Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Z ewakuacji Azylu pamiętała tylko przerażający płacz kobiet i dzieci. Mnóstwo rannych i kontuzjowanych żołnierzy. Sama szła podparta o Carriana, który dzielnie znosił jej ciężar, nawet przez chwilę nie protestując. Słyszała, jak Komendant i Szpiegmistrzyni się kłócili i jak Ambasadorka próbowała ich uspokoić, po pewnym czasie i ona włączyła się do ostrej wymianie zdań.

- Jak mogliśmy zostawić ją na pastwę tych sukinsynów? - zapytała słabo, próbując jak najbardziej zmniejszyć nacisk na ramię Carriana.

- To była jej decyzja, lethallan - odpowiedział spokojnie, mocniej ją podtrzymując.

- Jej skrajnie głupia decyzja - warknęła cicho.

Elf już jej nie odpowiedział, nie chcąc dyskutować o postanowieniu Cadash. Aria zacisnęła mocno szczękę, powstrzymując drżenie podbródka. Nie wiedziała czy to przez paraliżujące zimno, czy też przez ubytek krwi w jej organizmie, ale czuła się wycieńczona. Miała wrażenie, że każdy kolejny krok będzie ją zbliżał do omdlenia, ale nie miała prawa narzekać. Na końcu pochodu, na noszach niesiono tych najbardziej rannych, których większość i tak nie miała szansy na przeżycie dłuższego czasu niż doba. W samym Azylu zostawili zbyt wiele martwych żołnierzy i cywilów. Przed oczami miała nadal porozrzucane po ziemi ciała, leżące jak marionetki, którym ktoś poodcinał sznurki. Przylgnęła jeszcze mocniej do ramienia brata, jakby ono miało ją ochronić przed złem, którego była świadkiem. Inkwizycja miała odciągnąć ich od cierpienia, a sama przysporzyła im go jeszcze więcej.

- Wysłać sygnał do Herold! - zagrzmiał Cullen od razu, gdy tylko wyszli z przełęczy.

Aria oglądała jak Solas uderza kosturem o ziemię, a w niebo wystrzela pomarańczowa struga światła. Jednak nie czekali długo, rozstawili jedynie szybkie ognisko, żeby lekko się ogrzać i przyrządzić jedzenie dla wszystkich i poszli dalej przełęczą w poszukiwaniu dogodnego miejsca na obóz. Elfce już nic nie robiło różnicy. Nawet zimno wdzierające się przez dziurawą, dalijską zbroję, ani nadal ciągnący ból w zasklepionej ranie. Skupiła się na odgłosach skrzypiącego monotonnie śniegu pod ich butami, jakby nic innego nie istniało.

Kolejny przystanek zrobili w niewielkim zagajniku, gdzie drzewa lekko hamowały porywisty wiatr. Cullen i Kassandra robili obchód wśród rannych, a część zwiadowców ruszyła w poszukiwaniu najlepszej trasy, zabierając ze sobą przy okazji Carriana. Dalijski zmysł orientacji w terenie mógł im o wiele usprawnić działania. Aria została sama wśród nadal obcych jej ludzi, starając się nie zwracać na siebie uwagi, jakby sama jej dalijska zbroja, ciemny valasllin i spiczaste uszy tego nie robiły. Podeszła do tłumu, gdzie rozdawano jedzenie i z cichym podziękowaniem niewielką ilość potrawki.

- Jak noga? - zapytał Cullen, przystając na chwilę obok.

- Ból nie doskwiera bardzo, nie bardziej niż tęsknota i żal. Chce nucić piosenki przy ognisku, ale część jej wie, że to odeszło z krwią i popiołem. Chciała bezpieczeństwa i zemsty, troski i pocieszenia, ale cierpienie czai się za nią jak cień nie dający w nocy spać - spod jednego z drzew rozległ się cichy i niemal przerażony głos.

Z cienia odkreślał się jedynie ciemny kapelusz postaci, która dotarła do nich przed atakiem. Cole'a o ile dobrze pamiętała. Ariarril patrzyła się w to miejsce szeroko otwartymi oczami, które prawie od razu zaszły jej łzami, tym razem nie spowodowanych wiatrem.

- Ona nie chce litości. Potrzebuje tylko obietnicy i nadziei - dodał jakby do Cullena, po czym równie nagle jak się pojawił, zniknął.

- Z nogą jest lepiej, Komendancie. Odzyskanie sił mi jeszcze trochę zajmie, ale Carrian powiedział, że będzie tylko lepiej - szybko odpowiedziała, jakby to miało pozwolić zapomnieć jej o wypowiedzi ducha.

- Nie powinnaś się tak rzucać na wrogów, w walce w zwarciu... - zaczął wykład, który od razu brutalnie przerwała.

- Nie walczymy w zwarciu. Wbrew wyobrażeniom shemlenów, my, dalijczycy, nie organizujemy regularnej armii, żeby najechać was i odebrać to co należało do nas... przynajmniej nie mój klan - wzruszyła ramionami i odłożyła pustą miskę.

- Nie chciałem cię urazić - mruknął, pocierając kark.

- Komendancie, trzeba o wiele więcej, żeby mnie urazić - zaśmiała się gorzko, posyłając mu badawcze spojrzenie.

- Rozmawiałem z Kassandrą i Lelianą o przydzieleniu wam osobnej grupy zwiadowczej. Odciąży to Szpiegmistrzynię, a jak stwierdziła Lady Josephine, pokaże, że znikną wśród nas podziały rasowe - zmienił temat, skupiając swoją uwagę na horyzoncie.

- Na jakiej zasadzie miałoby to działać? - zapytała obejmując się ramionami. Nie wiedziała czy to z zimna czy po prostu, żeby zająć czymś ręce.

- Będziecie działać jak Szarżownicy. Damy wam na początek dwudziestu zwiadowców. Nadzór będzie sprawować Herold... - zaczął tłumaczyć, ale sam przerwał, przerażony tym co chciał powiedzieć. Jeśli wróci. Przełknął głośno ślinę, widząc, że Aria pomyślała o tym samym.

- Jakie ona ma szanse? - wyszeptała, patrząc mi z nadzieją prosto w oczy. Chyba po raz pierwszy w pełni świadomie.

- Nie wiem. Wyszła z Pustki, lawina nie powinna być dla niej wyzwaniem.

- A co jeśli nie wróci? Ci wszyscy żołnierze czekają na to, aż ich Herold wróci. Ona jest dla nich wyjątkowa, wierzą w nią. Jest ich ostatnią nadzieją.

- A kim jest dla ciebie?

- Przede wszystkim ofiarą tej wojny.

-------------

Gdy Carrian z żołnierzami wrócili do obozu, w każdym pojawiła się tą naiwna iskierka nadziei, że w końcu będą bezpieczni. Poprowadzono ich do doliny, w której każdy dostał przydzielone miejsce w namiocie, a ranni którzy przeżyli podróż zostali w końcu prawidłowo opatrzeni. Z każdą zasklepioną raną, próbą zahamowania krwotoku wewnętrznego czy złożenia czaszki Carrian słabł. Mimo to nie zamierzał protestować, a świadomość ratowania życia trzymała to na nogach. Może i nie był najlepszym uzdrowicielem, ale na pewno dużo potrafił. Wiele zaklęć poznał obserwując magów dookoła siebie, co tylko dodało mu w oczach innych. Martwił się jednak o Arię, która kuśtykała po obozie chętna do pomocy. Tyle razy już ją prosił o to, żeby usiadła. Nie mogła nadwyrężać nogi, a ona to ignorowała. Czasem jej upór był nie do zniesienia. Jeszcze ciągłe kłótnie doradców, które słyszał cały obóz, a których echo rozchodziło się ze pewne na dobre kilka kilometrów. Już nawet nie kryli się z tym, że nie wiedzą co dalej. Brakowało im wszystkiego od pieniędzy po ludzi.

- Jeśli dalej będziesz tak marszczył brwi, zrobią ci się brzydkie zmarszczki - usłyszał tuż przy ramieniu, niemal podskakując. Znowu się zamyślił, przez co Dorian mógł go łatwo podejść.

- Będzie pasowało do valasllin - wzruszył ramionami, szybko się uspokajając.

- Absolutnie! Nie możesz nawet tak myśleć! - oburzył się, przykładając rękę do serca.

- Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytał zmęczonym głosem, siląc się na powagę.

- Jeśli nie macie w propozycjach sauny lub gorącego źródła to nie. Przyszedłem cię wymienić, bo ledwo trzymasz się na nogach, a twoja siostra zaraz obejdzie dziesiąty raz cały obóz - oznajmił, zajmując miejsce przy stole, na którym leżał nieprzytomny żołnierz.

- Nie jesteś uzdrowicielem - zaprotestował.

- Tak, tak. A ty unikasz spotkania z Arią.

- Nie unikam!

- To mnie przekonaj i do niej idź.

Elf zgromił maga wzrokiem i z cichym warknięciem to wyminął. Nie zauważył jak uśmiecha się zwycięsko i nie czekając ani chwili dłużej zabiera się do pracy.

- Harel jeszcze nie wrócił. Odłączył się ode mnie tuż po wyjściu i pobiegł spowrotem - oznajmiła, nawet na niego nie patrząc. Nie musiała. Jego kroki rozpoznałaby wszędzie.

- Poradzi sobie lepiej, niż ktokolwiek z nas - odpowiedział, podchodząc do niej, aby mogła oprzeć głowę o jego ramię.

- Myślisz, że poszedł jej szukać?

- Myślę, że to mądry wilk. A żeby uciec od tego jak go rozpieszczasz to głupota.

- Mijamy się, Carri.

- Wiem, ale wyjdzie to nam na dobre. Nie mogę cię zawsze pilnować i prowadzić za rękę, ani ty mnie. Musimy znaleźć swoje ścieżki. Owszem, będą się czasem ze sobą łączyć, ale nie cały czas. Każde z nas odnajdzie kiedyś swoje szczęście, ale tylko swoje.

- Opiekunka byłaby dumna.

- Nie wiemy tego. I nigdy się nie dowiemy. Musimy ruszyć dalej, Aria, tak jak oni.

    Elfka spojrzała na swojego brata z lekkim uśmiechem na ustach. Uwielbiała momenty, gdy przestawał ukrywać to co naprawdę myśli i mówił wszystko z serca. Ułożyła wygodniej głowę i cicho westchnęła. Opiekunka dobrze wybrała Pierwszego, pomyślała. Oplotła lekko jego sylwetkę, a twarz zanurzyła w długich i potarganych włosach.

- Może wszystko się ułoży... - zaczęła, ale przerwało jej dobrze znane obojgu wycie.

    Ariarril od razu zerwała się i ruszyła w kierunku, skąd usłyszała Harela. Carrian, szybkim krokiem idąc za nią odbił w stronę Doradców.

- Coś się dzieje! Komendancie, Poszukiwaczko, czy mogę was prosić? - przerwał ich kłótnię i już po chwili razem z dwoma zwiadowcami szli śladem Arii.

     Elfka niestrudzenie pokonywała zaspy śnieżne. Widziała już gdzie jest Fen i to tylko ją poganiało. Wilk próbował ciągnąć jakąś postać, ale śnieg mu w tym nie pomagał. Gdy w końcu Aria dobrnęła do nich, uklękła i pozwoliła, aby na jej usta wkradł się cień uśmiechu. Udało jej się. Naprawdę jej się udało. Elfka przygarnęła do siebie ledwo przytomną Herold i czekała, aż zwiadowcy ich znajdą. Pierwszy podszedł Cullen i bez zbędnych pytać podniósł ją i zaczął iść w stronę obozu, oddając jej jak najwięcej ciepła. Ariarril poczochrała futro Fen'Harela i dołączyła do pochodu, gdy tylko Carrian pomógł jej wstać. Może jednak nie będzie tak źle, pomyślała. Może gdzieś tam na prawdę jest nadzieja...

--------------------------------

Od razu przepraszam za tak długą przerwę. Mam nadzieję, że się podobało :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro