78.
PoV Patrice
Podczas, gdy Tim zajął się Andrewem, ja walczyłam z Zackiem. Był już ostro zmęczony, poruszał się dosyć wolno. Unikając ciosów, dezorientowałam go uderzeniami skrzydeł. Wreszcie osunął się na ziemię. Czyżby tak szybko odpuścił? Zdumiewające. Zachowałam jednak ostrożność, wyciągnąwszy ręce przed siebie z zamiarem chwycenia jego nadgarstków. A wtedy zrozumiałam, jak duży błąd popełniłam. W jednej chwili role się odwróciły, i to nie ja trzymałam jego nadgarstki, a on moje. Perfidny ruch. Jego zmęczenie było tylko złudą. Obrócił mnie, dosyć boleśnie ciskając na ziemię. Poczułam jego stopę na plecach i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, unieruchomił również moje nadgarstki. Pozostawały mi tylko skrzydła. Spróbowałam uderzyć nimi mężczyznę, niestety ten przyjął taką pozycję, która skutecznie mi to uniemożliwiała. Nie panikowałam, ale obawa zaczęła wkradać się w moją podświadomość. Non stop usiłowałam się jakoś wyrwać, czasem nawet zdoławszy zdzielić napastnika
- Ani drgnij smarkaczu! To może wyjdziesz z tego żywo - rzucił Zack. Tim usłyszawszy jego głos spojrzał w tę stronę. Nie zajęło mu to dużo czasu, a jednak Andrew wykorzystał tę chwilę idealnie. Ciosem potężnej pięści powalił chłopaka, skutecznie go ogłuszając. Rzuciłam wiązankę przekleństw i znów zaczęłam się szarpać. Spotkało się to tylko z ponownym obezwładnieniem mnie
- Mówiłem coś, szczeniaku! - warknął z góry - Andrew, bierz go i idziemy stąd. Ryan i Rebbeca muszą sobie poradzić z tamtymi sami - facet poderwał mnie w górę i pochylił się nade mną - A teraz mnie posłuchaj, gówniaro. Idziesz. Bez żadnych numerów. Bo zapłacisz albo ty, albo ktoś z twojej uroczej paczuszki. Zrozumiano?! - miałam ochotę napluć mu w twarz, ale na szczęście uniemożliwiała mi to bandamka i rozsądek. Do diabła, jeśli chodziłoby tylko o mnie, nawet bym go kopnęła. Ale kiedy w grę wchodzą pozostali nie zamierzam nijak wpłynąć na ich niekorzyść. Andrew dosyć niedelikatnie poderwał Tima z ziemi i najzwyczajniej zaczął go wlec. Ruszyliśmy w stronę domu. Weszliśmy na ganek i do środka. Potem do piwnicy. Tam też Zack wyciągnął zwój jakiegoś sznura. Obwiązał mi nim ręce, dodatkowo potem pętając jeszcze skrzydła. Całość przytwierdził jeszcze od talii, krępując na koniec resztką sznura nogi. Nie miałam żadnej możliwości ruchu. Mogłam się tylko wić, a to nie przynosiło mi nic. Kolejnym zwojem mężczyzna spętał Tima w podobny sposób. Chłopak dopiero dochodził do siebie. Zaciągnęli nas do przedsionka. Zack wyciągnął krótkofalówkę
- Ryan? Ryan kuźwa, odezwij się! - krzyknął do słuchawki. Po serii szumów udało się dosłyszeć zniekształcony głos wcześniej wspomnianego
- Co jest, Zack?
- Gdzie jesteście i co robicie? - zapytał mężczyzna
- Gonimy tę dwójkę. Biegną w stronę pól - rzucił głos po drugiej stronie. Zwróciłam uwagę, że rzeczywiście musi trwać gonitwa, bo szumy są niesamowicie głośne, a zdania wypowiadane przez tego całego Ryana są rwane i przeplatane ciężkimi oddechami
- Jak to dwójkę? Była ich piątka! - zdenerwował się Zack
- Nie wiem, szefie. Tylko oni tam byli - odezwał się ponownie. Mężczyzna rzucił potężną wiązankę przekleństw
- Wracaj natychmiast i szukaj tego piątego! - chyba mówił o Carrie
- A co z Rebbecą? - padło pytanie z głośnika
- Niech sobie sama radzi! Nie jest dzieckiem! A my mamy tutaj tę dwójkę czy tak, czy tak. Aha, jeszcze jedno. Zanim zaczniesz przyjdź do bazy - uciął i schował krótkofalówkę. Podszedł do mnie, chyba tylko dlatego, że Tim jeszcze nie kontaktował
- A teraz smarku łaskawie powiesz mi co to wszystko miało znaczyć, albo Andrew będzie miał nowy worek treningowy z twojego kolegi - mówił takim tonem, jakby zamieniał się w psa. Cały czas warczał i warczał
- A czego się spodziewasz? Wezwałeś to jesteśmy. Jakbyś nie wiedział, twoje zabawy naprawdę działają i przynoszą więcej krzywd i szkód niż czegokolwiek innego - odcięłam się
- No proszę, ptaszyna nam będzie morały prawić. Chętnie przeszedłbym się po Rachel, ale waszej dwójki nie idzie zostawić w towarzystwie jednej osoby. No już smarkaczu, nie udawaj. Jak Ryan przyjdzie, przyprowadzi wam Rachel. Ona sobie z wami porozmawia - Zack podszedł do Tima i spoliczkował go ostro. Chłopak natychmiast otworzył oczy i spojrzał na niego nienawistnie. Ja tymczasem zastanawiałam się nad jednym. Kim jest Rachel...?
PoV Toby
Udało nam się wybiec już całkiem daleko. Kierowaliśmy się w stronę pól kukurydzy. Istnieją spore szanse, że tam ich zgubimy. W pewnym momencie usłyszeliśmy krótką wymianę zdań za nami. No proszę, Ryan odpada. Darł się na tyle do tej swojej krótkofalówki, że usłyszeliśmy wszystko. Czyli mają Tima i Patrice... Jest źle, oj bardzo źle. Musimy działać. Zerknąłem na Briana, pokazując na toporek i za siebie. Po chwili zastanowienia chłopak kiwnął głową. Dalej na migi przekazaliśmy sobie dalszą część planu. Odbiłem w lewo. Brian w drugą stronę. Okrążyliśmy ją w taki sposób, że teraz wyglądało, jakby to ona uciekała przed nami. Nie była jednak na tyle nierozważna. Wyhamowała i obróciła się. Twarz lśniła jej od potu, nogi lekko drżały. Wyciągnęła z kieszeni nóż motylkowy i ruszyła w stronę Briana, który akurat stał bliżej. Chłopak złapał jej rękę, w której trzymała nóż i wykręcił ją w taki sposób, że dziewczyna upadła na ziemię. Znalazłem się obok w jednej chwili. Dziewczyna zdążyła wstać, na szczęście bez noża. Chyba dostrzegła, że szala porażki przechyliła się w jej stronę, bo zaczęła rozpaczliwie biec przed siebie. Nic jednak nie było w stanie jej już uratować. Zamachnąłem się toporkiem i cisnąłem w nią z całej siły. Ostrze cięło powietrze z zabójczą prędkością, obracając się szaleńczo. Krzyk dziewczyny urwał się prędko, kiedy narzędzie wbiło się w jej plecy, a ona sama upadła na ziemię, drgając w konwulsjach. Kilka minut i było po wszystkim. Zawróciliśmy szybko w stronę domu, zostawiając śpiącą snem wiecznym, kobietę na polu kukurydzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro