70. W punkcie bez wyjścia
"W następną pełnię na Feros, we wschodnim lesie, tam gdzie graniczy z górami Kallissy, jest jaskinia, tam się spotkajmy. Będę przy niej czekał, mam wiele informacji o Aidrenie i Tenebris, które mogą ci się przydać. Przyjdź jeśli jesteś zainteresowana
R."
Po przeczytaniu liściku, moją pierwszą myślą było czy w ogóle warto wiedzieć coś, co może okazać się twoim największym koszmarem? Z drugiej strony, moja nieposkromiona ciekawość na pewno by mi nigdy nie wybaczyła, jeśli bym nie skorzystała z takiej okazji. A z trzeciej strony to może być zwykły przekręt, albo zwyczajna ściema, jednakże czasem warto zaryzykować, prawda? Może będzie wiedział coś o tym przetwarzaniu błogosławionych przez Aidrena, w tym dziwnym laboratorium*
Wyrwałam się z zamyślenia i przeciągnęłam. Niestety nie mogłam liczyć na spokojny wieczór. Cassie znowu coś na mnie nagadała Radzie, a patrząc na to, że jedną z nich jest jej matka, to spotkanie raczej nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Odruchowo dotknęłam pierścienia na palcu, który od czasu ucieczki, powodował nietypowy i bardzo nieprzyjemny ból głowy, promieniujący od dłoni. Mimo to, wzięłam się w garść i już po chwili wyszłam z domu, kierując się do głównego budynku, w którym zapewne czekało na mnie przesłuchanie lub inne przyjemności.
Po niecałym kwardansie wolnego spacerku, byłam na miejscu i weszłam do, swego rodzaju ratusza, gdzie znajoma ochrona już odprowadzała mnie wzrokiem. Jakby chcieli upewnić się, że nie zwieje w ostatniej sekundzie. Szczerze, miałam wielką ochotę i ledwo się powstrzymałam by tego nie robić. Skierowałam się do znajomej sali, gdzie Rada już w najlepsze obradowała, aczkolwiek gdy weszłam do sali, nastała nieprzyjemna, przenikliwa cisza. Oczy członków wwiercały się we mnie, ale starałam się to ignorować, zaciekawiona jakie zarzuty tym razem usłyszę i jak bardzo irracjonalne będą.
- Morgan Tenebris. Ponownie sprowadzasz same kłopoty. Takie zachowanie jest niedopuszczalne w ruchu oporu - oznajmił postawny radny, mierząc mnie wzrokiem z wyraźną pogardą.
- Sama nie wiem, co tym razem rzekomo zrobiłam, więc chętnie dowiedziałabym się najpierw za co oberwę - prychnęłam pod nosem, nie siląc się na bycie miłą.
- Twoja próba manipulacji i kłamstwa, jedynie pogarsza sytuacje. Trochę szacunku do Radnych - odparła ostro matka Cassie, która siedziała wyprostowana na swoim fotelu, jednak nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. - Cassandra powiedziała nam co zrobiłaś podczas misji. Spiskowanie z wrogiem i sabotaż zadania. Przez ciebie się nie powiodło. Podkładanie ładunków mocy, napuszczanie stworzeń ciemności, groźby, porzucanie członków drużyny w lesie. Całe szczęście, że moja córka tam była i dopilnowała, żeby wszyscy wrócili cało - dopowiedziała dumna.
- Wy chyba sobie ze mnie jaja robicie. Nie powiodła się, bo Aidren jest dużo bardziej inteligentny niż wy, a plan misji ssał. Już o Cassandrze nie wspominając. To kretynka - wywróciłam oczami, krzyżując ręce na piersi. Oni świetnie wiedzą, jak mi podnieść ciśnienie. - Cassie jak zwykle pieprzy, by ujebać mnie na całego - dodałam wkurzona. Czy ta idiotka nie może się po prostu ode mnie odwalić?
- Dość! Nie mamy zamiaru słuchać twoich durnych wymówek oraz parszywych kłamstw. Dzisiaj poniesiesz inną karę niż poprzednim razem. To nasze ostatnie ostrzeżenie. Następnym razem zostanie na ciebie wymierzona kara śmierci - ucięła zjadliwie matka Cassandry, ale w jej oczach było widać, że jest z siebie zadowolona. Jak widać, debilizm jest dziedziczny.
- Ja pieprzę. Jak można przyjąć takich ułomów do rady? - westchnęłam pod nosem i już nic więcej nie dodałam. Miałam serdeczną ochotę, powiedzieć pare ciepłych słów, ale zachowałam je dla siebie.
Nie wiedziałam czy się śmiać, czy wkurwiać. Płakać zamiaru nie miałam. Oni naprawdę myślą, że ich rzekoma egzekucja mogłaby mnie zabić. Na serio? Czy ta rada jest tak ogarniczona umysłowo? W sumie uwierzą w każde słowo Cassie, więc odnoszę wrażenie, że jest to bardzo prawdopodobne. Normalnie aż nie mogę się doczekać, ciekawe co tym razem wymyślili na moją karę. Najgorszą byłoby chyba pisanie poematów wychwalających Cassie i radę. Normalnie sama bym się powiesiła, jakby to coś dało.
Jednak nie zdążyłam wymyślić, co tym razem będę musiała znosić, gdyż przyszła po mnie ochrona. Nie buntowałam się i grzecznie poszłam za zindoktrynowanymi marionetkami radnych do podziemii. Mijaliśmy wiele celi, a w każdej był albo więzień odbywający karę, albo czekający na egzekucje. Jedynie cele na drugim końcu korytarza były puste. W sumie perspektywna spędzenia za kratami paru dni, była lepsza niż ta wybiczowania i bawienia się w obiad krwiopijców.
Po paru minutach marszu zatrzymaliśmy się przed małą celą, na końcu korytarza, która była w rogu. Mało widoczna, ukryta. Można robić z więźniem co się chce, a i tak nikt nie usłyszy jego krzyków. Czarne ściany, materac i wilgoć. Wszędzie ta cholerna wilgoć, nie zdziwiłabym się, gdyby za jakiś czas pleśń pochłonęła ściany. Ochrona wrzuciła mnie do pomieszczenia, natomiast ręce i nogi przypięła łańcuchami do ściany tak, że klęczałam, a ręce i tułów miałam ciągle naprężone. Po przypięciu, strażnicy wyszli bez słowa, a ja zostałam sama z moimi myślami.
Pierwsza godzina nie była taka zła. Czułam lekkie zmęczenie mięśni, ale ogólnie nic mnie nie bolało. Potem zaczęło się gorzej, najpierw dłonie zaczęły mi drętwieć, czułam jak krew pulsuje przez całą długość rąk, a kolana wbijały się w podłogę. Nie było okien, ani jakiejkolwiek dziury, przez którą mogłabym zobaczyć świat. Natomiast na ścianach znajdowały się lampy, wypełnione magicznym światłem, które osłabiały moje moce.
W tym momencie zorientowałam się, że w pełnie miałam się spotkać z nadawcą listu. Nie wiedziałam czy jego rzekoma wiedza, to była prawda. To co pisał mogło być manipulacją, ale nie miałam nic do stracenia. Pełnia na Feros wypadała jutro. Szczerze wątpiłam, że wypuszczą mnie do tego czasu. Musiałam uciec, opracować plan i zwiać. Oczywiście poniosłabym konsekwencje, ale jebać. Cholerne łańcuchy, parzyły moje dłonie gdy tylko chciałam przywołać moce, a pierścień od Aidrena niemiłosiernie wzmacniał pulsowanie, które promieniowało przez moje ciało, aż do głowy.
Nie potrafiłam myśleć, próbowałam się skupić na czymś poza bólem, ale nie umiałam, myśli same uciekały w sfere cierpienia fizycznego. Zagryzałam zęby i starałam się zacisnąć odrętwiałe dłonie, by ból ustąpił. Próbowałam użyć mocy, aby się wyrwać. Lampy z magicznym światłem, które na codzień nawet by mnie nie ruszyły, przy bólu i kajdanach parzących jak rozżarzone węgielki, za każdym razem gdy chciałam użyć magii, tworzyły potworne combo. Już po parunastu próbach dłonie miałam poparzone tak bardzo, że krew lała się po moich ramionach, spływała po skórze, która wręcz płonęła z gorąca. Duchota, gorąc, ból, światło i ta cholerna wilgoć.
Wiedziałam, że tej nocy nie zmruże oka.
***
*rozdział 64 - Digmessia (3) Raj utracony
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro