50.
PoV Carrie
Pobudka z rana była dosłownie zbawieniem. Co prawda ja obudziłam się wcześniej, ale czekałam na znak od Operatora. Gdy tylko się pojawił, wyprułam z łóżka, przygotowałam się najszybciej, jak to było możliwe i zaczekałam na resztę, która uszykowała się równie szybko. Zbiegliśmy do kuchni. Spodziewaliśmy się zastać tam Operatora z zadaniami, tymczasem okazało się, że mamy jedynie zjeść śniadanie. W innych okolicznościach byłoby to śmieszne, ale teraz siłowałam się sama z sobą, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Zmuszałam się do jedzenia posiłku, bo mój żołądek był ściśnięty w supeł, a przez gardło nie chciało mi nic przejść. Wiedziałam, że inni czuli się podobnie. Po posiłku zostaliśmy w kuchni. Nikt nie miał pomysłu, co mielibyśmy robić. Siedzieliśmy, każdy pogrążony w myślach, tępo patrząc się jakiś punkt. Nastawieni byliśmy na misję, a tymczasem żadne zadania nie nadchodziły. Kiedy zabłądziłam w jedne z najdalszych zakątków mojego umysłu, poczułam, że Operator wzywa. Spojrzałam na innych i rozpromieniłam się. Wstawali. Czy to znaczy...? Nie zastanawiałam się jednak nad doprecyzowaniem tego pytania i pobiegłam do gabinetu. Weszliśmy równo i skłoniliśmy głowy
- Przejdźmy do szczegółów - odezwał się od razu Operator - Zaczynamy zaraz. Wszyscy, którzy przybyli tutaj mają swój udział. Atakujemy budynek od kilku stron. Oni odwracają uwagę. Wy jesteście grupą szturmową - Operator cofnął się i pokazał nam mapę. Podeszliśmy do niej. Przedstawiała budynek, zapewne miejsce przetrzymywania Patki - Przedrzecie się dwiema grupkami. Masky i Hoodie pójdą szybami wentylacyjnymi od północy, Ticci Toby i Hope bocznymi korytarzami od wschodu. Ben wprowadzi błędy do ich systemu, a reszta zrobi zamieszanie. Musicie wykorzystać to jak najlepiej, nie ma drugiej szansy - rzekł Operator. Zaczął objaśniać pokrótce inne szczegóły i niuanse. Starałam się zapamiętać jak najwięcej. Mój umysł chłonął informacje jak gąbka. W końcu przyszedł czas. Pobiegliśmy przygotować się. Naciągnęłam maskę i założyłam ponczo. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą dwa noże motylkowe. Reszta także przygotowała się i dozbroiła. Wybiegliśmy do parkingu. Tim wcześniej dostał mapę z zaznaczonymi ważnymi punktami. Czy to gdzie mieliśmy zostawić samochód, czy którędy wejść. Zaczynało się. Adrenalina sięgała szczytu.
PoV Patrice
Po tym co się stało, straciłam przytomność. Podświadomie nawet nie chciałam się budzić. Alex zrobił coś, czego żadna dziewczyna nie powinna doświadczyć wbrew woli. Nikt nie powinien doświadczyć. Poczułam jednak jak krępują mi ręce. Nagle poderwałam się w górę. Zawisłam na linie, zawiązanej na rękach, które z resztą trzymałam w górze. Skrzydła, mimo, że znikomo zagojone, ciążyły mi w tamtym momencie okropnie. Któryś z nich podszedł do mnie z nożyczkami. W jego oczach odbijała się pustka. Nie było w nich uczuć. Obszedł mnie od tyłu i chwycił za włosy. Usłyszałam skrzypnięcie nożyc. Zaczęłam się szamotać. Nie dbałam w tamtym momencie o wygląd, ale jedną, z bardziej denerwujących mnie rzeczy, było ruszanie moich włosów. Na nic zdały się jednak moje szarpania. Po chwili stałam w okręgu utworzonego z moich włosów. Te, które mi zostały, łaskotały mnie teraz po szyi. Miałam ochotę krzyczeć. Dlaczego mnie to wszystko spotyka?! Któryś z nich podszedł do mnie z nożem. Co tym razem? Będą mnie dokładniej strzyc? Mężczyzna uniósł nóż. Widziałam w jego ruchach nadciągające niebezpieczeństwo. Wycelował w moją pierś. Wziął zamach. Cały czas patrzyłam na ostrze. Leciało w moją stronę, przecinając powietrze. Nie zamknęłam oczu. Dlatego widziałam fontannę krwi. Ale nie mojej krwi. Dłoń mężczyzny leżała przy mojej nodze. Spojrzałam w stronę drzwi. Były otwarte na oścież. Stał w nich Tim i Brian. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. To jest za piękne, żeby mogło być prawdziwe. A jednak. Niestety pozostali czterej towarzysze nie pozostali dłużni. Rzucili się na chłopaków. Brian wyciągnął pistolet. Dwa strzały. Dwa ciała. Wzdrygnęłam się, kiedy upadły na ziemię z głuchym stukotem, który odbił się od ścian, potęgując nieprzyjemny dźwięk. Z pozostałą dwójką walczył wręcz Tim. Patrzyłam z przerażeniem, jak chłopak zwinnie unika ciosów, sam wyprowadzając mniej lub bardziej skutecznie. Wreszcie pchnięciem noża w udo pozbawił możliwości ruchu pierwszego. Jak potoczyła się walka z drugim nie wiem, bo nagle poszybowałam w stronę ziemi. Czyjeś mocne ręce mnie złapały
- Brian - wtuliłam się w niego, płacząc ze szczęścia i powtarzając jak mantrę jego imię. Pogładził mnie po włosach. Dostaliśmy znak od Tima i wybiegliśmy. Musiałam się mocno wspierać na chłopaku, bo sama w pełni sił nie byłam. Nie byłam nawet w ich połowie. Zdziwiła mnie pustka na korytarzach. Powinna tu być bieganina. Nagle z korytarza obok wybiegły dwie postacie
- Patka! - usłyszałam łamiący się z radości głos Carrie. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco i ruszyliśmy dalej. Nie było czasu na czułości. Świat wirował. Wszystko działo się tak szybko. W pewnym momencie dostrzegłam znajomą sylwetkę. Zwolniłam, a razem ze mną pozostali
- Jesteś z siebie dumny? - zapytałam - Jesteś dumny, z tego co mi zrobiłeś?! - krzyknęłam. Na moim ojcu nie zrobiło to wrażenia - Zapłacisz mi kiedyś za to! - krzyknęłam desperacko
- Nie jesteś godna nazywać się moją córką - odparł chłodno. Wzrok kierował w jakiś nieokreślony punkt. Zaczęłam się szarpać. Chciałam pokazać mu, jak bardzo go nienawidzę. Niestety długie dni więzienia pozbawiły mnie siły. Brian pociągnął mnie za sobą i pobiegliśmy do wyjścia. Nikt nas nie gonił. Nagle świat po raz kolejny w przeciągu ostatnich dni zamazał się. Dźwięki zlały się w jeden nieprzyjemny hałas, a ja poczułam się bardzo śpiąca. Wiedziałam, że muszę biec, ale moja świadomość tego nie zaakceptowała. Spadłam w przepaść umysłu, pogrążając się w mroku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro