Rozdział 3
Gdy tylko dwójka elfów opuściła chatkę, zostawiając śpiącego wilka w środku, uderzył w nich gwar rozmów ustawionych przy ścieżce kapłanów, żołnierzy czy służących. Aria spojrzała na równie zdezorientowanego Carriana. Jak najdysktretniej przedarli się pod świątynię, w poszukiwaniu jakiejkolwiek znajomej twarzy.
- Zapytaj się kogoś co się dzieje - zaproponowała Ariarril, szturchając towarzysza.
- Zaraz sami się dowiemy, cierpliwości, lethallan - uśmiechnął się do niej odrobinę za miło.
- Niedługo ma przybyć Herald z częścią magów - rozległ się za nimi dziwnie znajomy głos, którego Aria nie poznała od razu.
Elfka powoli się odwróciła do mężczyzny, który stał kilka kroków za nimi. Ręce trzymał złożone za plecami, a jego usta zdobił uśmiech, któremu groźna wcześniej blizna dodawała dziwnego uroku. Carrian dyskretnie szturchnął Arię, nie hamując złośliwego prychnięcia.
- Cullen Rutherford, Komendant Sił Zbrojnych Inkwizycji - przerwał ciszę, po chwili nerwowo dodając. - Wczoraj nie było okazji...
- Ja jestem Carrian, a to Ariarril, pochodzimy z klanu Atran - odpowiedział elf, uprzedzając towarzyszkę.
- Jeśli mogę wiedzieć, co dwójka Dalijczyków robi w organizacji powołanej przez Boską? Nie powinniście podróżować z klanem po lasach? - zapytał, pocierając kark.
- Nie ma naszego klanu, shemlen -- ucięła Aria, przyjmując surowy wyraz twarzy.
- Ariarril - upomniał ją Carrian.
- No co? Odpowiedziałam na pytanie - warknęła, mrużąc groźnie oczy.
- Ir abelas. Ona rzadko przebywa wśród ludzi - zwrócił sie w stronę komendanta, który próbował udawać, że nie bierze udziału w ich kłótni.
- Nic się nie stało. To ja przepraszam, nie powinienem tak naciskać - westchnął, a na jego twarzy przez ułamek sekundy wstąpił grymas bólu, co nie uszło uwadze Arii.
- Powinieneś, dowodzisz tu wojskiem - Carriam wzruszył ramionami, posyłając Cullenowi lekki uśmiech.
Aria kilka razy zamrugała, zanim dotarło do niej coś ważnego. Czy Carri z nim flirtował? Owszem, wiedziała, że jej bratu nie przeszkadzają takie szczegóły jak płeć innej osoby, ale na łaskawą Mythal, byli tu niecałą dobę, a on już sobie kogoś wypatrzył. Elfce zajęło kilka chwil, zanim przywołała się do porządku. Powinna jakoś wkroczyć, żeby przerwać niezręczną ciszę, ale nie wiedziała jak. Chyba po raz pierwszy nie wiedziała jak dogryźć się Carrianowi. Na szczęście ich uwagę przyciągnęła licząca kilka osób grupka, która pojawiła się w bramie. Na jej czele stała krasnoludzka kobieta. Jasne włosy miała zebrane w staranny kok, a na jej prawym policzku widniał symbol, którego znaczenia Aria nie znała. Tuż za nią kroczył człowiek, chyba mag, co stwierdziła po kosturze, którym się podpierał. Samym chodem przyciągał uwagę wszystkich zebranych, a w zestawieniu z doskonale ułożonymi ciemnymi włosami i fantazyjnie zawiniętym wąsem nie dało się go przegapić. Tuż obok niego szła wysoka kobieta o ciemniejszej karnacji i w dziwnym kapeluszu, przypominającym rogi. Na wszystkich dookoła spoglądała z wyższością, jakby nie byli godni nawet na nią spoglądać. Ten niezwykły orszak dopełniał wysoki, rogaty mężczyzna. Qunari, przypomniała sobie szybko Aria, czując się jak mrówka w porównaniu z tą górą mięśni przyozdobionymi rogami. Do krasnoludki podszedł szybko mężczyzna z długą ciemną brodą i odebrał ekwipunek, za co ta posłała mu zmęczony uśmiech.
- Heroldzie, mam zaszczyt przedstawić Ariarril i Carriana z klanu Atran - oznajmił od razu, gdy kobieta podeszła do niego.
- Jesteście Dalijczykami, prawda? Wspaniałe tatuaże swoją drogą! One coś znaczą, nie? Dużo czytałam o waszej kulturze. Czy to prawda, że żeby chcieć się związać z kobietą, elfy zamiast pierścionków przynoszą skóry upolowanych przez siebie zwierząt? To takie romantyczne.
Carrian był pod wrażeniem, że aż tyle słów może się z kogoś wydostać w tak szybkim tempie. Zaskoczyło go także, że Durgen'len może interesować się ich kulturą. Ukradkiem spojrzał na równie zaskoczoną Arię, która stała z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi wargami.
- Och, za szybko i za dużo. Znowu. Przepraszam, mam nadzieję, że będziecie mieć kiedyś chwilę, żeby mi o tym opowiedzieć, jak już zamkniemy Wyłom. A teraz chyba czeka na mnie Josie... To znaczy Lady Ambasador. Do zobaczenia - rzuciła szybko i czerwona na twarzy uciekła do wnętrza świątyni.
- Leliana prosiła, żebyście się do niej zgłosili - oznajmił w końcu Komendant.
- Nie zdążyłem przetłumaczyć... - zaczął Carrian, ale szybko urwał, domyślając się, że nie o to chodzi.
- Gdzie ją znajdziemy? - zabrała głos Aria, zagłuszając elfa.
- W tym namiocie - wskazał pawilon za nimi.
- Ma serannas - skłoniła się lekko tak, jak robili to posłańcy.
Szpiegmiszyni stała przy prowizorycznym biurku, segregując raporty. Co chwila marszczyła brwi, wzdychając, gdy szukała kluczowych informacji. Dwójka elfów poczuła się bardzo nie na miejscu. Mieli wrażenie, jakby nawet ściany namiotu bacznie ich obserwowały, nie wspominając o zamkniętych w klatkach krukach, które szybko ogłosiły ich przybycie.
- Przeanalizowałam to co mi powiedzieliście i wysłałam niewielką grupę zwiadowców w miejsce, gdzie stacjonował wasz klan. Powinni wrócić w przeciągu tygodnia. Niestety wiele nie mogą zrobić, co najwyżej zbadać miejsce i... pogrzebać poległych - kobieta starała się delikatnie dobierać słowa, gdy nie umknęła jej reakcja Ariarril.
Elfka stała nieruchomo, a jej pięści i szczęka były mocno zaciśnięte. Chociażby mała wzmianka o jej klanie działała jak uderzenie w brzuch... krasnoludzkim młotem. Nie mogła znieść tego, że była tak słaba. Powinna radzić sobie lepiej, próbować przynieść honor dla klanu Atran, a nie użalać się nad sobą. Wzięła głęboki wdech i rozluźniła mięśnie.
- Ma seranas -- posłała jej lekki uśmiech. - Czy jest coś co możemy zrobić w zamian?
- Mamy kilku rannych, więc przyda nam się jeszcze bardziej uzdrowiciel lub ktoś kto zna się na ziołach i lasy dookoła są dość bogate w zwierzynę, a jak to mówił mój dawny przyjaciel, jedzenia nigdy za dużo. Niestety nie mam więcej tekstów do przetłumaczenia, bo przed chwilą Solas zabrał ostatnie - poinstruowała ich i wróciła do przeglądania raportów.
Aria i Carrian nie musieli nawet ustalać między sobą, kto się zajmie którym zadaniem. Elf posłał siostrze szeroki uśmiech, na co ona tylko prychnęła. Jednak mię mogła powstrzymać kącików ust przed uniesieniem się. Carrian poszedł do aptekarza, w czasie, gdy Aria wróciła do ich domku, aby zabrać łuk i sztylety. Nie spodziewała się, że wewnątrz zastanie jednego z ludzi Szpiegmistrzyni stojącego przy stanie i Fen'Harela groźnie na niego warczącego.
- Atisha, ma fen! - rozkazała, a wilk na sam dźwięk jej głosu potulnie podszedł do niej.
- Dziękuję - wysapał szpieg.
- Nie, shemlen. Co tu robiłeś? - zapytała, sięgając po swój nóż myśliwski, który miała przypięty do pasa.
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedział stanowczo, na co kobieta tylko się uśmiechnęła.
- Słowik cię tu przysłała, tak? Czego szukałeś? Nie będę się więcej powtarzać - warknęła, tracąc resztki cierpliwości.
- A ja nie mogę powiedzieć! - zdenerwował się, odpychając się od ściany.
- Fen! - zacmokała i wskazała na człowieka, który spowrotem oparł się o ścianę.
- N... nie - wycharczał.
- Dobrze, idziemy. Fen, pilnuj - kazała, ale wilk i tak nie spuszczał swojej ofiary z wzroku.
Złapała tylko łuk i sztylety i poprowadziła swój mały orszak. Jednak nie zastała Szpiegmistrzyni w namiocie. Na jej szczęście, a Komendanta, który opuszczał świątynię, nieszczęście, dopadła nieświadomego niczego mężczyznę.
- Dlaczego ten shem grzebał w moich rzeczach?! - zapytała, niemal krzycząc, przez co zwróciła na siebie uwagę wszystkich dookoła.
- Chyba nie wiem o co... - zaczął zdezorientowany.
- Nie wiesz o co chodzi?! Przesłuchanie wam nie wystarczyło?! Trzeba było od razu szpiegować?! Nie dało się sprawdzić inaczej czy nie chcemy wam zaszkodzić? Może to wy jesteście niezorganizowani, tak bardzo, że główne osoby... - prowadziła monolog, a Rutherford zdążył się zorientować w sytuacji.
- Cisza - oznajmił dobitnie. Nawet nie musiał unosić głosu, żeby nad nią zapanować. Elfka sprawiała wrażenie, jakby dopiero wtedy odzyskała świadomość tego jak i do kogo się zwraca. Jednak nie opuściła zadartej głowy, a jej napięte mięśnie się nie rozliźniły.
- Chcę tylko wiedzieć dlaczego - oznajmiła już spokojnie, zaciskając pięści i przełykając cisnące się na język przekleństwa i wyzwiska.
- Nie będę ingerować w decyzje i sposoby pozyskiwania informacji, jakimi posługuje się Leliana, ale jestem pewien, że nie chciała w żaden sposób zaszkodzić. W jej imieniu chciałbym przeprosić... - zaczął, ale Ariarril wiedziała dokładnie gdzie ta rozmowa zmierza.
- Tak, ir abelas. Proszę tylko, żebyście informowali nas jak będziecie chcieli następnym razem zrobić przesłuchanie, przynajmniej zabiorę Fen'Harela - uśmiechnęła się sztucznie, a jej słowa ociekały wręcz kpiną.
Gdy wróciła kilka godzin później, nikt nie zastanawiał się, dlaczego każda przyniesiona przez nią zwierzyna była przebita strzałą na wylot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro