24.
PoV Carrie
Ledwie odciągnęłam dekoracje od Patki, usłyszałam jakiś trzask na górze. Spojrzałam tam, tylko po to, żeby zobaczyć płonącą kurtynę, wraz z kawałkiem belki, która ją podtrzymywała, lecącą wprost na mnie. Nie zdążyłam nic zrobić. Pokrył mnie czerwony materiał, a belka najprawdopodobniej złamała kilka żeber. Zaczęłam się dusić od dymu i ognia, który zresztą mnie parzył. Mimo to przez cały ten czas myślałam tylko o Patce. Miałam nadzieję, że kurtyna jej nie dosięgnęła. Potem poczułam nagły dopływ powietrza. Ktoś mnie oswobodził. Ujrzałam Max'a. Sam poszedł w stronę Patki, a Tom odciągał kurtynę
- Carrie, żyjesz? - spytał Max. Skinęłam głową na tak i spróbowałam wstać. Uniemożliwił mi to ból
- Poczekaj - rzekł Tom i rzucił mi się na pomoc. Wziął mnie pod ramię
- Weźcie... Patkę - wychrypiałam. Suknia wcześniej piękna, teraz była mi obciążeniem.
- M-mam ją - powiedział Sam i ruszyliśmy do wyjścia. Czekały tam na nas już tłumy gapiów, a sygnał karetek był dobrze słyszalny. Po chwili owe nadjechały. Chłopaki położyli nas na ziemi. Cały czas wykręcałam głowę w stronę Patki, bojąc się o dziewczynę. Doskoczyło do nas kilku ratowników. Coś tam mówili, ale nie skupiałam się
- Proszę, pomóżcie jej! - powiedziałam wiercąc się. Na nic mi były protesty lekarza. W końcu zobaczyłam, jak ją zabierają. Mnie także. Lekarz o coś pytał, ale ja go nie słuchałam
- Uspokój się dziewczyno! Tak jej nie pomożesz, a zaszkodzisz sobie - próbował mi przemówić do rozsądku lekarz. Ruszyliśmy na sygnale do szpitala
- Ale nie dajcie jej umrzeć! - krzyknęłam
- Zrobimy co w naszej mocy. Ale uspokój się! - rzucił. Wszystko co w ich mocy? Zawsze tak mówią. A potem kaplica. Nie mogąc się uspokoić, poczułam narastający ból w klatce piersiowej. W pewnym momencie przed oczami zaczęły mi latać kolorowe plamy i odpłynęłam.
PoV Patrice
Nie byłam świadoma swego ciała. Nie wiedziałam zupełnie, co się ze mną dzieje. Bolało mnie, ale nie mogłam określić co. W pewnym momencie poczułam się, jakbym spadała. W jednej sekundzie mogłam znów poczuć swoje ciało. Bolały mnie wszystkie możliwe mięśnie, głowa i poparzenia. Czułam, że ktoś coś przy mnie robi, ale póki co nawet nic nie słyszałam. W jednej chwili dramatyczne obrazy wróciły. Przypomniałam sobie dokładnie wszystko. Wraz ze wspomnieniami napłynęły też emocje. Strach. Obawa. A przede wszystkim lęk o życie Carrie. Próbowałam się obudzić, ale mój umysł jakby zamarł. Po wielu próbach wreszcie zrezygnowałam. Poczułam, że coś mi wstrzykują. Po jakimś czasie ból zelżał. Zdołałam uchylić oczy. Pochylały się nade mną pielęgniarka i lekarka. Ta druga coś do mnie mówiła, ale nie rozumiałam jej, bo szumiało mi w uszach. Och, jak bardzo wtedy chciałam odzyskać zdolność ruchu i przytomnego myślenia. Ale zamiast tego znowu zalała mnie ciemna fala, zabierając moją świadomość. Dopiero po jakimś czasie znów "powróciłam do żywych". Leżałam otępiona, wpatrując się w sufit. W pewnym momencie spróbowałam się poruszyć. Tym razem się udało. Byłam jednak strasznie słaba. Spróbowałam usiąść, ale ktoś mnie powstrzymał
- A dokąd to, panienko? - odezwał się kobiecy głos u mego boku. Po chwili jakieś delikatne ręce opuściły mnie znów na poduszki
- Moja przyjaciółka... Ona też była ranna - powiedziałam, dziwiąc się cichością mego głosu.
- Pomogą jej, nie martw się. Ale radzę ci leżeć. Zostałaś dosyć mocno porażona przez prąd i masz wiele poparzeń, a dodatkowo mocny wstrząs mózgu - powiedziała uspakajając mnie. Wypuściłam powietrze z płuc, wzdychając zniechęcona
- Ale, jeśli chcesz, mogę poprosić, żebyście leżały na jednej sali - powiedziała. Spojrzałam na nią z wielkimi oczami pełnymi nadziei. Zaśmiała się
- Już idę, ale pod jednym warunkiem. Ty odpoczywasz - powiedziała. Kiwnęłam głową uśmiechnięta i przymknęłam oczy. Myślałam nad wieloma rzeczami. Postanowiłam sobie, że jeśli coś się stanie Carrie, założę temu szpitalowi sprawę w sądzie. Pieniądze nie są kłopotem. A przecież dziewczyna mi pomogła, bo gdyby nie ona, pewnie miałabym rozleglejsze poparzenia. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy, a po chwili na salę weszła trójka chłopaków
- Hej Patka. Jak się czujesz? - spytał Sam
- Dziękuję, lepiej. Ale to dzięki wam. Nie wiem, jak wam się z Carrie odwdzięczymy. - uśmiechnęłam się
- Nijak, to był nasz, powiedzmy, przyjacielski obowiązek - powiedział Max i puścił mi oczko. Na ich twarzach malowała się ulga
- A nie wiesz, co z Carrie? - spytał w pewnym momencie Max. Pokręciłam głową przecząco. A jednak odpowiedź sama się pojawiła. Otworzyły się drzwi, a na łóżku wwieziono Carrie. Dziewczyna była nieprzytomna. Niestety lekarz od razu wyprosił chłopaków z sali
- Co z nią? - spytałam, siląc się na spokój. W oczach zebrały mi się łzy. Może i jestem twarda, ale każdy człowiek ma swoje "pięty achillesowe". Lekarz spojrzał na mnie
- A panienka z rodziny? - zapytał, poprawiając okulary na nosie
- Nie! Ale chcę wiedzieć! To moja najbliższa przyjaciółka! - krzyknęłam. Lekarz wyraźnie się zdziwił. Chwilę się wahał
- Ja... nie powinienem. Tajemnica lekarska... - jęknął. Spojrzał mi w oczy i zmiękł - Ale... no cóż. Twoja przyjaciółka będzie żyć, ale jest słaba - powiedział - Naprawdę więcej zdradzić nie mogę... - rzekł, po czym wyszedł. Westchnęłam z poirytowaniem. Opadłam na poduszki i zapatrzyłam się w stronę Carrie. Po chwili dziewczyna zaczęła się budzić.
PoV Carrie
Ból stracił nieco na sile. Poczułam dziwne mrowienie w całym ciele, szczególnie silne w poranionych miejscach. Uchyliłam oczu. Uderzyło mnie światło białych lamp. Takie są w szpitalu. Czyli zapewne właśnie tam się znajduje. Obróciłam głowę w lewą stronę. Ujrzałam tam Patkę
- Carrie? - spytała. Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie stać mnie było na słowa. Zwyczajnie, delikatnie się uśmiechnęłam. Dziewczyna odetchnęła
- Niebiosom dzięki, że żyjesz - powiedziała i położyła się. Chwilę przyglądała mi się, po czym przymknęła oczy i poznałam, że usnęła. Ja także postanowiłam to zrobić, ażeby zregenerować siły. Morfeusz przyjął mnie prędko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro