48.
PoV Patrice
Jedynym, co słyszałam w tamtym momencie, był mój oddech. Raz i dwa. Raz i dwa. Raz i dwa. Skupiłam się na nim. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wdech... Gwałtownie otworzyłam oczy. Leżałam na boku, na podłodze, w jakimś pokoju. Był jednolicie biały i pusty. Pusty, jak moja głowa w tamtym momencie. Co się stało? Gdzie jestem? Spróbowałam się poruszyć. Nie byłam w stanie drgnąć nawet palcem. Jedyne, co mi pozostało, to właśnie oddech. Raz i dwa. Raz i dwa. Raz i dwa.
Przymknęłam oczy. Ujrzałam ich. Carrie, Tim, Toby, Operator... I Brian. Ten ostatni machał do mnie. Po moich policzkach spłynęły łzy. Czy ja ich jeszcze kiedyś zobaczę? Mam dosyć przebywania w tym miejscu. Mam dosyć cierpienia. Mam dosyć niepewności. Ponownie spróbowałam się poruszyć. Przez moje ciało przeszło mrowienie, zupełnie, jakby mnie ktoś kopnął prądem. Nie zważałam jednak na to. I tak wiele już wycierpiałam. Niestety, zdołałam jedynie przysiąść chwiejnie. Czułam się jakoś dziwnie... Jakby przyczepili mi coś do pleców. Z ogromnym wysiłkiem uniosłam rękę w ich kierunku. Spodziewałam się zastać tam nicość. Bardzo się pomyliłam. Moja ręka natrafiła na coś miękkiego, delikatnego w dotyku. Złapałam za to i pociągnęłam. Przez chwilę bolało, a ja spojrzałam na wyrwany przedmiot. Było nim szare piórko. Przyglądałam mu się chwilę. Nic nie rozumiem. Skąd pióra na moich plecach? Ponownie przesunęłam ręką w tamtym kierunku. Pióra, zupełnie jak na skrzydle jakiegoś ptaka. Kiedy jednak przejechałam ręką bliżej pleców, przeszył mnie ból. Cofnęłam ją i ujrzałam na dłoni odrobinę krwi. Zupełnie, jak po lekko naruszonych, świeżych szwach. Odetchnęłam głęboko. Zebrałam w sobie resztkę energii i obróciłam głowę. Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Jak to możliwe? Na moich plecach tkwiły skrzydła, prawdopodobnie jakiegoś drapieżnego ptaka. Spróbowałam nimi poruszyć. Lekko drgnęły, a mnie przeszył ból. Więc tak mają wyglądać ich chore eksperymenty? Cóż, gdybym miała się śmiać, stwierdziłabym, że wpasowali się w moją ksywkę, bo wyglądam jak żywy anioł. Ale nie jest mi do śmiechu. Boję się. Do czego mogą się jeszcze posunąć? Nie wiem. Jak wiele bólu mogą mi zadać? Nie wiem. Ile jeszcze zniosę? Nie wiem. Czy ktoś przyjdzie mi z pomocą? Nie wiem. Zaczęłam panikować. Trzęsłam się na całym ciele. Ze strachu, z bólu, z zimna. Spokojnie Patrice, uspokój się. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wdech...
PoV Carrie
Otworzyłam oczy. Głowa przestała mnie nieco boleć. Poznałam, że jestem w swoim łóżku. Momentalnie usiadłam i rozejrzałam się. Przy stoliku obok siedział Toby. Spojrzał na mnie
- Spokojnie, Carrie. Tim wszystko przekazał - powiedział od razu
- Dzięki. Wiadomo coś? - spytałam nieco spokojniej. Było chyba coś koło południa, słońce jeszcze nie zaglądało w nasze okna, a pokój był od zachodu
- Jeszcze nic, a przynajmniej nie nam. Ale podobno Operator szykuje już jakiś porządny plan. Kwestia co najwyżej kilku dni - dodał. Odetchnęłam. Kilka dni. Czy ona tyle wytrzyma? Jest tam już około trzech, czterech, nawet tego nie liczę. Każda godzina się dłuży. Toby wyszedł z pokoju. Odprowadziłam go wzrokiem. Usiadłam na łóżku po turecku i oparłam się o ścianę. Tego się właśnie obawiałam. Takiej bezsilności. Doskonale wiedziałam, że ona cało z tego nie wyjdzie. I nijak nie mogłam pomóc. Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Brian
- Hej - przywitałam się
- Hej... Jak się czujesz? - spytał cicho chłopak
- Lepiej, dzięki - odparłam, schodząc z łóżka
- Carrie... Mogę mieć do ciebie prośbę? - spytał chłopak, ledwie stanęłam na ziemi. Obróciłam się zdziwiona - Proszę cię... Opowiedz mi to wszystko. Twoje przeczucia... Jeśli nie chcesz... - kontynuował cicho
- Opowiem wszystko - przerwałam mu. Usiedliśmy przy stoliku. Spojrzałam na jego drewniany blat i zamyśliłam się przez chwilę. Do mojego umysłu docierał jedynie dźwięk zegara. I bicie mojego serca.
- Nie potrafię tego dokładnie opisać - odezwałam się po chwili - To taki... instynkt. Znamy się pół życia, więc jedni mogą twierdzić, że po prostu znamy już swoje toki myślenia na tyle, że to żadna sztuka wiedzieć, co powie druga. Ale przez ten cały czas było sporo sytuacji... Czy to kiedy męczyli mnie w szkole, czy to kiedy ignorowali ją rodzice. W jakiś sposób każda wiedziała o tym i zjawiała się kiedy tylko mogła. Kiedy byłam na obchodzie... Poczułam właśnie coś takiego. Pilną potrzebę spotkania się z nią. Zupełnie jak kiedyś. Tylko o wiele bardziej palącą. Zupełnie wręcz irracjonalną, zakrawającą się pod panikę. Chciałam wrócić jak najszybciej i... no wiadomo - zakończyłam swój wywód. Splotłam ręce i położyłam je na stole. Podniosłam wzrok. Ujrzałam, że po policzkach Briana płyną łzy. Otarł je prędko, lecz chwilę później napłynęły nowe
- To moja wina... - wyłkał. Chwyciłam go za rękę i spojrzałam mu w oczy
- Jak dla mnie, zachowałeś się właściwie. Lepiej niż właściwie. Nie wiem, czy ktoś inny byłby w stanie zareagować tak, jak ty to opisałeś. Zrobiłeś wszystko co w twojej mocy. Nie wszystkie decyzje zależą od nas. Poświęciłeś dla niej swoje zdrowie, co samo w sobie było bohaterstwem. Ona... Byłaby ci wdzięczna. Będzie - spróbowałam go pocieszyć. Jego reakcja wydała mi się trochę dziwna. Zaczęłam podejrzewać, że coś do niej czuje
- Dzięki - odpowiedział, pociągając nosem i uśmiechnął się blado. Wstał od stołu
- Idziemy na obiad? Zaraz powinien być - powiedział już nieco pewniej
- Jasne - odparłam i wyszliśmy z pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro