57.
PoV Patrice
Powoli wracałam do zdrowia i pełni sił. Troskliwa opieka wszystkich wokół przywracała mi także siły psychiczne. Uraz po tym, co zaszło w trakcie mego porwania pozostał, ale zasklepiał się wolno. Pozostał ostatni problem. Skrzydła. Brat Slendermana, Trenderman przyglądał mi się bardzo długo. Wreszcie wziął się do pracy. Dostałam pięć kompletów ubrań dopasowanych tak, aby skrzydła ich nie rozrywały. Miały specjalne dziury na plecach. Był to jednak najmniejszy problem. Przedmiot moich zmartwień był ciężki i nieposłuszny. Niejednokrotnie próbując latać, okładałam się skrzydłami po twarzy, tułowiu i wszystkim, czego tylko dosięgnęły. Latać nie chciały za nic. Ale nie zamierzałam się poddać. Właśnie w tej chwili stałam na łące pod klifem. Z góry obserwowała mnie Carrie z Brianem, a Tim biegał gdzieś niedaleko za Toby'm, który ukradł mu skarpetki. Tak, skarpetki.
Po raz kolejny tego dnia zmusiłam skrzydła do ruchu. Przygotowałam się na uderzenia, które z resztą nadeszły. Skrzydła trafiły mi się naprawdę wredne, muszę to przyznać. Kiedy grad pierzastej furii przestał już mnie okładać, odetchnęłam. Zacisnęłam ręce w pięści. Wymusiłam na skrzydłach, aby się złożyły. Był to mój pierwszy sukces, wcześniej, ledwie odzyskałam siły, cały czas się poruszały. Zdążyłam zerwać zasłonkę, zrzucić szklankę ze stołu i przewrócić krzesło. I zdzielić Toby'ego, co na szczęście nie zabolało go zbytnio, przez jego chorobę, mimo, że jest zaleczona przez Operatora.
Kolejny raz zmusiłam skrzydła do ruchu. Zaczęły okładać ziemię, przez co z boku musiało to wyglądać, jakbym podskakiwała. Oczywiście czułam cały ból, kiedy uderzyły w kamień czy coś ostrego
- Nie poddawaj się! - usłyszałam z góry głos Carrie - Przynajmniej zaczęłaś się odrywać od ziemi! Co z tego, że na kilka centymetrów - zaśmiała się dziewczyna. Pokazałam jej środkowego palca i zawtórowałam śmiechem. Teraz ona sobie żartuje, ale jak się nauczę latać, role się odwrócą.
Uspokoiłam skrzydła i stanęłam prosto. Skoncentrowałam się całym ciałem i umysłem. Po raz kolejny rozpoczęła się pierzasta furia...
PoV Brian
Obserwowałem poczynania Patki jeszcze przez długi czas. Jednak w pewnym momencie postanowiłem się wymknąć. Miałem już gotowy, starannie zapisany wiersz, który zamierzałem podrzucić jej pod poduszkę. Znajdzie go, prędzej czy później. Będzie wiedziała, od kogo jest. Upewniłem się jeszcze raz, że wziąłem odpowiednią kartkę, po czym złożyłem ją starannie i wsunąłem pod poduszkę. Stałem tak przez chwilę myśląc, czy mój wiersz jej się spodoba. Starałem się z całych sił. Zamyślony podszedłem do okna. W jednej chwili poczułem coś zimnego, spływającego po mojej głowie. Odwróciłem się i ujrzałem Toby'ego. Musiałem nie usłyszeć, jak wchodzi
- Co ty wyrabiasz? - spytałem bardziej zdziwiony, niż zły
- Ups... Myślałem, że to Tim... Sorka! - rzucił, po czym wybiegł. Zaśmiałem się. Ja się nie pogniewam, ale gdyby zrobił tak, na przykład Operatorowi, to tak fajnie by nie było. Idę o zakład, że czyściłby sam salę spotkań, bo lipiec był już dość późny i nadciągał czas spotkania kwartalnego. Niektórzy już byli w rezydencji. Wszyscy, co do jednego dziwili się skrzydłom Patki. My jednak oczekiwaliśmy na Dinę. Mimo, że bez skrzydeł, to jednak była aniołem, więc mogła jakoś pomóc.
Postanowiłem powrócić na klif, by zobaczyć, czy Patka nadal próbuje. Ruszyłem przez las, znaną już sobie drogą. Nie zajęła mi zbyt dużo czasu. Na miejscu okazało się, że owszem, jest, lecz nie ćwiczy. Rozprawiała o czymś ochoczo z Carrie. Dosiadłem się
- Witam! Jak próby dalej się miały? - spytałem wesoło
- Udało jej się podlecieć. A potem upaść - zaśmiała się Carrie
- I potem się dziwisz, że moje skrzydła cię biją - odparowała Patka, z uśmiechem na twarzy
- Ja się zastanawiam, czy ty czasem ich nie kontrolujesz i tylko udajesz, że tak nie jest. Satysfakcja, z jaką może bić ludzi i nie ponosić za to odpowiedzialności, musi być ogromna - ciągnęła, chichocząc, Carrie, po czym dostała skrzydłem. Zaczęła śmiać się jeszcze gorzej
- Tylko potwierdzasz moją teorię! - zripostowała
- No wybacz, to serio nie ja, wiem jak to wygląda - śmiała się Patka, po czym sama dała sobie z liścia skrzydłem. To tylko spotęgowało jej śmiech. Nie pozostawałem niewzruszony i wtórowałem im, ocierając łzy rozbawienia. W pewnym momencie z krzaków wyskoczył Tim
- Weźcie tego debila ode mnie! - krzyczał, biegnąc gdzieś dalej. Po chwili z krzaków wyskoczył także Toby, dojeżdżający, co najmniej, wkurzonego Smile Dog'a. Patrzyłem na to z ogromnym zdziwieniem. Co tutaj właśnie miało miejsce? Zaraz potem z krzaków wyskoczył Jeff z nożem w ręce
- Oddawaj mi psa, kobyli zadzie! - darł się ciemnowłosy, z każdą chwilą zmniejszając dzielący ich dystans. Obróciłem się, by zobaczyć reakcję dziewczyn. Mimo skonsternowania, tarzały się po trawie ze śmiechu
- Jeszcze powinna Jane wybiec, żeby mu przywalić, za to, że się drze - zażartowała Patka. Chwilę po jej słowach rozstąpiły się krzaki. Myślałem, że zastanę tam Jane, zgodnie z przepowiednią dziewczyny. Był to jednak Rake
- UuUuuuKkkKkrrRrRaAaAAdDdDllLLliIiiI! - wycharczał
- Co? - spytałem, nie rozumiejąc
- OoOOOoBBbbBBiIiIAaAaaADddD - mruknął stwór, po czym zawrócił. Zamilkłem, nie wiedząc nawet, jak mógłbym to skomentować. Dziewczyny dusiły się obok ze śmiechu. Pokręciłem głową z rozbawieniem, po czym wstałem
- Idziemy na kolację? - zapytałem
- Dobry plan, mój przyjacielu - uśmiechnęła się Patka. Carrie także się zgodziła. Ruszyliśmy w stronę rezydencji, w głupkowatych nastrojach, niemal cały czas się śmiejąc z byle czego. Jak się okazało na miejscu, ani Tim, ani Toby, ani Jeff jeszcze nie wrócili. Smile dog natomiast najspokojniej w świecie spał sobie w swoim legowisku...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro