Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45.

PoV Patrice

Chłód. Było mi tak zimno. Słyszałam jakieś dźwięki. Wołanie. Ktoś mnie woła? A może było to zwierzę? Gdzie ja jestem? Głośny pisk. Szumy. Co się tutaj dzieje?! Ból. Och, jak wszystko mnie boli. Co się tutaj odprawia? Nagle pustka. Nie czuję nic. Umarłam? A może wciąż żyję? Spadam. Wokół jest ciemność. Czuję, jak mnie dotyka. Otula moje ciało, pochłania umysł swoimi mackami. Światło. Nagle jest tak jasno, że biel jest wszystkim co widzę. Ból. Znowu powrócił. Ale tylko w głowie. Surrealistyczna parada dźwięków i obrazów ustała. Nadal mi zimno. Głowa pulsuje, zupełnie, jakby ktoś rozbił na niej cegłę. Nareszcie normalnie czuję swoje ciało. Leżę. Nie mogę się ruszyć. Uchylam oczy. Ciemność. 

PoV Tim

Współczułem Brianowi. Znałem go na wylot i wiedziałem, że obwinia siebie. Widziałem, jak się z tym gryzie. Chciałem mu pomóc, ale musiałem dać mu czas. Doskonale wiedziałem, że najpierw woli to sam przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Dlatego też pozostawiłem go samego w pokoju. Na dole Toby oglądał telewizję wraz z Sally. Ann zapewne siedziała u siebie, to jest, w mini szpitaliku znajdującym się pod salonem, w piwnicy. Helen malował w ogrodzie. Zastanawiał mnie jedynie brak jednej osoby. Carrie. Postanowiłem udać się na mały spacer. Dziś patrol przypadał mi, ale miałem ponad godzinę czasu. Zacząłem przechadzać się po okolicy. Wziąłem maskę, więc ostatecznie postanowiłem nie wracać się już do rezydencji. Dziś przypadała mi część z klifem. Kiedy zbliżałem się do jego krawędzi, ujrzałem siedzącą postać. Zbliżyłem się do niej cicho, nie chcąc się zdradzać

- To tylko ja, Tim... - mruknęła owa postać. Po głosie poznałem, że to Carrie

- Co tu robisz? - spytałem podchodząc 

- Nic. Po prostu myślę. I tak bym nie usnęła - odparła dziewczyna. Pokiwałem głową

- Będzie dobrze. Nie daj się załamać, znajdziemy ją - powiedziałem. Czułem się trochę wyjęty z tej sytuacji. Oczywiście lubiłem Patkę  i to bardzo, ale nic poza tym. Dlatego, kiedy reszta rozpaczała, ja po prostu byłem przygaszony. Czułem to co oni, ale nie w takiej dawce. Bo owszem, zamartwiałem się okropnie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny

- Mogę dziś patrolować z tobą? - spytała, nie odrywając wzroku od nieba

- Jasne... - odparłem. Wyciągnąłem do niej rękę. Dziewczyna ją złapała i pobiegliśmy w las. Szliśmy w ciszy. Nie była ona niezręczna. Każdy zatopił się w swoich myślach. Obchód mijał spokojnie. Nad ranem wróciliśmy do rezydencji. Powitała nas cisza. Nie dziwiło mnie to. Ruszyłem na górę i nawet nie przebierając się w piżamę poszedłem spać. 

PoV Brian

Spałem niespokojnym, przerywanym snem. Demony mojego umysłu obudziły się i atakowały mnie ze wszystkich stron. Winny. Widziałem to wszystko od początku i od początku. Ale każda wersja była gorsza. Pierwsza była prawdziwa. W drugiej nie udało mi się ustrzec jej nawet przed kulą. W trzeciej po prostu patrzyłem, jak ją zabierają. W czwartej ją zabili. Tego było za wiele obudziłem się gwałtownie, zalany zimnym potem. Było może chwilę po szóstej,  słońce nieśmiało wyglądało zza horyzontu. Dzień zapowiadał się piękny. Ale nie dla mnie. Nie umiem tego opisać, ale kiedy dowiedziałem się prawdy, poczułem się, jakby zabrano mi co najmniej kawałek duszy. Wcześniej dawałem radę się oszukiwać. Ale teraz prawda wdarła się do mojego umysłu. Ja czułem coś więcej do tej dziewczyny. Jej uśmiech napełniał moje serce ciepłem. A teraz jej nie ma. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że może mogłem coś zrobić. Jakoś zaradzić. Może. Wątpię, bym poznał prawdę. 

Wstałem chwiejnie z łóżka. Co prawda kula została mi sprawnie usunięta i nie powinienem mieć żadnych powikłań, ale teraz ramię bolało mnie dwa razy mocniej. Chwyciłem pierwszy lepszy komplet ubrań i skierowałem się do łazienki. Po przebraniu powróciłem do pokoju. Usiadłem na swoim łóżku i spojrzałem w okno. Ramię bolało mnie przez cały ten czas. Westchnąłem i przymknąłem oczy. Ostatnia nadzieja została w Operatorze. Jeśli jemu się nie uda, to nie wiem, co ja zrobię. 

Ocknąłem się gwałtownie przez pisk w głowie. Czyli musiało mi się przysnąć. Słyszałem wiercenie Tima na łóżku wyżej. Po chwili wszyscy ogarnęli się i poszliśmy na śniadanie. Operatora znów przy nim nie było. Miałem nadzieję, że działał. Siedziałem, grzebiąc smętnie w jajecznicy. Nie miałem nawet ochoty na nią patrzeć, co dopiero jeść. Dłubanie w potrawie pochłonęło mnie tak bardzo, że nie zauważyłem, że większość opuściła już kuchnię. Została Sally

- Czemu jesteś smutny? - spytała, siadając po mojej przeciwnej stronie. Podniosłem na nią wzrok. Zielone oczy wlepiały się w moją twarz z iskierką zainteresowania

- Nie jestem. Dlaczego tak myślisz? - spytałem, siląc się na słaby uśmiech

- Nie umiesz kłamać. Nie zjadłeś jajecznicy, a przecież ją lubisz. Poza tym wcale się nie uśmiechasz... Ramię cię boli? - spytała dziewczynka. Zaśmiałem się cicho. W swojej trosce była jednocześnie rozbrajająca i zdumiewająca

- Nie, nie boli - odparłem

- Chodzi o Pati, prawda? - odezwała się po chwili, używając zdrobnienia od zdrobnienia jej imienia. Nie wiedziałem nawet, co mogę odpowiedzieć, więc po prostu milczałem. Dziewczynka obeszła stół i przytuliła mnie

- Będzie dobrze - szepnęła - Na końcu zawsze jest dobrze 

- Dzięki Sally - rzekłem, oddając gest. Lekko, aczkolwiek poprawiła mi humor. Uśmiechnąłem się do niej. Dziewczynka odwzajemniła gest i roześmiała się, po czym wybiegła z kuchni. Odetchnąłem głęboko. Skoro nawet dziecko w to wierzy, może i ja powinienem? Może naprawdę będzie dobrze? Może nie wszystko stracone?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro