3.
PoV Patrice
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam w łóżku słuchając muzyki na słuchawkach. Jak zwykle byłam sama w domu. Mama w pracy, tata już dawno pojechał. Szczerze? Wisiało mi to. Przynajmniej miałam spokój. Tak wiecznie miałam awantury, a że to dostałam taką ocenę (bo zbyt dobrze się nie uczyłam), a to, że się z kimś pobiłam. Nudziły mnie ich gadki. A pomyśleć, że kiedyś było dobrze. No, prawie. Zostałam adoptowana. Nie znam prawdziwych rodziców. Mimo to razem i tak mile spędziliśmy te lata podróżując po Francji, finalnie osiadając w ojczystym kraju, dokładniej w tejże willi, która jest teraz mym domem. Kiedy miałam dziewięć lat coś jednak się stało. Zamordowano moją babcię, mamę taty. Wtedy coś w nim pękło. Ze zwykłego policjanta zaciągnął się do WS. A wtedy się zaczęło. Firma mamy zaczęła awansować, ona stała się szefem szefów i nie miała wcale czasu. Chciała rekompensować mi to drogimi rzeczami i zachciankami. Owszem, czasem z tego korzystałam, ale nie zastąpiło mi to niczego. W szkole byłam typową buntowniczką. Jednak nigdy mnie nie wyrzucili, rodzice mieli za dużo wpływów. Nie miałam prawdziwych przyjaciół, wszyscy byli fałszywi, albo i tacy, co się mnie bali. Ci odważniejsi nie umywali się nawet do jakichkolwiek znajomości, które warto utrzymywać. Byłam naprawdę "niegrzeczną dziewczynką". Był nawet czas, kiedy paliłam fajki. Robiłam to jedynie dla szpanu i żeby spróbować, to nawet nie było uzależnienie. Chociaż... teraz czasem zdarzało mi się też zapalić, ale rzadko. Tak wyglądało moje życie do czasu poznania Carrie. Pomogłam jej, a ona pomogła mi. Znajomość zaczęła się, kiedy grupa debili ze starszych klas zaciągnęła ją za szkołę. Oblali ją brudną wodą od mopa i skopali. Potem do akcji wkroczyłam ja. Dostali tak mocno po tych wyżelowanych mordach, że mi przez resztę roku schodzili z drogi na korytarzach szkolnych. Magia ataku z zaskoczenia. A nasza przyjaźń kwitła.
Z zamyślenia wyrwał mnie zegar w holu na dole. Wybił drugą. Westchnęłam i wyłączyłam piosenkę, którą akuratnie była Break z Three Days Grace. Odłożyłam słuchawki na stolik i położyłam się. Wpatrywałam się w ciemność. Wiedziałam, że jutro czeka mnie jeszcze dzień w szkole i zapewne znów będę nieprzytomna, ale nie potrafiłam usunąć. Sama nie wiedziałam czemu. Westchnęłam przewracając się na drugi bok. Sen nie przyszedł prędko.
PoV Carrie
Rano wstałam cała obolała. Zerknęłam na zegar. Była piąta. Westchnęłam cicho. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Temperatura zapewne była poniżej dziesięciu stopni Celsujsza na minusie. Mi jednak nie było zimno, miałam tak już od dawna, długa historia. Z resztą... wszystko sprowadzało się do tego, że ojczym zamknął mnie w styczniu w piwnicy... na całą noc. Nie zastanawiając się dłużej nad przeszłością poszłam do łazienki. Czarne getry, granatowa bluzka i niebieskie kolczyki, czyli mój codzienny komplet. Zeszłam cichutko do kuchni. Zrobiłam sobie kanapkę z serem żółtym i pomidorem. Tradycyjnie bez mięsa. Może nie byłam wegetarianką, ale po prostu nie lubiłam go jeść. Potem udałam się na poddasze, czyli mój pokój. Stanęłam na jego środku i zastanawiałam się co mogę jeszcze porobić. Była dopiero szósta siedemnaście, a ja właściwie byłam gotowa. Zdecydowałam się na muzykę. Wybór padł oczywiście na mój ukochany Sabaton, dokładniej piosenka Long Live The King, czyli moją ulubioną. Przysiadłam na parapecie wpatrując się w dopiero jaśniejący horyzont. Była zima, więc słońce dopiero wschodziło. Budzące się niebo zwiastowało raczej dobrą pogodę. Zapatrzyłam się na moje podwórko. Było wąskie, ale długawe. A w oddali, za moją posesją ciągnął się las. Znam ten dom bardzo dobrze. Mogę powiedzieć, ile sęków jest w danej, drewnianej podłodze i tym podobnych kilka rzeczy. Mój pokój jest chyba jedynym miejscem w tym domu, w którym czuję się bezpiecznie. Kiedyś było inaczej. Mój tata zmarł, gdy miałam trzy lata. Nie pamiętam go zbyt dobrze, jedynie jakieś widma jego uśmiechu. Mimo tego, żywię do niego ciepłe uczucia. Po kilku latach, kiedy miałam może z pięć, sześć lat, mama poznała jego... Mojego ojczyma. Dla mnie zawsze był lekko surowy, lecz na początku dał się lubić. Na początku. Coś poszło nie tak i kiedy miałam mniej, więcej dziesięć lat, stracił pracę. Zaczął obwiniać za to cały świat. Wtedy też przeżywał kryzys w związku z moją mamą. Zaczął pić. Z każdym kolejnym dniem było gorzej. Raz złamał mamie rękę, a mnie poddusił. Teraz nauczyłyśmy się schodzić mu z drogi. Ale jeśli mam być szczera, nie rozumiem, dlaczego mama od niego nie odejdzie. Oprócz problemów z nim, w życiu borykałam się z czymś gorszym. Niemalże w tym samym czasie, kiedy on zaczął się robić agresywny, ja przeniosłam się do mojej obecnej szkoły, która mieści klasy od pierwszej, aż po liceum. O ile tam miałam znajomych, o tyle tutaj spotkałam się z chłodnym przyjęciem. Bardzo. Najgorszą rzeczą, jaką pamiętam, było to, jak związali mnie, zaciągneli do lasu, poniżali i zostawili tam. Na całą noc. Jakimś cudem udało mi się porozwiązywać sznury i uciec. Mama wtedy była na wyjeździe, a o ojczymie nie muszę mówić, dlatego oni nie wiedzą. Wie tylko Patka. Właśnie. Ona była najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Potrafiła wysłuchać, pomóc, obronić, rozśmieszyć. Jest najwspanialszą przyjaciółką. Twierdzi, że niby ja też jej pomogłam, lecz założę się, że ona mi sto razy bardziej. Była nawet taka możliwość, że gdyby nie nasza przyjaźń, nie byłoby mnie już na tym świecie...
PoV Patrice
Rano, zgodnie z moimi prognozami, wstałam ledwie przytomna. Budzik dzwonił chyba z pięć razy, bezskutecznie próbując mnie obudzić melodią "Pink Fluffy Unicorn Dancing on Rainbow". Zerknęłam na zegarek. Siódma trzydzieści. Chwała niebiosom, że dziś zaczynamy na ósmą czterdzieści pięć. Zajrzałam do mojej obszernej szafy. Dziś założę czarną bluzę z żółtymi rękawami, czyli na dobrą sprawę moje ulubione ubranie. Przyczesałam włosy i zeszłam na śniadanie. Co by tu dzisiaj... walić, biorę kanapkę i idę na spacer. Kochałam spacerować, w szczególności po lasach. Ze słuchawkami w uszach. Tym sposobem raz prawie wlazłam do jaskini niedźwiedzia... Ruszyłam okrężną drogą, wiodącą przez las, w stronę szkoły. Zapowiada się dzisiaj nuda, może wyciągnę Carrie na sanki. To trzeba przyznać, śniegu napadało porządnie. Dlatego brnąc przez jego ogromne zaspy, zorientowałam się, że chyba to nie był najlepszy pomysł. Ale na odwrót było za późno. Niestety nie cierpię zimna, więc to była podwójna mordęga. Dopiero po jakiejś pół godzinie dotarłam do szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro