Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54.

PoV Tim

Zbliżało się już południe, Carrie nadal nie było. Postanowiłem przejść się, by zobaczyć, gdzie jest dziewczyna. Włożyłem buty i ruszyłem do drzwi. Ledwie przestąpiłem próg, z ulgą zauważyłem, że temperatura dziś nieco spadła, niebo było dość mocno zachmurzone. Odetchnąłem lipcowym powietrzem i ruszyłem truchtem w las. Rozglądałem się cały czas, kiedy w pewnym momencie wpadł mi do głowy pewien pomysł. Carrie zawsze lubiła przesiadywać przy klifach. Tam też się skierowałem. Las wydawał się być strasznie cichy. Domyślałem się, że zwierzęta także były już wykończone upałem, stąd ten spokój. Rośliny zwieszały smętnie swoje liście, drzewa wydawały się zupełnie wyschnięte. Oby prędko pojawił się deszcz, bo jeśli tak dalej pójdzie może być nieciekawie.

Docierając na miejsce wiedziałem już, że się nie pomyliłem. Zauważyłem siedzącą postać na skraju klifu. Cicho podszedłem do dziewczyny

- Carrie? - spytałem. Dziewczyna wzdrygnęła się, lecz nie obróciła

- Tak? - odparła. Miała przerażająco zmęczony głos

- Co tu robisz tyle czasu? Nie było cię w domu przez całą noc i pół dnia - zapytałem łagodnie, po czym usiadłem obok dziewczyny. Nastała cisza. Dziewczyna nie chciała, albo nie umiała mi odpowiedzieć. Spojrzała na mnie. Zauważyłem, że na twarzy nadal ma ślady świeżych łez

- Właściwie nie wiem co mam zrobić - rzekła wymijająco, spuszczając głowę. Cały czas lustrowałem ją wzrokiem

- Może chciałabyś przy niej posiedzieć? - zapytałem. Dziewczyna wyraźnie spięła się na tę propozycję

- Właściwie tak... ale... ja... Ja się po prostu boję. Nie... nie wiem, co tam zastanę. Nie chcę patrzeć na jej ból - mruknęła żałośnie. Widziałem, że walczy w sobie

- Mimo to może jednak powinnaś wrócić? Choćby chwilę odpocząć? - spytałem. Znów podniosła na mnie oczy. Były wypełnione łzami, które dziewczyna dzielnie więziła

- Nie wiem, czy dałabym radę. Nie umiem sobie wybaczyć, że nie potrafię jej pomóc - odparła. Wstałem i wyciągnąłem do niej rękę

- Ja i tak uważam, że powinnaś wrócić. Żeby po prostu być gdzieś w pobliżu. Nie wiadomo, kiedy się obudzi, nieprawdaż? Zakładam, że chciałaby wówczas ujrzeć przyjaciółkę u swego boku - powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. Dziewczyna chwilę patrzyła na moją rękę, po czym ją chwyciła. Pomogłem jej wstać i ruszyliśmy w stronę domu

- Dziękuję - usłyszałem po chwili. Spojrzałem na nią zdezorientowany

- Nie ma sprawy. Za co? - spytałem zbity z tropu. Dziewczyna posłała mi spojrzenie z iskierką uśmiechu na ustach

- Za wszystko. Że po mnie przyszedłeś, choć nie musiałeś, że uświadomiłeś mi trochę prawdy i przede wszystkim poprawiłeś nastrój. Nie wiesz, co się wyprawiało w mojej głowie - odpowiedziała i odwróciła wzrok. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem. Reszta drogi minęła w ciszy. Dosłownie kiedy przekroczyliśmy barierę i ukazała się rezydencja, zaczęło kropić. Niemal natychmiast przerodziło się to w prawdziwą ulewę. Wbiegliśmy do domu, lekko śmiejąc się, po czym Carrie skierowała się w stronę szpitalika Ann. Pokiwałem głową z zadowoleniem. Taki skutek chciałem uzyskać. 

PoV Patrice

Krzyknęłam sfrustrowana. Mój głos rozniósł się po całej, ciemnej przestrzeni tworząc echo. Zaczęłam uderzać pięściami w posadzkę. Nie umiałam stwierdzić z czego jest, ale nie sposób było ją choć zarysować. Uniosłam głowę rozżalona, po czym zastygłam w bezruchu. Światło. Jasne, małe światełko, gdzieś wysoko nade mną. Wyjście. Tam jest wyjście z tej dziwnej rzeczywistości, ja to czuję. Ja to wiem. Poczułam w sobie ogrom determinacji. Muszę się tam dostać. Choćby nie wiem co. Wstałam. Zaczęłam chodzić w kółko, patrząc jedynie w górę. Nie spodziewałam się znaleźć tam nic, ale chciałam przynajmniej wiedzieć, na czym stoję. Żeby głupia pomyłka nie odebrała mi wszystkiego. Tak jak przypuszczałam, nic, zupełnie nic. Żadnych ścian, żadnych przedmiotów, żadnych mebli. Tylko ta posadzka, światełko i ciemność. Wiedziałam, jakie jest me zadanie. Pomysł pojawił się w mojej głowie znikąd. Ukazał rozwiązanie przed oczami. Skrzydła. Mam tam polecieć. Jak najszybciej. Czas jest ograniczony. Ale jak bardzo? Tego nie wiem. Skupiłam się z całej siły. Skrzydła ani drgnęły. Zalała mnie fala goryczy połączonej z determinacją i paniką. A co jeśli w ogóle nie będę mogła nimi poruszyć? Co jeśli tak zostanie już na zawsze? Co, jeśli ja stąd nie wyjdę? 

Odpędziłam wszelkie myśli z mojego umysłu i odetchnęłam. Spróbowałam najpierw metod fizycznych. Napinałam różne mięśnie, próbowałam zmusić skrzydła do ruchu poruszając rękami. Nic. Choćbym użyła sama nie wiem, jak dziwnych metod - nic. Odetchnęłam głęboko. Nie moje drogie, tak się bawić nie będziemy - pomyślałam. Zastanowiłam się jeszcze raz. Próbowałam naprawdę dziwnych kombinacji i żadna nie podziałała. W pewnym momencie czułam, jakby moja głowa miała pęknąć od myślenia. Odpuściłam więc tymczasowo. Wyobraziłam sobie, jak by to było odbyć lot. Taki na otwartej przestrzeni. Szybować wśród chmur, z wiatrem, lub pod wiatr. Odpłynęłam zupełnie w swych marach i wizjach, kiedy stała się dziwna rzecz. Moje skrzydła drgnęły. Zaraz, co ja zrobiłam? Zaczęłam gorączkowo myśleć. Jak doprowadziłam je do ruchu? Myśl, Patrice, myśl! W pewnym momencie mnie olśniło. A co, jeśli to nie fizycznie mam zmusić skrzydła do ruchu? Może wystarczy po prostu myśl? Wyobraziłam sobie, że skrzydła trzepoczą. Na początek delikatnie. Tak też się stało. Potem coraz mocniej. I mocniej. Niestety jedynie się ruszały, nic poza tym. Nie umiały mnie unieść. Znowu się wściekłam. Rozkazuję wam, głupie skrzydła, lecieć! Lecieć, nie ruszać się! Lećcie! - krzyczałam w myślach. Byłam tak zdesperowana, że zaczęłam nawet podskakiwać. Z punktu widzenia osoby trzeciej musiałoby to dziwnie wyglądać. Z kolei ja prosiłam, błagałam, krzyczałam, groziłam, rozkazywałam. Nic. Jedynie się poruszały. Wreszcie nie wytrzymałam. Jednocześnie zaczęłam wywierać na nich presję fizyczną i psychiczną. Darłam się przy tym jak obłąkana. Wielkie było me zdumienie, kiedy nogi oderwały się od posadzki. Zaczęłam rozumieć. Muszę zsynchronizować ciało z umysłem. Pierwsze trzepnięcia skrzydeł były szarpane, jakby te nie były w stanie mnie unieść. Z czasem jednak szło mi coraz sprawniej. Chciałam jednak chwilę odpocząć, bo było to pracochłonne. Zniżyłam się do poziomu posadzki. Jakież było me zdziwienie, kiedy nie zastałam jej tam. Zaczęłam przez chwilę spadać. Prędko skorygowałam lot skrzydłami i znów zawisłam w przestrzeni. Tak chcecie się bawić? Nie ładnie. Poleciałam w górę. Plecy bolały mnie już porządnie. Światło zaczęło się przybliżać, zrobiło się nieco cieplej. Leciałam teraz w ciemnym odcieniu szarości. Dystans nadal był spory, ale stale się zmieniał. Nie pozwalałam sobie na ani chwilę odpoczynku, prując w górę jak rakieta. Było coraz jaśniej i coraz cieplej. Wreszcie ogarnęła mnie biel. Taka delikatna i przyjemna. Widziałam siebie, co było miłą odmianą po tej ciemności, w której nie było nic. Pod moimi nogami ponownie poczułam grunt. Udało mi się? Czułam się bardzo szczęśliwa. Ból zniknął. Tamto miejsce było bardzo przyjemne. Właściwie nie chciałam z niego wychodzić. Położyłam się na posadzce, która nagle wydała się taka wygodna i mimowolnie przymknęłam oczy. Nareszcie coś dobrego po tych wszystkich dniach - zdążyłam pomyśleć, po czym odpłynęłam. Sen był nadzwyczaj spokojny i przyjemny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro