98.
PoV Carrie
- Jesteś pewny, że to właśnie tak muszę działać? Nie ma innego wyjścia? - patrzyłam w białą kartkę z nieobecnym wyrazem twarzy. Drewniany ołówek w mojej ręce drżał, już przeczuwając, co wkrótce wyjdzie spod jego grafitu
Och, naturalnie. Jestem absolutnie przekonany. A im będzie lepiej. Popłaczą chwilę, może nawet nie. Sama widziałaś, jakim wielkim ciężarem ostatnio się stałaś. Unikali cię, bo mieli już dość ciągłej opieki nad zniedołężniałą nastolatką z paskudnym charakterem. To smutne, ale już dawno przestałaś być potrzebna...
Zacisnęłam dłoń na ołówku. Słowa utwierdziły mnie we wcześniej podjętym planie. Przez ostatni czas, kiedy wracałam do zdrowia istotnie nikogo obok nie było. Pojawiali się tylko zobaczyć, czy wciąż żyję, zdawkowo tłumacząc, że Operator nie daje im dużo wolnego czasu. Nie ufałam im ani trochę. Gdyby faktycznie mieli tyle zajęcia, dlaczego ja pozostawałam bezczynna? Czułam się już całkiem dobrze, częściowo nawet moja kondycja się odnowiła.
Więc głos miał rację. Przestałam być potrzebna. A rzeczy niepotrzebne się wyrzuca, żeby nie zawadzały. Pora więc usunąć się z ich życia.
Chwyciłam pewniej ołówek, bazgrząc rozlazłym pismem pożegnanie. Skromne requiem, zanim ich opuszczę. Nie mogę przecież wymazać wszystkich tych wspólnych dni, ciepłych spojrzeń i serdecznych gestów, które składały się na codzienność minionych dni. Ale to skończony okres. Spieprzyłam wszystko swoją głupotą i nie zamierzam żyć ani chwili dłużej z tą świadomością. Skromne "Dziękuję za wszystko i przepraszam za to, jak bardzo zawiodłam" z pewnością wystarczy. A jednak moja dłoń stanęła przy słowie "Hope". Nadzieja... Nie dostałam tego pseudonimu bez powodu... A jednak z jakiejś przyczyny wydawało mi się, że nadzieja już dawno umarła. A może ja o tym wszystkim źle myślę...? Może powinnam rozważyć tę sprawę...
Pośpiesz się już. Za długo zwlekasz, cierpienia będzie tylko więcej. Skończ to.
Usłyszałam głuche warknięcie głosu. Nigdy dotąd nie był jeszcze tak wrogi w samym brzmieniu... Ale miał rację i nie powinnam zwlekać. Przekreśliłam pseudonim, podpisując się jedynie imieniem. Jeśli nadzieja istotnie nie umarła przedtem, teraz nadchodzi czas, by nadrobić zaległości. Zostawiłam kartkę na stole i zgarnęłam swoje ukochane ponczo. Skryłam się w cieniu kaptura i wyskoczyłam przez okno, prosto w krzaki. Nawet, jeśli ktoś będzie na dworze, nie dostrzeże mnie, jeśli przemknę dostatecznie cicho i nisko. Zamierzam udać się tam, gdzie zawsze rozmyślałam. Nad urwisko. I to jak najszybciej.
Niebo zasnuły chmury ciemniejące z każdą chwilą. Ulewa była nieunikniona, lecz był to cudowny znak. Nawet, gdyby jakimś cudem ktoś akurat wtedy postanowił zobaczyć, czy żyję i odnalazł list, po czym jeszcze większym cudem postanowił mnie znaleźć, nie zdąży wytropić na czas.
Przynajmniej takie kłamstwo sobie wpajałam.
Wiał mocny wiatr. Zerwał kaptur z mojej głowy. Zza drzew wyłoniło się urwisko i piękny, majestatyczny widok, który tak kochałam podziwiać, przychodząc tu. Powoli kroczyłam w jego stronę. Z każdym krokiem pewność siebie uciekała ze mnie. Pojawiły się wątpliwości. Przecież to było bardzo egoistyczne... Będą za mną tęsknić... Nie chcę ich zostawiać... Boję się śmierci...
Jednak moje stopy kroczyły nieprzerwanie w stronę krawędzi. I choć podświadomie chciałam, nawet próbowałam je zatrzymać, brnęły nieubłaganie. Poczułam mokre krople na policzkach. Jak wiele dałabym, aby cofnąć czas... Ale już nie teraz. Przeznaczenie czeka na dole.
PoV Toby
Zerwałem się z mojej nudnej pracy ucieszony. Operator przykazał mi iść po Carrie, mieliśmy naradzić się w kwestii treningów nad pracą zespołową, co mogło się okazać bardzo pomocne w przyszłości. Zapukałem do pokoju dziewczyny, lecz nie odezwał się żaden głos. Może śpi? A jeśli coś się stało? Zapukałem raz jeszcze, ponownie nie otrzymując odpowiedzi. Mogło jej się nagle pogorszyć... Co znaczy, że raczej powinienem wejść, a ewentualne pretensje będą nieuzasadnione. Nacisnąłem klamkę. W pokoju było całkowicie pusto. Moją uwagę przykuła powiewająca zasłona, którą unosił wiatr tworzący przeciąg. Ze stołu poderwała się kartka i poszybowała w stronę drzwi. Złapałem ją w locie, niby hamując się, żeby nie czytać cudzej własności. Jednak zdążyłem przeczytać fragment, co kompletnie mnie zmroziło. Nie brzmi dobrze. Ani trochę dobrze. Może to ja nadinterpretuję? Nie, trzeba to stanowczo pokazać Operatorowi. I niech się później gniewa, robi cokolwiek chce. Jeśli ma jej się dziać krzywda, ja Toby Topororęki na to nie pozwolę. Pognałem do gabinetu, pukając do niego od razu szaleńczo. W głowie odezwał się znajomy, lecz nieco zirytowany głos zezwalający na moje wejście. Nacisnąłem klamkę i znalazłem się we wnętrzu.
- Co cię sprowadza? - Operator "spoglądał" na mnie zza jednego z regałów. W mackach trzymał kilkanaście książek, więc zapewne przeszkodziłem w czymś ważnym. Ale mój powód jest równie ważny
- Obawiam się, że Carrie zniknęła. Jej pokój był pusty, okno otwarte, a na stole tylko ta kartka... - położyłem ją na biurku Operatora, czekając na werdykt. Znalazł się za meblem, lewitując kartkę zupełnie, jakby ją czytał. Nie milczał długo
- Leć po resztę. Znajdźcie ją. Natychmiast - zniknął w pół swojej treściwej odpowiedzi. Czyli coś jest na rzeczy. Pognałem po pozostałych, znajdując odpowiednio Briana przy zapasach, Tima wyruszającego z nową porcją pułapek i Patrice na sali treningowej. Nie potrafili mi uwierzyć. Chciałbym w tamtym momencie żartować, ale niestety byłem śmiertelnie poważny. Wyruszyliśmy na poszukiwania uzbrojeni w krótkofalówki. Patrice leciała przed nami sprawdzić dalsze tereny, Tim kazał mi przejrzeć tereny wokół urwiska, sam zapuścił się głębiej, w okolice miejsca, gdzie zabito jego ojca. Brian biegł mniej więcej pomiędzy nami. Ruszyłem we wskazaną stronę, dostrzegając maleńki punkt szybujący nad lasem. Patrice szukała jej najdokładniej, jak tylko pozwalały jej umiejętności. Mogłem się tylko domyślać co czuje. Widać było jak wiele wysiłku wkłada w to, by lecieć jak najszybciej i wznieść się możliwie najwyżej. Po chwili zobaczyłem, jak pikuje ostro w stronę, w którą sam zmierzałem. Czyżby ją zauważyła? Przyspieszyłem ile tylko byłem w stanie, ruszając do urwiska. W sam raz na moment, aby zobaczyć, jak ciemne włosy Carrie znikają za krawędzią klifu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro