Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.

Maraton cz. 3 (Miało być wczoraj... Dzięki komputerze.) Miłego czytania :) A jeśli ktoś ma ochotę, to bardzo chętnie przyjmę opinię, bo wydaje mi się, że prowadzę to ciut nudnawo...

PoV Patrice

Po powrocie do ośrodka czekał na nas ciepły obiad. Praktycznie każdy jadł go w ciszy, wszyscy byli tak zmęczeni. Poprawka. Prawie wszyscy. Nasz stolik był w nie najgorszej formie. Jak zwykle się wygłupialiśmy. Po obiedzie czekać nas miał jednogodzinny czas wolny, do spędzenia na terenie ośrodka, lecz potem mieliśmy iść zwiedzać okoliczną promenadę. Nie powiem, pomysły by jakoś wykorzystać nasz czas, były co najmniej rozbieżne. Ja chciałam porysować, Carrie iść spać, Tom poczytać, Sam posłuchać muzyki, a Max... sam dokładnie nie wiedział. Na szczęście wszystkie, lub większość pomysłów, sprowadzały się do pozostania w pokoju. Właśnie rysowałam bardzo ładny krajobraz, kiedy do pokoju wpadł Sam

- Pomóżcie! Tam się dziwne rzeczy dzieją - mówił lekko chichocząc

- Sobie pospałam - westchnęła Carrie i ruszyłyśmy zobaczyć, co też nasi, jakże mądrzy sąsiedzi wyrabiają. Widok był oryginalny. Chłopaki walczyli "po męsku". W pewnym momencie Max sięgnął po poduszkę i zaczął okładać nią Tom'a. Ten pochwycił krzesło i trzymał bruneta na dystans

- Że what? - krzyknęłam, na co tamci się zatrzymali. Popatrzyli na siebie, a potem na nas

- O co wam poszło? - spytała roześmiana Carrie

- Ta tutaj ameba dendrofilowata twierdzi, że historia jest nudna! - powiedział Tom

- A ten tutaj trylobit strzykwowaty uważa, że nie! - zbulwersował się ten drugi

- Masło maślane... - mruknęłam

- Ty zły, niedobry delikwencie! - tym razem wkurzyła się Carrie i chwyciła poduchę - Zgiń przepadnij! - krzyknęła okładając go

- W studnię wpadnij - poparł ją Tom

- Ta... To ja wracam do rysowania... - mruknęłam - Idziesz? - rzuciłam w stronę Sam'a stojącego w przejściu z miną w stylu "Nie ogarniam świata". Kiwnął głową i ruszyliśmy do pokoju

PoV Carrie

Kiedy znudziło nam się katowanie Max'a (na poduszkach się nie skończyło. Były łaskotki, używanie damskich (moich) perfum i zmuszanie do odszczekania własnych słów) postanowiliśmy dać sobie spokój. Damska część pokoju była okupowana przez Patkę i Sam'a, więc ja zdecydowałam się zostać w obecnej

- Ludzie, wy litości nie macie... - narzekał Max siedząc na łóżku

- Oj tam, malkontent jesteś i tyle - zaśmiałam się. Ten chyba nie do końca zrozumiał znaczenie tego słowa, bo zamilkł

- Dlaczego przeprowadziliście się do naszego miasta? - spytałam 

- Trochę to skomplikowane... Nie wiem, czy w ogóle chcesz to usłyszeć - powiedział Tom

- A czego ma nie słyszeć? Też chcę po nie-słuchać - powiedziała Patka wbijając z Sam'em na tę część pokoju i rozwalając się na łóżku, obok mnie 

- Jednogłośna decyzja? - spytał Tom. Pozostała dwójka kiwnęła głową

- Polubiliśmy was i liczymy, że nie obrócicie tego przeciw nam. Nie chcielibyśmy, by ktoś się o tym dowiedział. Nasza trójka pochodzi z domu dziecka. Mnie i Sam'a biła nasza psychiczna matka. Ojciec Max'a się nad nim znęcał, ale w jego domu rozpętał się pożar. Tylko Max przeżył. A tutaj mamy rodzinę zastępczą. Zgodzili się przyjąć całą naszą trójkę i... powiedzmy, że nasz los jest pod jednym wielkim znakiem zapytania - powiedział Tom cicho

- O ja... Musicie być silni, skoro teraz jesteście jeszcze skłonni by się śmiać - powiedziała Patka. Sam uśmiechnął się smutno, a Max machnął ręką

- To dzięki temu, że wspieraliśmy się wzajemnie od początku - stwierdził brunet. Sam chyba chciał coś jeszcze dodać, ale na korytarzu rozległ się głos pani, wołającej na zbiórkę

- To sobie pogadaliśmy... - mruknęła Patka. Wszyscy rzucili się, po swoje wcześniej przygotowane rzeczy i ruszyliśmy do wyjścia. Byliśmy jednymi z pierwszych, więc trzeba było chwilkę poczekać. Staliśmy w milczeniu. W końcu po którymś wezwaniu pani, mogliśmy ruszyć. Niebo przysłoniły chmury, prawdopodobnie długo sobie nie pochodzimy. Ruszyliśmy w stronę promenady. Był to dosyć dużej wielkości rynek, z mnóstwem drewnianych sklepików, skwerów, gdzie można było zjeść ciepły posiłek i kamienic z pamiątkami i tym podobnymi. Stanęliśmy przy pomniku jakiejś sławnej pisarki, nie chciało mi się myśleć, której. 

- Macie czas do piątej, a jeśli warunki pogodowe się pogorszą, spotykamy się w tym samym miejscu - powiedziała pani od biologii aka Małpa. Wszyscy z (uwaga sarkazm) bardzo wielkim zaangażowaniem potwierdzili i każdy poszedł w swoją stronę. Patka złapała mnie za rękaw i zamachała do pozostałej trójki

- To może póki się jeszcze nie rozeszliśmy, pójdziemy na jakieś ciacho? - spytała dziewczyna. Każdy w miarę entuzjastycznie potwierdził. Skierowaliśmy się do najbliższej kawiarenki. W naszym przypadku wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie. Dałam Patce pieniądze potrzebne na sernik, a dziewczyna od razu zamówiła podwójną porcję ciasta. Chłopaki natomiast zamówili po kawałku piernika. Zasiedliśmy przy jednym ze stolików

- A wy co takie murzyny zamówiliście? - spytała Patka z uśmiechem biorąc kawałek ciasta

- B-bo to jest jedno z nielicznych ciast, które lubią wszyscy z naszej trójki. Potem zaczynają się schody - zaśmiał się Sam. Zjedliśmy ciasto w miłej atmosferze, a potem się rozdzieliliśmy. Ja z Patką ruszyłam w stronę budki z pamiątkami. Oglądałyśmy różne rzeczy, w pewnym momencie Patka przyuważyła białą bandamkę

- Zaczekasz chwilkę? Idę sobie kupić to cudeńko! - podnieciła się brunetka

- Jasne - uśmiechnęłam się i stanęłam nieco na uboczu. Oczekując na dziewczynę, zauważyłam z przerażeniem, że zbliża się do mnie trójka osób z mojej klasy. Lucy, Alan i Hubert. Chciałam wejść do sklepu, kiedy chwyciła mnie mocna ręka tego ostatniego

- Nie śpiesz się tak mała, my mamy czas - powiedział złowieszczo ciągnąc mnie w stronę dziury między budynkami. Szarpałam się, ale marne były moje siły na dwóch chłopaków i dziewczynę. W końcu postawili mnie i zagrodzili mi drogę

- Dawno nie mieliśmy jakiejś porządnej rozrywki, czas to zmienić - powiedziała Lucy, a przed nią wysunął się Alan

PoV Patrice

Kiedy kupowałam już bandamkę, kątem oka zauważyłam jakiś ruch zza szyby. Pospiesznie wysypałam drobne i wybiegłam ze sklepu, krzycząc, że reszty nie trzeba. Niestety moje prognozy okazały się trafne, znowu zaczynają męczyć Carrie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu przyjaciółki. Po chwili zauważyłam różową kurteczkę Lucy. Ruszyłam tam błyskawicznie

- A wy tu, przepraszam bardzo, czego? - spytałam znienacka stając za nimi. Przez chwilę skrzyżowałam spojrzenie, z dziękującym wzrokiem Carrie

- A my tu, przepraszam bardzo, nie twoja sprawa - warknął Hubert

- Wasz wybór - wzruszyłam ramionami i odłożyłam swoją torbę na śnieg. Opisów lepiej oszczędzić. Od dawna mam fazę na sztuki walki i uczę się ich bardzo długo. Wiem jak zadać ból nie robiąc krzywdy i jak przestraszyć. Po niedługim czasie już ich tam nie było

- Wszystko w porządku? - spytałam się dziewczyny

- Raczej tak. Rozcięta warga, tyle - powiedziała, przykładając chusteczkę do krwawiącego miejsca

- Znajdźmy panią, to może będziemy mogły iść wcześniej do ośrodka - powiedziałam

- Ale... - chciała zaprzeczyć dziewczyna. Uciszyłam ją gestem dłoni

- Zimno mi - powiedziałam uśmiechając się - A ty się przewróciłaś - dodałam, po czym ruszyłyśmy w poszukiwaniu opiekunki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro