Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68.

PoV Tim

Stąpając bezgłośnie ruszyliśmy do pierwszego pomieszczenia. Rozglądałem się uważnie. Na nasze szczęście chyba nie posiadali żadnych większych, luzem biegających zwierząt. Albo jeszcze o nich nie wiemy. Pokojem okazała się być kuchnio-jadalnia. Ot, zwykły, mały pokoik z oknem wychodzącym na ulicę, przez które wpadał snop światła z lampy ulicznej. Przy jednej ścianie znajdowała się meblościanka, piekarnik, lodówka i wszystkie pozostałe sprzęty typowe do czynności wykonywanych w kuchni, naprzeciw zaś średniej wielkości drewniany stolik, zasłany obrusem w czerwono - białą kratę. Przy stole stało pięć krzeseł. Aż tylu ich tu mieszka, czy po prostu mają zapasik? To też się okaże. Jak na razie wiemy tylko o trójce. Reszta wyjdzie w praniu. Jak się okazuje, z kuchni było też przejście do salonu, czyli drugiego pomieszczenia. Na tyle, na ile pozwoliła mi ciemność, ogarnąłem pomieszczenie wzrokiem. Raczej skromne i małe. Był tu tylko kredens, zagracony czymś, czego dokładnie nie mogłem poznać ze względu na widoczność. Bliżej nas była też i mała sofa, obszyta jakimś ciemnym materiałem. Naprzeciw niej mały, pewnie nieco zabytkowy, kwadratowy telewizor. Trochę nieokreślonych kwiatów w różnych miejscach i kolejne przejście, na zewnątrz. Pewnie do ogrodu. Znów wyszliśmy na korytarz. Ostatnim pomieszczeniem była łazienka. Dosyć zaniedbana, kremowe kafelki już dawno nie widziały chyba miotły. Zapach także był nieciekawy. Przejrzawszy wszystko możliwie jak najszybciej, wycofaliśmy się stamtąd. Pozostało ostatnie piętro. Bezgłośnie wdrapaliśmy się po schodach, wyłożonych jakąś kolorową wykładziną. W absolutnej ciszy dałem znak ekipie, abyśmy się rozdzielili. Pokoi było tu nieco więcej, bo aż pięć, plus kolejne, wąskie schody na poddasze. Ruszyłem do pokoju położonego najdalej od schodów, z zachodniej strony budynku. Drewniane drzwi były lekko uchylone. Ostrożnie i bardzo powoli pchnąłem je. Mozolne zadanie. Wyczuj humor zawiasów i pchnij tak, żeby nie zaczęły piszczeć. Czasem możesz w nie uderzyć z rozpędu, a one będą milczeć. Innym razem ledwie je dotkniesz, a pisk niesie się już na cały dom. Te jednakże były skore do współpracy przy odpowiednich warunkach. Powoli uchyliły się, dając mi dostatecznie dużą szparę, abym mógł wejść bez ryzyka do środka. Jak się okazało, mój zachód nie poszedł na marne. Na łóżku leżała rozciągnięta kobieta. Blond włosy rozsypały się po poduszce, tworząc wokół jej głowy jasną aureolę. Kołdra skopana była gdzieś w kąt łóżka. Spała głęboko, jej powieki drgały. Faza REM. Coś jej się pewnie śni. Nikłe źródło światła z ulicy (bo po tej stronie domu znajdował się jej pokój) dawało mi możliwość swobodnego rozejrzenia się, bez konieczności badania wszystkiego zmysłami innymi niż wzrok. Pokój na pozór nie wyróżniał się niczym. Zwykła, kobieca sypialnia. Jedynymi rzeczami rzucającymi się w oczy były skrzypce i masa plakatów na ścianach. Czyżbym trafił na fankę kina grozy? Rozpoznałem Jack'a Torrenc'a, Pennywise'a, Samarę Morgan, Babadooka, Jasona Whoores'a, laleczkę Chucky i oczywiście Freddy'ego Kruegera, którego nie mogło tu zabraknąć. Plakatów było znacznie więcej, ale nie zamierzałem sobie zawracać głowy identyfikacją kto na którym jest. Moją uwagę przykuła jeszcze jedna rzecz. Na szafce leżała rzucona niedbale kamera. Bez większego zastanowienia zgarnąłem ją do kieszeni. Mam plan, jak możemy ją wykorzystać, pomijając już oczywiście przejrzenie zawartości. Wycofałem się cicho, delikatnie przywracając drzwi do wcześniejszego stanu. Nie potrzebujemy wzbudzać więcej podejrzeń, brak kamery zrobi to już doskonale. Chyba, że śpiąca blondynka jest naprawdę nierozgarniętą osobą i nawet tego nie zauważy. Skoro jednakże siedzi w takiej branży, wątpię, aby taka była. Nie ma miejsca na fajtłapy, jeśli chodzi o takie sprawy. Zawróciwszy do korytarza, zastałem tam tylko Carrie. Na migi przekazała mi "Nic ciekawego", machając lekko ręką. Skinąłem głową. Niedługo potem pojawił się też Brian. Stanął w ciszy obok nas. Patka i Toby wyszli niemal jednocześnie dosłownie dwie, może trzy minuty później. Popatrzyliśmy po sobie i zgodnie ruszyliśmy w stronę schodów. Pochód prowadził Brian, najskuteczniejszy "Włamywacz". Za nim ja, potem Carrie, następnie Toby, natomiast pochód zamykała Patrice. Kiedy Brian miał już naciskać klamkę, znieruchomiał. Wsłuchałem się w ciszę, chcąc odnaleźć źródło jego zachowania. I po chwili trafiłem. Kroki. Na strychu ktoś był. Wyraźnie było słychać, jak przemieszczał się wzdłuż pomieszczenia. Niestety, nie było możliwości zajrzenia tam. Żadnej dziurki od klucza, czy choćby najmniejszej szpary. Obróciłem się w stronę Carrie i bezgłośnie dałem znak odwrotu. Skinęła głową sama odwracając się i informując na migi Toby'ego. Z Patką też poszło gładko. Wycofaliśmy się cicho na korytarz. Nagle zza drzwi na poddasze dało się słyszeć łoskot. Jakby coś upadło. Po cichu cofaliśmy się z nadzieją, że dźwięk nie pobudził reszty. Nie ubliżając Carrie (czy w tym przypadku Hope), nadzieja matką głupich. Z drzwi dosłownie obok Patrice dało się usłyszeć głośne klnięcie i rozgniewane kroki. Przyspieszyliśmy dwukrotnie w stronę schodów. Ledwie na nie weszliśmy, drzwi otworzyły się z hukiem i wyszedł z nich jakiś mężczyzna. W ciemności nie widziałem zbyt wielu szczegółów. Od razu ruszył w stronę strychu, a my wykorzystując fakt, że jest zajęty czymś innym zwinęliśmy się po cichu w stronę piwnicy. Ciszę zmąciło gwałtowne otwarcie drzwi, jak zakładam, tych na strych. Dało się słyszeć podniesiony baryton mężczyzny. Nie wiem, z kim rozmawia, ale wyraźnie nie jest zadowolony. Nie dobrze... Ledwie weszliśmy na piwniczne schody, sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Trzaśnięcie drzwi, a po nich te same rozgniewane kroki niby nie zwiastowały nic złego. Dopóki nie zaczął schodzić po schodach. Nie wiem, co go tu u licha ciągnie, ale natychmiast musimy uciekać! Nie możemy pozwolić sobie na bieg, wtedy na bank by nas odkrył. Poruszaliśmy się więc prędkim krokiem. Weszliśmy do pomieszczenia z otwartym przez nas oknem. Najpierw pomogliśmy wyjść po cichu Patrice, tak, aby jej skrzydła nie strąciły niczego. Potem wymknęła się Carrie. Toby także prędko opuścił dom. I wtedy sytuacja nabrała jeszcze gorszych obrotów. Na korytarz wlała się fala światła. Łuna wpadała przez drzwi. Już słyszałem tupot bosych stóp na schodach. Podsadziłem Briana i sam prędko zacząłem się wdrapywać. Był już niedaleko drzwi, jakimś cudem kierując się dokładnie w miejsce, gdzie byliśmy, jakby miał jakiegoś pieprzonego GPS'a, na szczęście jednak udało mi się uciec. Adrenalina skoczyła. Ręce zrobiły się zimne, nawet mimo rękawiczek. Dołączyłem do ekipy i prędko pokazałem, aby uciekać. Teraz nie ma już czasu. Nocny jogging jest chyba legalny, co nie? Gość może być tylko zdezorientowany otwartym oknem, nie ma innej możliwości zorientować się, że ktoś był w tamtym pomieszczeniu. Chyba, że będziemy tu stać jak kołki, a on wyjrzy na zewnątrz. Na szczęście byliśmy już poza jego podwórkiem i wciąż biegliśmy. Ta sytuacja jest strasznie dziwna. Jak mógł się o nas dowiedzieć? Bo chyba nie szedł sobie ot tak po prostu w środku nocy, do tego jednego na cały dom pomieszczenia, w którym akurat byliśmy my. Muszę dowiedzieć się, kto był w jego pokoju. Może jakimś cudem go obudził? Nie wydaje mi się to prawdopodobne. Nawet choroba Toby'ego nie ujawnia się na misji, gdzie brunet wyjątkowo potrafi zachować się odpowiedzialnie. Podejrzane to wszystko...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro