Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21.

PoV Patrice

Po wycieczce atmosfera była napięta gorzej, niż przy zwykłym przyjeździe taty. Zgodnie z jego rozkazem nie schodziłam do kolacji. I przez cały następny dzień. Nie było też jak wyjść z domu, czego żałowałam najbardziej. Sto razy bardziej wolałabym iść na spacer, niż siedzieć tutaj. Na wieczór następnego dnia, kiedy ojciec miał odjeżdżać, nawet nie zeszłam się pożegnać. Miłej podróży. Niech ci samochód w środku lasu stanie. Mama, po odjeździe ojca, nawet do mnie nie przyszła. Słyszałam jak chwilę krząta się na dole. Zaraz pewnie wyjdzie do pracy. Moje prognozy się sprawdziły

- Ja wychodzę. Obiad na jutro masz w lodówce - krzyknęła. Burknęłam coś niewyraźnie, a chwilę potem usłyszałam trzask drzwi. Czyli mam ją z głowy zapewne na kilka dni. Dziś był wtorek. Do końca ferii został mniej niż tydzień Trzeba by ten czas jakoś wykorzystać. Jutro wyciągam Carrie na spacer. Z takim postanowieniem poszłam wziąć gorącą kąpiel.

PoV Carrie

Biegłam przez las, a wokół było pełno mgły. Po co ja biegnę? I dokąd? Czy ktoś mnie goni? Księżyc rzucał ostre światło na moją ścieżkę. Na nic się to nie zdawało, drzewa bezlitośnie, niczym noże cięły światło, tworząc  cienie. I właśnie te cieniste łapy drzew na mnie czekały. Wiedziałam o tym. A jednak dalej biegłam nienaruszenie. O dziwo las był cichy. Za cichy. Przystanęłam. Po co mam dalej uciekać, skoro nic mnie nie goni? Odwróciłam się i zrozumiałam swój błąd. Sunęły w moją stronę macki, wiły się po ściółce jak węże. Wychodziły od Niego. Wysokiej istoty, która stała za mną. Patrzyłam chwilę na nią, kiedy macki owinęły mnie całkowicie, odcinając przy okazji dopływ do życiodajnego tlenu.

Obudziłam się gwałtownie, z sercem bijącym jak dzwon kościelny. Rozejrzałam się zdezorientowana po pokoju. To był tylko sen, Carrie, to był tylko sen. Zerknęłam na zegarek. Było coś po trzeciej "Podobno jak się obudzisz między trzecią, a czwartą, to ktoś na ciebie patrzy" pomyślałam. Akurat teraz mi się musiały te wszystkie horrory przypomnieć? Usiadłam na łóżku, głęboko oddychając. Uświadomiłam sobie też inny fakt. Moja poduszka była cała we krwi. Płakałam przez sen. Westchnęłam i zdjęłam z niej poszewkę. Ruszyłam po cichutku do łazienki i zamoczyłam ją w zimnej wodzie. Patrzyłam chwilę jak zabarwiona na czerwono woda, ucieka do otworu. Osuszyłam ją potem i położyłam na kaloryferze. Wróciłam do pokoju. Zderzyłam się z chłodniejszą temperaturą. Nie przeszkadzała mi ona, ale ja nie otwierałam okna. Podeszłam do niego, bacznie rozglądając się po pokoju. Nie zauważyłam nic. Zamknęłam przedmiot i zapatrzyłam się na dwór. Na podwórzu lśnił śnieg, las za płotem poruszał się w rytm wiatru. Już miałam wracać do łóżka, kiedy na podwórku zauważyłam ruch. Zupełnie, jakby ktoś skradał się w cieniu. Wytężyłam wzrok, ale na nic mi się to nie zdało. Zrezygnowana gapiłam się w ten jeden punkt. W pewnym momencie ujrzałam jakby białą twarz wyłaniającą się z cienia. Była pozbawiona mimiki, zupełnie jak maska. Ledwie ją ujrzałam, świat zalała ciemność, a ja prawdopodobnie zaliczyłam bliskie spotkanie trzeciego stopnia z podłogą. 

Rano wstałam przymulona. Przeciągnęłam się leniwie na łóżku. I od razu się rozbudziłam. Przypomniały mi się wydarzenia zeszłej nocy.  Może to był tylko sen? Nie, przecież nikogo nie mogło tu być. Po prostu spałam za długo i umysł mi się przyćmił. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na poduszkę. Nie było na niej poszewki. Czyżby... Nie. To musi dać się logicznie wytłumaczyć. Postanowiłam pogadać z Patką, może ona pomoże mi to wyjaśnić. Wstałam chwiejnie z porządnym bólem głowy i ruszyłam w stronę szafy, z zamiarem wybrania ciuchów. Wyciągnęłam swój tradycyjny komplet i ruszyłam do łazienki. Przebrałam się i ochlapałam twarz lodowatą wodą. Patrzyłam w lustro. Co z tobą jest nie tak, Carrie? Zagapiłam się w swoje odbicie i pogrążyłam w myślach. Stałam tak kilka chwil, po czym otrząsnęłam się i postanowiłam iść na śniadanie. Może kawa podratuje ten dzień.

PoV Patrice

Wstałam wypoczęta. Dosłownie mnie roznosiło. Rozejrzałam się po pokoju. Dobra. Ubieram się, śniadanko i idę się wybiegać po lesie. Ruszyłam do szafy i otworzyłam jej skrzydła z rozpędem. Pęd powietrza wywiał mi jakąś kartkę na ryj. Zdziwiłam się nieco i zdjęłam przedmiot z twarzy. Zerknęłam na nią. Przekreślone kółko. Co to tutaj robi?

- A kij z tym - mruknęłam w przestrzeń i rzuciłam kartką. Jako, że była ona niepognieciona, spadała dziwnym torem, uderzając mnie ponownie w twarz

- Szlag by to... - mruknęłam. Wzięłam bluzę i jeansy, po czym poszłam się ubrać. Kartka leżała gdzieś w kącie. Ubrałam się i zrobiłam sobie kanapki. Jadłam w pospiesznym tempie, zupełnie, jakbym wypiła przed śniadaniem espresso. Po posiłku, rzuciłam (dosłownie) naczynia do zlewu i ruszyłam po ubranie wierzchnie. Założyłam ciepłe buty, zasunęłam kurtkę, niemal pod sam nos i naciągnęłam czapkę. Wyszłam na zewnątrz i mój zapał nieco osłabł

- ZIMNO! - wydarłam się na całą okolicę, a z pobliskiego drzewa odleciały ptaki. Wróciłam do domu, zabrałam rękawiczki i szalik, i dopiero po tym wyszłam. Ruszyłam w stronę lasu. Ledwie stanęłam przed jego wejściem, puściłam się szaleńczym biegiem przed siebie. W pewnym momencie usłyszałam głos, który mnie woła. Odwróciłam się. Za mną stał Sam i Tom

- Przed czym uciekasz? - krzyknął ten pierwszy

- Ja uciekam? Ludzie, ja tu jogging odwalam, roznosi mnie! - wydarłam się, ponieważ dzieliła nas nieznaczna odległość

- A możemy się przyłączyć? - spytał Tom

- Spróbujcie - powiedziałam i odbiegłam dalej. Widać, że mają niezłą kondycję, bo słyszałam ich gdzieś niedaleko za mną, ale dziś mnie naprawdę roznosiło. Zatrzymałam się dopiero na skraju lasu, gdzie było lekkie opuszczenie terenu. Za nim, w zagłębieniu znajdowały się tory kolejowe. Po chwili usłyszałam jak ktoś za mną staje

- Serio ci dzisiaj energii dowaliło - zaśmiał się Sam, opierając ręce na kolanach i oddychając głęboko. Ja tymczasem stanęłam na zboczu i zapatrzyłam się w dal. Tory jakby oddzielały las od pola, więc patrząc wprost widziałam właśnie to drugie. Lubiłam tu przychodzić z Carrie. W pewnym momencie z zamyślenia wyrwało mnie coś zimnego za kołnierzem. Odwróciłam się ze wściekłym wzrokiem

- Który - wysyczałam. Po ataku śmiechu, poznałam że to Sam

- A co tam, zapłacicie obaj - odparłam i ukucnęłam. Zdjęłam rękawiczki. Śnieg był zimny. Ja nie lubię zimna. Moje ręce, trzymając coś zimnego chcą się go prędko pozbyć. Właśnie w taki sposób powstała żywa wyrzutnia śniegowa, z małymi, acz celnymi i częstymi pociskami

- I żeby mnie więcej śniegiem nie rzucać! Bo zrobię to, co zrobiłam z Carrie - zagroziłam

- A co zrobiłaś Carrie? - spytał Tom

- Nic - odparłam beztrosko

- O nie... - bracia spojrzeli na siebie, udając przerażenie

- Dobra, dobra. Zimno jest złe, ponieważ ja tak twierdzę, więc zapraszam na kakao, herbatę lub kawę. Niepotrzebne wywalić. Mogę jeszcze zaoferować roztopiony śnieg - zażartowałam

- A to ja poproszę - odezwał się głos za mną. Odwróciłam się. Max

- A to i ciebie zapraszam. Jeszcze się po Carrie zadzwoni i ekipa w komplecie - uśmiechnęłam się i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Później dołączyła Carrie i razem miło spędziliśmy popołudnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro