Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43.

PoV Brian

Dzisiejszy dzień zapowiadał się raczej spokojnie. W rezydencji przebywała jedynie Ann, Sally i Helen. Skład zatem dosyć spokojny. Był piątek, co oznaczało, że jutro idziemy do domu na odpoczynek. Liczyłem na to, że reszta popołudnia będzie wręcz nudna. Pomyliłem się

- Idziemy na zakupy - rzekła Patka, wsadzając głowę do pokoju. Zwlekłem się z łóżka. Doskonale wiedziałem, że mówi do mnie. Byłem sam w pokoju. Cieszyłem się jednak, że mogę jechać z nią. Była dla mnie dziwnie bliska, czułem mocną przyjaźń. Czasami myśli podsuwały mi, jakobym miał się w niej zakochać, ale zawsze znalazłem jakiś argument przeciw. Traktowałem ją jak dobrą, młodszą siostrę. Zgarnąłem czapkę i czarną koszulkę. Przebrałem się prędko i pobiegłem przed rezydencję, gdzie dziewczyna już na mnie czekała. Była ubrana w żółtą sukienkę. Kamuflaż dobry, w szczególności, że nie lubi sukienek (i nigdy w nich nie chodzi)

- Gotowy? - spytała, zakładając okulary przeciwsłoneczne. Skinąłem głową. Ruszyliśmy na piechotę, czyli zapewne idziemy do jakiegoś małego spożywczaka. Cieszyłem się chłodem lasu, lipiec był w tym roku naprawdę upalny

- Co mamy kupić? - postanowiłem rozpocząć rozmowę

- Niewiele, mąkę, mleko, chleb, masło i przede wszystkim wodę. Dużo wody - odpowiedziała mi dziewczyna - ale sernik i tak się jakoś wykombinuje - uśmiechnęła się 

- A Toby? - spytałem, także się szczerząc

- A Toby to mniejszość narodowa, etniczna i społeczna. Zrobi mu się spieczony kwadratowy sernik i wmówi się, że to gofr - zaśmiała się Patka

- Dobre! Rodzynek jeszcze dodać i wmówić, że to orzeszki - podchwyciłem

- Dobrze kombinujesz, milordzie... Toby rodzynek nie lubi - Patka zaśmiała się diabolicznie. Wygłupialiśmy się przez resztę drogi. Kiedy dotarliśmy na miejsce, od razu skierowaliśmy się po potrzebne rzeczy. Uwinęliśmy się w jakieś dziesięć minut i stanęliśmy w kolejce. Po zapłaceniu wyszliśmy

- To teraz domek i spokój! - przeciągnęła się Patka

- Mów za siebie, ja tam obchód mam - zaśmiałem się

- Ale jutro się wyśpisz - powiedziała dziewczyna

- Kurka, weź się podziel tym optymizmem... - wyszczerzyłem się

- Nie... - dziewczyna założyła ręce - ...bo już to robię! - dokończyła entuzjastycznie. Zacząłem się śmiać, po czym poprawiłem torbę z wodą, bo ta zaczynała mi już ciążyć.

Ledwie weszliśmy do lasu, poczułem, że coś jest nie tak. Rozglądałem się bacznie

- Też to czujesz? - spytała po chwili dziewczyna. To nie mógł być przypadek. Prędkim krokiem zagłębiliśmy się w las. Przeczucie kazało mi spojrzeć w lewo. Zobaczyłem coś, przez co oblał mnie zimny pot

- Uważaj! - krzyknąłem, rzucając torby i osłaniając dziewczynę. Dosłownie kilka sekund później rozległ się dźwięk wystrzału, a ja ujrzałem krew. Moją krew. Dopiero potem dotarł do mnie ból w ramieniu. Patka chwyciła mnie za rękę i zaczęliśmy biec. Zaciskałem zęby, żeby nie pozwolić sobie na krzyk. Ramię bolało, jak palone żywym ogniem. W pewnym momencie impuls kazał mi uciec w bok. Patce poleciłem to samo. Rozbiegliśmy się. Przed oczami zaczęły mi latać kolorowe mroczki. Nagle grunt osunął mi się spod nóg i wpadłem do jakiejś dziury. Chciałem się podnieść, ale zalała mnie fala słabości. W uszach zaczęło szumieć, przed oczami ciemnieć. Tak bardzo chciałem jej pomóc. Ale nie mogłem. Film urwał się.  

PoV Patrice

Gnałam najszybciej, jak tylko umiałam. Straciłam Briana z oczu. Nie mogłam pojąć, dlaczego poświęcił się dla mnie. Obiecałam sobie, że jeśli tylko uda nam się uciec cało, zrobię mu największy sernik na świecie i odwdzięczę się, jak tylko będzie chciał. Bałam się. Poznałam od razu, kto na nas poluje. Tego munduru nie da się pomylić. WS. Mój ojciec. Miałam ogromną nadzieję, że Brianowi udało się uciec, miałam nadzieję, że mi uda się uciec, miałam nadzieję, że WS nie dotarło do rezydencji, miałam nadzieję... Ach, czy to ważne?! Musiałam biec. Tylko dokąd? Znam ich możliwości, nie odpuszczą zbyt prędko. Gnałam tak kolejne minuty, kolejne metry. Nie widziałam, by ktoś mnie gonił. Las zmywał się w jedną brązowo-zieloną plamę. W pewnym momencie stanęłam. Rozejrzałam się. Pusto. Nie może być. Na pewno nie odpuścili. Wtedy poznałam, jak bardzo się pomyliłam. Pojawili się znikąd. Otoczyli mnie

- Teraz panienko, pójdziesz z nami - odezwał się Joseph, jeden z pachołków ojca. Nie znałam go zbyt dobrze, ale podobno słynął ze swej niezdarności

- Nigdy! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego z pięściami. Moja reakcja była desperacka. I nieprzemyślana. Okładałam go jak szalona, prawdopodobnie łamiąc nos. Niestety jego towarzysze prędko zareagowali. Poczułam ukłucie w łydce. Zerknęłam w dół. Pierzasta strzałka. Nie, tylko nie usypiacz... Świat zaczął wirować. Moje ciało nagle wydało się tak okropnie ciężkie, że nie miałam siły nim poruszyć. Gnałam prędko na spotkanie z ziemią, kiedy wcześniej okładany przeze mnie Joseph złapał mnie za nadgarstek. Zawisłam kilka centymetrów nad trawą, która prędko zlała się jedno. Później, jeszcze przez chwilę świadoma poczułam, jak wiążą mi ręce. Po tym nastała ciemność. 

PoV Tim

Wiedziałem, że Brian i Patka poszli na zakupy, ale nie wracali podejrzanie długo. Wyszli około szesnastej, a zbliżała się dwudziesta. Postanowiłem to sprawdzić. Ruszyłem w stronę miasta. Na wszelki wypadek postanowiłem zachować jak największą ostrożność. Wybrałem drogę na przełaj. Nagle mignęło mi coś niebieskiego obok. Podbiegłem tam. Ujrzałem Hope. Była w masce, ale chyba mnie nie zauważyła

- Ej! - powiedziałem dość głośno. Momentalnie spojrzała w moją stronę i podbiegła

- Też idziesz sprawdzić, czemu ich nie ma? - spytała nie owijając w bawełnę

- Tak... Łączy mnie z Brianem taka braterska więź i czuję, że coś jest chyba nie tak - mruknąłem

- Zupełnie jak ja i Patka... - odparła dziewczyna. Ruszyliśmy biegiem, dzieląc się wszystkimi spostrzeżeniami. Wreszcie, niedaleko od wyjścia do lasu zauważyłem porozrzucane torby. Hope chyba także je widziała

- To nie wróży dobrze... - skrzywiłem się pod maską

- Krew! - pisnęła dziewczyna, wskazując brunatną plamę na piachu. Zakląłem cicho. Nie podoba mi się to ani trochę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro