Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

100.

PoV Brian

Ciąg zdarzeń reszty wieczora był dla mnie niesamowicie niejasny. Oczywiście Operator zabrał Carrie od razu do rezydencji, gdzie też przystąpił do natychmiastowej walki o życie dziewczyny. Nam polecił prędki powrót do rezydencji i przygotowanie do wyprawy. Więcej szczegółów nam nie zdradził. Tymczasem ja starałem się stanowić dla Pat takie wsparcie, jak tylko umiałem. Prawda była jednak taka, że żadne słowa nie były w stanie pocieszyć dziewczyny. Widziałem jak walczy ze sobą, hamuje łzy i zajmuje się nadmierną ilością pracy, żeby całkiem się nie rozsypać. W niczym nie pozwalała sobie pomóc, nawet gdy wynosiliśmy sprzęt do bagażnika samochodu, niosła jeden z cięższych kufrów z bronią i nie pozwalała na choćby krztynę pomocy. Co do samego ekwipunku, szykowaliśmy się w ciemno. Drobne zapasy, podstawowe ubrania, trochę broni i przydatnych rzeczy, jak latarki czy liny. Lepiej, żeby miały się nie przydać, niż gdyby miało ich zabraknąć. Dopiero w późniejszych godzinach wieczornych przybiegła do nas Ann i poleciła przybycie do gabinetu doktora Smiley'a. Szybko się tam udaliśmy.

Carrie leżała na płasko, z włosami niedbale związanymi w koka. Tors dziewczyny był w całości owinięty bandażem, na którym ostro odcinała się plama czerwieni. Stał przy niej Smiley i Operator, którzy o czymś dyskutowali, lecz ledwie się zjawiliśmy, ci zamilkli. Po chwili odezwał się Operator
- Proxy. Aby udało nam się ocalić Carrie, musicie udać się do pewnego miejsca. Mówię tu o lesie, który okrzyknięto mianem zabójczego boru. Jak sami wiecie stało się tak, ponieważ są to tereny, nad którymi sprawują pieczę wysłannicy Zalgo. W centrum lasu znajduje się zagajnik a w nim jedno z przejść, które prowadzi do przedsionku królestwa Zalgo. On będzie wiedział jak jej pomóc. My na ten czas jesteśmy bezsilni, możemy leczyć jedynie jej rany. Lecz tak długo, jak demon znajduje się w niej, nie będzie w stanie wyzdrowieć. A jak sami wiecie, im dalsza teleportacja, tym gorzej wpływa na ogólną kondycję organizmu. Dlatego nie jestem w stanie sam tego zrobić - odpowiedział nam pospiesznym tonem. Demon? Jaki demon? Skąd? Operator jakby wyczuł naszą konsternację.
- Demon dostał się do niej w dniu, w którym została porwana. Zakładamy, że była to zemsta za zabójstwo medium. Demon miał doprowadzić ją do samozagłady, dostał się za pośrednictwem dobrze wam znanych już badaczy zjawisk paranormalnych. Ale na dalsze wyjaśnienia nie ma teraz czasu. Smiley pomoże wam przetransportować Carrie do samochodu, a wy ruszcie od razu. Będę tam na was czekał - zakończył Operator. Posłusznie skłoniliśmy głowy i nie marnując już czasu na dalsze pytania, pomogliśmy Smiley'owi. Dziewczyna leżała na szpitalnym prześcieradle, więc i Tim i Smiley chwycili dwa rogi w ręce i delikatnie unieśli dziewczynę. Ja, Pat i Toby'm mieliśmy ubezpieczać przed ewentualnymi trudnościami.
Do auta na szczęście dostaliśmy się bez większych problemów, pojawiły się one za to przy ułożeniu dziewczyny na przednim, odchylonym siedzeniu. Na szczęście i ten kłopot rozwiązaliśmy, bo Toby wsiadł od strony kierowcy i pomógł chłopakom ułożyć dziewczynę bezpiecznie i zapiąć pasy. Smiley zostawił nas jeszcze z kilkoma instrukcjami i polecił ruszać jak najszybciej. To też zrobiliśmy.

PoV Tim

Nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem tak szybko. Martwiłem się szalenie, ale robiłem wszystko, żeby zachować zimną krew. Kiedy wsiadaliśmy do auta, GPS był już ustawiony, więc jedyne co robiłem, to podążanie za jego wskazówkami w akompaniamencie wiecznego "Prowadzisz za szybko. Zwolnij.". Przysięgam, normalnie to zdjąłbym to ustrojstwo i wywalił przez szybę, ale teraz było jedynym drogowskazem. My sami siedzieliśmy w grobowej ciszy.
Nigdy nie odwiedzałem tego lasu, choć o nim słyszałem. Ponoć miał jakąś mniej prozaiczną nazwę od "morderczego boru", ale dla ludzi brzmiała ona jak zbiór warknięć i charkotów, więc zwyczajnie jej nie używano. Wiedziałem za to, że w zagajniku, o którym wspominał Operator, znajduje się ogromny kamień. Był mniej więcej okrągły i miał kilkanaście metrów średnicy. Było to miejsce, dzięki któremu właśnie możliwe było dostanie się do przedsionka królestwa Zalgo. Przedsionków zaś było kilka i były porozrzucane po całym świecie. Były konieczne, inaczej kamień prowadziłby prosto do samych czeluści piekła, a tamtędy dotarcie do Zalgo byłoby niewykonalne. Do przedsionków natomiast czasem wybierał się osobiście, co miało mieć miejsce w tym przypadku, zgodnie ze słowami Operatora.

GPS polecił nagle skręt w leśną dróżkę. Dotarliśmy do boru. Teraz naszym zadaniem było dostanie się możliwie najbliżej kamienia, aby  nie było potrzeby niesienia Carrie. W ostateczności mogliśmy przywołać Operatora, ale prosił, żeby nie robić tego bez wyraźnej potrzeby. Miał być już u Zalgo i omawiać z nim różne zagadnienia. Niestety byliśmy pozbawieni naszej najlepszej nawigacji - Patrice. Wcześniej tego samego dnia, kiedy demon zasiadający w Carrie rzucił w nią toporkiem, jej skrzydło zostało uszkodzone. Tępa strona narzędzia prawdopodobnie lekko naruszyła kość, co przyczyniło się do przymusowego ograniczenia latania. Wiedziałem, jak przez to cierpi.
Spojrzałem przez chwilę na Carrie. Jej twarz była dość dobrze widoczna pomimo nikłego światła, którym emanował księżyc. Głównie przez odcień - była bowiem blada jak ściana. Plama na jej bandażu nieznacznie się powiększyła, ale Smiley ostrzegał nas przed tym. I póki nie stanowiła ona połowy powierzchni, powinno być w porządku.
Było mi strasznie żal dziewczyny. Ledwie zdążyła się zregenerować po ichniejszej zemście, a już kolejny cios.

Samochód grzązł w błotnistej ziemi. Raz po raz zwiększałem biegi, ale nie przynosiło to pożądanego skutku. Wreszcie auto całkiem zatrzymało się i zgasło. No pięknie, tylko tego nam trzeba było. Uderzyłem dłonią w kierownicę, głośno wypuszczając powietrze
- I co teraz? - mruknąłem. Przez chwilę odpowiedziała mi cisza, zupełnie jakbym nie zadał wcześniej tego pytania
- A może część z nas uda się na zwiad...? Na przykład ja i Toby? - odezwała się Pat. Zerknąłem na nią w lusterku, a dziewczyna kontynuowała - Poszukamy kamienia, a gdy go znajdziemy, przyjdziemy po was. A wy weźmiecie Carrie i wszyscy ruszymy do niego - zamyśliłem się chwilę
- Właściwie to niegłupi pomysł. Z drugiej strony będzie się to równało z porzuceniem samochodu. Będziemy musieli zabrać stąd inne rzeczy, bo tak łatwo się go teraz z drogi nie usunie. Gdyby jakimś cudem ktoś tędy jechał, z pewnością się zainteresuje - rzuciłem. Dziewczyna pokiwała głową.
- Mimo wszystko proponuję się tym martwić, jak już znajdziemy kamień i Carrie będzie w rękach Zalgo. A teraz chodź, Toby. Nie mamy na co czekać - odparła dziewczyna i wysiadła. Toby także to zrobił, ja więc zostałem sam na sam z bratem.
Pat i Toby zniknęli w mroku nocy.



xxx
Prawdę powiedziawszy, myślałam, że setny rozdział uda mi się napisać jakoś bardziej... Wyjątkowo? Na pewno, że będzie ciekawszy. Przepraszam was za długie okresy bez rozdziałów, ale przechodzę teraz swego rodzaju kryzys z pisaniem. We wszystkim doszukuję się złych stron; nic, co piszę, całkowicie mnie nie zadowala. Wiem, że być może to chęć samodoskonalenia, lecz chwilowo wywołuje ona raczej blokady pisarskie, niż jakąś poprawę. Dlatego przepraszam Was za jakość tego rozdziału, mam nadzieję... Wręcz zrobię wszystko, aby następne były już ciekawsze i zawierały więcej akcji.
Dziękuję, jeśli poświęciliście czas na czytanie tej notki.
Do zobaczenia w następnym rozdziale, trzymajcie się zdrowo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro