19.
PoV Patrice
Dzień leciał szybko. Ci, którzy jeszcze się nie spakowali, właśnie to robili. Nie można było wychodzić z pokoi, żeby nie robić zamieszania. Nuda była ogromna. Siedzieliśmy w ciszy. Postanowiłam się zdrzemnąć. Z resztą, chyba nie tylko ja. Cisza powoli zamieniła się w odgłos lekkiego pochrapywania Max'a z drugiego pokoju, spokojnego oddechu Carrie, czy odgłosu przewracania się z boku na bok. Te dźwięki ukołysały mnie do snu.
Obudziłam się około siedemnastej. Przeciągnęłam się i ogarnęłam pokój wzrokiem. Carrie jeszcze spała, tamci - nie wiem. Usadowiłam się wygodniej na łóżku. Sprawdziłam godzinę. Siedemnasta dwadzieścia osiem. Nie chciałam ich budzić, obiadokolacja miała być dopiero o osiemnastej. Zdecydowałam się na oglądanie jakichś filmików. Nałożyłam słuchawki i wzięłam telefon. Przeglądałam po kolei, co tylko wpadło mi w ręce. Śmieszne, smutne, dziwne. A to ostatnie na pewno przeważało. Po jakimś czasie, zauważyłam, że Carrie się obudziła. Zerknęłam na zegarek. Tamtych też trzeba będzie powoli budzić. Zajrzałam do ich pokoju, ale okazało się, że oni już nie śpią. Tom się przeciągał, Sam wstawał, a Max ziewał. Kiedy każdy się już jako tako ogarnął, postanowiliśmy iść. Niemal cały czas milczeliśmy. Skierowaliśmy się na stołówkę, gdzie posiłek minął w spokoju.
PoV Carrie
Po obiadokolacji mieliśmy ubrać się i wziąć bagaże. Do peronu nie było tak daleko, ale zważając na pogodę, przedarcie się mogło być trudne. Nadal sypał śnieg, wiatr wiał uporczywie, a ścieżka nie była odśnieżona. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, pani otworzyła drzwi. Gwałtowny przeciąg szarpnął nimi, ale na szczęście nasza wychowawczyni mocno je trzymała. Wszyscy niespiesznie zaczęli się przemieszczać w stronę drzwi. Po chwili szliśmy już przez śnieżycę, w stronę peronu. Pociąg miał się zjawić niebawem. Klasa stała w małych grupkach blisko siebie, okutani kurtkami. W ten sposób próbowali zatrzymać ciepło, które nieubłaganie uchodziło. Po nieziemsko długo ciągnących się dziesięciu minutach, ujrzeliśmy w oddali światła. Pociąg już zajeżdżał na stację. Wszyscy lekko ożywili się na ten widok. Kiedy pojazd się już zatrzymał, pani pokierowała nas do konkretnego wagonu. Dzięki niejednokrotnie już zasłużonym zdolnościom Patki (to jest - taranowaniu ludzi) dziewczyna zajęła nam cały przedział. Wybraliśmy te same miejsca, co zeszłym razem. Miłą niespodzianką dla wszystkich była temperatura. Nareszcie zrobiło się cieplej. Wyrwaliśmy się z otępienia. Logicznym następstwem była nasza głupawka. Żartowaliśmy, wygłupialiśmy się, gdy w pewnym momencie naszą sielankę przerwało gwałtowne hamowanie
- Co do?! - krzyknął Sam, który przez to spadł z fotela
- Nic ci nie jest? - spytał Tom, wyciągając do niego rękę
- Nie, chyba n-nie - odparł wstając. Rozległ się chrzęst głośnika
- Drodzy pasażerowie, nastąpiła nieoczekiwana awaria. Na naszej trasie zamarzła trakcja, co uniemożliwia nam dalszą podróż. Prosimy nie panikować. Robimy wszystko by naprawić usterki. Za utrudnienia przepraszamy - usłyszeliśmy. Popatrzyliśmy po sobie
- No pięknie - mruknęła Patka. Zapadła cisza. Zauważyłam także, że spada temperatura. Po chwili wszyscy (z wyjątkiem mnie) zaczęli zakładać kurtki
- A tobie nie zimno? - spytał Max
- No nie. A powinno? - zaśmiałam się - Długa historia - dorzuciłam
- T-tobie t-t-tam nie z-z-zimno, za t-to ja chyba z-zaraz zejdę - mruknęła Patka ubrana w kurtkę, z czapką, okutana szalikiem i w rękawiczkach. Zaczęłam się śmiać, ale nie zamierzałam tak tego zostawić
- Komu jeszcze jest tak zimno? - spytałam. Tom i Max podnieśli ręce do góry. - Trudno, i tak wszyscy idziemy na podłogę - zarządziłam. Spotkałam się z pytającym spojrzeniem reszty, ale wykonali polecenie. Po chwili siedzieliśmy na ziemi w piątkę, przytuleni do siebie. Tak po prostu, żeby zachować ciepło. Co za tym idzie, po tak częstym wahaniu (ciepło-zimno-ciepło-zimno-ciepło) ogarnęła nas senność. Próbowaliśmy jeszcze zagaić rozmowę, ale nasze wysiłki poszły na marne. Kiedy już prawie usnęłam, usłyszałam jak drzwi do przedziału się rozsuwają. Do moich uszu doszedł odgłos westchnięcia w stylu "Co ja z wami mam. Ale i tak jesteście słodcy". Skojarzyłam, że to nasza wychowawczyni. Uśmiechnęłam się pół świadomie i odpłynęłam do krainy snów, ledwie rejestrując głos z powrotem zamykanych drzwi.
PoV Patrice
Miłym zaskoczeniem było, gdy po raz pierwszy od wyjazdu, obudziłam się rano nie zmarznięta. Rozejrzałam się pół przytomnie. Byłam w centrum naszego "żywego kaloryfera". Oparta o moje lewe ramię spała Carrie, na której kolanach głowę opartą miał Tom, O moje prawe ramię oparty był Sam, a przy moich nogach, spał Max. Delikatnie, by nie budzić reszty, wyciągnęłam telefon, by sprawdzić godzinę. Dochodziła szósta. Na zewnątrz panowała szarówka. Zerknęłam w stronę wyjścia. Drzwi były oszklone, a zasłonka nie zaciągnięta dokładnie, więc zobaczyłam okno wychodzące z drugiej strony pociągu. Teren nadal był górzysty, ale o wiele mniej, niż wcześniej, co pozwoliło mi oszacować, że ruszyliśmy dość niedawno. W pewnym momencie Max, u mych nóg zaczął się wiercić. Zignorowałam to i spróbowałam jeszcze iść spaść. Oczywiście, byłoby za pięknie. Wówczas budzić zaczął się także Sam. Też się wiercił. Normalnie między Scyllą a Charybdą. Po chwili rozległ się także cichy głos Tom'a
- Śpicie?
- Nie - powiedzieli chórem Sam i Max
- Tak - mruknęłam, nawet nie otwierając oczu. Carrie widocznie też jeszcze spała, bo nie odpowiedziała
- Śpicie, czy nie, ale ja tam zostaję. Nareszcie mi ciepło - stwierdził Max
- To teraz bardzo cię proszę, daj spać innym - rzuciłam marudnie
- Malkontencie ty - zaśmiał się Sam
- Ty mi tu nie szpanuj słownictwem, delikwencie, bo ci pokażę takie aspekty poprawnej polszczyzny, które dodatkowo nie będą adekwatne do twojego poziomu intelektualnego, że ci tkanka mózgowa obumrze - zripostowałam. Usłyszałam ciche parsknięcie śmiechu z mojej lewej strony. Carrie
- Tak wyszukanej riposty to ja jeszcze nie słyszałam - I ty, Brutusie przeciw mnie?
- Czyli wszyscy powstawali! - ucieszył się Max
- No niestety - odparłam
- Pośpisz sobie w domu - rzucił Tom pocieszająco
- Nie pośpi. Pójdzie ze mną na sanki, bo inaczej jej będę w okno śnieżkami rzucać - zaśmiała się Carrie. I ty Brutusie... po raz drugi
- Świat jest niesprawiedliwy - mruknęłam pół żartem, pół serio
- Też cię lubię - powiedziała Carrie, dodatkowo usadawiając się wygodniej na moim ramieniu
- To co robimy? Zapoda ktoś jakąś muzę? - poprosił Sam. Wyciągnęłam telefon i spełniłam prośbę chłopaka. Piosenką była Failure od Breaking Benjamin. Na rozmowie zleciała nam cała kolejna godzina, kiedy to szarość nieba zamieniła się już w błękit. Słońce chcąc zrekompensować wcześniejszą, złą pogodę świeciło ze zdwojoną siłą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro