46.
PoV Patrice
Po nieokreślonym czasie zaczęło do mnie docierać otoczenie. Słyszałam buczenie jakichś maszyn, czułam w nozdrzach zapach kurzu, w ustach miałam gorzki posmak. Ręce bolały mnie, choć sama dokładnie nie wiedziałam od czego. Na nadgarstkach i kostkach tkwiło mi coś zimnego, zupełnie jak kajdany. Otworzyłam oczy. Świat był rozmazany. Widziałam jakieś światła. Zamrugałam kilkakrotnie. Światła pochodziły z białych jarzeniówek na suficie. Na ścianie naprzeciw mnie znajdowało się lustro. Zobaczyłam w nim, że pokój jest niemal pusty. Z przedmiotów stał tam tylko stolik i jedno krzesło. Potem spojrzałam na siebie. Zimnymi przedmiotami okazały się być rzeczywiście kajdany. Te na rękach przyczepione były łańcuchami do sufitu, przez co niemal wisiałam. To tłumaczyło ból. Kostki natomiast na nieco krótszych łańcuchach przypięte były do podłoża. Za mną znajdował się metalowy blat, wyższy ode mnie jakieś pół metra, na którym spokojnie mogłam się oprzeć, co z resztą zrobiłam. Odetchnęłam głęboko. Umysł nadal nie obudził się całkowicie, więc myślenie przychodziło mi z trudem. Usłyszałam zgrzyt zamka. Spojrzałam w tamtą stronę i dostrzegłam drzwi. Wchodził przez nie Joseph
- Witaj Patrice. Jak się czujesz? - próbował udawać troskę
- A co cię to? - odcięłam się
- Byłaś nieprzytomna przez cały dzień - odparł
- No i? To wasza wina, podstępne żmije
- Nie radziłbym podskakiwać tak bardzo. Jesteś na naszej łasce - jego ton zmienił się w jednej sekundzie. Znalazł się idealnie przede mną - Bo wiesz, my tutaj mamy bardzo różne metody - jego ton stał się lodowaty
- Metody na co? Może od razu będziecie mnie łaskotać, żebym wam zdradziła przepis na tajemne pierniczki babci Wiesławy?! - krzyknęłam. Widziałam, jak wewnętrznie się gotuje. Ton jego głosu pozostał jednak nadal zimny
- Nie wiesz, w jakie bagno brniesz, młoda damo. Nie masz pojęcia, z kim zadzierasz - odparł, zaczynając przechadzać się po pokoju
- Więc może mnie oświecisz? - zapytałam sfrustrowana
- Dla ciebie "może mnie PAN oświeci" - odparł. Wypuściłam powietrze z płuc
- Może mnie jaśnie wielmożny pan raczy oświecić, co do cholery się tutaj dzieje?! - z każdym słowem mój ton stawał się głośniejszy
- Posłuchaj mnie teraz uważnie, smarkaczu, bo powtarzać nie zamierzam. Wplątałaś się w złe kontakty, bardzo złe. Masz pojęcie, w jakim ty się towarzystwie obracasz? Wiesz, co zrobili ci ludzie? - spytał, coraz bardziej zirytowany
- A wyobraź sobie, że wiem. I? - ucięłam arogancko
- Wiesz, że z ich rąk giną ludzie? Wiesz, jak wielu tragedii są przyczyną?! - krzyknął. Udało mi się go wyprowadzić z równowagi
- A wiesz, dlaczego to robią? - odparowałam pytaniem, na pytanie
- Milcz! Nie masz nawet pojęcia, z jak potężnym ogniem igrasz - warknął gniewnie
- Lubię ogień. Ogień jest ciepły. Ciepło jest fajne - droczyłam się z nim
- Posłuchaj mnie raz, a porządnie - zacisnął ręce w pięści - Teraz nie zrobisz już nic. Jesteś tylko pionkiem. Twoje życie nie musi zostać zachowane. Od ciebie zależy, co zrobimy - wyprostował się i poprawił ubranie. Spojrzał na mnie przeciągle - Bo wiesz, jest wiele rzeczy, które nasi naukowcy chcieliby sprawdzić. Nie spieszy nam się. Czekamy tylko, aż po ciebie przyjdą. Czy będziesz wtedy żywa, czy martwa, to bez znaczenia - uciął i skierował się do wyjścia
- O nie... Jestem zgubiona. Zbyt profesjonalny nie jesteś - przerwał mi w pół zdania, zatrzaskując drzwi - Haaalo? - wydzierałam się. Na pewno mieli tu podsłuch, czy cokolwiek. A lustro naprzeciw zapewne był lustrem weneckim. Zapowiadało się sporo nudnych godzin, więc postanowiłam ich nie marnować
- Ludzie... Wypuście mnie. Ziiiimno... Głodna jestem. Hej. Heeeej. No halo... Wiem, że mnie słyszycie. Nudzi mi się. Puśćcie chociaż muzykę - marudziłam. Jednak ku memu zdziwieniu muzyka zaczęła grać, co oznaczało, że mnie słyszą. Niestety chyba postanowili sobie zadrwić. Tą muzyką było disco polo...
PoV Carrie
Biegłam po lesie bacznie się rozglądając. Robiłam tak niemal cały czas, żeby znaleźć choć najmniejszy ślad. Oprócz głównej intencji, znalezienia jakiejkolwiek poszlaki, to wszystko miało ukryty, mniej znaczący cel. Mianowicie: Nie mogłam siedzieć bezczynnie. Taka postawa zabiłaby mnie od środka. Bałam się, tak bardzo się bałam. Ale starałam się tego nie pokazywać. Do rezydencji wracałam tylko na krótko, żeby w razie czego dowiedzieć się czegoś nowego. A informacji, póki co, nie było żadnych. Od ciągłych zmartwień i niewyspania głowa bolała mnie już dość mocno. Szczerze mówiąc nie przejmowałam się tym w ogóle. Zerknęłam na zegarek. Zbliżała się siedemnasta. Chyba powinnam zawrócić. Droga stąd zajmie mi około godziny. Chyba, że pobiegnę. Oczywiście wybrałam drugą opcję. W połowie drogi musiałam przystanąć, by chwilę odpocząć. Powietrze było wręcz nieprzyjemnie upalne. Dodatkowo na niebie zbierały się chmury. Coraz ciemniejsze. To mogło wróżyć jedno. Nadchodziła burza.
Kiedy już dostatecznie odpoczęłam, ponownie biegiem skierowałam się w stronę domu. Dotarłam na miejsce chwilę przed dziewiętnastą. Pierwsze grzmoty było już słychać w oddali. W przedsionku coś przebiegło przede mną. Chwilę stałam, nie wiedząc, co miało miejsce, ale zaraz potem się domyśliłam. Poszłam do salonu, tam, gdzie wbiegła owa osoba. Zgodnie z moimi przypuszczeniami była to Sally, która schowała się za kanapą. Przykucnęłam przed nią
- Coś się stało, Sally? - spytałam łagodnie, uśmiechając się
- Ja... Ja boję się burzy... Wtedy zawsze jest tak głośno... - wymamrotała dziewczynka
- Choć mała. Pójdziemy poczytać, co ty na to? Ze mną nie musisz się bać - uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam rękę do dziewczynki, a ta ją chwyciła. Uśmiechnęła się nieśmiało, lecz w tym samym momencie uderzył grzmot. Dziewczynka zadrżała i przytuliła się panicznie do mnie. Pogłaskałam ją po głowie
- Nie bój się, tutaj nam nic nie grozi - pocieszałam ją. Sally niepewnie pokiwała głową i skierowałyśmy się do pokoju dziewczynki. Usiadłyśmy na łóżku
- To co dzisiaj? - spytałam ją, uśmiechając się. Dziewczynka zamyśliła się
- Królewnę śnieżkę! - odparła po chwili namysłu, ze swoim dziecięcym zapałem. Wzięłam książkę i siadłam obok dziewczynki. Zaczęłam czytać, co jakiś czas spoglądając na nią. Mimo, że dobrze znała tę bajkę, zachwycała się i wzruszała, jakbym czytała ją pierwszy raz. Kiedy skończyłam, spojrzałam na nią
- Nie wiem, czy wiesz, ale burza się już prawie skończyła - powiedziałam, bo grzmoty były rzeczywiście rzadsze
- Naprawdę? - spytała Sally, szeroko otwierając oczy. Pokiwałam głową
- Udało ci się - powiedziałam. Dziewczynka podskoczyła i zaśmiała się. Potem podeszła do mnie i przytuliła się
- Dziękuję - powiedziała radośnie, po czym odkleiła się i pobiegła gdzieś. Zaśmiałam się cicho i poszłam do swojego pokoju. Zastałam tam pozostałych chłopaków. Nie odzywając się praktycznie wcale wdrapałam się na swoje łóżko z książką
- Kto ma dzisiaj obchód? - spytałam od niechcenia
- Ja - powiedział Brian
- Zamieniłbyś się w tym tygodniu? - zapytałam
- Jeśli chcesz, to mogę - odpowiedział chłopak
- Dzięki wielkie - rzekłam. Pogrążyłam się w lekturze. Mimo wszystko na dziś jeszcze nie koniec poszukiwań.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro