37.
PoV Patrice
Po obiedzie zsiedliśmy się wszyscy w salonie. Zaczęliśmy oglądać jakiś serial przyrodniczy w telewizji. Byłoby jednak za spokojnie, więc non stop ktoś go komentował
- Skoro pingwiny, mimo, że są ptakami, a nie latają, to czy orangutany, skoro są ssakami, mogłyby nurkować? - dociekał Kagekao, który siedział z nami. Parsknęliśmy śmiechem
- Z takim tokiem rozumowania, można założyć, że trylobity, mimo że wyginęły, mogą żyć pod postacią ameb, które jedzą żaby - dociął Toby. Chciałam dorzucić coś genialnego od siebie, kiedy zadzwonił dzwonek. Brian poszedł otworzyć
- Spodziewamy się kogoś? - spytałam
- A tak, nie wspomnieliśmy wam jeszcze. Cztery razy do roku, w lutym, maju, sierpniu i listopadzie zjeżdżają się wszyscy na spotkania kwartałowe. Miesiące nie są przypadkowe, są to dokładnie środki danego kwartału - powiedział Tim
- Omawiamy wtedy co kto robił, kogo... "zlikwidował", jakie informacje zdobył i miliard innych rzeczy - dorzucił Toby. Skinęłam głową. Czyli niedługo poznamy nowych? Miło. A może nie. Los pokaże. W korytarzu rozległy się odgłosy kroków kilku ludzi. Zaraz potem wkroczyli do pokoju
- O proszę, czyli Slendy serio mówił o nowicjuszkach - rzucił chłopak z lekko zagojonymi ranami na policzkach, na kształt uśmiechu. Był przerażająco, wręcz nienaturalnie blady. Włosy kolorem przypominały węgiel i chyba nie pamiętały grzebienia. Chłopak był ubrany w czarne spodnie i białą, wysłużoną bluzę
- Jeff, miałeś się tak nie zwracać do Operatora - syknęła dziewczyna w długiej, czarnej sukience. Na twarzy miała białą maskę, bardzo podobną do tej Tima, tyle że taką "damską wersję". Włosy także miała czarne, podobnie, jak wcześniej wspomniany Jeff. Jedyną różnicą była ich sztuczność. Wydawało się, jakby nosiła perukę. Jeff mruknął coś niewyraźnie, a ja w tamtym czasie dostrzegłam pozostałą dwójkę. Kolejna dziewczyna, także z czarnymi włosami, różniącymi się jedynie karmazynowym pasemkiem, trzymała się podejrzanie blisko Jeffa. Na sobie miała czarną spódniczkę i fioletową bluzę. Także była nienaturalnie blada i miała wycięty uśmiech, tyle że trochę nierówno. Ostatnią osobą był chłopak. Trzymał się z tyłu. Jako jedyny miał brązowe włosy i zielone, niczym wiosenna trawa, oczy. Na sobie posiadał szary płaszcz i szalik w czarno-białe paski. Na twarzy i rękach miał pełno blizn. Wstałyśmy
- No, no. Jak na was mówią? - spytała dziewczyna, która wcześniej ogarniała Jeffa
- Fallen Angel - uśmiechnęłam się dziarsko
- Hope - odezwała się cichutko Carrie
- Jane. Jane the Killer, w ramach formalności - powiedziała dziewczyna i zakładam, że się uśmiechnęła. Nie mogłam tego stwierdzić, przez maskę
- Najznakomitszy, najwspanialszy, przefantastyczny... - zaczął swój wywód Jeff
- Z ujemnym ilorazem inteligencji... - mruknęła Jane, co Jeff puścił mimo uszu
- ... Jeff the Killer! - powiedział, rozkładając ręce. Dziwak.
- Nina the Killer - rzuciła druga dziewczyna w fioletowej bluzie, cały czas gapiąc się na Jeffa
- Louis. Inaczej Homicidal Liu - powiedział ten ostatni. Usiedliśmy na kanapie
- Nie spotkaliście się z nikim po drodze? - spytał Tim
- Nie. Prawie żadnych wieści - odparła Jane
- Ja tam słyszałem, że Zero się prawie wtopiła - zadrwił Jeff
- Nie prawie, a ją złapali, ale uciekła. Weszła do willi z monitoringiem i właściciel przed śmiercią zdążył wezwać wsparcie. Jemu nie pomogli, ale Zero nie zdążyła uciec. Nadrobiła potem. Nie wiem jak, bo właściwie tylko tyle się dowiedzieliśmy - uściślił Liu
- A trzeba dorzucić, że nie podróżowaliśmy cały czas razem - dodała Nina, choć na chwilę skupiając się na czymś innym, niż Jeffie. Zaczynałam podejrzewać ich o związek. Rozmowa toczyła się dalej. Niewiele z niej rozumiałam, bo nie znałam żadnej, z wymienianych osób. Po niedługim czasie postanowiłam przejść się do pokoju. Plan wcieliłam w życie. Przeprosiłam i wyszłam. Wzięłam swoje słuchawki, puściłam muzykę i ułożyłam się na łóżku. Chwila relaksu zawsze się przyda.
PoV Carrie
Znałam powód, dla którego Patka postanowiła wyjść. Sama nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi w rozmowie. Także postanowiłam opuścić pomieszczenie, lecz nie kierowałam się, tam, gdzie Patka. Udałam się na werandę. Oparłam się o barierkę i zapatrzyłam w stronę zachodzącego słońca. Kolorowało ono swoim złotem sporą część nieba, która dalej przechodziła w karmazyn, a potem granat. Zamyśliłam się. Błądziłam po przeszłości, analizowałam teraźniejszość, wybiegałam w przyszłość. W pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. Po chwili poczułam czyjąś obecność przy boku
- Nie przeszkadzam? - usłyszałam głos Liu
- Nie, nie. Ciebie też nuży rozmowa? - spytałam
- Tak. Nawet się zbytnio nie udzielałem - mruknął. Staliśmy chwilę w ciszy
- Podoba ci się tutaj? - spytał po chwili. Uśmiechnęłam się blado
- To nie takie proste. W różnych aspektach jest lepiej, w innych - niekoniecznie. Niektóre może jeszcze poznam, innych nie. Ale tak. Jak na razie tak. Boję się, co będzie dalej, ale czuję, że nic nie zmienię. Mogę mieć tylko nadzieję, podwójną w sumie - uśmiechnęłam się. Liu pokiwał głową
- Rozsądnie. Wiem co przeżywasz. Ja też zostałem wciągnięty w ten świat. Niedobrowolnie... - powiedział cicho
- Nie rozumiem... - zmarszczyłam czoło
- To przez Jeffa. Myślę, że skoro tu jesteś, powinnaś wiedzieć. Ale jeszcze nie teraz - odparł. Pokiwałam głową. Znów staliśmy w ciszy. Słońce niemal zniknęło za horyzontem
- Wracamy? - spytałam po chwili. Liu lekko skinął głową. Weszliśmy do środka. W salonie siedział teraz tylko Jeff, wiecznie wpatrzona w niego Nina i Kagekao. Tim pewnie szykował się do obchodu, a reszta poszła do pokoi. Wspięliśmy się z Liu na piętro, jak się okazuje on na drugie, czyli piętro niżej od nas. Po tym przekroczyłam drzwi pokoju, mijając się z Timem. Chwyciłam piżamę i ruszyłam do łazienki. Chwilę później zasypiałam już w swoim łóżku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro