Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

67.

PoV Toby

Obudziłem się właściwie idealnie. Przez jedno z okien zaglądały pocięte gałęziami promienie dogorywającego słońca. Zmierzch nastąpi zapewne w ciągu kilkunastu minut. Usiadłem na pryczy i przeciągnąłem się ziewając. Nie wiem, jakim cudem zasnąłem i dlaczego tak mocno, ale zalety tej sytuacji były takie, że roznosiło mnie wręcz. Dotrwam co najmniej do trzeciej i to bez kawy! Cóż, były i minusy. Wiem, że tego pożałuję, ale Tim spał tak słodko, a ja po prostu nie mogłem przepuścić okazji. Wstałem cichutko, złapałem go za kostki i gwałtownie pociągnąłem. Nim zdążył się na dobre obudzić, przeżywał gorące rendez-vous z podłogą. Mój śmiech przy okazji pobudził resztę

- Ciebie to już do reszty powaliło?! - Tim siadł na podłodze i spojrzał na mnie wściekle

- Jak pewnie wiesz, ale jesteś tępy, już dawno... - Usłyszałem śmiech Patki i Briana

- Przyganiał kocioł garnkowi... Mam ci przypomnieć, jak uprawiałeś dziki breakdance na lodzie do tego stopnia, że ci spodn...

- NIE KOŃCZ! - Mayday, mayday! Ma lepsze haki! Cholera! Pokój wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem

- A czy ja ci mam przypomnieć... - zacząłem

- Że mamy dziś misję i wypadałoby się przygotować? Oh, rzeczywiście Toby. Dobrze, że mówisz - rzuciła Patka, uśmiechając się pod nosem. Wymamrotałem coś pod nosem i niechętnie postanowiłem zakończyć dyskusję. Na razie. Wojna jeszcze trwa, ale misja w sumie ważniejsza. Wolę walczyć z Timem na pociski, niż z Operatorem na... Cokolwiek. Bo to nie byłaby walka. To byłaby sieczka, starłby mnie w proch. Niebiosom dzięki, że na razie nie chce... 

Przeczesałem włosy palcami. Tim i Patrice zaczęli już układać plan, a Carrie poszła po sprzęt. Brian czekał z boku na jakieś decyzje. Podszedłem do chłopaka z zamiarem czekania obok. Niedługo potem Carrie skompletowała sprzęt

- No dobra, ekipo. Plan na dziś banalnie prosty. Zwiedzanie, ale tak, żeby nas nie złapali. A w miarę możliwości nawet nie widzieli. Stroje tradycyjne. Każdy powinien mieć ze sobą małych rozmiarów broń białą, latarkę, mały zwój liny, o tej - Tim w trakcie swojego monologu pokazał na jedną z cieńszych - Plus oczywiście swoje tradycyjne dodatki. Wchodzimy, oglądamy, wychodzimy. Jakieś pytania? - chłopak popatrzył na nas. Podniosłem rękę

- Słucham, Toby - tym razem odezwała się Patrice

- A jak coś się nie powiedzie to w ramach ofiary możemy poświęcić Tiiiima? - spytałem głosem małego dziecka. Odpowiedź była jednoznaczna 

- NIE. - synchronicznie rzucili Tim, Brian i Patka. Wielka szkoda...

PoV Brian

Ruszyliśmy w noc. Chłodne powietrze wdzierało mi się do płuc. Tutejszy klimat był odrobinę chłodniejszy. Lekki wiatr potęgował to uczucie, choć temperatura pewnie nawet nie schodziła poniżej zera. Las był zupełnie ciemny. Drzewa szumiały i drżały, zupełnie jakby łącząc się w naszym napięciu. Kto wie, może i sam Operator zaszczyci nas swą obecnością? Choć wątpię, aby zrobił to dzisiaj. Spojrzałem przed siebie. Chyba się zbliżamy... Polegam tylko na zmysłach słuchu, węchu i dotyku, a ścieżka właśnie przekształciła się w brukowaną drogę. Na miejscu będziemy już wkrótce. Nasze kroki odbijały się echem po lesie. Nie było śladu przedstawicieli fauny. W sumie może to i dobrze, ucieczka przed niedźwiedziem nie byłaby teraz wskazana. 

Wreszcie znaleźliśmy się przy domu. Mi przypadł zaszczyt, jeśli mogę tak powiedzieć, rozbrojenia zamka w piwnicznym okienku. Nie było zbyt duże, miało może z metr szerokości i trzy czwarte metra wysokości. Dla nas idealnie. Ostrożnie otworzyłem je. Pierwsza poszła Patka. Zaraz za nią Tim. Potem ja, Toby i Carrie. Z dworu padały nikłe promienie lampy, co nieco mąciło ciemność, ale i dawało nam szansę przejścia bez żadnych wpadek typu wywrócenie, czy zrzucenie czegoś. Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów. Przy ścianie naprzeciw okna stał stół z różnej maści i odmiennych zastosowań narzędziami, po lewej stały jakieś stare, zawalone rupieciami pudła. Po prawej zabytkowy kredens. Ruszyliśmy do drzwi. Cienki korytarzyk prowadził do schodów, po bokach zaś znajdowała się jeszcze para drzwi. Jedne z lewej, drugie z prawej. Zaczęliśmy od tych drugich. Ostrożnie nacisnąłem klamkę. Nie obawiałem się zostawienia odcisków, bo podobnie do wszystkich, nosiłem rękawiczki. Pokój okazał się być czymś w rodzaju spiżarni. Obstawiony był regałami z różnymi przetworami. Na dobrą sprawę nic ciekawego. Zawróciliśmy więc, zawczasu sprawdziwszy jeszcze, czy nie ma nigdzie żadnych, dodatkowych, ukrytych przejść. Ostatni pokój piwnicy był już nieco dziwniejszy. Znajdowała się tu dziwna maszyneria. Jak obstawiam, sprzęt do tych ich wszystkich dziwacznych badań i rytuałów. Nie rozumiem takich ludzi... Przecież oczywistym jest, że ten wątły, równoległy świat istnieje, więc na cholerę go burzyć? Przejrzeliśmy wszystko pobieżnie. Mnie osobiście udało się rozpoznać maszynerię do wykrywania obecności, której nazwy nie znałem. Były jeszcze jakieś noktowizory, lampy ultrafioletowe, aparaty na podczerwień, specjalistyczne kamery, mnóstwo, naprawdę mnóstwo elektroniki. Sprawdziliśmy tradycyjnie, czy nie ma jakichś ukrytych przejść. I tu takich nie znaleźliśmy. Zostawiając wszystko w stanie, w jakim zastaliśmy, ruszyliśmy w stronę schodów. Korytarzyk był raczej wąski, byliśmy zmuszeni iść jedno za drugim. Pachniało starym papierem, kurzem i naftą. Skąpane w ciemności schody okazały się być dosyć krótkie. Prowadziły do czegoś w rodzaju przedpokoju. Na wprost znajdowały się drzwi frontowe, potem jakieś trzy pokoje i schody na piętro. Czyli mamy trochę roboty... Pora zaczynać rekonesans właściwy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro