66.
PoV Patrice
Po dwudziestu minutach lotu niemal pod samymi chmurami, w dole wyłoniły się ślady działalności człowieka. Pierwszym, była usypana żwirkiem aleja, prowadząca do pewnego momentu w las. Po bokach stały ławki. Im dalej, tym więcej było rzeczy. Kosze na śmieci, latarnie, zamiast żwiru kostka. Potem pojedyncze budynki. Zauważywszy drewnianą budkę z wskaźnikiem wiatru, skręciłam na wschód. Tak było we wskazówkach od Operatora. Potem lot przez jakieś dziesięć minut i powinnam ujrzeć nasz cel. Tak też się stało. Niewielki domek wykonany metodą sidingu, cały pokryty białymi listwami. Choć białe było tu już określeniem spóźnionym. Z upływem, jak się domyślam, lat, zdążyło zszarzeć i obrosnąć czymś zielonkawym. Dach stanowiły ciemnoszare, zblakłe od słońca dachówki, które zapewne kiedyś były czarne. Ot, niezbyt wyróżniający się domek, otoczony niewielkim podwórkiem, na którym znajdowała się jakaś średnich rozmiarów szopa, mała grządka z warzywami i kilka drzew. Pozory. Ciekawią mnie ci ludzie. W ogrodzie widziałam tylko drobną kobietę. Z tej wysokości dostrzegałam jedynie, że chyba wyrywa chwasty. Była ubrana w pomarańczową sukienkę. Jasne włosy ładnie z nią współgrały. Reszty na chwilę obecną nie mogłam dostrzec. Później dostrzegłam także i mężczyznę. Wysoki kulturysta, siedział w samych spodenkach w hawajski wzór. W przeciwieństwie do kobiety, on nie wyglądał już tak przyjaźnie. Ciemne, krótko przystrzyżone włosy, groźny wyraz twarzy i ramiona w tatuażach. To wszystko, co mogłam dostrzec, obleciawszy domostwo dookoła. Wiem jeszcze, że w domu ktoś był. Słyszałam, jak krzyczy do kobiety coś w deseń "Pospiesz się i ugotuj obiad". Może i bym jej współczuła, ale wiem, czym się parała. Lub robi to nadal. Cóż. Rekonesans mamy. Wypadałoby zajrzeć tu jeszcze całą grupą po zmroku i zbadać pomieszczenia. Podstawa, to wiedzieć na czym się stoi. Żeby nas czymś przypadkiem nie zaskoczyli, bo może być krucho. Spojrzałam na Briana
- Wracamy do reszty? - spytałam cicho. Pokiwał głową. Zawróciłam. Cieszę się, że jesteśmy w rzadko uczęszczanym miejscu, bo widok byłby zapewne aż nazbyt ciekawy dla niewtajemniczonych. W końcu wyglądam jak anioł. A ludzie kochają "Wybryki natury".
Właściwie resztę ekipy spotkaliśmy niedaleko od domu. Rozpoczynali już rekonesans okolicy. Całkiem dobrze poszedł im kamuflaż. Poznaliśmy ich z Brianem tylko po tym, że Tim i Toby jak zwykle się przekomarzali, a Carrie obserwowała ich nieco z boku. Wyglądali natomiast zupełnie jak nie oni. Tim wszystkie włosy upchnął pod słomkowym kapeluszem z fioletową wstążką. Na sobie miał najprostsze, granatowe szorty i białą koszulkę. Carrie szła w zielonej sukience. Włosy związała w taki sposób, że wydawały się dwa razy krótsze. Toby natomiast szedł w krótkich, jeansowych spodenkach i czerwonej bluzce. Nietypowe, jak na nich, zestawienie. My nie przebieraliśmy się jakoś szczególnie, a zważając na sytuację mogłoby się to właściwie przydać. Cóż, zawsze możemy prędko odlecieć. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Dołączyliśmy do nich w, jak się zdaje, kulminacyjnym momencie
- To teraz przyznać się, o co biega? - Zapytałam, równając się z nimi
- Ten tutaj pawian - Toby wskazał na Tima - Stwierdził, że lepiej byłoby mi przebrać się za kobietę, bo i tak nikt by się nie poznał
- A nie miał racji? - spytał rozbawiony Brian. Dostało mu się za to. Szyszką. Po twarzy. Zaczęłam się niepohamowanie śmiać
- Ejejej! On tylko poglądy swoje wyraża! To chyba dozwolone - Tim zaczął bronić brata
- A ty pawianie siedź cicho!
- Bo co mi zrobisz strzykwo?
- Zobaczysz, ameb... - I w tym momencie Toby nie dokończył, dostawszy moim skrzydłem. Najadł się chyba niechcąco piór
- Przestańcie wreszcie biednym zwierzętom ubliżać! - zadrwiłam - I tak są mądrzejsze! - Wybuch śmiechu ze strony Carrie i Briana utwierdził mnie, że trafiłam w dobry cel. Chłopaki spojrzeli, to na siebie, to na mnie i umilkli. Wtedy i ja zaczęłam się śmiać. W podobnych nastrojach, ale zachowując się nieco ciszej, obeszliśmy ogromną część terenu wokół. Natknęliśmy się przy tym na kilka miejsc wartych uwagi. Choćby na przykład korytarze jaskiń, do których można było wejść na zboczu niewielkiej góry, mały wodospad, na zachód od naszego domku, zagajnik bardzo gęsto obrośnięty drzewami, czy choćby nawet pole kukurydzy, nieco bliżej osad. Powoli klarował się plan. Jako, że jedyną niezwiedzoną przez nas dotychczas, kluczową częścią był dom, postanowiliśmy połączyć tak zwane "przyjemne z pożytecznym". Po zachodzie słońca udamy się na zwiedzanie. Jeśli nas wykryją, przywitamy się. Jeśli nie... Następna noc będzie pełna wrażeń.
PoV Carrie
Reszta dnia upłynęła raczej dosyć spokojnie. Wróciliśmy do domku późnym popołudniem żeby nieco odpocząć i coś zjeść. Nie wiadomo ile czasu mógł nam zając nocny rekonesans i co mogło nas tam spotkać. Reszta wybrała alternatywę snu. Ja jakimś cudem nie mogłam usnąć. Leżałam na pryczy wpatrzona w okno. Dziwne, warunki właściwie doskonałe. Cisza - niemal idealna. Temperatura - najlepsza, nie za zimna, nie za ciepła. Oświetlenie - na tyle ciemne, żeby udało się zasnąć. A ja? Gapię się w okno w kompletnym bezruchu i nie mogę zasnąć. Strasznie dużo rozmyślałam. To nie jest moja pierwsza misja, ale wciąż czuję ten sam strach... Czasem trzeba robić różne rzeczy. I nie chodzi mi tu o to, że obawiam się ryzyka czy ran. Ja boję się tego, co sama mogę zrobić. Czy będę tym ogniwem, które zawiedzie w najmniej oczekiwanym momencie? A może zrobię coś nie tak? Może właśnie nie zrobię? Albo zrobię coś, ale komuś? Znam już wymagania Operatora. Pojęłam nacisk rzeczywistości. Zabij, albo zgiń. Wróć z tarczą lub na tarczy. Problem leży w tym, że to jeśli miałabym wybierać, wolałabym sama zginąć... Ale wiem, że nie mogę. Trzymają mnie tu przyjaciele, niestabilny, acz ciepły dom. Nie mam życia usłanego różami. Ale nie mam też powodu się stąd zwijać. A jednak za każdym razem, kiedy przypominam sobie tamten dzień, w którym splamiłam swoje ręce i duszę krwią, mam ochotę w ramach pokuty oddać swoje życie. Walczę z tym. I może kiedyś wygram. Na razie jednak boję się zabijania. Cóż za cudowna hipokryzja. Strach? Czemu nie. Ból? Też da się zrobić. Smutek? Mówisz - masz. Śmierć? Proszę, tylko nie każcie mi zabijać... Te wszystkie sprzeczności... To co się dzieje... Na wszystkie gwiazdy, ja już nie rozumiem niczego! Nie rozumiem swoich myśli. Nie rozumiem swojego serca, które raz krzyczy głośno na tak, innym razem manifestuje nie. Nie rozumiem siebie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro