Rozdział 2
Gdy wkroczyli na główny szlak, uchodźcy od razu zwrócili na nich uwagę. Jednak dziwniejsze byłoby, gdyby tego nie zrobili. W końcu nie codziennie widuje się dwójkę Dalijczyków, za którymi maszeruje wilk, patrząc na przechodniów spode łba. Dzieci wskazywały ich palcami, a ich rodzice próbowali to nieudolnie ukryć. Carrian co chwila spoglądał na Ariarril, która była niepokojąco spokojna.
- Wszystko w porządku, lethallan? - zapytał w końcu, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- To tylko dzieci, czemu mam się przejmować? Dopóki nikt nie nazwie mnie ostrouchą, nie będę do nich strzelać - wzruszyła ramionami, cmokając na Fen'Harela, który został w tyle.
Został im niecały dzień drogi. Z wilkiem u boku marsz przez lasy był o wiele łatwiejszy. Dzięki niemu narobili kilka godzin drogi, nie wspominając o większej ilości pożywienia, którą zdobyli. Mimo swojego braku sympatii, Carrian musiał przyznać, że wilk się przydawał. Mijali kolejne grupki osób, odsuwających się od nich, jakby było źródłem zarazy. W końcu trafili na sprawdzający ludzi oddział żołnierzy. Niższy z nich od razu podszedł do elfów.
- W okolicy nie ma żadnych klanów - rozległ się przytłumiony kobiecy głos.
- Dobrze dla was - prychnęła Aria, ale Carrian zganił ją wzrokiem.
- My nie szukamy Elvhen, przyszliśmy z nadzieją, że na coś się przydamy - oznajmił elf, posyłając kobiecie lekki uśmiech. Po chwili dołączył do nich drugi strażnik, a jego towarzyszka skierowała twarz do okrytego identycznym hełmem co jej, ucha.
- Idź po Siostrę Słowik - szepnęła, pewna, że Dalijczycy jej nie słyszą.
Ariarril rozejrzała się powoli po trakcie. Szereg żołnierzy w błyszczących zbrojach i jednakowych hełmach, sprawdzał dokładnie i instruował ludzi, próbujących się dostać w bezpieczne miejsce. Kątem oka zobaczyła, jak jakieś kilkuletnie dziecko zbliża się do Harela, a to mogło by skończyć się źle. Nieraz wilk pomagał jej tropić ludzi, więc taki mały podlotek nie powinien sprawić mu dużego problemu. Szybko podeszła do zwierzęcia i położyła smukłą dłoń pomiędzy jego uszami.
- Atisha, ma fen - szepnęła i pogładziła miękką sierść.
- Mamo! Ta pani ma długie uszy i dziwny tatuaż! Tak jak tata! - zawołał chłopczyk, kierując na siebie i matkę wiele ciekawskich oczu.
- Csiii, Edwin, nie krzycz - zganiła chłopca.
Aria w międzyczasie poprowadziła wilka jak najbliżej Carriana, próbując uniknąć oceniających spojrzeń. Strażniczka oglądała się co chwilę, czy jej kolega nie wraca, a gdy ujrzała go z odzianą w fioletowy płaszcz, odetchnęła z ulgą. Zbliżająca się do nich kobieta wyglądała zdaniem Arii dosyć niepokojąco. Gdy już miała chwycić za łuk, elf przytrzymał jej rękę i pokręcił delikatnie głową.
- Andaran atish'an... - zaczęła spokojnie przybyła kobieta, ale Ariarril od razu jej przerwała.
- Mówisz w Elvhen? - zapytała zaskoczona.
- Znam kilka fraz, miałam przyjemność podróżować z pewną Dalijką podczas Plagi. Macie bardzo interesujące zwyczaje - odpowiedziała cierpliwie, a przez chwilę na jej twarzy spod maski obojętności, wystąpił cień ekscytacji. - Wracając, w jakiej sprawie przybyliście?
- Mamy dość dużą wiedzę dostępną jedynie naszym klanom, Ariarril jest idealną łowczynią, a ja dość sporo wiem o sztuce magicznej. Po prostu chcemy pomóc - wyjaśnił cierpliwie Carrian, uprzedzając swoją towarzyszkę.
- Lissa, Ramon, oprowadźcie naszych gości po obozie, nakarmcie i przygotujcie miejsca do spania, a potem całą czwórkę zapraszam do mnie - zarządziła i odeszła, delikatnie kołysząc biodrami.
Jeszcze przez chwilę dwójka elfów patrzyła na odchodzącą kobietę. Była spokojna, ale to nie oznaczało, że nie niebezpieczna. Jedno Carrian wiedział na pewno, nie powinien pozwolić, żeby stała się ona wrogiem. Na ziemię przywołało go ciche prychnięcie Arii. Patrzyła na niego ze złośliwym uśmiechem, a on jedynie przewrócił oczami, co wywołało lekki śmiech przyjaciółki.
- Możecie wejść, ale to bydle zostaje - oznajmiła strażniczka, przerywając niezręczną ciszę.
- Przykro mi Aria, nasze drogi się tu rozchodzą - rzucił tylko w stronę elfki i cmoknął na wilka, który dumnym krokiem ruszył za nim.
- Patrzcie, to szczeka - skomentowała z zadziornym uśmiechem.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale czas nam ucieka - żołnierz ostrożnie, mimo swojej irytacji, zwrócił im uwagę.
- To nie ma sensu się z nami sprzeczać, wilk zostaje - stwierdziła i weszła przez bramę do niewielkiej wioski, a tuż za nią reszta grupki.
Azyl złożony był z kilku drewnianych chat z dachami pokrytymi śniegiem, który zalegał niemal wszędzie za wyjątkiem wydeptanych, cieniutkich ścieżek. W oddali kobieta zauważyła wielkie drewniane konstrukcje, których nazw nie znała, ale wyglądały jak łyżki osadzone w trójkątnym stelażu. Ostrożnie wspięła się po schodach, ignorując strażniczkę, która tłumaczyła przeznaczenie poszczególnych budynków. To miejsce nie przypominało wiosek shemlenów, które widywała, gdy podróżowali z klanem. Jednak największą uwagę przyciągała wielka budowla na końcu Azylu. Jako jedyna zbudowana z szarego kamienia wyglądała dla Arii jak część gór. Zatrzymali się przed ogniskiem, przy którym stało kilkoro lodzi i krasnolud.
- Kąpiecie to kiedyś? - zapytała zniesmaczona strażniczka odsuwając się od Fen'Harela.
- Mówiłam ci, żebyś za uszami też się mył, lethallin - elfka teatralnie opuściła ręce, patrząc wyzywająco na Carriana.
- No proszę, jednak elfy mają poczucie humoru. A już myślałem, że robicie zawody w byciu ponurymi - oznajmił stojący obok nich rudy krasnolud. - Varric Tethras, do usług.
- To... doczepiane? - zapytał Carrian, wskazując na dekolt koszuli Dziecka Kamienia. Świetnie, pomyślał, czasami nie wiem, które z nas, ja czy Aria, jest głupsze.
- Rodzice obdarowali mnie różnymi walorami - parsknął rozbawiony.
Krasnolud nawet z wyglądu wydawał się specyficzny. Rude, dłuższe włosy związane miał w niedbałą kitę, jednak bardziej od innych Durgen'len różnił się brakiem brody. Nie, żeby Aria widziała ich wielu, ale każdy miał śmiesznie spleciony zarost. Przez jej myśl przeszło, że może spadła ona na jego klatkę piersiową, która w zimne noce mogła mu spokojnie służyć za koc.Szybko odwróciła wzrok, żeby nie gapić się na niego zbyt długo, bo nawet u dalijczyków uchodziło to za niestosowne. Ze strony największego budynku biegł chyba w ich kierunku żołnierz w lżejszej zbroi, niż stojący przy nich strażnicy, nalewający im czegoś na wzór potrawki.
- Mistrzu Tethras, Lady Pentaghast prosi na rozmowę - oznajmił posłaniec, po czym od razu poszedł dalej z niemniejszym pośpiechem.
- Chyba nigdy się od tej kobiety nie odgonię, do zobaczenia mam nadzieję - skłonił się zamaszyście, po czym cicho, jakby do siebie, dodał. - Może mnie nie zabije.
Lissa niemal wcisnęła elfce do rąk gorącą miskę z jedzeniem, które widokiem nie zachęcało. Jednak Ariarril była tak głodna, że nie chciała dłużej się nad tym zastanawiać i pochłonęła pierwszą łyżkę. Na szczęście smak nie był tak zły, jak mogła się tego spodziewać. Mimo wszystko zmusiła się do zostawienia części potrawki i schyliła się do Fen'Harela. Zwierzę od razu połknęło posiłek. Carrian westchnął cicho i również oddał wilkowi resztkę swojej kolacji, jednak zamiast zjeść drugą część, Fen nastawił uszu i pobiegł w stronę budynku, który strażniczka wskazała im jako chatę aptekarza. Elfka pognała za zwierzęciem, aby ten nie narobił zbyt wiele szkód. Wilk zatrzymał się przy łysym elfie, którego twarz nie zdobiło valasllin.
- Fen'Harel! - zawołała za nim, a tajemnicza postać gwałtownie się na nią obejrzała. Wilk podbiegł do swojej właścicielki radośniej niż zazwyczaj.
- Ciekawe imię - oznajmił elf, posyłając jej badawcze spojrzenie.
- Ma serannas - wzruszyła ramionami i pogładziła sierść zwierzęcia.
- Jeśli mogę wiedzieć, to co skłoniło cię do nazwania go w ten sposób? - zapytał zaciekawiony, a na jego ustach widniał lekki uśmiech.
- Był chyba najsłabszy z miotu, głodny i zziębnięty dotarł do kapliczki Fen'Harela. Wyglądał wtedy jak mała kulka futra, więc powiedzmy, że to imię jest sarkastyczne - wyjaśniła, sama nie wiedząc dlaczego. Może po prostu nie widziała od dłuższego czasu żadnego elfa oprócz Carriana, a on wzbudzał dziwne zaufanie.
- Chyba cię szukają - oznajmił po chwili ciszy, patrząc w punkt za jej plecami.
- Ariarril! Mamy własną chatkę! - zawołał podekscytowany Carrian, zwracając uwagę blondwłosej elfki.
- O nie. Elfie elfy. Wracajcie do lasu jeść szyszki! - zawołała kobieta, purpurowiejąc na twarzy.
- Co tu się dzieje? - do niewielkiego zbiorowiska dołączył ubrany w bordowy płaszcz, przy szyji obszyty ciemnym futrem.
Aria patrzyła się na niego z lekkim przerażeniem. Ton jaki przybrał był tak ostry, że po jej plecach przeszły niekontrolowane ciarki. Dodatkowo blizna znacząca wygięte w grymasie usta sprawiła, że nie wyglądał na najprzyjaźniejszego shemlena. Jednak jego lekko kręcone włosy i śmiesznie ściągnięte brwi nie pasowały do reszty wyglądu. Kolejnym detalem przyciągającym jej wzrok były ciemne cienie pod jego bursztynowymi oczami.
- Ślinisz się - rzucił Carrian, pojawiając się nagle u jej boku. Jeszcze nigdy nie udało mu się jej podejść, więc odruchowo od niego odskoczyła.
- Szpiegmistrzyni nalega - przypomniała im strażniczka, a jej zirytowanie nie było ukryte.
- Już... już idziemy - wyjąkała Ariarril, potrząsając głową, jakby chcąc wyrwać się z odrętwienia. Rzuciła tylko spłoszone spojrzenie mężczyźnie, którego rysy twarzy odzyskały miękkość i jedynie patrzył się na Dalijczyków z ciekawością.
Gdy Siostra Słowik tłumaczyła im czynności, w których mogą pomóc, Aria nie mogła się skupić. Nawet nie reagowała na odcinki Carriana, który i tak nic sobie z tego nie robił. W końcu mogli pójść spać, ale dla obojga nie było to łatwe. Carri od razu zajął się tłumaczeniem kilku tekstów od Leliany, a Ariarril, gładząc miękką sierść Fen'Harela, wpatrywała się w sufit, próbując przyswoić wszystkie informacje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro