10.
PoV Carrie
Drzwi naszego przedziału rozsunęły się, a do wnętrza wszedł mężczyzna ubrany w uniform Polskich Kolei... Coś tam, coś tam. Dał wszystkim po pakunku, po czym szybko się ulotnił. Każdy zajrzał do swojej torebki. Jakieś kanapki, jedna z szynką, druga z dżemem, soczek, jabłko i coś tam słodkiego. Powiedzmy, że znośnie. Prawie. Patka chyba czuła to samo. Wyjęłyśmy kanapki, ja z szynką, ona z dżemem i od razu się wymieniłyśmy, po czym przybiłyśmy piątkę. Każdy wybrał sobie coś i zaczęliśmy jeść. Po chwili wszyscy wyciągnęli także sok. Spojrzałam na swój. Pomarańczowy. Patka miała jabłkowy. Znów bez słowa się zamieniłyśmy. W końcu zauważyłyśmy na nas pytające spojrzenia chłopaków
- No co? Soku jabłkowego nie można nie lubić? - spytała Patka
- Znaczy... No... JAK WY? - tylko tyle umiał wykrztusić Sam
- Zna się już jakieś kilka lat, nie? - zapytała brunetka z wielkim uśmiechem i... Znowu przybiłyśmy zsynchronizowaną piątkę. A pozostali się roześmiali. Nagle coś zatrzeszczało, a głośnik w naszym przedziale uruchomił się
- Pasażerowie trzeciej gimnazjum, podróżujący w góry za półtora godziny opuszczą pokład naszych pociągów - tu masa paplaniny- Życzymy miłej podróży...
PoV Patrice
No wreszcie, podróż dobiegała końca. Zaczęłam zbierać rzeczy, popakowałam wszystko i usiadłam. Zostawiłam na wierzchu słuchawki, więc postanowiłam teraz posłuchać muzyki. Oczywiście, że Skillet - Not gonna die. Zagapiłam się w okno, mimo, że miałam od niego kawałek. Spoglądając w nie, znów poczułam ból głowy, który "nawiedzał" mnie już wcześniej. Zachowałam jednak kamienną twarz. Wytrzymam czas drogi, to może najwyżej potem wezmę jakąś tabletkę. Postanowiłam uciąć sobie drzemkę ze słuchawkami w uszach. Może ból raczy minąć.
Kiedy biegałam sobie po wesołym miasteczku, trzymając siekierę i terroryzując okoliczne samochodziki (taka zabawka dla dzieci), ktoś potrząsnął mnie za ramię. Otworzyłam oczy i obudziłam się w pociągu
- Już prawie jesteśmy na miejscu - powiedziała Carrie, sprawczyni mego przebudzenia
- Aha, oki. Dzięki - powiedziałam przeciągając się. Z ulgą stwierdziłam, że ból głowy, mimo, że nie zniknął, nieco stracił na sile. Sprawdziłam półki, upewniłam się czy mam wszystko i usadowiłam się ponownie na miejscu. Akuratnie jechaliśmy w ciszy. Mijając już całkiem imponujące góry, zaczęłam się zastanawiać, czy będziemy musieli na coś podobnego wejść. Lubię wspinaczkę, ale nie w grupach większych, niż pięć - sześć osób. Inaczej każdy ma swoje tempo, energię i siłę i wiecznie coś jest nie tak. Z czego w naszej klasie były takie "lalunie", że złamią paznokieć i chcą wzywać karetkę.
W pewnym momencie pociąg zaczął hamować. Ruszyliśmy grupą do wyjścia, jak z resztą pozostali uczniowie. Nim udało nam się wygramolić, minęło trochę czasu. Rozejrzała się. Peron, na którym wysiedliśmy, pozostawiał wiele do życzenia. Betonowa podłoga, z żółtą, ostrzegawczą linią, by nie podejść zbyt blisko pociągu, zdecydowanie wymagała remontu, dodatkowo była nie odśnieżona. Ławki lata świetności miały już chyba dawno za sobą, a z rozkładu nie dało się prawie nic odczytać. Kiedy wszyscy już wyszli, nasza wychowawczyni oraz pani od biologii potocznie zwana Małpą (to od jej bogatej gestykulacji na lekcjach) usiłowały ogarnąć naszą klasę. Mimo, że robiły to dość nieporadnie, to w końcu im się udało. Kiedy wszyscy się odliczyli, ruszyliśmy żwirową ścieżką w stronę lasu. Pogoda zaczynała się powoli psuć. Z nieba zaczęły spadać już pojedyncze, białe gwiazdki. Westchnęłam cicho, mając nadzieję, że w pensjonacie będzie dobre ogrzewanie. Po kilkunastu minutach marszu, przed nami wyłonił się budynek z czerwonej cegły. Budową przypominał typowo górski domek, ze strzelistym, podobnym do wieży dachem, pokrytym czarną dachówką. Weszliśmy na mały, acz zadbany ganek, a Małpa zapukała. Po chwili otworzyła nam korpulentna kobieta, w podeszłym wieku. Mimo to, wśród ciemnych włosów nadal dziarsko błyszczały dwa niebieskie punkty, oczy kobiety. Już ją lubię
- Witam nowo przybyłych! Proszę, wejdźcie, niedługo się może zacząć niezła wichura - zaprosiła nas do środka. Kiedy wszyscy weszli, kobieta ponownie zabrała głos
- Witam wszystkich na waszych feriach! Proszę, zwracajcie się do mnie "pani Jagno" - powiedziała kobieta, a ja prawie parsknęłam śmiechem, jednak słuchałam dalej - ośrodek jest przystosowany do waszych potrzeb, jednak proszę by odbywało się bez szaleństw. Jest kilka zasad, które powinniście znać, ale myślę, że wpierw wolelibyście rozlokować się w pokojach. Dlatego poproszę tutaj waszą wychowawczynię, dowiecie z kim będziecie dzielić pokoje - powiedziała kobieta, a na jej miejsce weszła pani od chemii. Teraz słuchał już każdy bez wyjątku
- Więc tak, Klara, Monika i Zuza idą do dwudziestki trójki - powiedziała pani wręczając im kluczyk. Po kolei wyliczała wszystkich. Zaczynałam się zastanawiać, czy czasem o nas nie zapomnieli, kiedy pani odezwała się
- Patrice i Carrie, oraz Sam, Max i Tom idą do pokoju-studia z numerem 25 - powiedziała pani. Porządnie się zdziwiłam, myślałam, że nie miesza się chłopaków z dziewczynami, ale już mi się nie chciało nawet narzekać. I tak nie była to najgorsza możliwość. Spojrzałam na Carrie. Czuła to samo. Kiedy wszyscy się rozeszli, podeszłam do wychowawczyni
- Psze Pani - zwróciłam się swoim zwyczajem do kobiety - Pytanie: Dlaczego jesteśmy z chłopakami w pokoju? - spytałam wprost
- Mam nadzieję, że to wam nie przeszkadza. Uparłaś się, by być z Carrie i musieliśmy sporo namieszać. W studiu będą drzwi z zamkiem, jeśli w tym problem, a co do chłopaków, to myślę, że powinnyście się z nimi dogadać - wyjaśniła pani po krótce. Kiwnęłam głową, że rozumiem i poszłam do Carrie
- To jak? Idziemy? - spytałam
- Taaaak - powiedziała ziewając - Trzeba się rozpakować, a tu jeszcze nas apelami będą zanudzać - dodała. Ruszyłyśmy, a po drodze dołączyli jeszcze chłopaki. Wygłupialiśmy się, całkiem dobrze się dogadując, więc myślę, że jakoś to będzie... Przynajmniej taką mam nadzieję.
PoV Carrie
Patka otworzyła drzwi pokoju. Weszliśmy do małego przedsionka, który miał dwoje drzwi. Jedne prowadziły do pokoi, a drugie do łazienki. Oczywiście wybraliśmy pierwsze. Na początku znaleźliśmy się w części trzyosobowej, z której drzwi prowadziły do naszego pół pokoju. Rozejrzałam się jednak po nim. Zielone ściany, trzy łóżka ustawione wzdłuż jednej z nich, szafa, stolik z trzema krzesłami, szafka nocna oraz okno i lampka. Skromnie, lecz przytulnie. Po chwili ja i Patka przeszłyśmy jednak na naszą "połowę". Pokój prezentował się nie najgorzej, był w kształcie prostokąta. Błękitne ściany, ładnie zgrywały się białą zasłonką. Okno było na jednym z końców pokoju, natomiast po jednej i drugiej jego stronie stały łóżka, stroną nóg zwróconą na resztę pokoju. Przy ścianie naprzeciw stała szafa oraz stolik, plus dwa krzesła. Dodatkowo, oprócz okna, łóżka rozdzielała obszerna szafka nocna. Całość prezentowała się nawet dobrze. Postawiłam walizkę przy łóżku, a potem zasiadłam na tymże meblu. Było całkiem wygodne. Liczyłam na chwilę spokoju, kiedy na korytarzu rozległ się głos naszej wychowawczyni, wołający nas na apel.
xxx
Chcecie maraton? Czy może jest to trochę za nudne?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro