Momentalnie znaleźliśmy się z Toby'm przy Carrie. Zdawała się być całkowicie nieobecna. Pomachałem jej przed oczami

- Hope! Hope! Spójrz na mnie! - dziewczyna podniosła niemrawo wzrok. Widać, że ledwie kontaktuje. Nie ma czasu, musimy stąd jak najszybciej uciekać

- Weź jej maskę - rzuciłem do Toby'ego, a sam uniosłem dziewczynę i ostrożnie przełożyłem sobie przez ramię. Ruszyłem prędko w dół schodów, gdzie czekali już Brian i Patrice. 

- Nie ma czasu, wyjaśnienia potem! - rzuciłem prędko, widząc wyraźne pytanie w oczach tej drugiej. Ruszyliśmy po kolei do wyjścia. Biegliśmy przez las najszybciej jak się da. Drzewa zamazywały się w jedną, szaro - brązową plamę. Nadchodził deszcz. Pierwsze krople przedzierały się już przez gęste korony drzew. Nie wiem, czy zdążymy przed oberwaniem chmury do domu. Ale nie to jest ważne. Ten dzień był chyba jednakową traumą dla wszystkich. Jeszcze nigdy nie byłem na misji pokręconej w ten sposób. Zdarzały się bardzo dziwne i myślę, że tą mogę do takich spokojnie zaliczyć. Mam nadzieję, że Operator skontaktuje się z nami. Nie mam zwyczajnie pojęcia, co dalej. Może Carrie zdoła co nieco opowiedzieć, kiedy trochę dojdzie do siebie. Oby miała coś, co da nam jasny znak, czego mamy się dalej spodziewać. I co robić. Krople coraz gęściej uderzały w ziemię, wokół narastał szum. Widoczność stopniowo się zmniejszała. Tym lepiej dla nas. Po kilkunastu minutach wyczerpującego biegu, dom nareszcie wyłonił się zza bariery, którą przygotował Operator. Weszliśmy jak najszybciej do środka. W samą porę, bo deszcz jedynie się rozkręcał. Dostaliśmy się do izby. Po krótkiej chwili zorientowaliśmy się o czymś. Na stoliku leżała kartka, zapisana typowym pismem Operatora. To znaczy typowym, jak na misje, jego prawdziwe pismo było staranne i ozdobne. Tu natomiast, na najzwyklejszej, białej kartce, zapisane było węglem zdanie, które w jakimś stopniu na pewno poprawiło nam humor, komu jak - to już nie ważne. "Zadanie wykonane". Tylko... Dlaczego? Jak? Może jednak lepiej burzę mózgów zrobimy za chwilę. Skierowaliśmy się w ciszy do pokoju - sypialni. Toby wyciągnął z szafy kilka innych koców. Rozdał każdemu po jednym. Wszyscy byliśmy lekko przemoknięci. Najpierw jednak ostrożnie posadziłem Carrie na pryczy i okryłem kocem. Nadal wydawała się nieobecna, co trochę mnie zmartwiło. Myślę jednak, że najlepszym lekarstwem będzie czas. Usiadłem na swojej pryczy, milcząc przez chwilę. Myślę, że wystarczającą chwilę

- Jest ktoś, kto chciałby opowiedzieć, co robił w ciągu dzisiejszego dnia? - spytałem, nie precyzując do końca. Wszyscy wiedzieli o co mi chodzi. Nie spodziewałem się natomiast takiego odzewu

- J-Ja wcale nie chciałam j-jej zabijać... - powiedziała cicho Carrie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro