Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72. Pora zmian


"No kto by pomyślał, nie sądziłam, że ta wiadomość jest od kogoś na tyle silnego. Po co i kto wysłałby zaledwie dwóch sługusów do siedziby Ruchu Oporu, wprawił w zastój straż oraz więźniów, a jednocześnie nie dał nikomu żadnych podejrzeń. Zero śladów mocy, czy jakiejkolwiek aktywności - moje przemyślenia ponownie przejęły kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Paru spraw byłam pewna; potężna magia, która nie pochodzi od Aidrena, możliwość tworzenia portali i planeta Feros. Wszystkie te informacje składały się w całość, która może być moim najlepszym tropem. Być może nie wiedziałam kto chciał spotkania, ale byłam prawie pewna że jest to ktoś z listy Potestatem."

Musiałam znaleźć jakoś bazę danych i odkryć z kim mam się spotkać, zanim nastanie noc. W teorii. W praktyce na tej planecie wiecznie panuje noc. Należało się udać do urzędu, włamać na komputer i na szybko zgrać listę. Jeśli dowiem się kto wysłał wiadomość oraz jakie ma konkretnie moce, a także ich słabości, to w niefortunnym przypadku, jeżeli będzie to sprzymierzeniec demonów, mam większe szanse by nie wrócić do pałacu lalusia.

Szybkim krokiem udałam się w stronę miasta, przy okazji starając się nie łamać co drugiej gałęzi pod nogami. Przez ich trzaski miałam wrażenie, że połowa miasta słyszy moje kroki i oczekują przybycia z pochodniami, albo cholera wie czym. Szłam dobre pół godziny, ale miasto nadal znajdowało się daleko na widnokręgu. Co jakiś czas w krzakach było słychać jakiś szmer, trzaski. W najgorszych momentach zwierzęce ślepia wpatrywały się we mnie z gęstwiny... chyba zwierzęce. Starałam się to ignorować, ale uczucie bycia obserwowaną nie należało do moich ulubionych.

- Dobra. Wystarczy tego dobrego. Spierdalam stąd. Skrzydła z Piekła - przywołałam atrybut, a skrzydła ukazując się, rozerwały mi tył koszulki - Zajebiście. Jeszcze muszę ogarnąć coś na zakrycie pleców. Chyba, że mi się w głowie poprzewraca i uznam, iż paradowanie z tatuażem na wierzchu to genialna sprawa, całkiem niepodejrzana.

Nie mając zamiaru pozostać w tym miejscu dłużej niż to konieczne. Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam lecieć w kierunku miasta, trzymając się nisko nad koronami drzew, żeby nie zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Taka podróż była dużo szybsza i mniej hałaśliwa, chociaż czekała mnie jeszcze perspektywa lądowania, a w lesie mojej nogi ponownie postawić nie chciałam. Na szczęście miasto znajdowało się coraz bliżej, a obrzeża nie były zastawione przez strażników.

Widać było, że wielka metropolia musiała już przeżyć atak demonów, gdyż wiele budynków uległo częściowemu zniszczeniu, a w porównaniu do mojej ostatniej wizyty - pare miesięcy temu na Szczyt - na ulicach nie przechadzało się tyle wampirów.

Wylądowałam w ciemnej uliczce, naturalnie wierząc, że nikt tego nie zauważył i schowałam skrzydła. Otrzepałam ubrania z kurzu i listków, po czym zaczęłam szukać czegoś na zasłonięcie pleców, jednak nie miałam przy sobie nic odpowiedniego.

Po cichu wyjrzałam na bardziej ruchliwą ulice i zerknęłam w poszukiwaniu jakiegoś sklepu z ubraniami. Najwyraźniej głupi ma szczęście, bo w okolicach znajdował się jeden, w którym były istne tłumy wampirzyc. Tak jak jego obecność dała mi uczucie ulgi, tak ilość jego klientek spowodowała, że chciałam sobie strzelić w łeb z procy. Normalnie załatwienie ich mocami to pikuś, ale po terapii światełkiem w celi, wolałam nie używać mocy nadmiernie i oszczędzać siły na nocne spotkanie z kolegą od listu. Dużego wyboru nie miałam, pieniędzy przy sobie również. W tłumie łatwiej coś zwinąć.

Wyszłam z ciemnej uliczki, naciągając bluzkę na plecach i trzymając jej strzępy, by zakryć atrybut. Mieszkańcy nie zwracali na mnie szczególnej uwagi, ale co jakiś czas w moją stronę padało ciekawskie spojrzenie. Czym prędzej weszłam do sklepu i wbiłam się w sam środek tłumu, głównie nastolatek, wybierających ubrania. Dziwne, że wszyscy się chowają po domach, a te i tak na zakupach.

Wywróciłam oczami i chwyciłam byle jaką czarną bluzkę, na oko w moim rozmiarze, a następnie złożyłam ją, zgniotłam z lekka w ręce i czekałam na dobry moment. Naturalnie zakupoholiczki miały mnie w dupie, bo ciuchy ważniejsze, a sprzedawca próbował je jakoś ogarnąć z marnym skutkiem. Gdy zobaczyłam, że wybuchła bójka o cekinową sukienkę, szybko ewakuowałam się ze sklepu z moim skarbem.

To było prostsze niż myślałam, mimo iż włączył się alarm w drzwiach. Pewnie zanim dotrze na zewnątrz, będzie musiał uciec z pola bitwy pod cekinową sukienką. Wykorzystałam mój moment i wróciłam  w ciemną uliczkę, odrywając metkę, a następnie przebierając się. Poprzednią bluzkę wyrzuciłam do śmieci.

- No to weźmy się w końcu do roboty - wymamrotałam pod nosem i ruszyłam szybkim krokiem w stronę zamczyska.

-  Czy ty na serio myślałaś, że nie znajdzie się osoba, co zauważy twoje lądowanie z wielkimi czarnymi skrzydłami? - usłyszałam rozbawiony głos za sobą, jednak nie był on mi znajomy. Ostrożnie się odwróciłam, gotowa do obrony przed przechodniem i zmierzyłam go wzrokiem. Był to na oko dwudziestoletni mężczyzna z czarnymi lokami oraz intensywnie czerwonymi oczami. No tak, wampirek z sąsiedztwa.

- Czegoś potrzebujesz, czy mogę iść dalej? - zapytałam, nie mając zamiaru wdawać się w nadmierne pogaduszki i marnowanie czasu, gdy to nie jest koniecznością. Chłopak jedynie spojrzał na mnie i parsknął śmiechem. - Nie rozumiem co cię tak bawi - dodałam.

- Twoje zachowanie. Wszystkich traktujesz jako potencjalnych wrogów? Nie wiesz, że niektórzy mogą być nastawieni neutralnie? - ponownie zaczął się śmiać.

- Do rzeczy. Nie zaczepił byś mnie, jeśli czegoś byś nie chciał. Dlatego łaskawie powiedz wprost, a potem ode mnie spierdalaj - zirytowana zatrzymaniem przez kolejnego lalusia, wywróciłam oczami.

- Przyszedłem tylko powiedzieć, że wiem kogo szukasz i nie musisz wskakiwać w sam środek budynku Rady by się dowiedzieć. Jestem posłańcem, to ja wysłałem tamtych do siedziby Ruchu Oporu oraz koordynuje twój pobyt - uśmiechnął się zadowolony z siebie. Co za debil.

- Nie musiałeś mnie o tym informować, aczkolwiek rozumiem, że twoje ego nie dałoby ci żyć z świadomością, iż nie wiem o twojej boskiej egzystencji - wywróciłam oscentacyjnie oczami i ignorując go, poszłam w stronę głównego budynku. Nie ma szans, bym posłuchała się tego idioty. A niech sobie kurwa będzie posłańcem z niebios, czy chuj wie czego. Mam to gdzieś, tym bardziej, że jego pojawienie się jest bardziej podejrzane niż to, że pierścień od Aidrena ostatnio jest grzeczny i prawie nie miewam migren.

Szłam na spokojnie przed siebie, ale miałam pełną świadomość, że jakiś cień podąża za mną z głupim uśmiechem. Ciekawe czy jakbym go zabiła, to coś się stanie. Moja cierpliwość obecnie jest nadwyrężona, a facet jest irytujący i podejrzany. W sumie warto spróbować. Odwróciłam się w jego stronę, a chłopak miał już zupełnie inny wyraz twarzy. Wyglądał na zobojętniałego.

- Nie zabijesz mnie. Miałabyś wtedy wielki problem z dotarciem na spotkanie. Uwierz, wiem, co mistrz chce ci przekazać, jak bardzo dużą wiedzę. Chociażby na temat dowódcy demonów...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro