41.
PoV Patrice
Niedzielne popołudnie zapowiadało się spokojnie. Siedziałam z Carrie i kilkoma innym osobami w salonie. W telewizji leciał jakiś serial, który niektórzy usiłowali oglądać. Innych, na przykład mnie pochłonęła rozmowa. Przedmiotem, a właściwie osobą, mego zainteresowania był Laughing Jack
- A ten nos ci się wydłuża? - spytałam po chwili. Widać było, że zbiłam go tym z tropu
- Skąd to pytanie? - odparł wreszcie
- Z mojej głowy. Nie pytaj co w niej siedzi. Niektórzy próbowali zgłębić mój umysł. Nikt ci o nim nie opowie. Bo nikt tego nie przeżył - rzuciłam mrocznie
- Ej, a ja?! - wtrąciła się rozbawiona Carrie
- A ty... Ty się nie liczysz! - zażartowałam. Dziewczyna pokręciła głową. Jack wstał i chyba chciał niepostrzeżenie wyjść
- Ej no! Ale jak w końcu jest? - spytałam. Klaun westchnął znudzony i opuścił pomieszczenie. Przeniosłam swoje zainteresowanie na Kagekao
- Ej... - mruknęłam. Chłopak albo mnie zignorował, albo nie usłyszał. Obstawiam to drugie
- Eeeeeeeeej... - nie dawałam za wygraną
- Coooo? - doczekałam się odpowiedzi
- Krzesłoooo... Nudzi mi się... - rzuciłam. Kagekao popatrzył na mnie
- I? - spytał, czkając
- No weź pomóż... Podobno ciebie ciągnie do czegoś nienudnego... - mruknęłam. Chłopak westchnął
- Idź se na żyrandolu powiś - powiedział
- Idź se skocz z wieży Eiffla... To nie moja bajka - zaśmiałam się
- Wiem! Zróbmy karaoke! - powiedział po chwili zastanowienia. Pomysł prędko został podchwycony przez resztę. Po chwili mieliśmy wszystko gotowe.
- Kto zaczyna? - spytałam
- Ja mogę! - krzyknął jednocześnie Jeff i Jane. Spojrzeli po sobie nienawistnie
- Kobietom się ustępuje! - warknęła Jane
- Starszym też! - uciął Jeff
- Może mi wyskoczysz, że niepełnosprawnym też? - syknęła Jane ironicznie
- Wobec tego proszę - rzucił Jeff uśmiechając się z pogardą
- Że co niby?! Ja jestem zdrowa - wściekła się Jane - Ale ty zaraz nie będziesz! Rozetnę ci ten uśmiech łyżką! - krzyknęła dziewczyna. Jeff przeskoczył przez kanapę i pokazał jej język. Jane nie pozostała dłużna. Przesadziła mebel i pognała za czarnowłosym. Spojrzałam za nimi zaciekawiona. Jane goniła Jeffa z parasolem, który nie wiem jakim cudem znalazł się w jej rękach. Nie mogłam jednak podziwiać tej sytuacji dłużej, bo wybiegli na dwór
- Trudno tam, obejdzie się - mruknął Ben, wychodząc zza szafki. Było tam gniazdko, w którym lubił przesiadywać, bo wtedy wszystko słyszał, a czasem nawet widział. Usiadł na kanapie
- Ja proponuję takie rozwiązanie - odezwał się Toby - Kto zna Hollywood Undead? - zapytał. Ja, Carrie, Tim, Brian, Sadie i Zero podniosły ręce
- A kto chce śpiewać? - drążył brunet. Utrzymałam rękę w górze, przytrzymując także rękę Carrie, która nie chciała śpiewać. Brian, Sadie i Zero opuścili ręce
- Czyli do dyspozycji mamy cztery głosy... - mruczał Toby, intensywnie nad czymś myśląc - Znacie mniej więcej słowa do Usual Suspect? - spytał
- Się wie! - powiedziałam - Zajmuje Scene'a!
- No... Tak - mruknął Tim. Carrie pokiwała głową
- Carrie refren, co nie? - spytałam
- Oszukujesz! Nie prorokuj mnie tu! - zaśmiała się dziewczyna
- Zawsze bierzesz refreny - wyszczerzyłam się
- To ja mogę pierwszą zwrotkę - powiedział Toby. Tim się zgodził. Odpalono muzykę. Czekałam na reakcję pozostałych, kiedy Carrie zacznie śpiewać. Nie zawiodłam się. Zrobili oczy wielkie jak spodki, a przynajmniej Tim, Brian, Liu i Ben, bo ich widziałam. Pozostali najwyraźniej nie zwrócili uwagi. To trzeba było przyznać, Carrie śpiewała bardzo pięknie. Po skończonej piosence zapanowała cisza
- Co? - spytała w końcu Carrie
- Wow... - wydusił z siebie Ben. Zachichotałam
- Wobec tego kto teraz? - zapytałam
- A dawajta mnie! - podchwycił Kagekao. Odpalił jakąś piosenkę, której niestety nie znałam. Nie fałszował jakoś specjalnie, całkiem ładnie śpiewał. Potem kolejno śpiewała jeszcze Clockwork, Jane i Jeff, którzy zdążyli wrócić, a na koniec Zero. Potem ktoś odpalił telewizję, a towarzystwo się przemieszało. Jedni się rozeszli, inni przyszli, niektórzy już odjeżdżali. W salonie siedziałam teraz ja, Tim, Laughing Jack, Kasper, Jeff i Nina. Carrie poszła do pokoju, a Toby na obchód. Było grubo po dwudziestej pierwszej. W końcu zdecydowałam się pójść do kąpieli. Jutro nasz pierwszy obchód.
PoV Carrie
Od rana chodziłam jak na szpilkach. Serce podchodziło mi do gardła. Bardzo bałam się, jak ma wyglądać taki obchód. Kiedy wreszcie nastał czas wyjścia, ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Wdziałam ponczo i maskę, po czym dołączyłam do gotowej już Patki. Przy wyjściu czekał Brian
- Pamiętacie teren? - zapytał
- No jasne! - rzuciła Patka. Skinęłam głową. Pamiętałam dość dobrze ich tłumaczenie. Brian otworzył drzwi
- Wobec tego powodzenia! - powiedział, uśmiechając się. Wyszłyśmy. Jak na złość, akurat dzisiejsza noc musiała być pochmurna i wietrzna
- Boisz się? - spytałam Patkę
- Może troszeczkę. Bardziej mnie to ekscytuje. Lubiłam nocne spacery - powiedziała dziewczyna. Trochę mnie to pocieszyło. Ruszyłyśmy w las. Cały czas bacznie się rozglądałam, rejestrując każdy docierający do mnie dźwięk. Patka była spokojniejsza, choć widziałam, że w niektórych momentach także trochę się boi. Minęła może druga godzina, my zdążyłyśmy obejść cały teren. Nieco się rozluźniłam. Nadal rejestrowałam wszystko wokół, ale nabrałam trochę spokoju. Jeśli nic nie działo się przez ten czas, to czemu tak nagle miałoby się wydarzyć?
I to był mój błąd. Nie rozumiem tego, co się wydarzyło. Nagle znikąd pojawiła się postać. Szła w naszą stronę. Rozdzieliłyśmy się i ruszyłyśmy po przeciwnych stronach ścieżki. Krzaki dawały nam lekką osłonę. Zbliżałyśmy się do postaci najciszej, jak to było możliwe. Kiedy do niej dotarłyśmy na tyle, by zobaczyć jakiekolwiek szczegóły, moje zdziwienie wzrosło. Na ścieżce stał Tim
- Dzień dobry wieczór! Jak tam obchód - zapytał, szczerząc się
- Nie strasz! - jęknęłam, ale bardzo mi ulżyło
- Całkiem niezła reakcja. Obchody nie najgorzej wam idą - pochwalił chłopak. Po chwili odwrócił się - To ja spadam! Życzę miłego dalszego spacerku! - rzucił
- Czy w tym był jakiś podtekst? - spytała Patka. Nie otrzymała odpowiedzi. Chłopak rozpłynął się w powietrzu. Westchnęłam
- Jedziemy z tym koksem... - mruknęłam, idąc dalej. Po kolejnych trzech godzinach czekała nas kolejna, niezbyt przyjemna niespodzianka
- Czujesz to? - spytała Patka. Zaciągnęłam się powietrzem
- Szlag by to... Krew! - mruknęłam. Zeszłyśmy na lewą stronę. Metaliczny zapach się nasilał. Wreszcie ujrzałam coś poruszającego się w krzakach. Zebrałam w sobie całą odwagę i podkradłam się tam. Ujrzałam Rake'a pożerającego żywcem jakąś sarnę. Krew spływała mu po brodzie, a stwór chrupał właśnie nogę biednego zwierzęcia
- Eeee... Smacznego? - nie kryłam zdziwienia. Stwór zerknął na mnie i tylko się oblizał
- ChhhHhhceEeEeSsszzZ trRrrRoooOcHhHę? - spytał tym swoim warczącym głosem. Wzdrygnęłam się
- Nie, nie, dziękuję... Smacznego dalszego... - rzuciłam z lekkim obrzydzeniem. Stwór wzruszył ramionami i wrzucił sobie do pyska kolejny kawał mięsa. Oddaliłam się
- I? - spytała Patka
- Nic, Rake sobie ucztuje - mruknęłam, wzdrygając się na wspomnienie biednej sarny. Patka zerknęła na zegarek, który wzięła ze sobą. Po dłuższej chwili odczytywania, spowodowanej ciemnością odezwała się
- Jeszcze godzinka - po jej słowach odetchnęłam. Damy sobie radę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Ruszyłyśmy. Zgodnie z moimi prognozami, wkrótce zaczęło wschodzić słońce. Było widać znacznie więcej. Wówczas adrenalina postanowiła mnie opuścić i odczułam ogromne zmęczenie. Patrolowałyśmy las od północy do zbliżającej się już godziny szóstej. Idealnie, kiedy owa wybiła, docierałyśmy do rezydencji. Ledwie do niej weszłam, rzuciłam się na moje łóżko. Tamta trójka oczywiście smacznie spała. Przymknęłam oczy. Zapewne Operator obudzi nas o ósmej, więc każda minuta jest cenna. Odpłynęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro