Rozdział 5
Ariarril obserwowała z dystansu jak wszyscy, niemalże bez wyjątku, dobrze się bawili. Żołnierze tańczyli i śpiewali tak głośno, że nie zdziwiła by się, jakby zaraz z gór miała zejść lawina. Elfka sama trzymała w ręce kufel piwa, które smakowało gorzej niż się spodziewała. Nawet Carrian kiedyś uwarzył lepsze. Aria starała się znaleźć gdzieś w tłumie jakaś znajomą twarz, ale nawet z jej wyśmienitym wzrokiem było to niemożliwe. Upiła kolejny łyk złotawego napoju i po raz kolejny się skrzywiła. Nawet sama nie rozumiała dlaczego go nie wylała. Ponad hałasem zabawy usłyszała wycie Harela, który został przekupiony przez kucharki szynką.
- Carrian cię szukał - usłyszała za plecami głos Komendanta.
Aria omal nie wypuściła z rąk kufla. Nie miała pojęcia jak udało mu się ją podejść, ale była pod wrażeniem. Powoli odwróciła się w stronę Cullena, wzruszając ramionami.
Szybko zjechała go wzrokiem. Na sobie miał zbroję i ten charakterystyczny płaszcz, który dało się rozpoznać na odległość. Włosy miał starannie zaczesane do tyłu, ale i tak jeden kosmyk opadał mu na czoło, jakby na przekór. W oczach miał radosne ogniki, które zobaczyła po raz pierwszy i ten widok zdecydowanie nie powinien wywoływać lekkiego uśmiechu na jej twarzy.
- Poradzi sobie, mam wrażenie, że zaskarbił sobie sympatię niemal wszystkich - odpowiedziała, starając się nie złapać z Rutherfordem kontaktu wzrokowego.
- Tak to jest, jak się nie krzyczy na kogo popadnie - zaśmiał się krótko, ale Ariarril miała wrażenie, że szczerze.
- Och, tak. Ir abelas. Głupio wyszło. Nie powinnam. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy - wymamrotała, nagle potulna i miła.
- Mam nadzieję, bo trzeba będzie egzekwować jakieś kary - oznajmił, a dopiero po chwili elfka zauważyła, że mężczyzna po prostu żartuje. Jej oczy na chwilę przybrały wielkość spodków, a chwilę później zreflektowała się lekkim uśmiechem.
- Obawiam się, że noc w dybach może nie wystarczyć - poprawiła długi warkocz, aby wystające z niego kosmyki włosów nie łaskotały ją w twarz.
- Coś wymyślimy -- odpowiedział, a chwilę później odchrząknął i przyłożył rękę do karku, lekko go pocierając.
Gdy pomiędzy nimi zaległa cisza, Aria mogła dokładniej przyjrzeć się twarzy Komendanta. Cienie pod jego oczami niemal zniknęły, a twarz bez napiętych mięśni wyglądała o wiele ładniej. Jednak jej obserwacje przerwały dzwony alarmowe. Cullen przeprosił ją cicho i szybkim niemal truchtem dotarł do bramy. Kilka sekund później dołączyły do niego Szpiegmistrzyni, Poszukiwaczka i Ambasadorka. Nieco dłużej zajęło to Inkwizytorce, która połknęła się jeszcze o jeden z kubków, upuszczonych przez rozradowanych mieszkańców. Elfka szybko zaczęła rozglądać się za Carrianem, ale nigdzie to nie było. Najbardziej wyróżniającą postacią w tłumie był qunari, który powinien wiedzieć co się dzieje. Prędkim krokiem podeszła do niego, starając się nie zostać stratowana.
- Co się dzieje? - zapytała od razu, nie siląc się na uprzejme powitania.
- Atakują nas, zbierz ludzi i zabarykadujcie się w świątyni - oznajmił, odpychając ją swoją wielką ręką.
- Umiem o siebie zadbać, innych już ewakuują - prychnęła, ruszając pod bramę.
- Jaki mają sztandar? - usłyszała głos Josephine.
- Żaden - odpowiedział krótko Cullen, a chwilę później coś uderzyło w drewniane wrota.
- Nie wejdę, dopóki mnie nie wpuścisz - usłyszała, a postać po raz kolejny naparła na bramę.
- Otwórzcie to! - krzyknęła Cadash, sama ruszając do bramy.
Gdy tylko wrota ustąpiły, oczom zebranym ukazał się templariusz, spod którego hełmu wykonywała się lekko czerwona poświata. Ariarril wstrzymała oddech, wpatrując się w truchło na udeptanej ziemi. Czy nie tak opisywał ich łowca? To oni byli winni śmierci jej klanu. To przez nich straciła wszystko. To oni zniszczyli jej poprzednie życie. Jednak zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, postać upadła na kolana, dławiąc się swoją krwią. Tuż za nim stał skulony chłopiec, lub przynajmniej osoba tak dla niej wyglądająca. Spod szerokiego ronda poszarpanego kapelusza nie widziała twarzy postaci, która dzierżyła sztylety spływające krwią napastników. Nie słuchała co mówił, wszystko co ją otaczało zostało jakby wyciszone, a wzrok się zamglił. Miała ochotę wyżynać wszystkich, którzy mogli mieć cokolwiek wspólnego z tragedią, jaka spotkała jej klan. Nawet nie wiedziała kiedy tuż obok niej pojawił się Carrian, obejmując ją szczelnie. Odgarnął kosmyki, które wypadły z warkocza i polegał ją delikatnie po plecach.
- Mamy okazję, lethallan - oznajmił spokojnie, jednak mimo to w jego głosie dało się usłyszeć, tak rzadką, chęć zemsty i upór.
- Wykorzystamy ją - odpowiedziała, odsuwając się od niego. - Pożałują, że kiedykolwiek stanęli nam na drodze.
Elfka nie myślała długo, tylko pobiegła do chatki po łuk i sztylety, zgarniając jeszcze opatrunki i maści, które mogły okazać się przydatne. Chwilę później zaalarmowany Fen pojawił się u jej boku, patrząc na nią tymi mądrymi, bladobłękitnymi oczami. Pogłaskała go po głowie i dołączyła do wyglądającego wojska. Poczuła jak Carrian nakłada na nią zaklęcia ochronne i rzuciła się na najbliższego przeciwnika. Chwilę jej zajęło znalezienie słabego punktu w zbroi, ale gdy tylko natrafiła się okazja, jej sztylet utkwił pomiędzy żebrami przeciwnika. Krew wytrysnęła z rany, gdy tylko wyrwała sztylet, a templariusz próbował w desperacji sięgnąć jej mieczem. Jednak Aria była już za daleko, mierząc z łuku w kolejnego napastnika. Nawet nie zlękła się, gdy Carrian raził blyskawicą jednego z wrogów, zachodzącego ją od pleców. Razem byli nie do pokonania. Padła na plecy, gdy jeden z templariuszy zaskoczył ją i odepchnął ją wielką tarczą. Nawet nie zdążyła się odczołgać, gdy miecz ciemnowłosego mężczyzny z długą brodą przebił odbił ostrze przeciwnika. Nie było czasu na podziękowania, więc jedynie skinęła mu głową. Po raz kolejny poczuła na sobie tarczę ochronną, jednak nie była to magia Carriana. Jego zaklęcia przypomniały uczucie, jakby w upalny dzień weszło się do jaskini, a to, które miała na sobie uderzyło w nią niczym mocny wiatr.
- Nie szarżuj tak, Pszczółko - usłyszała znany już głos z tevinterskim akcentem, ignorując nawet absurdalne przezwisko. Chwilę później wypuściła strzałę, która trafiła idealnie w cienki otwór hełmu, częściowo się łamiąc.
Jednak musiała odnaleźć gdzieś Carriana. Nie mogła pozwolić, żeby stała mu się jakakolwiek krzywda. Odbiła atak jednego z templariuszy i nim zdążyła go wykończyć, nad jej głową śmignął wielki topór, miażdżąc hełm wroga razem z jego czaszką. Czym prędzej się rozejrzała, słysząc wycie Fen'Harela. W oddali przebiła jej się głowa Carriana, który okładał jedną z przepoczwarzonych bestii kosturem. Tuż obok niego stał jeden z piechurów Inkwizycji, starając się odbijać jak najwięcej ataków. Aria jeszcze nigdy nie walczyła w takim chaosie, jednak jej to nie przeszkadzało. Jedyne co czuła to złość i chęć poczucia ich krwi na swoich rękach. Chwilę nieuwagi przepłaciła stratą jednego ze sztyletów, a wrogie ostrze śmignęło zbyt blisko jej brzucha. Gdyby ktoś jej nie odepchnął, możliwe, że mogłaby się właśnie wykrwawiać na ziemi.
- Skup się na oddech Stwórcy - usłyszała niski warkot, gdy Cullen przejął przeciwnika. Przeklęła na siebie w myślach. Musiała zacząć w końcu logicznie myśleć. - Pomóż Herold z trebeuszami. Szybko!
Aria zacisnęła zęby, podnosząc sztylet i rzuciła się w stronę chaty kowala, którego spotkała tylko kilka razy. Dookoła leżały ciała zarówno templariuszy, jak i żołnierzy Inkwizycji. Z każdym krokiem ślizgała się na krwi i rozpuszczonym od niej śniegu. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę co tak właściwie się działo. To nie była walka, ani bitwa. To była po prostu rzeź. Nie chodziło o zajęcie terytorium, przyznanie racji, tylko o wybicie przeciwnej strony. Zahamowała żółć podchodzącą do gardła. Na szczęście zobaczyła już znajome sylwetki, próbujące odepchnąć sporą grupkę templariuszy. Szybko wyjęła z kołczanu jedną z ostatnich strzał i postrzeliła jedną z bestii. Zwróciła tym na siebie uwagę Solasa, który skinął jej głową, zamrażając przy okazji jednego z łuczników. Aria nie wiedziała jakim cudem Herold była w stanie chociażby unieść ciężki, wielki miecz, ale sposób w jaki walczyła wyglądał na pewno zjawiskowo. Z pomocą Poszukiwaczki i tej blondwłosej elfki siały spustoszenie we wrogich szeregach. Dalijka doskoczyła do jednego z ostatnich tarczowników i zgrabnym przewrotem przemknęła obok tarczy, podcinając ścięgna za kolanem. Jednak to nie zrobiło za bardzo wrażenia na, jak podejrzewała, mężczyźnie i zanim zdążyła całkowicie uskoczyć, miecz przeciął jej skórę od brwi, aż po usta. Pierwsze co poczuła to ciepła krew, spływająca po szyi. Nie miała czasu, aby skupiać się na draśnięciu, tylko od razu pomogła kalibrować trebeusz. Niewiele brakowało od wystrzelenia, gdy ziemia się zatrzęsła, a zza skał wyłonił się wielki, czerwony, porośnięty kryształami stwór, a z jego ust nie wyrwał się warkot, tylko ludzki, przepełniony bólem i cierpieniem wrzask, mrożący krew w żyłach. Aria szybko sięgnęła do kołczanu, pochwytując dwie pozostałe strzały i wystrzeliła w miejsce, w których kreatura powinna mieć oczy. Jednak zamiast uszkodzić w jakimkolwiek sposób przeciwnika, grot zanurzył się pomiędzy kryształami, lekko je ukruszając. Nie było sensu marnować kolejnej, więc rzuciła się na behemota, starając się nie zostać zmiażdzoną przez przypominającą maczugę, zdeformowaną rękę. Herold z całej siły rąbała nogę stwora, podczas gdy Solas próbował przytwierdzić jedną z kończyn do ziemi. To, jak zgodni byli w walce w zwarciu wywoływało u elfki podziw. Mimo że każdy z nich miał inną historię, inne pochodzenie i inne zdolności, razem byli nie do pokonania. Aria miała skoczyć do ponownego ataku, gdy stwór uderzył nogą w ziemię, a ona, Cassandra i Solas zostało odrzuceni jak kukiełki kilka metrów dalej. Ariarril jak najszybciej pozbyła się szumu w uszach i pewna była, że rozcięła sobie skórę na potylicy o jeden z kamieni, ale nie poddała się. Przemknęła pomiędzy nogami kreatury i wystrzeliła tą ostatnią strzałę w słaby punkt na karku. Behemot zawył z bólu, po czym upadł, próbując wyrwać ciało obce. W tym czasie Poszukiwaczka i Cadash cięły stwora w brzuch, a Solas go podpalił. Sera wystrzeliła strzałę w miejsce, gdzie kryształy były odłamane, a potwór padł na ziemię bez ducha.
- Nie ma czasu, musimy wystrzelić - oznajmiła Cassandra, łapiąc hausty powietrza, a Herold pobiegła do maszyny.
Wystrzelony pocisk trafił w jedno ze zboczy, a spowodowana lawina zasypała większość wrogiej armii. Ariarril roześmiała się pełna ulgi. Czy naprawdę tak łatwo mogło im pójść? Miała ochotę objąć wszystkich dookoła, nawet tą postrzeloną elfkę. Jednak jej radość nie trwała długo, bo chwilę później w trebeusz uderzył pocisk czerwonego lyrium, a ona po raz kolejny wylądowała na ziemi.
- Do bram! - zawołała jedynie Poszukiwaczka, zbierając ją z błota.
Warknęła, czując rwanie w lewym udzie i zawroty w głowie uniemożliwiające proste chodzenie. Cassandra bez zbędnych słów owinęła jej ramię o swoją szyję i prowadziła w stronę zabudowań. Herald pomogła jeszcze po drodze kowalowi dostać się do jego chatki, a potem szli prosto do bram, gdzie czekał Cullen, wydając po drodze rozkazy niedobitkom.
- Do świątyni! To jedyny budynek, w którym mamy jakiekolwiek szansę przeciw tej bestii - oznajmił, przepuszczając ich w bramie.
- Zaprowadź ją tam, niech Carrian ją opatrzy, a my pomożemy ocalałym - zarządziła krasnoludka, odgarniając włosy z czoła.
- Powodzenia - odpowiedział jedynie i pomógł elfce iść.
- Dam radę - burknęła, próbując się wyprostować.
- W nodze nasz wielki kawałek drewna, jak będziesz za mocno napinać mięśnie to tylko pogorszysz sprawę - warknął, poprawiając chwyt tak, że niemal na nim wisiała.
Aria spojrzała w dół, napotykając drzazgę wielkości jej dłoni. Zmarszczyła brwi i chciała sięgnąć do uda, ale Komendant złapał jej drugą rękę.
- Na litość Stwórcy, możesz nie być tak uparta? - zapytał retorycznie, otwierając wrota świątyni.
- Aria! - niemal od razu z szumu rozmów wybił się pełen rozpaczy i troski krzyk Carriana, który przedarł się przez zebranych.
- Nic mi nie jest - wyszeptała jedynie, czując jak znowu jest przekładana z rąk do rąk.
- Opatrzysz ją, czy szukać kogoś do pomocy? - zapytał Cullen, pomagając im utrzymać pion.
- Dam radę - odpowiedział z determinacją i zaczął pleść zaklęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro