33.
PoV Tim(Będą perspektywy wszystkich pomocników. Zasada trzech perspektyw na rozdział może się zmienić)
Po słowach Patki zapadła cisza. Każdy analizował jej słowa. Ja także. Rozumiałem ją dosyć dobrze, ale lata służenia Operatorowi, nie pozwoliły mi jej współczuć otwarcie. Nie chodzi o to, że nie mam uczuć, ale widziałem już tyle w życiu, że nie obrażając Patki, natrafiały się gorsze rzeczy. Po jakimś czasie wybiła dwudziesta pierwsza
- Ja już chyba muszę iść - powiedziała cichutko Sally. Ostatni raz przytuliła się do Carrie i wyszła, tym razem drzwiami. Westchnąłem. Dziś obchód, z tego co kojarzę, miał mieć Toby. Nie pomyliłem się. Po niedługim czasie gofrożerca wziął swoje rzeczy i wyszedł
- Na obchód idzie - wyjaśniłem od razu, wyprzedzając pytania - To obowiązek wszystkich. Patrolowanie lasu przez całą noc. Poduczmy was, ale to nie dziś. Radziłbym korzystać teraz z łazienki, jeśli ktoś ma życzenie. Operator nie lubi, kiedy nie przestrzega się ciszy nocnej - rzekłem, a Brian poszedł pokazać dziewczynom, gdzie jest owe pomieszczenie. Skorzystałem z okazji, że jestem sam w pokoju i przebrałem się w piżamę. Jak się okazało, obie chciały się umyć, więc ostatecznie światło zgasło około dwudziestej drugiej. Nim zasnąłem, jeszcze długo rozmyślałem nad ostatnimi wydarzeniami. W pewnym momencie granica między jawą, a snem przechyliła się w stronę tego drugiego. Usnąłem.
PoV Carrie
Rano wstałam równo ze wszystkimi. Powodem mojej pobudki był niecodzienny pisk w głowach. Chłopaków to nie zdziwiło, więc uznałam, że takie są tutaj budziki. Chwyciłam swoje ubrania i zaczekałam na swoją kolej, by iść do łazienki. Ubrawszy się i wykonawszy wszystkie czynności porannej toalety, skierowałam się do pokoju. Potem wszyscy skierowali się do kuchni. Chciałam poprosić Operatora o pozwolenie, by pójść do domu. Pragnęłam zobaczyć co z moją mamą. Jak się okazało, uczestniczył w śniadaniu, co poniekąd ułatwiało mi zadanie. Stresowała mnie jednak sama myśl na rozmowę z nim. Nawet, jeśli miałby mi nic nie zrobić, to nadal była nadnaturalna istota, nienaturalnie wysoka i do tego bez twarzy. Zebrałam się jednak w końcu na odwagę i po posiłku podeszłam do niego
- Proszę pana... Czy ja... Czy ja mogłabym odwiedzić moją mamę? Ja chciałam tylko zobaczyć, co u niej. Boję się o nią - spuściłam wzrok. Mimo, że Operator nie miał twarzy, czułam, jak na mnie patrzy
- Naturalnie, dziecko - odpowiedział. Zdziwiłam się. Żadnej reprymendy? Nic? - Trafisz sama, czy któryś z chłopców ma wskazać ci drogę? - spytał się. To także ogromnie mnie zdziwiło
- Myślę, że trafię. Zorientuję się tylko, w którą to stronę i dam radę - powiedziałam. Slenderman skinął głową i oddalił się. Odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam odczekać trochę, żeby do domu zajść po zmroku. W tym czasie zapytałam Brian'a o kierunek. Kiedy skompletowałam już informacje, a wyznaczony czas upłynął, postanowiłam ruszać. Podobno domek miał być na wschód od rezydencji.
Ubrałam ponczo, założyłam maskę i ruszyłam. Dzieliło mnie podobno kilka kilometrów. Wreszcie, około dwudziestej dotarłam na miejsce. Po drodze zdarzyło mi się kilkakrotnie pomylić drogę, ale ostatecznie dotarłam do celu. Dom wyglądał normalnie. Wspięłam się do kuchennego okna, które było otwarte. Było już ciemno i szansa, że ktoś mnie zauważy, była bardzo mała. Postawiłam cicho stopy na posadzce. Pozornie nie zmieniło się tu nic. Zdjęłam maskę i skierowałam się cicho do pokoju mojej mamy. Uchyliłam drzwi. Widok, który tam zastałam, zmusił mnie do zatkania ust rękami, aby nie krzyczeć. Moja mama, najukochańsza osoba na świecie, leżała na podłodze, w zaschniętej już dawno, kałuży krwi, a wokół walało się szkło, po roztłuczonej butelce po alkoholu. Podeszłam cicho do rodzicielki i upadłam na kolana. Sprawdziłam puls i oddech. Brak. Wzięłam jej zimną rękę i patrzyłam na jej twarzy. W końcu nie wytrzymałam i rozpłakałam się w głos. Przytuliłam ciało matki, a po moich policzkach płynęło pełno krwawych łez. Dlaczego to wszystko musiało się stać?! Dlaczego ona?! Smutek, który czułam w tamtym momencie, był nieopisywalny. A najgorsze, było to, że czułam, że to wszystko moja wina.
Po jakimś czasie usłyszałam gniewne pomruki ojczyma. Ostatni raz przytuliłam ciało matki i udałam się cicho do kuchni. Ledwie do niej weszłam, już słyszałam jego prędki krok w moim kierunku. Zrzuciłam w panice kilka kwiatków z parapetu, chcąc jak najszybciej uciec, lecz mężczyzna był szybszy. I silniejszy. Pociągnął mnie za skrawek ubrania, powodując upadek. Pochylił się nade mną i chwycił mnie z kaptur poncza. Uniósł w gorę przyglądając się bacznie
- Czego tutaj jeszcze chcesz?! Zniknęłaś na tyle i myślisz, że znajdziesz tu jeszcze schronienie?! Nie jesteś godna nawet nazywać się moją córką! - wysyczał te słowa, ciskając mnie na rząd szafek. Byłam tak spanikowana, że nie wiedziałam zupełnie, co mam zrobić. Ale nie chciałam tego tak zostawić. Doskonale wiedziałam, że to on zabił mamę. Wewnątrz zagotowało się we mnie
- Jak śmiesz... - rzekłam - Jak śmiesz?! Jesteś potworem! To wszystko przez ciebie! Zabiłeś moją mamę! Masz jej krew na rękach! Nienawidzę cię za to! Rozumiesz?! Nienawidzę! - wykrzyczałam mu całą moją frustrację w twarz. Widziałam, jak wielki gniew w nim wywołałam, Zacisnął ręce w pięści. Wiedziałam, że rzuci się na mnie. Bałam się, ale nie chciałam się poddać. Wreszcie miara goryczy się przechyliła
- Zapłacisz mi za to! - krzyknął, rzucając się na mnie. Nie zdążyłam zareagować. Ojczym uderzył mnie w głowę, po czym, pchnął w stronę blatu kuchennego. Uderzyłam w niego plecami, przez co się skrzywiłam. Po omacku zaczęłam szukać jakiejkolwiek broni wokół mnie. Oczy cały czas wlepiałam w niego. W pewnym momencie moja ręka natrafiła na coś długiego, twardego w dotyku. Nie miałam czasu na zastanowienie się, ojczym już na mnie szarżował. W przypływie paniki, nawet nie spoglądając na broń, wyciągnęłam ją przed siebie. W jednej chwili zrozumiałam, co nią jest. Nóż. Niestety, na reakcję było już za późno. Widziałam strach w jego oczach, kiedy nóż wbił mu się w lewy bok. Ostrze weszło gładko, prawie po sam trzonek, przez impet, jaki na nie skoczył. Upadł na ziemię i zaczął kaszleć. Uniósł na chwilę głowę
- I kto tu jest potworem?! - krzyknął, gasnącym już głosem. Zaniósł się ostatnim, rwanym kaszlem i opadł na podłogę. Kałuża krwi wokół niego zaczęła się powiększać. Zacisnęłam oczy i zasłoniłam usta dłońmi. Kręciło mi się w głowie. Potok łez ponownie zaczął płynąć po moich policzkach. Upadłam na kolana. To wszystko moja wina. Jak mogłam coś takiego zrobić?! A niby miałam nigdy nikogo nie zabić. To niemożliwe. Ja nie chciałam. Przepraszam. Jestem potworem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro